[go: up one dir, main page]

"Patrzą w dziennik, widzą piątki i od razu czują się lepiej". Rodzice kochają oceny

Joanna Biszewska
A gdyby tak odpuścić? Nie sprawdzać codziennie dziennika elektronicznego i nie wypatrywać, co mają na półrocze? Nie prosić dzieci, aby się poprawiały. Odpuścić czwórkę z plastyki? Co jest takiego magicznego w ocenach, że wciąż są w edukacji najważniejsze?

Oceny uzależniają. Przeczytałam jakiś czas temu to zdanie na profilu Budzącej się szkoły. Zapadło mi w pamięć. Czuję, że jest w tym dużo prawdy. Oceny, oczywiście tylko te dobre, sprawiają, że rodzicom podnosi się poziom endorfin. Patrzą w dziennik, widzą piątki, szóstki i od razu czują się lepiej. Dzień staje się pogodniejszy, aż się chce to dziecko przytulić, że takie mądre. "Ale jestem z ciebie dumna/y" - powie rodzic, kiedy spotka dziecko po szkole. Nieco gorzej, kiedy wpadają do dziennika niższe noty. Pochwał nie będzie.

Zobacz wideo Czy w polskiej szkole muszą być oceny? "Można w inny sposób ocenić ucznia niż liczbą"

Tak było i tak jest. Uczymy się dla ocen

Ocenianie mamy we krwi. Ta skłonność naszego mózgu do wydawania osądów ma swoje ewolucyjne uzasadnienie. Jak tłumaczy mi dr Marta Majorczyk, pedagog i psycholog z poradni psychologiczno-pedagogicznej przy Uniwersytecie SWPS, to od szybkości oceny sytuacji zależało życie w czasach prehistorycznych. Mamy zatem w genach i w zwyczaju to, oby oceniać, porównywać, wartościować, etykietować.

- Podobnie jest z ocenami w szkole. Bardzo dobrze to widać, kiedy rodzice mają dzieci w klasach 1-3 szkoły podstawowej. Ocena opisowa sprawia im trudność. Mimo że dowiadują się, co dziecko potrafi, a czego nie, jakie są jego/jej mocne i słabe strony, nie zawsze są w stanie określić, jaki dziecko ma poziom wiedzy i umiejętności. Rodzicom łatwiej oprzeć się na ocenie wyrażonej liczbą niż analizować indywidualne predyspozycje, trudności i postępy swojego dziecka - mówi dr Majorczyk. I nie dziwi się rodzicom, że tak robią.

Od dziesięcioleci oceny w naszych szkołach są traktowane jako cel sam w sobie. To nie zdobyta wiedza i umiejętności, a ocena jest efektem nauki. Tak było i wciąż tak jest, uczymy się dla ocen.

Im wyższa średnia, tym większe szanse na dostanie się do ciekawego liceum, szersze perspektywy i większe możliwości. Ciężko przestać zwracać uwagę na stopnie
Im wyższa średnia, tym większe szanse na dostanie się do ciekawego liceum, szersze perspektywy i większe możliwości. Ciężko przestać zwracać uwagę na stopnie Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

Lekcje bez ocen?

Znam nauczycieli, dla których stawianie stopni jest sprawą drugorzędną. Uważają, że pracując z dziećmi kilka godzin w tygodniu, obserwując ich zaangażowanie, tempo pracy na lekcjach, widzą i wiedzą, co dzieci potrafią, jak sobie radzą, jaki jest ich poziom zaangażowania podczas lekcji, jakie sprawności zdobyli, a nad czym muszą jeszcze popracować. Nie stawiają regularnie ocen cząstkowych, bo i też nie muszą. Prawo oświatowe tego nie wymaga, konieczna jest tylko jedna ocena, ta na koniec roku.

Jednak - jak się okazuje - to jest problem. Rodzice zgłaszają się do nauczycieli, którzy nie zasypują dziennika ocenami, z zapytaniem, dlaczego nie widzą w dzienniku, jakie ich dzieci mają stopnie? Czy skoro nie ma ocen, to znaczy, że dzieci na lekcjach nic nie robią? Jak mają wiedzieć, czy dziecko jest z czegoś dobre, skoro nie wiadomo, jakie ma stopnie z kartkówek, testów, z aktywności i za prace domowe? Rodzice domagają się ocen.

No idź, popraw się

Pod koniec każdego semestru zaczyna się bieganina za ocenami. Dzieci proszą nauczycieli o możliwość poprawy, zgłaszają się do dodatkowych projektów, chcą mieć na półrocze, czy koniec roku, lepsze oceny.

Kiedy trzeba, rodzice też się zaangażują. Napiszą do nauczycieli, poproszą o możliwość poprawy, zaproponują, że dziecko zrobi prezentację. Zawalczą o piątki, pomogą dziecku. Nawet szantażem. Będzie piątka z matematyki, będzie wymarzony zestaw klocków. A dzieci? Z każdym kolejnym rokiem szkolnym coraz mocniej czują, że ich wartość zależy od tego, jakie mają stopnie.

