Twój świat znika z momentem zamknięcia oczu? Wielu z nas uważa wzrok za najważniejszy ze zmysłów. Tymczasem jego fenomen jest stosunkowo niedawny w toku ewolucji. Co więcej, dotyczy głównie człowieka.
Dobry wzrok to przywilej w świecie natury. Zwierzęta polegają w większym stopniu na innych zmysłach - szczególnie węchu. Możliwość widzenia rzeczywistości w pełni kształtów i kolorów zawdzięczamy ogromnemu skokowi w rozwoju układu nerwowego, a także samych narządów wzroku.
Oczy - genialne kamerki, w które wyposażony jest każdy z nas, pozwalają nam szybko reagować na zachodzące wokół zmiany. Widzisz błękitne niebo za oknem, uśmiechającą się koleżankę z pracy, tekst wyświetlony na monitorze komputera? Pewnie nigdy nie zastanawiałeś się jednak, jak to się dzieje. Nie ma co ukrywać, to złożony proces, za który odpowiada mechanizm godny wybitnego inżyniera. Soczewki, rogówka, siatkówka, źrenica, tęczówka - niby wszystko jasne, czy aby na pewno? Przedstawiamy uproszczoną instrukcję obsługi wzroku. Tym bardziej przyjazną, że wcale nie musisz jej znać, żeby widzieć. No to zaczynamy.
Napawasz się doskonałością wybitnego dzieła sztuki lub prostotą kwiatów w wazonie? Oznacza to, że sygnały wzrokowe w pierwszej kolejności trafiły na pierwszą linię frontu - zewnętrzną warstwę gałki ocznej, czyli rogówkę. Łatwo pokonać tę przezroczystą barierę - przepuszcza ona co popadnie. Ale ale - później nie jest już tak prosto. Kolejny przystanek to tęczówka i źrenica. Tęczówka jest nieprzezroczystą tarczą dla atakujących nas zewsząd bodźców świetlnych. Na niej zatrzyma się większość z nich. To właśnie ona ma kolor. Jej zabarwienie, zgodne z prawami genetyki, sprawia, że jesteś właścicielem niebieskich, piwnych czy brązowych oczu. Źrenica, czyli czarna kropka po środku tęczówki to wrota, a raczej mały przesmyk, przez który światło może przedostać się dalej. Jest niczym ochroniarz strzegący dostępu do popularnego miejsca. Po pierwsze dba o to, by do środka przedostali się tylko proszeni goście - nie tacy, którzy mogą zagrozić bezpieczeństwu wszystkich naokoło, a także limituje wejście. Tak właśnie działa źrenica: gdy dociera do niej za dużo światła, jaskrawych barw, zwęża się, ograniczając wejście. Natomiast gdy sygnały są znikome, a wokół ciemności - poszerza się i wpuszcza łaskawie dalej. Dalej, czyli gdzie? Ano do fasolowatej w kształcie soczewki. Ta uwzględnia odległość, w jakiej znajduje się dany przedmiot i odpowiednio reguluje ostrość. Dzięki temu możemy widzieć wyraźnie i to co blisko i to, co trochę dalej. Proces, który to umożliwia nazywamy akomodacją.
Odpowiednia ilość światła została przepuszczona, ustawiona została ostrość. Kolejny przystanek, kluczowy dla widzenia, to siatkówka. Tam rozróżnione zostają kształty i barwy, tego co obserwujemy. Zresztą dopiero od tego momentu tak naprawdę możemy mówić o obrazie, a nie sygnałach świetlnych. Chociaż jest to jeszcze obraz do góry nogami. Dopiero w mózgu nastąpi jego odwrócenie.
Abyśmy mogli coś naprawdę zobaczyć, nie wystarczą nam same oczy. Sygnały, które zostają odebrane i przetworzone przez narządy wzroku, muszą trafić do mózgu, a dokładnie do kory wzrokowej. Tam dopiero zostają zinterpretowane, a przed nami wyświetlają się widoki. Choćby tekst tego artykułu. Kiedy ty czytasz, narządy wzroku we współpracy z mózgiem intensywnie pracują.
