Czy da się być dziś rodzicem, opiekunem ucznia, przedszkolaka bez posiadania smartfona i byciu cały czas w trybie onlajn i trybie „śledzenia postępów"?
Takim pytaniem zaczyna swój post doświadczona dziennikarka. No właśnie, czy da się?
Mam córkę, mija pół roku, od kiedy chodzi do przedszkola. Od pierwszego dnia mam również aplikację, w której mogę zaznaczyć jej nieobecność, sprawdzić plan dnia, zobaczyć galerię zdjęć i skontaktować się z opiekunkami. Aplikacja nie robi mi krzywdy, wręcz przeciwnie ułatwia mi życie. A jednak totalnie rozumiem Passent i zgadzam się z każdym jej słowem.
Czytając ten post, pomyślałam o dwóch zjawiskach: kontroli i presji. I to jest coś, co w nadmiarze nie jest ok. Czuję głęboko, że ktoś wbił nas w sztywne ramy, w których żyjemy mniej lub bardziej spełnieni, dlatego że tak sugeruje norma. I dlatego, że w pewnym punkcie naszego życia zawsze pojawi się ktoś lub coś, co nas skontroluje. Sprawdzi, czy wypełniamy swoje życiowe obowiązki na symboliczną piątkę w przytaczanym Librusie.
Żyje w tym schemacie już moje pokolenie, a dorastają kolejne. I kontrola jest coraz intensywniejsza, i presja rośnie. Oczekiwania rosną. Przedszkole? Najlepiej dwujęzyczne, szkoła, taka, która przygotuje do egzaminów Cambridge. Presja. Aplikacja - dziennik elektroniczny, kolejna opuszczona godzina. Kontrola.
Dużo mówimy o wolności, mało jej sobie dajemy. Kiedy przychodzi rzeczywistość, zakładamy czerwone buciki z baśni Andersena i tańczymy do melodii przyśpiewek społecznych oczekiwań. Jako dorośli wciągamy w ten taniec dzieci. Nie, żebyśmy źle im życzyli, po prostu tak nas nauczono.
Po co to spychanie odpowiedzialności przez nauczycieli, dyrekcję na rodziców?
Pyta Passent. A ja myślę sobie, że właśnie przez to, o czym pisałam wyżej: kontrolę i presję. Nauczyciele i dyrekcja są tak pod tak silną presją "uchylenia dziecku nieboskłonu", że trudno właściwie dziwić się, że czasem duszą się od naporu presji.
Zabawne, bo sama jestem tą matką. Tą matką, która byłaby gotowa urządzić piekło na ziemi pedagogowi, który skrzywdziłby moją córkę. I może właśnie przez siłę swoich odczuć, rozumiem, jaką energię odbiera kadra pedagogiczna w placówkach ze strony rodziców.
Nie dziwię się, że próbują przenieść nieco tej przytłaczającej odpowiedzialności na rodzica, rzekłabym: sami sobie zgotowaliśmy ten los.
Passent kończy mocną metaforą o zdjęciu majtek, a ja myślę sobie: ależ my wszyscy pragniemy wolności. Bez zobowiązań, bez kontroli, bez presji, bez odpowiedzialności. Tylko, gdzie jest takie miejsce i czy po tylu dekadach wbijania w kolejne sztywne ramy, potrafilibyśmy w nim żyć?