Doszłyśmy do porodówki oznaczonej cyfrą 3. Położna podłączyła sprzęty i z olbrzymiej strzykawy wprost do mojego ciała zaczęły wpływać krople oksytocyny. Zaczęło się czekanie na skurcze.
- Czy mogę zadzwonić po męża?
- Oczywiście. Na dole musi uiścić opłatę, tam zostanie mu wydany strój ochronny i już może do pani przyjść.
Nie musiałam długo zmagać się z osamotnieniem, bo mąż już czekał. Przywdział zielony strój, w którym wyglądał na seksownego lekarza.
- Jestem z tobą, kochanie. - Pogładził mnie po czole, odgarniając kosmyk włosów na bok. - Razem damy radę.
Godziny mijały. Przez porodówkę nr 3 przewijało się coraz więcej osób. Mnóstwo kitli to białych, to niebieskich migało przed naszymi oczyma.
- Kiedy miała pani badane rozwarcie? - zapytała kolejna położna.
- Jakieś dwadzieścia minut temu... - Zamyśliłam się, chcąc sobie przypomnieć, kiedy ktoś ostatnio zanurzał palce, by mnie zbadać.
Dodawano zwiększone dawki hormonu przyspieszającego akcję porodową, a tu nic. Cisza i spokój. Brak jakiejkolwiek reakcji. Byłam znacznie silniejsza od środków, którymi mnie faszerowano.
- Proszę mi powiedzieć - zaczęłam powoli - dlaczego nic na mnie nie działa?
- Czasem tak bywa, że oksytocyna nie wywołuje żadnej reakcji. Ale bez obaw, nie zamierzam się poddać. Na mojej zmianie na pewno pani urodzi - odparła sympatyczna kobiecina. - Sukcesywnie będziemy zwiększać dawki.
Będę czekać nadal. Ważne, że nie jestem sama. Mogę liczyć na męża. Czułam, że tak blisko chyba jeszcze nie byliśmy ze sobą.
Lekarz zakomunikował, że to pęcherz płodowy wstrzymuje akcję porodową.
- Po przekłuciu wód wszystko powinno potoczyć się szybciej. W końcu nastąpią bóle. - Przystojnemu doktorkowi aż zabłysły oczy.
Przekłuwanie pęcherza. Matko, to musi okropnie boleć! Lekarz jakby odczytał moje przerażenie.
- Nie ma się czego bać. Przekłucie pęcherza nie boli. Poczuje pani tylko przyjemne ciepło pod sobą. - Uśmiechnął się.
Wielka igła powędrowała pomiędzy moje uda. Wkłucie i... Zamknęłam oczy i poczułam ciepłą strugę. Położne zmieniały podkłady, a ja rozkoszowałam się błogim ciepłem.
- Gdyby ból był nie do wytrzymania, możemy dać znieczulenie.
Obraz na KTG zaczynał być intensywniejszy.
- Mmmm... - zagryzłam wargę, chwytając Marcina mocniej za rękę. - Rzeczywiście teraz dopiero zaczynam odczuwać bóle. Auuućććć...
- Jestem przy tobie, kochanie.
- Aaa... Znowu! Znowu nadchodzi... Są coraz silniejsze... Nie mogę... Aaa... - postękiwałam cichutko, by poczuć się lepiej.
Bóle nadchodziły falami z coraz to większą częstotliwością i natężeniem.
- Może zawołam położną, żeby dała ci znieczulenie? - Zatroskany mąż próbował pomóc.
- Mhmmm... - Skinęłam tylko, gdyż kolejny bolesny skurcz rozszarpywał moje wnętrzności.
Ból menstruacyjny był pesteczką w porównaniu z tym, co czułam teraz. Napinały się wszystkie mięśnie, brzuch pęczniał niemiłosiernie, ból nachodził, wdeptywał mnie w łóżko, po czym ustępował. Ten krótki moment odejścia bólu celebrowałam z radością.
Otworzyły się drzwi. Młoda kobieta wparowała do środka.
- I jak? Boli?
Co za głupota zadawać w takiej chwili pytania retoryczne.
- Taaa... Aaaa... - Próbowałam rozładować napięcie. Wciskałam paznokcie w dłoń ukochanego.
- Damy znieczulenie.
Nareszcie coś sensownego. Chyba niebiosa ją zesłały.
Zaczynałam odczuwać nieopanowaną potrzebę parcia. Ale personelu ani widu, ani słychu.
- Już nie mogę! Kiedy to się skończy. No, kiedy! - Był późny wieczór, rodziłam już blisko szesnaście godzin.
Marcin spisywał się nad wyraz dzielnie. Tulił, całował, głaskał, masował, żartował...
- Pewnie nie będziesz już chciała mieć więcej dzieci? - zapytał w najmniej oczekiwanym momencie.
Rozbawiło mnie to pytanie. Nie byłam już jednak w stanie śmiać się tak beztrosko, jak jeszcze przed paroma godzinami.
- A możemy porozmawiać o tym później? - spytałam, zwijając się z bólu. - Aaa... auć. Ten to był masakryczny. Idź po kogoś, bo już nie wytrzymam.
W końcu wróciły położne i ciemnooki przystojniak, którego wzięliśmy za studenta, a który okazał się moim lekarzem prowadzącym. Znów sprawdzili rozwarcie.
