Małgorzata Rozenek-Majdan: Serio pytasz?
To odpowiem ci całkiem poważnie, że nie wyobrażam sobie bez nich życia. Wszystko, co osiągnęłam, nie miałoby żadnego znaczenia, gdybym ich nie miała. Jako młoda dziewczyna długo nie chciałam mieć dzieci, ale zmieniło się to z czasem. Obydwie ciąże wspominam jako piękny czas. Ja, która jestem ekspresyjna, ciągle biegam i mam sto pomysłów na minutę. Wszystko mi się podobało. Ludzie mi się podobali, świat mi się podobał.
Natomiast bardzo źle znosiłam pierwsze pół roku po porodzie. Szczególnie po urodzeniu starszego syna - Staśka.
Depresja to jest za duże słowo. Bo ja całkiem sprawnie funkcjonowałam. Miałam jednak do mojej mamy pretensje, że mi nie powiedziała, jak naprawdę wygląda macierzyństwo. Że to nie jest wyłącznie sielanka, że kobieta jest ciągle szczęśliwa, a dzieci wiecznie uśmiechnięte. Pamiętam, jak wróciłam ze szpitala ze Staśkiem. Usiadłam w fotelu, żeby go nakarmić i dotarło do mnie, że można się rozwieść, można zmienić kraj, można nawet zmienić płeć. Ale tego, że jestem za mojego syna odpowiedzialna do końca życia, nigdy nie zmienię.
Obu synów karmiłam piersią przez rok. Nie lubiłam tego, ale wytrzymałam, bo to najlepszy pokarm, jaki mogłam im dać. Nie nauczyłam się obsługi tych wszystkich sprzętów, więc byłam przyczepiona do dziecka. Byłam cyckiem obu synów. Nigdy nie wiedziałam, czy mogę wyjść na dwie godziny, czy na pół. Dopóki około 6. miesiąca nie rozszerzyłam diety syna.
Sprowadzona do roli karmicielki. Wszystko było temu podporządkowane. Moja dieta, moje ubrania itd. Nie mogłam założyć golfu czy sukienki pod szyję. Wszystko musiało mieć dekolt, żebym w dowolnym momencie mogła nakarmić. Nigdy nie byłam mamą, która siedzi z dziećmi na dywanie i układa z nimi klocki. Dużo lepiej przychodziło mi traktowanie ich jak partnerów. Od początku chciałam z nimi robić dorosłe rzeczy. Choć do tej pory chodzimy na filmy czy przedstawienia dla dzieci, synowie po prostu współtowarzyszyli w moim normalnym życiu.
Wiedziałam, że po szkole baletowej mogę mieć problemy z zajściem w ciążę. Sporo moich koleżanek z klasy je miały. Niektórym, mimo starań, do dziś nie udało się zostać matkami. Sport uprawiany wyczynowo po sześć godzin dziennie może powodować zmiany w młodym, rozwijającym się organizmie. Zresztą mówiono nam o tym w szkole baletowej
Jednak ja jestem osobą zadaniową, i gdy przez pierwsze pół roku nie udało mi się zajść w ciążę, postanowiłam nie marnować czasu. Że skoro się nic nie wydarzyło, to trzeba coś z tym zrobić. Wtedy znajoma poleciła mi dobrego lekarza w Klinice Novum. Szybko zrobiliśmy diagnostykę, po której się okazało, że jedyną moją szansą jest in vitro. I po roku od leczenia pojawił się Staś.
Wiesz, sama diagnostyka jest dość długa, bo trzeba robić badania w odpowiednim dniu cyklu itp. Poza tym zwykle nie zaczyna się od razu od in vitro, najpierw jest chociażby inseminacja. Jeśli się nie udaje, pozostaje in vitro.
Z Tadkiem, który także przyszedł na świat dzięki in vitro, było jednak inaczej. Urodzenie Staśka mnie dojechało. Wcześniej, chociaż nie pracowałam, byłam bardzo aktywna. Miałam swoje projekty, jeździłam konno. I nagle koniec. Bo dziecko. Więc przez pierwsze dwa lata mówiłam kategorycznie, że nie ma mowy, żebym zdecydowała się na drugie dziecko. Potem miałam rok wahania - codziennie się zastanawiałam: "zrobić to in vitro, czy nie zrobić". Radziłam się znajomych, czy lepiej wychowywać jedno dziecko czy dwoje. Dziś uważam, że dwoje to absolutne minimum. Jak ktoś się mnie radzi, to mówię, żeby się nie zastanawiał. Nie wiem, jak to możliwe, ale dwójka dzieci jest łatwiejsza do wychowania niż jedno dziecko.
