[go: up one dir, main page]

Dodaj do ulubionych

Grochowskie klimaty

13.08.05, 16:55
Wielkanoc
To było dzień, na który my, kilku- i kilkunastoletni chłopcy z Grochowa
czekaliśmy cały rok. Już na około miesiąc przed Świętami zaczynały się próby,
poprzedzone wykonaniem odpowiedniego do wieku aparatu strzelającego. Były dwie
formy uczestnictwa w spektaklu wielkanocnym: strzelanie z ręki lub przy użyciu
ładunków podkładanych pod tramwaj. Ta pierwsza forma była bardziej
widowiskowa, więc większość nas tę właśnie preferowała. Wg niepisanej zasady
najmłodszym wiekiem (gnojkom) był przypisany „klucz”. Zwykły od szafy klucz,
ale musiał mieć odpowiedni kaliber, być stalowy i o grubych ściankach.
Najprościej można było zdobyć go po prostu podkradając matce. Tu trzeba jednak
było liczyć się z różnymi przykrymi konsekwencjami z jej strony, więc
bezpieczniejsza była tzw. „pucha”, tzn. odpowiednich wymiarów blaszana puszka,
o szczelnie zamykanym wieczku. O przydatności sprzętu decydowali starsi z
ferajny. Oni mieli przywilej używania kolby i moździerza. Kolba lub moździerz
to sprzęt bardziej skomplikowany i musiał być wykonany przez tokarza. Robił go
z odcinka grubego pręta, wytaczając w jego środku na pewną głębokość otwór, i
dopasowywał trzpień. Teraz do takiej konstrukcji spawacz musiał jeszcze
dospawać wysięgnik - uchwyt. Moździerz od kolby różnił się tylko większymi
wymiarami. Takie narzędzia były najczęściej przechodnie, ze starszego brata na
młodszego. Należało je teraz odszukać w domowej rupieciarni. Posiadanie
takiego narzędzia budziło podziw gnojków i wzbudzało szacunek do właściciela.
Z przygotowaniem puszki było łatwiej, należało w niej tylko wykonać gwoździem
otwór i pukawka była gotowa. Teraz przychodziła pora na przygotowanie
amunicji. Najmłodsi gromadzili zapas zapałek, starsi, powyżej pewnego wieku,
mogli kupować kalichlorek (podchloryn potasu) w aptekach. Najstarsi sięgali po
materiał godny ich wiekowi, a więc proch i trotyl. Arsenałem, gdzie
zaopatrywano się w te materiały były tzw. „bausztele”, najeżone różnymi
niewypałami. Dla młodszych informacja, że były to tereny za ul. Dudziarską,
gdzie w czasie okupacji Niemcy mieli magazyny paliw. Wraki wielkich cystern
stały tam jeszcze do polowy lat 50-tych. Chodzili więc tam, rozbrajali ładunki
i z kieszeniami pełnymi czarnego i rudego granulatu, dumnie demonstrowali nam
gnojkom ich zawartość. Puszkarze musieli zaopatrzyć się w karbid, o co
najłatwiej było u pracowników „Peruna”. Na około miesiąc przed Wielkanocą
rozpoczynał się okres prób. Kanonada o różnej częstości i o różnym natężeniu
wstrząsała Grochowem. Należało wypracować technikę i siłę uderzania trzpienia
o ścianę, wybrać odpowiedni załom muru i td.
Tak przygotowani wyczekiwaliśmy z niecierpliwością rezurekcji, kiedy można
było wreszcie zademonstrować swoje umiejętności.
Pozdrawiam
Obserwuj wątek
    • palker nie tylko Grochowskie klimaty 13.08.05, 20:30
      Z wielka przyjemnością przeczytałem Twój tekst Andrzeju:-)
      Wynika z niego, że zabawy okołowielkanocne powojennego pokolenia warszawskich
      chłopaków były podobne we wszystkich dzielnicach.
      Moje dzieciństwo to stary Mokotów a Grochów wówczas znałem tylko przelotnie
      dzięki wujowi, który mieszkał na ulicy Zaliwskiego.
      Oczywiscie strzelałem z klucza i z puszki wypełnionej karbidem a jak się dało,
      z kalichlorku. Tyle, że jako bardzo młody adept sztuki rezurekcyjnego
      wiwatowania, nie miałem szans na strzelanie z "moździerza":-)
      Ale była na to rada: zdobyty kalichlorek zawijało się w bawełniana szmatkę i
      podkładało na tory tramwajowe. Warszawscy tramwajarze byli do tego
      przyzwyczajeni i dotad pamiętam usmiechniętą twarz motorniczego, który na widok
      serii ładunków na torach z fasonem dodał gazu pod kościołem św.Michała na
      Puławskiej aby wywołać kanonadę:-)
      • andrzej_b2 Wracam do Grochowa 13.08.05, 22:07
        Twoje wspomnienie wielkanocne Palkerze, czytałem z dużym zainteresowaniem, i
        odnosiłem wrażenie, jakby to było moje, własne. Ale wtedy wydawało mi się
        inaczej. Byłem pewien, że Grochów to pępek świata i tylko tu mogą być takie
        zabawy wielkanocne, takie zwyczaje, sposób mówienia, zachowań. Chyba podobnie
        uważało wielu dorosłych, bowiem całymi latami ludzie nie opuszczali swojej
        dzielnicy, związani pracą w tutejszych fabrykach, załatwianiem na miejscu spraw
        urzędowych i td. Ja przecież też: tu chodziłem do szkoły, miałem tu rodzinę,
        kolegów, kino, miejsca do zabaw . Przekonanie to umacniał fakt, że przez długi
        czas kościół na pl. Szembeka był jedynym od Kamionka do Wawra. Później dopiero
        powstały parafie Nawrócenia Św. Pawła i Św. Wacława.
        Dziękuję, napisz coś jeszcze, np. jak wspominasz swoje „śmigusy dyngusy”?
        Pozdrawiam
        • palker Re: Wracam do Grochowa 13.08.05, 22:38
          w czasach kiedy nie było jeszcze pistoletów na wodę, dyngusowych jajek ale i
          okropnych zwyczajów polewania się na ulicach wiadrami, furorę robił pewien
          domorosły wynalazek: parówki z wentyli rowerowych.
          W tym celu należało sie udać do warsztatu rowerowego pana Rogalskiego na
          ul.Rejtana i zakupić kawał pomarańczowego wentyla "z metra".
          Jeden koniec kauczukowej rurki zawiazywało się na supeł a na drugim robiło z
          papieru coś w rodzaju korka otaczajacego wlot. Korkiem zatykało się otwór kranu
          i pompowało do wnetrza wentyla wodę tworząc długa parówkę. Można ją było ukryć
          w ręekawie trzymajac zaciścięty koniec wentyla palcami. Wystarczyło poluzować
          uścisk i woda pod ciśnieniem strzelała cienkim strumieniem w upatronego
          delikwenta lub delikwentkę (nie przeczę, częściej w delikwentkę) :-)
          Zabawa była nieustannym źródłem konfliktu z dozorczynia, która była wielce
          niezadowolona, że wokół kranu umieszczonego w piwnicy tworzyły się wielkie
          kałuże, gdyż nie wszystkie próby napompowania parówki były udane:-)
          • andrzej_b2 Re: Wracam do Grochowa 14.08.05, 19:10
            > w czasach kiedy nie było jeszcze pistoletów na wodę, dyngusowych jajek ale i
            > okropnych zwyczajów polewania się na ulicach wiadrami