Więcej: ciekawostki o oczach
Gdyby nie słuch, nie istniałaby muzyka, nie moglibyśmy ze sobą rozmawiać, telefon nigdy nie ujrzałby światła dziennego - bo po co. Dzięki niemu możemy cieszyć się brzmieniem: od ledwo słyszalnego szumu morskich fal po donośne nuty płynące z radioodbiorników. Skąd jednak biorą się dźwięki, co sprawia, że je słyszymy? Pół sukcesu zawdzięczamy wibracjom. Drugie pół ich przekaźnikowi, którym jest nic innego jak powietrze. Zarówno bez jednego, jak i bez drugiego skończyłoby się fiaskiem. A dokładniej?
Muzyka, klaśnięcie w dłonie, krzyk czy nawet szept powodują drgania, które wprawiają w ruch coraz to kolejne cząsteczki powietrza. Gdybyśmy znajdowali się w próżni, słyszenie i powstawanie dźwięków byłoby niemożliwe, ponieważ w nicości po prostu nie miałoby co drgać. My jednak szczęśliwie nie żyjemy w próżni, a wokół nas z powodzeniem rozchodzą się fale dźwiękowe (i to z zawrotną szybkością średnio 330 metrów na sekundę), które chciał nie chciał, absorbujemy.
No dobrze, ale jakim cudem fale dźwiękowe, które docierają do naszych uszu stają się dla nas słyszalne? Wibrujące cząsteczki powietrza niczym grono rozbawionych biesiadników wędrują w głąb aparatu słuchu, podrywając do ruchu, wszystko co napotkają po drodze. Ich wędrówka nabiera tempa, gdy docierają do odbiorników - uszu. Niektóre z "rozbawionych" drgających cząstek wpadają od razu do przewodu słuchowego. Te, które nie miały tyle szczęścia, żeby wcelować za pierwszym razem, znajdą się tam dopiero po odbiciu się od małżowiny usznej. Kanałem ucha zewnętrznego trafiają do cienkiej błony bębenkowej, wprawiają ją w ruch, a to porusza młoteczkiem, kowadełkiem i strzemiączkiem - trzema najmniejszymi kośćmi naszego ciała, które znajdują się już w uchu środkowym. Jeden element porusza drugi. Jak w dominie. Tym sposobem drgania docierają do ślimaka, który swą nazwę zawdzięcza kształtowi zakręconej rurki. Stąd już tylko krok do mózgu. Stymulowane są zakończenia nerwowe. Wtem impuls nerwowy niczym windą może podążać do centrum zarządzania - a dokładnie do kory słuchowej mieszczącej się w płatach skroniowych mózgu. Nasz "komputer" przetwarza sygnały, które do niego dotarły, a my nie dość, że słyszymy, to jeszcze rozumiemy co.
Jakie są granice naszego słuchu? W całkowitej ciszy połowa z nas jest w stanie usłyszeć tykanie zegara, który znajduje się maksymalnie w odległości 6 metrów. Powinniśmy się cieszyć, że nie mamy lepszego słuchu. Gdybyśmy słyszeli jeszcze lepiej, słyszelibyśmy także przepływ krwi przez własne uszy - zaznaczają naukowcy. Taki ciągły szum nie byłby raczej pożądany. Sami przyznacie.
Krwiste steki, delikatne kremy i musy, soczyste owoce - czym byłby świat bez rozkoszy podniebienia? Smak to podstawa świata kulinariów. Na pewno? Jesteś w stanie zróżnicować, ile z tego co nazywasz smakiem, rzeczywiście nim jest? Tak naprawdę ucztując, doznania w dużej mierze zawdzięczasz węchowi. U niektórych organizmów żywych te dwa zmysły w ogóle nie są rozróżnione.