Tadek ze Staśkiem się czasem tłuką, kłócą, ale bardzo się kochają. Są ze sobą silnie związani. Jak proponuję im jakiekolwiek odseparowanie, to nie chcą. Chociaż Staś pomału zaczyna potrzebować niezależności. Tadzio odwrotnie. Jak Staś wyjeżdża na plener, żeby malować, Tadek ciągle o niego pyta. A gdzie jest? A co robi?
Ludzie często mi zarzucają, że ubieram ich tak samo. Ale nie ja dokonuję wyboru ich ubrań. Jak idę na zakupy, muszę kupić im takie same koszulki, bo wiem, co się będzie działo w domu, gdybym nie kupiła. Zawsze któryś będzie nieszczęśliwy.
Mają dużo zainteresowań i są bardzo konsekwentni. Staś, 13-letni, uczestniczy w zajęciach w Akademii Sztuki Dziecka od piątego roku życia. Chodzi na zajęcia z szycia i konstrukcji ubioru, ponieważ jego pasją jest projektowanie. Projektuje ubrania i sam je szyje. Tadzio jest zapalonym piłkarzem szkółki FC Barcelony. Obydwaj mają angielski, a Stasiek chodzi dodatkowo na japoński, bo zafascynował się sztuką japońska. Są kompletnie różni. Tadek jest jak ja, a Stasiek jak tata.
Jak kiedyś mój tata mną, co mnie zawsze wprowadzało w zakłopotanie. Ale trudy macierzyństwa zapomina się bardzo szybko. Staśka urodziłam w czerwcu, a na siłownię poszłam pierwszy raz w styczniu. I to przez następne trzy miesiące była jedyna rzecz, którą mogłam dla siebie zrobić. W pewnym momencie miałam poczucie, że w ogóle nie rozmawiam z dorosłymi. I dni mi się tak dłużyły...
Ale też ze Staśkiem przesadzałam. Karmienie, spacery, kompletne uzależnienie. Liczył się tylko on. Z Tadkiem wyluzowałam, starałam się już nie być taka uwiązana. Zrozumiałam, że i ty i dziecko jesteście najszczęśliwsi, kiedy bierzesz je pod pachę i robisz swoje.
I oboje jesteśmy w tych staraniach zdeterminowani, chociaż powoli tracimy nadzieję. Czasu nie oszukasz, wieku też. Płodność 20-latki jest nieporównywalnie większa niż kobiety po 40. Czasem trzeba potrafić powiedzieć sobie stop. Pamiętać, że chodzi o dziecko, które jeszcze musisz mieć siłę wychować. Poświęcić mu czas i energię.
My z Radziem co prawda nie czujemy naszego wieku, żyjemy zdrowo, ale zdecydowaliśmy, że dajemy sobie jeszcze dwie próby. Nie będziemy próbować do skutku. Nie chcemy.
Trudno. Mam takie podejście w życiu, że co ma być, to będzie. Najbardziej frustrujące jest to, że dwa razy było bardzo blisko. Z moimi chłopcami w ogóle tego nie przeżyłam. Z nimi albo nie wychodziło, albo wychodziło i byłam w ciąży. Za pierwszym razem z Radkiem, gdy się ostatecznie nie powiodło, jakoś to przeżyliśmy. Ale za drugim było nam już naprawdę bardzo ciężko. Było to naprawdę bolesne.
Przyznam ci się, że myślenie o trzecim dziecku powoli się we mnie wygasza. Dwa lata myślałam bardzo intensywnie. Bo wiesz, najpierw jest decyzja. My z Radziem od razu wiedzieliśmy, że będziemy próbować. Ale dużo się działo, a procedura in vitro wymaga ogromnego zaangażowania. Po prostu fizycznego. Trzeba być w danym miejscu, o konkretnej godzinie, co drugi dzień. Do wielu krajów nie można pojechać np. do Ameryki Południowej czy do Azji. Niektórzy lekarze twierdzą też, że podróż samolotem w pierwszym trymestrze też lepiej odpuścić.
