baba1i2
23.02.19, 14:27
dopowiedzcie sobie.
Od dawna ma miejsce zmiana nastawienia społeczeństwa do nauczycieli. Przeszliśmy ze skrajności w skrajność. To, co dzieje się obecnie jest odwrotnością tego, co było jeszcze 30-40lat temu.
Kiedyś nauczyciel prawie bóg, dziś...dopowiedzcie sobie sami.
Do czego zmierzam: nauczyciel znajduje się dziś w sytuacji osoby permanentnie użerającej się z dziećmi, rodzicami i systemem. Nie twierdzę, że zwykły człowiek się z systemem i życiem nie użera... nauczyciel ma o tyle dobrze, że mimo zatrudnienia do wakacji, które zdarza się nader często ma chociaż trochę czasu na szukanie sobie pracy (której wielu ludzi szuka dziś przecież non stop).
Chodzi mi o co innego: rodzice na przykład nie mówią swoim dzieciom, aby słuchały się nauczyciela. Nie przychodzi im być może do głowy, że użeranie się z 5-7biegającymi po sali 5latkami zagraża bezpieczeństwu i dobrostanowi reszty grupy. Można oczywiście sobie "radzić" i zagrozić "czymś"dzieciom, jeśli nie będą grzeczne. Przepadł ten, kto myśli, że z grupą dogada się po dobroci i że wystarczą jedynie ciekawie prowadzone zajęcia i doświadczenie oraz maksymalnie dobre nastawienie do dzieci. Dzieci są coraz trudniejsze (znajome osoby pracujące z nimi mówią wprost -coraz bardziej rozwydrzone). Istnieją dzieci niczym kompletnie niezainteresowane, w domu puszczone samopas, bez uwagi.
Niestety zarówno do dzieci, jak i do rodziców człowiek zwraca się eufemistycznie, bo obowiązują go pewne standardy. Zasugerowanie niektórym rodzicom, że dziecko musi mieć zasady jest nie lada wyzwaniem. Dzieci potrafią: nie jeść w przedszkolu (bo mama gotuje tylko to, co dziecko chce). Takie dziecko nie tylko po jakimś czasie wariuje, bo mózg przecież zużywa energię. Ono nie wykorzystuje swojego potencjału w pełni. Pomijam fakt, że od razu znajdują się naśladowcy, którzy też nie jedzą (bo co im zrobisz?)i potem wariuje nie 1 a 3osoby, bo mózg pożywienie zużył a dzieciak nie wie, co się wokoło dzieje.
Dzieci potrafią tłuc się cały dzień i biegać po sali nie interesując się kompletnie żadnymi zajęciami zaproponowanymi przez nauczyciela (5,5-letni chłopcy), bo 2-3 kolegów zachowuje się tak, że pozostałe kilka osób z radością podchwyci to zachowanie. Istnieje coś takiego jak "modelowanie" i dokładnie widać to na przykładzie grupy dzieci.
Zmierzam do konkluzji, która brzmi: dzieci nie widzą granic. A nie widzą, bo w przedszkolu nie powiesz "gówniarzu, uspokój się, bo ci przylutuję w tyłek" i nie zrobisz tego, co zrobiłby ojciec, matka. Pomijam fakt, że wielu rodziców nie robi nic i nie pokazuje tych granic także w domu. W przedszkolu nauczyciela obowiązują pewne standardy i dopiero, kiedy zachowanie delikwenta zagraża jego lub otoczenia życiu/zdrowiu możesz reagować bardziej restrykcyjnie.
Czasem reakcja nie jest możliwa, bo kotłowanina i hałas jest taki, że nie słychać kompletnie nic.
Na niektóre dzieci działa jedynie szantaż (jeśli nie będziecie grzeczni to...). W hałasie, który urywa głowę człowiek pracuje 7dni w tygodniu. Już 4-latek, jeśli jest nauczony w grupie dzieci przedszkolnych umie wytrzymać 10min.przy stoliku przed posiłkiem z ciszy słuchając jedynie słuchanki dla dzieci. Istnieją jednak 5-latki, które tego nie potrafią choć mają ok. 12mies. więcej niż tamte 4-latki.
I na koniec dodam: to nie jest prawda, co mówi wielu rodziców:"on taki nie jest". Rodzice dokładnie wiedzą do czego ich dzieci są zdolne, ale niektórzy chyba myślą, że mają do czynienia z idiotą w osobie nauczycielki.