Najmłodszy żołnierz II wojny światowej miał zaledwie 6 lat. Urodził się prawdopodobnie w okolicy 1936 roku, ale zamiast bawić się zabawkami, nosił amunicję i przekazywał meldunki. Nie obce mu były okopy, zapach prochu, czy armatnie wystrzały. Wojnę przeżył. Powrócił w rodzinne strony, ale jego życie nie należało do najszczęśliwszych.
Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Historia małego Sergiusza rozpoczyna się w jednej z rosyjskich wiosek, kiedy chwilę wcześniej hitlerowskie Niemcy postanowił najechać na Rosję. Podczas jednej z "łapanek" hitlerowcy powiesili starszego brata Sergiusza i zastrzelili jego matkę, ten postanowił ukryć się u sąsiadki. Jednak i tam dotarli żołnierze Wehrmachtu. Chłopiec cudem ocalał, ponieważ za radą kobiety, u której się ukrywał - zbiegł do lasu. Trudno oszacować, ile miesięcy spędził w samotności, błąkając się wśród drzew, ale kiedy został znaleziony przez patrol sołdatów - był wychudzony, odwodniony, a jego ciało pełne było zadrapań, otarć i ukąszeń. Rosyjscy żołnierze postanowili zabrać chłopca do okopów, oczywiście zdając sobie sprawę, że lepszym miejscem dla takiego malca będzie sierociniec niż wojskowa ziemianka. Chłopiec jednak nie chciał ich opuścić.
Chcę wyruszyć do ich okopów choćby i teraz i pierwszemu napotkanemu naziście własnoręcznie poderżnąć gardło
- miał powiedzieć Sergiusz, który pragnął zostać sołdatem.
Odpowiednio zaopiekowano się chłopcem, który został nie tylko "synem pułku", do którego trafił, ale także przyszywanym synem, jednego z majorów.
Chłopiec do tego stopnia wczuł się w rolę pomocnika majora, że chciał, by ten traktował go jak prawdziwego żołnierza. W związku z tym uszyto dla niego specjalny mundur wojskowy, przerobiono buty na mniejszy rozmiar - chłopiec wyglądał jak najprawdziwszy żołnierz, tyle że mały. Major Vorobiev przydzielał mu zadania takie jak roznoszenie poczty, prasy i podawanie wody rannym w szpitalu. Podczas akcji Sergiusz dostarczał żołnierzom także amunicję i granaty
- podaje portal ciekawostkihistoryczne.pl.
Okazuje się, że chłopiec również otrzymał pistolet. Najpierw taki zabawkowy, wystrugany z drewna, jednak w toku późniejszych zdarzeń, dostał już ten prawdziwy - najprawdopodobniej był nim Walther P38.
Jako "syn pułku" szedł wraz z oddziałem na zachód, w kierunku Berlina - jednak jego wojenna przygoda zakończyła się latem 1944 roku, nad Wisłą.
Dowódca 62 Armii, Vasily Chuikov, wysłał Sergiusza do miejscowości Tuła nad Upą, gdzie chłopiec miał rozpocząć edukację w szkole Suvorova. Ze względu na problemy zdrowotne (Sergiusz, wzorem żołnierzy, palił już od najmłodszych lat) został odrzucony, jednak w jego sprawie interweniował sam Chuikov
- czytamy na portalu ciekawostkihistoryczne.pl.
Specjalną szkołę wojskową dla "synów pułku" ukończył z wyróżnieniem. Następnie został studentem prawa w Instytucie Charkowskimm, a po ukończeniu studiów powrócił do Czelabińska, gdzie po skończonej wojnie osiadł jego przybrany ojciec.
Zatrudnił się jako doradca w fabryce pleksiglasu. Jego życie osobiste nie układało się zbyt dobrze. Dwukrotnie żenił się i rozwodził. Doczekał się jednak córki oraz syna. W 1990 roku w wieku zaledwie 54 lat Sergiusz doznał ataku serca na przystanku autobusowym
- podaje portal ciekowstkihistoryczne.pl.