Dużo więc z Radkiem lawirowaliśmy, kilka świetnych, zawodowych propozycji odrzuciliśmy.
Gdybyśmy przyjęli jedną z propozycji, to na rok musielibyśmy zapomnieć o próbach. A przecież nie mamy już 18 lat. Oczywiście mnie się wydaje, że jestem młoda, co pewnie widać w moich stylizacjach, ale dotarło do mnie, że to jest już walka z czasem. Że nie mam już tego roku…
Usiedliśmy z Radkiem i świadomie zdecydowaliśmy: "Nie możemy tego wziąć".
Dokładnie. "Że to jest bramka, o którą teraz gramy", jak mówi Radzio. On jest cudowny. Czasem myślę, że nie mamy dziecka, bo w życiu nie może być idealnie? Bo czegoś musi zabraknąć. Bycie w naszej czwórce to coś, co najbardziej lubimy robić. Spędzać razem czas, gdziekolwiek.
Niedawno byliśmy razem na wyjeździe przez prawie miesiąc. To było zaraz po tym, gdy dowiedzieliśmy się, że kolejna próba się nie powiodła. A to jest tak, że po każdej trzeba odczekać kilka miesięcy. Jak mnie to denerwuje!
Nie mogę też nie wspomnieć, że terapia hormonalna, której poddawana jest kobieta ma duży, niekoniecznie dobry wpływ na zdrowie. Za każdym razem znoszę to coraz gorzej, widzę jej dewastujący wpływ.
Cała puchnę. Przybywało mi siedem kilo w dwa tygodnie. To widać na zdjęciach.
Miałam moment, kiedy już wiedziałam, że się nie udało, ale jeszcze wyglądałam, jakbym była w ciąży. Wcześniej zrobiliśmy z Radosławem test i oboje bardzo się wzruszyliśmy. Przez ten krótki czas ciąży mój mąż nosił mnie na rękach. Dosłownie. Było mi go szkoda, bo ja mam dzieci a on nie. Jemu z kolei było żal mnie.
Racja. Po tym razie Radosław powiedział do mnie: "Jeżeli to robisz dla mnie, to zrezygnujmy. To jest przecież dla ciebie bardzo obciążające. Ja naprawdę czuję, że chłopcy są nasi". I tak jest. Udało nam się zdrowo ułożyć nasze rodzinne relacje. Jacek bardzo czynnie uczestniczy w życiu chłopców, są mocno związani. Radosław zawsze odnosi się do niego z szacunkiem i mówi do chłopców, że Jacek to tata. Radzio kocha dzieci, Jacek kocha dzieci, więc jako dorośli się dogadali, tak by dzieciom było dobrze.
To ciągle mnie boli i trudno mi o tym mówić. Tak samo, jak trudne i niekomfortowe są liczne pytania na ten temat.
Byłam o krok, ale to jednak dość intymnym temat. Są inne sposoby, żeby o tym mówić. W ten sposób powstał pomysł napisania książki "In vitro. Rozmowy intymne", która pokazuje dwie strony tej metody: sukcesy i porażki. Ja znam obydwa smaki. Mieliśmy z Radosławem wiele trudnych dni. I wtedy zastanawiałam się, czy nie napisać, jak naprawdę wygląda procedura in vitro.
Ale powiem ci, że jak mi się uda, w co powoli zaczynam wątpić, to może te zdjęcia pokażę. Póki co, nie chcę nikogo zniechęcać. Bo co innego, gdy te trudne starania są zwieńczone sukcesem.
Wiesz, ile osób nas o to pytało? "To kiedy dziecko? Bo Radzio nie ma, a ty masz". A on stał obok. "To bardzo nietaktowne pytanie" - odpowiadał czasem. Najciekawsze jest to, że nasi najbliżsi przyjaciele nigdy mnie o to nie zapytali.
Cóż, jest oczekiwanie społeczne, że jeżeli para się pobiera, to powinna zaraz mieć dzieci. Jednocześnie, dla wszystkich wokół, jest na to zły czas. A to za młodzi, a to studia, a to kredyt... Panuje też stereotyp, że prawdziwa rodzina to dwa plus dwa.