Chcesz się przekonać, ile w smaku zapachu? Łatwo to sprawdzić, zatykając sobie nos podczas konsumpcji produktów o tej samej konsystencji (tj. surowy ziemniak i jabłko). Namiastki tego właśnie eksperymentu doświadczamy, gdy jesteśmy chorzy i mamy katar. Efekt? Jedzenie staje się nijakie, smaki zlewają się.
Smak to nie tylko przyjemność, jest nam potrzebny do rozpoznawania składa chemicznego produktów, które spożywamy. Pozwala nam to zróżnicować pokarmy, które są dla nas korzystne od tych, które mogą okazać się trujące. Jak działa ten zmysł? Język jest chropowaty - znajdują się na nim brodawki. W nich właśnie skrywają się kubki smakowe, czyli skupiska receptorów pozwalających na wyczuwanie poszczególnych smaków. Kubki smakowe zamieszkują nie tylko język, ale także m. in. podniebienie, gardło i górną część przełyku.
Receptory reagują najlepiej na 5 podstawowych smaków. Jak interpretuje doznania nasze smakowe laboratorium?
Słodki - to informacja, że pokarm dostarczy nam dających energię i niezbędnych do pracy wszystkich narządów, w tym mózgu, węglowodanów. Czujemy go głównie na końcu języka.
Słony odczuwany w różnych miejscach języka mówi nam, że jedzony produkt jest źródłem soli mineralnych: sodu i potasu. U osób, które ze względów zdrowotnych, np. z nadciśnieniem tętniczym, ograniczają zwykłe sole sodowe, czasem zastępuje się je solami potasu. Są one podobne w smaku, a szkodzą mniej, a nawet mogą wspierać leczenie.
Kwaśny czujemy po boku języka. Ma go na przykład kwas askorbinowy, czyli popularna, sprzyjająca odporności i młodości ciała oraz umysłu witamina C (wyizolowana ma lekko kwaskowy smak). Dokładne przewodnictwo tego smaku nie jest do końca poznane, ale najprawdopodobniej jest on związany z jonami wodorowymi. Smak ten może tez świadczyć o tym, że pokarmy są jeszcze niedojrzałe.
Gorzki - niezbyt pozytywnie się kojarzy. Nie bez przyczyny. To mądrość natury. Gorzkie substancje często są trujące. Jesteśmy na niego bardzo czuli. Zdecydowanie bardziej niż na smak słodki - zasadniczo niegroźny dla naszego zdrowia. To, że dzieci zazwyczaj stronią od gorzkich produktów miało je uchronić przed pokusą przyswojenia trucizny. Z wiekiem uczymy się różnicować, którymi gorzkimi pokarmami możemy się od czasu do czasu raczyć, a które omijać szerokim łukiem. Gorzki smak czujemy przede wszystkim u nasady języka.
Umami - smak stosunkowo niedawno odkryty. Określany jest także smakiem mięsnym czy smakiem białka. Informuje o obecności aminokwasów w pokarmach, w tym szczególnie kwasu glutaminowego. Możesz go wyczuć, jedząc właśnie produkty mięsne, sfermentowane, sos sojowy, ale też m. in. grzyby czy orzechy.
Tłusty - najnowsze odkrycie naukowców. Mamy smak informujący o zawartości węglowodanów i białek. Okazuje się, że tłuszcze wcale nie są gorsze. Szczęśliwcy wyczuleni na ten smak jedzą znacznie mniej tłustości, a ich waga jest niższa - wynika z badań
Co ciekawe, smak wyczuwamy tylko jeśli pokarm jest rozpuszczony w wodzie. Doskonale sprawdza się tutaj ślina. Nie wierzysz? Jeśli posypiesz na osuszony język sól lub cukier, prawdopodobnie nie poczujesz ich smaku.
Kiedy jeszcze czujemy, a kiedy już nie? Próg smaku to ponoć np. 1 mała łyżeczka cukru w 7 litrach wody. Połowa z nas go poczuje. Połowa już nie.