            Także często myślę, co leży u podłoża agresji, którą młodzież dołącza do
            tradycyjnej, wielkanocnej zabawy, mimo próśb, gróźb a nawet represji, i nie
            znajduję prostych odpowiedzi. To obca także i na Grochowie jakaś pseudotradycja,
            ogarniająca niestety coraz nowsze pokolenia. Za moich czasów „parówki
            wielkanocne”, o których Palkerze wspominasz, na Grochowie chyba nie były w
            użyciu. W Poniedziałek Wielkanocny u nas szły w ruch zwykłe, napełniane wodą
            butelki, ukradkiem chowane przed matką. Obiektem polewania były oczywiście
            dziewczyny, co najwyżej starsze o kila lat. Odbywało się to przeważnie po
            kościele i to mniej więcej do południa. Takie były niepisane prawa i każdy kto
            chciał należeć do ferajny, musiał się do zasady stosować.
            Pozdrawiam
            • andrzej_b2 Eksmisja 15.08.05, 18:33
              Przyzwyczailiśmy się już, że słowo "eksmisja" nierozłącznie związane jest z
              systemem postkomunistycznym. Nie wszyscy jednak pamiętają, lub nie chcą
              pamiętać, że w minionym okresie zjawisko również miało miejsce i to nie było
              stosowane do ludzi zadłużonych, jak dziś, czy do tzw. elementu uciążliwego
              społecznie, ale jako pewna forma represji. Sam w dzieciństwie byłem na Grochowie
              takiego wydarzenia świadkiem. Mieszkałem wtedy w pewnym domu przy ul
              Jarocińskiej, a na facjacie spokojne małżeństwo emerytów, (on jakiś przedwojenny
              działacz samorządowy). Pewnego dnia rozeszła się po okolicy wiadomość, że tego
              dnia odbędzie się ich eksmisja. Dla mnie i wielu rówieśników to słowo było nowe,
              więc z wielkim zainteresowaniem oczekiwaliśmy wszyscy owego momentu. W pewnej
              chwili podjechała pod dom ciężarówka z kilku robotnikami na platformie, z której
              wysiadł urzędnik w garniturze. Okazało się jednak, że drzwi mieszkania zastał
              zamknięte i po bezskutecznych pertraktacjach z gospodarzami wezwał milicję.
              Ponieważ przybyły „willysem” patrol też nic nie wskórał, zdecydowano się na
              interwencję straży pożarnej. Jak na warunki, ówczesnego Grochowa, sytuacja
              stawała się sensacyjna, więc błyskawicznie zgromadziła dużą grupę gawiedzi.
              Strażacy rozłożyli drabinę, i wspierani z tyłu przez milicjantów zaczęli
              wdrapywać się do oka facjaty. I tu sensacja: zdeterminowani emeryci podjęli
              nierówną walkę. Przy dopingu zgromadzonej gawiedzi, na głowy szturmujących
              zaczęli wylewać wrzątek, obrzucać płonącymi szmatami, nasączonymi benzyną.
              Nastąpiła chwila konsternacji wśród szturmujących, a za chwilę zmiana taktyki.
              Szturm od strony zabarykadowanych drzwi powiódł się całkowicie. Za chwilę
              ujrzeliśmy skutych kajdanami dwoje starych ludzi, których milicjanci ładowali do
              „willysa”, a potem scenę wynoszenia ich skromnego mienia. Zrobiło nam się bardzo
              smutno.:-)