Wiesz, jak mnie denerwowało, gdy ludzie mówili: "I życzymy wam dziewczynki". A ja chciałam chłopca. Choć tak naprawdę, na etapie, na którym teraz jestem, wszystko mi jedno. Chcę po prostu mieć dziecko. Chłopiec czy dziewczynka? Czy to ma jakieś znaczenie?
Walka o dziecko cementuje dobry związek, a taki z problemami się rozpada. Cała procedura in vitro jest nieładna, trudna. Nie ma nic wspólnego z trzymaniem się za rączki i przytulaniem. Zwykła matematyka. Dziś trzeci dzień cyklu to robimy to, a jutro to. Po drodze są zastrzyki w brzuch, puchnięcie, płacz.
Trzy procedury temu miałam fazę rzewności. Wszystko mnie rozczulało, nawet ptak na drzewie. Nie panowałam na tym, że leciały mi łzy. A wcale nie byłam smutna. Radzio miał wtedy niezły ubaw, wzruszałam go. Wiesz, jak związek jest dobry, to takie huśtawki emocjonalne przetrwa.
Radek chciałby mnie przez te wszystkie problemy przenieść. Wspierał mnie, jak tylko mógł. Jechał ze mną do kliniki, był obok. Czasem mówiłam: Nie jedź, zostań w domu. Bo musiałam się zajmować i sobą, i nim. Ale on nie, mówił, że mnie nie zostawi. "Dla mnie to ważne" – tłumaczył.
Na USG mające potwierdzić obecność pęcherzyków ciążowych poszłam bez Radosława. Bałam się, że test kłamie. Po USG do niego zadzwoniłam i powiedziałam, że jesteśmy w ciąży. Najpierw się ucieszył, a potem wyrzucał mi, jak mogłam pójść sama. "Nie byłem na pierwszym USG naszego dziecka" – narzekał. Na kolejnych już był, ale niestety…Niektórzy partnerzy dają kobietom odczuć, że woleliby przez to nie przechodzić, że to "nienormalne". Dla Radka to po prostu zwykłe starania o dziecko.
Kiedyś uważałam, że to zbyt intymne. Teraz, kiedy z dostępem do in vitro jest w Polsce coraz gorzej, mówienie o nim to mój obowiązek. Jeszcze w tym roku otworzę fundację, która będzie się zajmowała edukacją i wiedzą na temat leczenia niepłodności w Polsce. Moja fundacja ma edukować kobiety. Jest coś takiego jak badanie AMH, czyli rezerwy jajnikowej. Pokazuje, ile lat zostało kobiecie, by mogła urodzić dziecko. Kosztuje, zależnie od ośrodka, od 70 do 150 złotych. Polega wyłącznie na pobraniu krwi, można je łączyć z badaniami okresowymi. Moja fundacja będzie między innymi dofinansowywać to badanie.
Wszystkie argumenty, które podnoszą przeciwnicy in vitro, wynikają z niewiedzy. Nieprawdziwe, obliczone na emocje. Lekarz bierze na siebie problem transportowy. Tylko i wyłącznie. Nie zmienia komórki, nie zmienia plemnika. On po prostu przenosi komórkę lub plemnika z punktu A do punktu B, bo na przykład organ, który ma to robić, jest niedrożny. Tak jest w wielu przypadkach. Nic więcej. Nie ma wybierania ładniejszych zarodków czy wyrzucaniu ich. Każdy jest na wagę złota.
Małgorzata Rozenek-Majdan jest prezenterką telewizyjną, prawniczką. Od 2012 roku gospodyni programu "Perfekcyjna Pani Domu". Od kilkunastu lat ma kontakt z problemem niepłodności w Polsce, sama została mamą dzięki procedurze in vitro. Jest autorką książki "In vitro. Rozmowy intymne".
"Książka powstała z wewnętrznej potrzeby podjęcia tematu leczenia niepłodności i odczarowania mitów i kłamliwych stereotypów, których pełno zarówno w debacie politycznej, jak i w dyskursie Kościoła, który dla tak wielu z nas jest ważny i potrzebny" - przeczytamy we wstępie do książki.
Do tej pory w cyklu "Mamy moc" ukazały się teksty: