pany_lane
01.04.11, 22:47
Witajcie,
piszę bo jest mi ciężko. Jestem mamą dwóch małych dziewczynek. Mój mąż jt lekarzem. Przez 7 lat leczył w ramach nfz. Na ten rok nfz zmieniło zasady zawierania umów i nie otrzymał kontraktu. Z dnia na dzień zostaliśmy pozbawieni głównego źródła dochodu. Ja po urodzeniu drugiego dziecka (nie było planowane) zostałam zwolniona z pracy. Jest nam ciężko materialnie. Mąż musi wypracować sobie nową grupę pacjentów, a to nie jest łatwe. Ja nie pójdę teraz do pracy, nie mam z kim zostawić dziewczynek. Cały czas myślę o naszej sytuacji. Chciałabym obudzić się rano i być szczęśliwa. Mieć udany dzień bez nerwów, ciągłego martwienia się. Jest mi wstyd przed ludźmi, że nie potrafimy poprawić naszej sytuacji. Myślę o sobie jako o osobie leniwej i niezaradnej. Nie zapraszam nikogo do domu bo się wstydzę. Mąż cały czas ciężko pracuje. Ja nie daję sobie rady z obowiązkami domowymi. Chciałabym żeby było posprzątane, ugotowane itd. Nie wszystko udaje mi się zrobić. Wstydzę się siebie. Nie mam się w co ubrać, chodzę w ciuchach ciążowych. Nie oglądam telewizji, nie mam żadnych rozrywek. Raz w tygodniu staramy się wyjść gdzieś z mężem, żeby odreagować. Mąż stara się inicjować spotkania ze znajomymi, a ja się nie zgadzam, bo jak napisałam wyżej - wstydzę się. W końcu wysyłam go np z kolegą na koncert. Finansowo jeszcze dajemy radę, ale wymaga to dużej dyscypliny, nic dla nas, opłaty i dzieci. Czuję się współodpowiedzialna za naszą rodzinę, a ja nie jestem w stanie nic zrobić żeby było nam lepiej. Zaczęłam odkładać obowiązki, bo brakuje mi energii. Nie mam siły od siebie wymagać, a z drugiej strony gdy w domu jest bałagan wpadam w panikę, obwiniam się, czuję się gorsza jako "gospodyni domowa". Boję się ludzi, ich oceny, tego, że gdy zobaczą nasz status materialny będą nami gardzili. Mieszkamy na nowym osiedlu, w naszym bloku jt kilka klatek, w każdej klatce młode małżeństwo z dzieckie. Szczęśliwi, pewni siebie. Patrzę na te mamy wypielęgnowane, pachnące,przychodzące z maluchami po pracy na plac zabaw. Mają perspektywy, plany, cele. Ja tam jestem jakby z innej bajki. Mój mąż pomimo wszystko potrafi być szczęśliwy. Ma swoje pasje, są dla niego odskocznią. Cieszę się, że tak jest, czasami myślę, że z kimś innym byłoby mu lepiej. On optymistycznie patrzy w przyszłość, bo wierzy, że "los się odmieni". Ja nie. Bo jak ma "się" odmienić, to zależy od nas, a ja nie potrafię nic z tym zrobić. Myślę, że najpierw powinnam sobie pomóc. Boję się ludzi. Dlatego piszę tutaj, a nie rozmawiam w cztery oczy. Mam toksyczną matkę, to spadek po jej wychowaniu. Chodziłam na terapię, ale nie pomogła. Cały czas czuję się gorsza. Teraz jestem gorsza bo nie mam peniędzy, pracy, jestem zaniedbana, nie mam przyjaciół. Jak mam sobie pomóc?