Jak zmusić koncerny motoryzacyjne w Ameryce do wytwarzania samochodów spalających mniej paliwa? Wystarczy dokręcić prawniczą śrubę i zaostrzyć przepisy CAFE (Corporate Average Fuel Economy) dotyczące średnich norm zużycia paliwa. A to cios dla miłośników silników o dużej pojemności i wszelkich konstrukcji typu V8, V10 i większych. To również ogromne obciążenie dla finansów motoryzacyjnej branży.
O co toczy się gra? O niższe średnie spalanie, by przejechać dłuższy dystans na jednym galonie paliwa (to ok. 3,78 l). Zgodnie z propozycjami amerykańskiej agencji ds. bezpieczeństwa transportu drogowego NHTSA należy do 2032 r. zwiększyć średnią dla całej floty produkowanych aut do poziomu 58 mil na galon (co roku norma będzie wzrastać o 2 proc. dla aut osobowych i 4 proc. dla pickupów i SUV). Innymi słowy, docelowy wynik to 3,78 l na niemal 93 km. Jak na Amerykę to spore wyzwanie, nieprawdaż?
Powyższe wyliczenia to oczywiście średnia dla całej floty produkowanych aut. Nie oznacza to zatem, że każde auto oferowane w Ameryce będzie równie oszczędne. Wystarczy tak planować sprzedaż, by zdecydowaną większość samochodów stanowiły modele najbardziej ekonomiczne (w tym także elektryczne) i nielicznym szczęśliwcom dostarczyć tak pożądaną klasykę (auta z największymi silnikami). Wszystko w imię ograniczenia zużycia ropy naftowej.
Co się stanie, gdy nie uda się spełnić wymaganych norm? Cóż, trzeba się ratować i kupować limity (tzw. kredyty) od producentów aut elektrycznych (na czym szczególnie korzysta Tesla, inkasując co roku setki milionów dolarów). Jest jeszcze jedna opcja, czyli zapłacić stosowną karę. A to oznacza ogromne kwoty.
Według Reuters całej branży producentów samochodów w Ameryce grożą kary w łącznej wysokości aż 14 mld dolarów (czyli tyle ile Polska wydaje na nowe uzbrojenie z Korei). Kto musi najgłębiej sięgnąć do kieszeni? W czołówce są GM (6,5 mld dolarów) i Stellantis (3 mld dolarów). Ford i Volkswagen muszą zaś zarezerwować po ok. 1 mld dolarów. Amerykańska rada ds. polityki motoryzacyjnej (reprezentuje Forda, GM i Stellantis) wyliczyła, że koszty przestrzegania przepisów oznaczają nawet 2,1 tys. dolarów podwyżki na jednym egzemplarzu w przypadku aut wielkiej trójki z USA i 546 dolarów w przypadku innych firm. Zgadnijcie kto za to zapłaci.