Lata temu wśród położników obowiązywała zasada, że w sytuacji zagrożenia życia kobiety w ciąży lekarz ma ratować przede wszystkim matkę. Dlatego że kobieta może jeszcze urodzić kolejne dzieci. Na zasadzie, że jest zbyt cenna społecznie, aby ją stracić.
W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i jeszcze osiemdziesiątych, kobiety, których ciąża obumarła lub zagrażała ich życiu, nie bały się, że nikt tego nie weźmie pod uwagę, a ich życie okaże się bezwartościowe. Ratowano matki. Dzisiaj nie jest to już oczywiste.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych pojawiła się wśród lekarzy opcja klauzuli sumienia. To możliwość odmowy wykonywania świadczeń przez lekarza, pielęgniarkę, położną i farmaceutę ze względu na swoje przekonania. Zaostrzenie prawa aborcyjnego w 2020 r. dodatkowo pogorszyło sytuację młodych kobiet, których ciąża nie przebiega prawidłowo.
Po śmierci 33-letniej Doroty młode kobiety w ciąży zaczęły dzwonić do organizacji kobiecych, do mediów ze strachu o własne życie. Żadna nie chce doświadczyć sytuacji, kiedy okaże się, że klauzula sumienia czy procedury są ważniejsze od ich życia. Strach przed śmiercią to jeszcze jeden powód, dla którego kobiety tak bardzo boją się rodzić.
I chociaż, dzięki Fundacji Rodzić po Ludzku standard opieki okołoporodowej w różnych formach mamy od 2012 roku, wciąż nie jest on realizowany w równym stopniu we wszystkich szpitalach w Polsce. Do strachu przed przedmiotowym traktowaniem, przed brakiem empatii na oddziałach położniczych, doszedł strach o życie.
Kiedy przyszłe matki widzą na teście ciążowym dwie kreski, zaczynają liczyć oszczędności. Na prowadzenie ciąży w prywatnym gabinecie, bo jakości leczenia na fundusz i prywatnie nie ma nawet co porównywać. Na cesarskie cięcie na życzenie, na poród w prywatnej klinice, na opłacenie prywatnej położnej.
W sytuacji, kiedy przyszłe mamy nie mają ekstra pieniędzy na ciążę i poród, są zdane na przypadek. Na to, że kiedy trafią do szpitala w bólach porodowych, odeślą je do innej placówki z powodu braku łóżek. Na łut szczęścia, że w dniu ich porodu na zmianie będzie tyle osób, że otrzymają opiekę i uwagę i nie będą zostawione sama sobie na korytarzu na kilka, kilkanaście godzin. I bardzo liczą na to, że trafią na ludzi, którzy będą je szanować, nie traktować protekcjonalnie i będą działać, kiedy zadzieje się coś bardzo złego.
Wiem, że jest u nas tysiące kobiet, które mogą powiedzieć, że miały piękny poród. Dobre doświadczenia porodowe to nie zasługa pięknych sal porodowych, tylko ludzi: uważnych lekarzy, cierpliwych położnych i pielęgniarek. To ludzie sprawiają, że kobiety otoczone opieką i szacunkiem podczas porodu, chcą rodzić kolejne dzieci. I nie boją się wracać na porodówki.
Od 2018 r. Fundacja Rodzić po Ludzku prowadzi monitoring porodówek. "Głos matek" można "usłyszeć" dzięki kobietom, które wypełniają anonimową ankietę. W tym czasie blisko 100 tys. kobiet zaufało Fundacji i podzieliły się swoją historią o porodzie, oceniły szpital, w którym rodziły. Kobiety w ankietach sygnalizują, że mogłyby rodzić więcej dzieci, ale wcześniej musiałyby poczuć, że w trakcie ciąży i na salach porodowych będą traktowane po ludzku, godnie, a ich prawa - w tym prawo do życia - zostanie respektowane i uszanowane.
Z raportu Fundacji Rodzić po Ludzku dowiadujemy się, że kobiety na porodówkach wciąż czują się wyśmiewane, poniżane, ignorowane. Ponad połowa kobiet zadeklarowała, że doświadczyły przemocy lub nadużyć związanych z zachowaniem personelu, lub niedopełnieniem procedur.
Wciąż nie wszystkie kobiety pyta się np. o to, czy wyrażają zgodę na to, aby podczas ich porodu na sali była obecna grupa studentów, nie zawsze dba się o zachowanie prywatności i intymności pacjentek. Wchodzenie do sali, w której leżą kobiety po porodzie bez pukania, jest w szpitalach normą. Nadal zdarza się, że podczas parcia na siłę rozkłada się kobiecie nogi.
Kobiety skarżą się, że kiedy zadają pytania, nie dostają odpowiedzi, są za to wyśmiewane, lekceważone, dyskryminowane z powodu swojego wieku, pochodzenia, wykształcenia, stanu cywilnego. W ankietach kobiety zacytowały, jakie sformułowania i słowa sprawiło im największą przykrość:
"Rodzisz trzecie, to wiesz, nie drzyj się, w tym wieku dziecko, nie urodzisz normalnie"
"Ile pani przytyła podczas ciąży? 17 kg? A wygląda jak 27"
"Przy każdej możliwej okazji nie używano nazwisk ani żadnej normalnej formy tylko w trzeciej osobie lub bezosobowe: "Usiądzie, rozbierze się, zjadła już?, nie histeryzuje"; "weźmie, zrobi, się rozbierze".
Żadne oferowane świadczenia na dziecko nie sprawią, że kobiety poczują się bezpiecznie na tyle, by zaczną rodzić więcej dzieci. Aby tak było, musiałyby w pełni zaufać ludziom pracującym w szpitalach i mieć podstawy do tego, żeby wierzyć, że w sytuacjach absolutnie krytycznych ich życie będzie wartością.
Śmierć Doroty w Nowym Targu, a wcześniej Izabeli z Pszczyny i Agnieszki z Częstochowy, łączone są z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, który w 2020 roku uznał, że aborcja w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub jego nieuleczalnej choroby zagrażającej życiu jest niezgodna z konstytucją.
Po śmierci 33-letniej ciężarnej Doroty w szpitalu im. Jana Pawła II w Nowym Targu Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników opublikowało oświadczenie, w którym czytamy, że "obecnie prowadzona kampania przedwczesnych osądów jest zjawiskiem absurdalnym, (...) nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością i rzetelną dyskusją i nosi znamiona linczu publicznego". Czytamy również o tym, że "przedwczesne oskarżenia środowiska lekarzy, którzy w trudnych warunkach zajmują się niesieniem pomocy i ratowaniem życia kobiet, są niedopuszczalne".
To prawda, nikt nie zasługuje na szkalowanie, falę nienawiści i zastraszanie. W oświadczeniu pojawiają się też słowa "jesteśmy ludźmi". Tak. Takimi samymi ludzi, jak kobiety, które podczas porodów są całkowicie zdane na pomoc, życzliwość i wyrozumiałość personelu szpitalnego.
W oświadczeniu nie znalazłam zdania o rodzących kobietach, o tym, że w całej tej tragedii, to one są najważniejsze. Nie prawo, nie procedury, nie rządzący, nie ustawy, nie pozycja społeczne, tylko przyszłe matki. I wciąż mam wrażenie, że sporo jeszcze musi się wydarzyć, aby kobiety poczuły się podmiotowo, nie przedmiotowo.