Pozwala nam czerpać przyjemność z bliskości drugiej osoby, podtrzymać więź - tak w relacjach intymnych, jak rodzinnych czy przyjacielskich. Badania psychologów potwierdzają, że dzieci pozbawione ciepła i kontaktu fizycznego rozwijają się znacznie gorzej niż te, którym rodzice skąpią dotyku. Niemowlęta całkowicie go pozbawione mają mniejsze szanse na przeżycie.
Dotyk służy nam, nie tylko w kołysce, ale całe życie. Czuły czy przyjacielski za sprawą oksytocyny, zwanej też hormonem przywiązania, zbliża nas do siebie. Obniża poziom kortyzolu, tym samym zmniejszając napięcie i zabijając stres. Cały organizm uspokaja się, gdy namacalnie czujemy kogoś bliskiego przy sobie: serce bije wolniej, spada ciśnienie krwi, w dodatku stajemy się bardziej odporni.
Skąd się bierze odczuwanie dotyku? Ogólnie rzecz biorąc - ze skóry. A raczej za jej pośrednictwem. Jesteśmy wyposażeni w rozległą płaszczyznę odczuwania bodźców - w całości pokrywa nas jej powłoka. Natomiast pod nią skrywają się liczne receptory namierzające wszystko to, co się dzieje na jej powierzchni. Jest ich całe multum nie bez powodu. W świecie receptorów obowiązuje precyzyjny podział zadań. Różnią się one specjalizacją - inne komórki receptorowe odpowiadają za czucie ciepła, inne za odczuwanie zimna, inne namierzają ocieranie się o skórę, a jeszcze inne nacisk małego przedmiotu. Te wszystkie informacje zostają zintegrowane dopiero w mózgu.
To, co czujemy, zależy też od partii ciała, której dotyczy dotyk. Na wrażliwość skóry zasadniczy wpływ ma m. in. od gęstości rozsiania zakończeń nerwowych. Mamy ich więcej, tam gdzie potrzebujemy ich więcej. Które obszary są najbardziej czułe? Twarz, język, palce, szczególnie ich opuszki - to części ciała, które wiodą prym w odbieraniu informacji z dotyku. Dzięki temu praktycznemu rozwiązaniu łatwiej nam funkcjonować: chwytać, smakować, mówić. No dobrze, praktyka praktyką - a co z przyjemnością i doznaniami seksualnymi płynącymi z dotyku?
Erotyczne mapy naszych ciał nie są do końca uniwersalne. Po części to, w których miejscach dotyk przynosi nam największą rozkosz, zależy od gęstości naszych dotykowych śledczych - receptorów, po części kształtuje się w drodze wyuczenia się w trakcie życia określonych skojarzeń - bardziej lub mniej pozytywnych. Gotowej recepty nie ma. Najlepiej wrócić do punktu wyjścia, czyli do praktyki. Tym razem jednak o innej praktyce mowa. Weryfikować można zarówno w parze, jak i w pojedynkę. Miłej zabawy!
Węch - jeden z najstarszych zmysłów. Niegdyś jeden z podstawowych. Dziś wielu z nas uważa, że gdyby miała z któregokolwiek zmysłu zrezygnować, to byłoby to właśnie powonienie.
Razem ze smakiem zaliczamy go do zmysłów chemicznych. W przeszłości to właśnie przez nie budowaliśmy swoją wiedzę o świecie, zdobywaliśmy z otoczenia kluczowe informacje o substancjach chemicznych w środowisku zewnętrznym. Miały między innymi służyć namierzaniu pożywienia i ocenie jego przydatności, a także, dzięki feromonom, komunikacji między osobnikami. Dopiero wraz z rozwojem układu nerwowego oraz mózgu to wzrok i słuch przejęły dużą część zadań i obowiązków węchu.