- Mamy dziesięć, możemy zaczynać!
Zabrzmiało to groźnie. Położyli mnie na łóżku, obniżyli do porodu i czekaliśmy na skurcz.
- Broda do szyi, nabieramy powietrze, jak tylko pojawi się skurcz, i przemy. Dam znać - dawała wskazówki położna.
Czekali. Cisza. Kiedy parłam jak oszalała, nie było nikogo. Kiedy są wszyscy - skurczów brak. Doktorek żartował, próbując rozładować napięcie. Rany, nie w takiej chwili. Dostrzegałam jednak jego urok. I zwykłą ludzką życzliwość. Dobrze, że nasz synek zostanie przyjęty na świat przez taką osobę. Oooo... Chyba nadchodzi skurcz. Zaczynam przeć. Ale chyba niewłaściwie nabrałam powietrza. Może następnym razem będzie lepiej. Ale następne razy nie nadchodziły.
W porodówce nr 3 pojawiło się chyba ze dwadzieścia osób. Lekarze, położnicy, salowe, pielęgniarki, a nawet profesor. Szum, wrzawa, zamieszanie. W końcu decyzja.
- Ze względu na przedłużającą się drugą fazę porodu musimy zastosować próżniociąg - oznajmiono, po czym zaczęto mi podsuwać pod nos stosowne pisma.
Co to takiego? Czy to groźne? Czy to aby na pewno konieczne? Dlaczego nie mogę normalnie przeć? Czyżbym była gorszą matką? Nie mogę przeć. Nie potrafię. Może powinni już wcześniej zadecydować o cesarskim cięciu? Głowa kipiała wyrzutami, żalem... Pozostało mi tylko poddać się woli Najwyższego. Był ze mną przez blisko siedemnaście godzin, więc zapewne poprowadzi mnie dalej. Jezu, ufam Tobie.
Poczułam lekki powiew spokoju, ale już zaczęli targać jakąś groźnie wyglądającą machinę. Rurki, ssaki. Krwawiłam coraz intensywniej. Zaczęli wkładać do mojego poharatanego ciała plastikowy ssak, który przyczepili do główki mojego synka.
Co też on może teraz przeżywać? Boli go na pewno, boi się strasznie. Pewnie drży. Przez wiele miesięcy czuł się taki spokojny w łonie matki, śpiewałam mu, głaskałam, utulałam wraz z tatusiem do snu, a teraz mają go wyrwać z matczynych wnętrzności.
Takiego silnego bólu nie byłam sobie w stanie wyobrazić. Rozrywająca machina szarpiąca moje delikatne kobiece wnętrze. Nic już nie myślałam. Krzyczałam, momentami wyłam. Niech to już wreszcie się skończy. Ile człowiek może znieść? Kolejny lekarz pojawia się i ze zdwojoną siłą dopycha potężną aparaturę. Łzy ciekną strumieniami. Wiję się jak węgorz. Czuję strach ukochanego. Gdzie on jest? Chcę go poczuć, chcę czuć jego bliskość i ciepło. Ostatni skurcz. Ostatni krzyk. Tłum ludzi dookoła. Skąd ich się tylu wzięło?!
Wraz z krwią, bólem i odchodami, których tak się bałam, a które w tej chwili nie miały większego znaczenia - pojawił się On. Nowy człowiek, cud natury. Maleńki, odrębny, suwerenny. Poza moim ciałem, ale połączony jeszcze pępowiną.
Ból odszedł. Dzięki Bogu.
Pogłaskałam okrwawioną główeczkę, pewnie bardzo obolałą. Nie zdążyłam nawet nacieszyć się tym cudem, bo już go zabrano, wyciągano śluz, czyszczono, ważono. Przecież przez te kilka chwil nie skurczy się. To najcenniejsze chwile, takie jedyne... Znalazł się w innym świecie. Pełnym rażących lamp, obcych głosów, nieznajomych narzędzi. Gdzie jest moja mamusia? Gdzie odgłos przepływającej krwi? Gdzie łagodne kołysanie podczas chwil uniesień? Gdzie chrobotanie w brzuchu zgłodniałych jelit? Na szczęście Marcin stał tuż obok niego. Głaskał jego rączkę. Cisza. Słychać było tylko kwilenie noworodka, który niechętnie poddawał się wszelkim zabiegom. Usłyszałam tylko:
- Cztery sześćset trzydzieści.
Zapomniałam o wszelkich trudach. Nie czułam nawet bólu krocza ani brzucha, a jedynie dotykałam go, dziwiąc się, jaki jest teraz miękki i sflaczały. Wyglądał jak przedziurawiony ponton.
Po kilku minutach dołączył do nas synek. Przywieziono go w szpitalnym łóżeczku na kółkach. Jego zaróżowiona twarz, główka brudna gdzieniegdzie od skrzepniętej krwi, niebiesko-fioletowa żyłka nad prawym oczkiem, paluszki z długimi paznokciami, niebieściutkie oczka, które raz otwierał, a raz przymykał... Wpatrywaliśmy się w Kubusia jak w obraz.
Czy był rzeczywiście jakiś ból? Jakieś niebywałe cierpienie? Trauma porodu próżniociągiem?
Nie pamiętałam już tego.