Coraz więcej polityków zdaje sobie sprawę z destrukcyjnego wpływu ekologicznych regulacji na szeroko pojęty przemysł. Z punktu widzenia branży motoryzacyjnej aktualnie najwięcej problemów przysparza zbliżający się wielkimi krokami kolejny poziom dyrektywy CAFE (Clean Air For Europe). Dlaczego? Zaostrza on normę emisji CO2, jaką mogą emitować nowe pojazdy. Jeżeli zostanie przekroczona, producent musi zapłacić wysoką karę.
Aktualnie norma emisji dwutlenku węgla wynosi 116 g/km. Od przyszłego roku zostanie ona obniżona do 93,6 g/km. Przekroczenie limitu wiąże się z karą wynoszącą 95 euro od każdego nadwyżkowego wyemitowanego grama CO2/km. Całkowita emisja dla danego producenta jest uśredniana i zależy od charakterystyki sprzedaży, czyli liczby sprzedanych egzemplarzy i gamy modelowej. Jeżeli do klientów trafiają głównie niezelektryfikowane auta spalinowe, naturalnie uśredniony poziom emisji jest wysoki, przez co producent musi zapłacić horrendalną karę. Jeżeli z kolei sprzedaje on głównie hybrydy plug-in oraz zeroemisyjne elektryki, z łatwością spełnia unijne wymogi.
Co raczej jest dla większości jasne, w aktualnej sytuacji producenci mają problem ze spełnieniem wyśrubowanych norm. Jaki będzie skutek wprowadzenia jeszcze bardziej zaostrzonego limitu emisji? Koszty, jakie poniosą koncerny zobowiązane do płacenia kar, zostaną naturalnie przerzucone na klientów, co w skrócie oznacza sporą podwyżkę cen nowych samochodów. Niestety, już teraz dla wielu kupujących są one za drogie. Możemy zatem spodziewać się efektu domina. Wysokie ceny poskutkują niższym popytem, ten z kolei odbije się na dochodach firm, które będą zmuszone do cięć i zamykania zakładów. To z kolei otworzy furtkę do szybszego przejęcia rynku przez chińskie przedsiębiorstwa, które z czasem będą narzucać swoje warunki i wpływać na inne gałęzie rynku. Niektórzy eksperci obawiają się, że może to również doprowadzić do wywierania nacisków na europejskie rządy ze strony Pekinu, który będzie trzymał Europę na gospodarczej smyczy. Ślepa ekologiczna polityka prowadzona bez porozumienia z przedstawicielami przemysłu spycha więc nas w przepaść...
Oczywiście na arenie politycznej coraz częściej można odnotować pojawiające się głosy sprzeciwu. Na czele obozu przeciwników wprowadzania surowszych norm do tej pory stały Włochy. Teraz to grono się powiększa. Swój sprzeciw wyraziły ostatnio również Czechy. Do sprawy odniósł się sam minister transportu Martin Kupka.
Jak informuje agencja Reuters, czeski minister stwierdził, że producenci nie będą w stanie spełnić unijnych wymogów dot. norm emisji CO2. Wszystko z powodu spadającego popytu na samochody elektryczne. „Nie mogą tego zrobić, ponieważ zainteresowanie samochodami elektrycznymi spada w całej Europie" - stwierdził Kupka podczas niedzielnej debaty przeprowadzonej przez stację CNN Prima News. Dodał również, że przez konieczność płacenia wysokich kar koncerny nie będą miały środków na prowadzenie dalszych badań, a przez to będą pozbawione szans na rozwój.
Czesi prowadzą aktywny dialog z włoskimi władzami w sprawie powstrzymania przyszłorocznych regulacji. Ich wspólne stanowisko ma zostać przedstawione jeszcze w tym tygodniu. Warto zaznaczyć, że nasi sąsiedzi należą także do grupy państw, która otwarcie sprzeciwia się tzw. Zielonemu Ładowi, a więc szeregowi dyrektyw i regulacji, mających powstrzymać zmianę klimatu i degradację środowiska. Dla przypomnienia - Unia Europejska emituje ok. 4 mln kiloton ekwiwalentu CO2 rocznie, co stanowi w przybliżeniu jedynie 7 proc. całościowej emisji dwutlenku węgla na świecie (dane Parlamentu Europejskiego z 2019 roku).
Wszelkie regulacje, które uderzają w przemysł samochodowy, są dla Czechów niezwykle szkodliwe. Branża ta odpowiada bowiem za ok. 9 proc. PKB republiki. W samym 2023 roku wyprodukowano tam ok. 1,4 mln samochodów. W kraju swoje fabryki mają Skoda, Hyundai i Toyota.