Pamiętam swoją pierwszą wizytę w miejskiej pasiece. Był 2012 lub 2013 rok. Razem z grupą innych zaintrygowanych dziennikarzy wspinałam się po schodach hotelu Hyatt Regency Warsaw (teraz Regent Warsaw) po tym, jak już wjechaliśmy na najwyższe piętro windą. A potem wychodziliśmy przez okno... Po wyjściu na zewnątrz zobaczyliśmy imponujący, rozpościerający się z Belwederskiej widok, oraz skromne ule ustawione na żwirowym podłożu. Pomysłodawcą tego konceptu był ówczesny dyrektor hotelu, Heddo Siebs, a wykonawcą doświadczony pszczelarz - pan Marek Barzyk z Podkarpacia.
Przypominam sobie, jak z zainteresowaniem chłonęliśmy wszyscy informacje o tym, że pszczół "nie obchodzą" w mieście pestycydy, bo ich po prostu nie ma, a do tego "nie dbają" o inne zanieczyszczenia, np. ołów z dwóch ruchliwych ulic, na których skrzyżowaniu znajduje się budynek hotelu. I jak wszyscy potem jedliśmy miód z hotelu - zwany "Łazienki Gold" - dziwiąc się, że "taki sam jak te zwykłe". Tymczasem już wtedy pszczelarstwo miejskie na świecie miało się dobrze. W Londynie pszczoły hodowane były m.in. na dachach Muzeum Historii Naturalnej i jednej z największych giełd, London Stock Exchange. W Nowym Jorku i Londynie liczba miejskich pszczelarzy wzrosła o 220 proc. w ciągu 13 lat od 1999 do 2012. To jednak nadal były "skowronki".
Podobno aktualnie w Warszawie mamy około stu uli. Sprawdzałam to w zeszłym roku, kiedy odwiedziłam Pszczelarium - rodzinną firmę Agnieszki Skórskiej-Baj i Kamila Baja, którzy zakładają miejskie pasieki i są współautorami (wraz z pszczołami) miodów praskiego, mokotowskiego czy śródmiejskiego.
Gdy wpadłam do Bajów w zeszłym roku, Kamil akurat ogarniał pasiekę w krzakach w Forcie Mokotowskim. W gąszczu tamtejszych roślin wyglądało, jakbyśmy właśnie podbierali miód w Missisipi. Jednak ta, wyglądająca dość naturalnie w przyrodzie pasieka, nie była tym, co miałam zobaczyć u Bajów. Wybrałam się z Kamilem na objazd pasiek, które założył i których akurat doglądał dla sieci galerii handlowych: Arkadii, Galerii Mokotów czy Galerii Wileńskiej. Za specjalnym pozwoleniem mogłam wjechać na dachy wielkopowierzchniowych sklepów, by zobaczyć ustawione tam ule. Kamil tłumaczył mi wtedy, że szczególnie do tych miejsc musi dobrać łagodne pszczoły, bo o ile agresywna grupa nie będzie przeszkadzać na wsi, o tyle w mieście tak, zwłaszcza tam, gdzie spotyka się mnóstwo osób.
To z tych właśnie pasiek założonych na sklepach powstają miody praski czy wilanowski. Pszczoły wydają się z lokalizacji zadowolone, choć można by sądzić, że takie ultramiejskie przestrzenie jak centrum handlowe nie są ich środowiskiem. Żywią się jednak w odległości 3-4 kilometrów od ula, mają więc do wyboru różnorodne menu z warszawskich parków, naszych balkonów czy rabat miejskich, których twórcy biorą pod uwagę to, co lubią zapylacze. Pamiętają też o nich twórcy miejskich łąk, które dla zapylaczy są rajem.
Martyna Śmigiel, dziennikarka, która też odwiedziła Pszczelarium, dowodziła, że miód praski smakuje inaczej niż ten zebrany w Forcie Mokotów. Wilanowski miał być nietypowy, kasztanowcowo-głogowy (bo rośnie tam właśnie sporo tych drzew i krzewów). "Na Mokotowie powstaje jeszcze jeden z najsmaczniejszych: lipowo-różowaty. Różowate to rośliny ozdobne, które znaleźć można właśnie w tej dzielnicy" - pisała.