Bo liczy się każdy punkt

Systemu oceniania w naszych szkołach nie można zlekceważyć. Nawet jeśli wierzymy i pragniemy dla dzieci pięknej, wypływającej z czystej ciekawości nauki bez rywalizacji, to ocenami i tak trzeba się przejmować. Na koniec podstawówki każda dobra ocena na świadectwie to dodatkowe punkty. A każdy punkt na cenzurce ośmioklasisty jest na wagę złota.

Im wyższa średnia, tym większe szanse na dostanie się do ciekawego liceum, szersze perspektywy i większe możliwości. Ciężko przestać zwracać uwagę na stopnie, machnąć ręką i powiedzieć, "ucz się dla siebie, nie dla ocen". Za dużo jest do stracenia. Z systemem lepiej nie zadzierać, w końcu żaden rodzic nie chce działać na szkodę dziecka. Trzeba się przystosować i szukać rozwiązań np. skupić się na przedmiotach egzaminacyjnych i dobrej strategii, a nie ślepo pędzić po szóstki ze wszystkiego.

Szkoły bez ocen nie istnieją

Każde dziecko w pewnym momencie zostanie ocenione, tak w polskiej szkole, jak i w tej fińskiej czy szwedzkiej. Różnica jest tylko taka, że jedni oceniają za pomocą skali 1-6 i robią to bardzo często, inni posługują się oceną opisową i tylko na koniec semestru.

Świadectwo szkolne
Świadectwo szkolne JAKUB ORZECHOWSKI

Kiedy na początku tego roku szkolnego pojechaliśmy z redakcją Edziecko.pl do szwedzkiej szkoły podstawowej, miałam okazję rozmawiać z nauczycielami o tym, jak oceniają swoich uczniów. W Szwecji podobnie jak w Polsce, dobre świadectwo na koniec szkoły podstawowej zwiększa szanse na dostanie się do gimnazjum o ciekawym profilu, jest potrzebne do tego, aby mieć możliwości wyboru i różne perspektywy na dalszą edukację.

Mali Szwedzi w trakcie roku szkolnego nie dostają piątek i jedynek. Do szóstej klasy mają tylko oceny opisowe, od 6 do 9 klasy oceny są wyrażane literami, od A do F, stawiane na zakończenie kursu.

W czasie roku szkolnego dzieci nie fokusują się cały czas na tym, co dostaną i za co zostaną ocenione. Postępy w nauce dzieci nauczyciele omawiają na spotkaniach w składzie: nauczyciel, rodzice, dziecko.

Spotykają się kilka razy w roku i to jest moment, aby porozmawiać o tym, jakie są indywidualne predyspozycje dziecka, jak sobie radzi, co już umie, jak można pomóc dziecku, aby z czegoś było jeszcze lepsze. W szkole to nie oceny są najważniejsze, lecz to, aby w każdym dziecku wyłapać mocne strony i wiedzieć, jak znaleźć potencjał dziecka i pomóc mu/jej osiągnąć wysokie noty końcowe na świadectwie i wybrać najlepszą drogę dalszej edukacji. (więcej o naszym multimedialnym projekcie o szwedzkiej szkole tutaj

W Szwecji - przynajmniej w tej szkole, w której byliśmy - rodzice nie wyczekują na dzieci pod bramą i nie napadają na nie z pytaniami: "Dlaczego trója z matmy?" albo "A co dostali inni?". Odniosłam wrażenie, że nauczyciele, dzieci i rodzice oceny traktują jak wskaźnik, pomoc w nauce, ale nie cel sam w sobie. Ma to sens - bo jak powiedziała mi dr Majorczyk - bardzo dużo zależy od nas. Od tego, jak my rodzice, myślimy o ocenach. Czy traktujemy je jako element szkoły, informację zwrotną o indywidualnych możliwościach dziecka, czy jako efekt końcowy nauki, zwieńczenie dzieła, nagrodę za wysiłek, sens istnienia?

Wychowani na "czemu czwórka, a nie piątka"

Kilka dni temu moja córka zażartowała, że "mama bardzo nie lubi czwórek". Uważa, że już lepiej przynieść do domu tróję niż czwórkę. I ma rację. O trójkach mówię: "Nie przejmuj się, miałaś gorszy dzień, to nie koniec świata", ale czwórki mnie denerwują. Kiedy sama byłam uczennicą, słyszałam, "czemu czwórka, a nie piątka". Przejmowanie się ocenami mam w genach, bardzo zależało mi na znaczku "wzorowej uczennicy".

Zdarza mi się dopytywać dzieci o oceny, dlaczego tak, a nie inaczej. I nie wiem, czy potrafię w tym znaleźć równowagę i czy umiem się dystansować. Bardzo nie chciałabym, aby pokolenie moich dzieci było kolejnym, które uczy się dla ocen i nie chciałabym, aby dzieci myślały, że dobre oceny świadczą o ich wartości. Chciałabym, abyśmy wszyscy w domu potrafili znaleźć równowagę. Pracujemy nad tym, aby nie wpaść w pułapkę "ocenozy". I nie jest to łatwe.

Więcej o: