Nowe normy emisji spalin w Europie zaczną obowiązywać 1 stycznia 2025 r. Dyrektywa Clean Air For Europe sprawi, że każdy fabrycznie nowy samochód zarejestrowany po tej dacie nie będzie mógł emitować więcej, niż 93,6 grama CO2 na każdy kilometr. To oczywiście wartość uśredniona dla całego rynku. Aktualna norma wynosi 95 g CO2/km.
Na pierwszy rzut oka różnica wydaje się niewielka. W tym punkcie spotykają się jednak aż dwa problemy. Pierwszy jest taki, że silniki spalinowe mniej więcej od trzech dekad są stopniowo popychane w kierunku granicy swoich możliwości. Na tym etapie każdy gram CO2 mniej wymaga tytanicznego wysiłku dla inżynierów. Oznacza też dalsze komplikowanie konstrukcji silnika i pojazdu. Drugi jest taki, że jednocześnie zmieni się mechanizm dokonywania wyliczeń. 95 g CO2/km było szacowane w zgodzie z protokołem NEDC. 93,6 g CO2/km będzie wyliczane w zgodzie z trudniejszym dla silnika cyklem WLTP.
Producenci motoryzacyjni stają przed poważnym wyzwaniem. I choć rozwiązania są dwa, w obydwu przypadkach wiążą się z kosztem. Kosztem, który poniesie firma motoryzacyjna, ale który też przełoży na klienta końcowego. Po pierwsze producent może rozłożyć ręce i spodziewać się kary. Każdy gram CO2 przekroczenia limitu oznacza opłatę karną o wysokości 95 euro (ok. 405 zł). Maksymalna wysokość kary w przeliczeniu na jeden pojazd to 5 tys. euro.
5 tys. euro to kwota, która dotyczy samochodów emitujących od 2025 r. 140 g CO2/km. To dużo? No właśnie nie. Niemalże tyle emituje dziś 150-konny silnik 1.5 TSI zamontowany pod maską Volkswagena T-Roca. Taką emisją może się pochwalić także 1,2-litrowy Opel Mokka o mocy 100 koni mechanicznych. Kara o wysokości 5 tys. euro podwyższyłaby zatem cenę tych pojazdów o... jakieś 21 tys. zł. Różnica nie będzie symboliczna. Boleśnie odczują ją kierowcy, bo stanowi jedną piątą dzisiejszej ceny tych pojazdów.
Metoda pierwsza jest zdecydowanie droga. Co z metodą drugą? Na nieco tańszy pomysł wpadł Stellantis. Właściciel Fiata, Opla, Peugeota, Citroena, Alfy Romeo i Jeepa zapowiedział szeroką hybrydyzację silników. Motory mają otrzymać moduł mild hybrid 48V. Ten składa się z 28-konnego silnika elektrycznego zintegrowanego z automatyczną, dwusprzęgłową skrzynią biegów (eDCT) oraz akumulatora o pojemności 0,9 kWh. Moduł dociąża pojazd o 12 kg, ale z drugiej strony pozwala na obniżenie emisji nawet o 30 g CO2/km. Dzięki temu motorom będzie zdecydowanie bliżej do spełnienia restrykcyjnych wymogów w 2025 r.
Lekka hybryda jest skuteczna. Niestety nadal oznacza koszt. Jak wyliczają inżynierowie Stellantisa, w przeliczeniu na pojedynczy samochód montaż układu kosztuje jakieś 2 tys. euro. To oznacza 8,5 tys. zł. Taka kwota może zostać doliczona do ceny pojazdu widocznej w salonie sprzedaży. Dopłata nadal jest znacząca. Mimo wszystko mniej bolesna od 21 tys. zł. Pomysł wydaje się być zatem naprawdę ciekawy.