Kamil tłumaczył nam wtedy, że przy produkcji miejskich miodów wychodzą lokalne smaczki, które wytrawny pszczelarz rozpozna i zbada ich pochodzenie w laboratorium. A owe smaczki pochodzą z różnorodności miejskich trawników czy chaszczy, które powodują, że pszczoły nie lecą tylko do lipy czy akacji, lecz także delektują się rzadszymi gatunkami roślin. Pamiętam, jak Kamil opisywał, gdy laboratorium odkryło, że w miodzie lipowym jest duży procent akcentu bzu. Okazało się, że zadziałała tu kooperatywa trzmieli, które nadgryzały kielich kwiatów bzu, by pszczoły mogły dostać się do nektaru.
No dobrze, przejdźmy teraz do kwestii, która wszystkich ekscytuje najbardziej. Czy miód miejski naprawdę jest czysty? Sprawdzała to zarówno ekipa Hyatta, jak i regularnie sprawdza to i o tym opowiada przy okazji wywiadów czy warsztatów ekipa Pszczelarium.
Najbardziej precyzyjnie tłumaczy to Kamil. - Kwiat nektaruje bardzo krótko, a pszczoła zbiera nektar na bieżąco. Sama żyje tylko pięć-sześć tygodni. Ani nektar, ani pszczoła nie zakumulują zanieczyszczeń ze środowiska. Pszczoły są przy tym dość wybredne, nie zbiorą nektaru, jeśli wyczują w nim zanieczyszczenia. Muszą przecież miodem karmić swoje małe siostry larwy - pisze na stronie internetowej Pszczelarium.
- Poza tym pszczoły kilkunastokrotnie odfiltrowują i przerabiają nektar, zanim powstanie z niego miód. Dlatego ewentualne zanieczyszczenia miejskie nie trafiają do miodu. Nawet smog przecież jest problemem głównie zimą, kiedy pszczoły są w ulu i nic nie nektaruje. Co więcej, miód miejski nie zawiera nawet śladowych ilości pestycydów, które po prostu nie są używane w mieście na rolniczą skalę - tłumaczy.
Czy miejskie miody są więc zdrowe? Nie odbiegają w tym od tych "niemiejskich". Od dawna wiadomo, że miód przyśpiesza gojenie ran, wzmacnia odporność, koi nerwy, a bakterie zwalcza lepiej od antybiotyku. Ten chyba najmocniejszy w smaku - gryczany - polecany jest w przypadku niedoborów żelaza, lipowy z kolei chorującym na grypę i przeziębienie, a jasny rzepakowy to naturalne remedium na problemy z wątrobą. Miody poza korzystnymi dla zdrowia przeciwutleniaczami (a zasada jest prosta: im ciemniejsza barwa miodu, tym więcej zwalczających wolne rodniki antyoksydantów) i substancjami o działaniu bakteriobójczym, zawierają także potas, fosfor, magnez, wapń, żelazo i kwas foliowy.
Ale może wyjaśnijmy sobie jeszcze jedną rzecz. Lokalizacja pasiek na dachach budynków w zielonych okolicach miejskich nie jest tylko dziwnym hobby. Jest przejawem dbałości o środowisko. Wiejskie monokultury rolnicze uznawane są za największe zagrożenie dla 470 gatunków owadów zapylających - w tym pszczół. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w zbożach i na miedzach rosło mnóstwo kwitnących chwastów. Dziś środki ochrony roślin są tak zaawansowane, że żadna niepożądana roślina nie kwitnie na polu. Dlatego pszczoły coraz lepiej czują się w miastach, gdzie mogą wybrać sobie, czy wolą wspomniany głóg, czy kwiaty z parku.
Dlaczego zapylanie jest takie ważne, a tym samym tak ważne są zapylacze, w tym pszczoły? To dlatego, że zapylanie jest niezbędne do rozmnażania ogromnej liczby roślin, w tym takich, które stanowią podstawę wyżywienia zwierząt i ludzi. Z opisanych około 240 000 gatunków roślin kwitnących, prawie wszystkie muszą zostać zapylone przez zwierzęta, aby wydać owoce i nasiona.