Łatwo zauważyć, że u zwierząt węch nie stracił swojej zasadniczej roli względem pozostałych zmysłów. My, ludzie zyskaliśmy inne, bardziej wyspecjalizowane narzędzia pozwalające nam na analizę dopływających bodźców. A węch? Nie mamy się czym szczycić. Wrażliwość powonienia psów, szczurów czy owadów jest dużo większa, od niej może zależeć nawet to, czy dany osobnik przeżyje. Mimo niedoskonałości ludzkiego węchu, wciąż pozwala nam on doświadczać przyjemnych zapachów, kwiatów czy smakołyków, lub też przeciwnie - odpycha, ostrzega, informuje np. o nie pierwszej świeżości, zagrożeniu.
Kropla perfum w trzypokojowym mieszkaniu - to minimalna granica czucia zapachu - twierdza naukowcy. Połowa z nas jeszcze ją wyczuje.
Znasz tylko pięć podstawowych zmysłów i umowny, metaforyczny "szósty zmysł"? To tylko część prawdy. Całą resztę odkryjesz dalej. Bez kolejnych, często pomijanych i nie tak popularnych, zmysłów ciągle byś się przewracał, nie wiedziałbyś, gdzie znajdują się poszczególne części twojego ciała, a poważnie zraniony, mógłbyś to przeoczyć, narażając się na zagrożenie zdrowia i życia.
Zobacz także:
Zmysł równowagi niczym pokładowy GPS pozwala określić pozycję ciała. Punktem orientacyjnym jest głowa - w odniesieniu, nie tyle do podłoża, co do kierunku przyciągania ziemskiego. Zmysł równowagi odnotowuje tak to, że poruszasz głową - kiwasz nią, przechylasz, obracasz, jak i to, że twoje ciało znajduje się w ruchu. Wykryje, jeśli zwolnisz lub przyśpieszysz.
Nic nie umknie doskonałej poziomicy schowanej w zakamarkach ucha wewnętrznego. Znajdują się tam porośnięte cienkimi włoskami torebki i kanaliki wypełnione płynem. Płyn ten porusza się, gdy zmieniasz pozycje. Wtedy włoski wyginają się. Dzięki temu organizm uzyskuje informacje odnośnie twojego położenia w przestrzeni, nawet jeśli nie korzystasz ze zmysłu wzroku czy dotyku.
Jako posiadacz zmysłu równowagi, możliwe, że doświadczasz pewnych niedogodności. To mała cena, ale jednak. O jakich niedogodnościach mowa?
Zdarza ci się odczuwać nieprzyjemne objawy choroby lokomocyjnej, gdy podróżujesz samochodem, statkiem czy samolotem? Ich przyczyną jest niezgodność informacji płynących z różnych zmysłów. Większość z nich, w tym głównie wzrok, stają w opozycji do zmysłu równowagi. Podczas gdy oczy i inne narządy dają ci sygnały, że pozostajesz w bezruchu, zmysł równowagi nie daje się tak łatwo zmylić i alarmuje, że jednak się przemieszczasz. Tym sposobem konflikt gotowy. Trudny do rozsądzenia, bo racja leży po dwóch stronach: twoje ciało pozostaje nieruchome, nie zmieniasz pozycji w odniesieniu do środka komunikacji, jednak nie da się ukryć, że przemierzasz kilometry. W efekcie organizm może głupieć. Daje o tym znać m. in. poprzez mdłości, zawroty głowy.
Aby zapobiegać tym niechcianym przypadłościom, warto chociażby zamknąć oczy i ułożyć się w pozycji półleżącej. To wyeliminuje część sprzecznych sygnałów. Najlepiej jednak, o ile masz taką możliwość i oczywiście odpowiednie uprawnienia, przesiąść się na fotel kierowcy. Gdy prowadzisz poruszający się pojazd: widzisz ruch i w większym stopniu czujesz ruch. Wszystko jest więc tak jak powinno.
Zmysł ten umożliwia ci koordynację ruchów. Gdyby cię go pozbawiono, z zamkniętymi oczami nie byłbyś w stanie dotknąć swojego nosa czy nogi - po prostu nie wiedziałbyś, gdzie się znajdują. Zastanawiałeś się kiedyś, skąd to jednak wiesz, skoro przecież nie mówi ci o tym ani wzrok, ani dotyk czy węch?
Aby orientować się w świecie, musimy najpierw orientować się sami w sobie. Pomaga nam w tym uwewnętrzniony schemat ciała. Natura na czas wędrówki po ziemskim padole wyposażyła nas w mapę nas samych. Ta zakodowana jest w asocjacyjnych czuciowych obszarach mózgu. Mapa zawiera informacje o wzajemnym położeniu różnych części ciała, odległościach je dzielących. Tym sposobem mamy wszelkie parametry chociażby, by trafić łyżką do ust, nawet gdy ktoś przesłoni nam oczy.
A ponieważ nie spędzamy życia w jednej pozycji, mapa ta musi być stale aktualizowana, gdy części ciała zmieniają położenie względem siebie. Zmiany są nanoszone na ogólny dostępny model własnego ciała. Potrzebne do tego informacje są przekazywane przez zakończenia nerwowe znajdujące się chociażby w mięśniach i stawach, które odnotowują nasze ruchy.
Nie lubimy, gdy nas coś boli. To zrozumiałe. Tyle, że odczuwanie bólu nie służy we wszystkich przypadkach gnębieniu nas śmiertelników. Ma on ratować nasz organizm przed destrukcją, w tym przed śmiercią.
Sygnał, że coś jest nie tak musi być więc na tyle mocny, żebyśmy nie byli w stanie go zlekceważyć. Odpychający zapach czy drastyczny widok niekoniecznie zdałyby w tym przypadku egzamin.
Jak zmotywować człowieka do usunięcia szkodliwego bodźca zanim będzie za późno? Natura zna swoje sposoby. Jednym z nich jest właśnie zmysł bólu. Mechanizm polega na tym, żeby dostarczyć nam tak nieprzyjemnych doznań, żebyśmy za wszelką cenę chcieli się ich pozbyć. W uproszczeniu: im groźniejszy dla nas bodziec, tym większy ból (oczywiście od tej zasady jest wiele wyjątków). Jest to informacja, że nie ma czasu do stracenia. I choć w przypadku zranień natury mechanicznej - skaleczeń, złamań, zwichnięć - mechanizm zazwyczaj działa na medal, w przypadku wielu chorób, w tym nowotworów, ból przez długi czas może się nie pojawiać. Co więcej, różnimy się pod względem rozwinięcia tego zmysłu. Jedni odczuwają znaczny ból przy nawet niewielkich szkodliwych bodźcach, inni są zadziwiająco wręcz wytrzymali i często nawet nie zauważają uszkodzeń ciała. Kto ma lepiej? Jedno jest pewne: szczęśliwcy mało wrażliwi na ból są bardziej narażeni na niebezpieczeństwa, bo w dużej części ich po prostu nie wyczuwają.
Co sprawia, że czujemy ból? Mamy wiele receptorów, które za to odpowiadają, dzielą się one w zależności od specjalizacji. Inne z nich poinformują nas uszkodzeniach mechanicznych, inne o zbyt wysokiej bądź niskiej temperaturze czy stycznością z niebezpieczną substancją chemiczną. Włókna zmysłu bólu szczelnie oplatają ciało, dzięki czemu sygnalizują zagrożenia w różnych jego rejonach.
Ból jednak to nie sama fizjologia. Z badań naukowców wynika, że za jego natężenie odpowiada także nasza interpretacja danej sytuacji i odczuwane wtedy emocje. Z tego względu tworzy się coraz więcej technik wpływających na psychikę w taki sposób, aby zmniejszyć doświadczanie bólu. Można je stosować w przypadku chorych doświadczających chronicznego bólu czy choćby, aby łagodzić bóle porodowe.