Eksperci Greenpeace podkreślają, że gatunki roślin zapylane przez zwierzęta stanowią 75 proc. wszystkich roślin uprawnych, a ich plony 1/3 globalnej wartości produkcji rolnej. Szacuje się, że wkład zwierząt zapylających kwiaty w światową gospodarkę wynosi od 153 do 265 mld euro rocznie, a w Polsce roczny udział zapylaczy w wartości produkcji rolnej to 4,1 mld złotych. Gdyby zapylacze nagle zniknęły, nasza dieta stałaby się znacznie uboższa i droga. Moglibyśmy się pożegnać z ulubioną koszulką czy dżinsami (bawełna również wymaga pracy zapylaczy). Ale przede wszystkim zagroziłoby to trwałości wielu ekosystemów lądowych.
Specjaliści szacują, że tempo, w jakim giną owady w tym owady zapylające, jest zatrważające. 40 proc. gatunków owadów żyjących obecnie na Ziemi może wyginąć na świecie w ciągu najbliższych kilku dekad. Najbardziej zagrożone są motyle, błonkoskrzydłe (do których należą m.in. pszczoły) i chrząszcze obornikowe. Najlepsze, co dla nich możemy zrobić, to dać im dobrą przestrzeń do życia, w której mają co jeść, gdzie mieszkać i gdzie wpływ szkodliwych czynników jest znacząco ograniczony. Pamiętajmy o tym, jeśli podlewamy nasze rośliny pestycydami, sadzimy na balkonie kwiaty (większość balkonowych nie odżywia pszczół czy motyli) lub kosimy trawnik. I zakładając pasieki.
Niedawno, gdy gościłam w Łodzi, usłyszałam, że na dachu hotelu DoubleTree by Hilton w tym mieście postawiono sześć uli. "Pszczoły z hotelowej pasieki będą zbierały nektar z pobliskiego parku, a uzyskany w ten sposób miód będzie serwowany gościom hotelowym" - ogłosili pomysłodawcy. Kolejne osiem uli założono na dachu Eurocentrum Office Complex na Alejach Jerozolimskich. W Zamościu tradycję miejskiego pszczelarstwa zainicjowała firma Veolia, która w ramach działań swojej fundacji i programu wolontariatu pracowniczego stworzyła pierwszą pasiekę w miejskiej elektrociepłowni.
Lista jest dłuższa i każdego roku jeszcze się wydłuża. Warszawskie pszczele miejscówki to dachy Pałacu Kultury (niższa część z Teatrem Studio), Teatru Wielkiego Opery Narodowej, kamienicy przy Marszałkowskiej i Orco Tower przy Chałubińskiego, gdzie nie straszne im 27 piętro. Oby więcej takich akcji. Naprawdę jest szansa, że uratują zapylacze, a tym samym i nas.
***
Chcesz pomóc? Adoptuj Pszczołę!
Adoptuj Pszczołę to prowadzona od 2013 roku akcja społeczna Greenpeace, dzięki której tysiące osób angażują się w pomaganie pszczołom, a Polska staje się coraz bardziej przyjazna zapylaczom. Dzięki wirtualnym adopcjom na stronie adoptujpszczole.pl każdy może pomóc pszczołom miodnym i dziko żyjącym.
W poprzednich latach dzięki tysiącom osób uczestniczących w akcji Greenpeace stworzył hotele dla dzikich zapylaczy, odbudował pszczelą populację w Przyczynie Dolnej, prowadził badania nad sytuacją owadów zapylających oraz wpływem, jaki mają na nie pestycydy, we współpracy z samorządem miasta Łodzi zaczęli tworzenie modelowego miejskiego miejsca przyjaznego owadom i ludziom.
Adoptuj Pszczołę to również potężna, wykonana przez naukowców i naukowczynie praca nad Narodową Strategią Ochrony Owadów Zapylających, kompleksowym planem ochrony zapylaczy.
Cieszymy się, że jako Gazeta.pl jesteśmy częścią "Adoptuj Pszczołę"!