        • u-boot_88 Niedaleko Grochowa.. 16.08.05, 10:53
          Mój stryjek w latach '50, kiedy kursowały autobusy "Chausson" (chyba tak się
          pisze) na ul. Francuskiej na Saskiej Kępie "egzekwował" pasażerki autobusu z
          wcześniej napełnionej wodą pompki rowerowej (swoją drogą nie wiem , jak to
          możliwe????? - tzn. napełnienie wodą pompki?)
          • andrzej_b2 Re: Niedaleko Grochowa.. 17.08.05, 08:55
            Przypomniałeś mi pompki rowerowe, stosowane na śmigusa, o czy zapomniałem.
            Dzałało to na zasadzie wytworzenia próżni, w chwili uniesienia tłoka w górę.
            Starczyło czynność tę wykonć, gdy otwór był zanurzony w naczyniu z wodą, a
            pompka napełniała się. Jakie to wszystko było niewinne -:)
            Pozdrawiam
            • u-boot_88 Re: Niedaleko Grochowa.. 17.08.05, 11:31
              No, nie przesadzałbym z ta niewinnością ;) - w opowieściach stryjka była też
              mowa o "broni masowego rażenia": autobus zatrzymywał sie na przystanku, drzwi
              sie otwierały a wtedy "zza winkla" wyskakiwali dyngusowicze z wiadrami i
              posyłali zawartośc do środka z bliskiego dystansu.
              Pozdrawiam.
              • andrzej_b2 Szpital przeciwgruźliczy, czyli absurdów PRL-u cd 17.08.05, 13:47
                Na pocz. lat 50-tych władza ludowa wpadła na pomysł budowy na peryferiach
                Grochowa szpitala przeciwgruźliczego. Wybrano miejsce za Wałem Grochowskim, u
                styku zaczynających tu swój bieg ulic Ostrobramskiej i Zamienieckiej, Miały one
                na tym odcinku charakter typowo wiejski: bez chodników, wybrukowane kocimi
                łbami, przysypywanymi jakimiś ruchomymi piaskami. Decyzja zapadła, i w ciągu
                około trzech lat powstał nowoczesny szpital z tarasami i balkonami do
                werandowania dla chorych, z dużym, luksusowym jak na ówczesne warunki, domem
                dla personelu. Wszystko to można do dziś obejrzeć w tym samym miejscu przy
                zbiegu Ostrobramskiej i Fieldorfa.
                Już gdy budowano obiekt było jasne, że gruźlica jest w odwrocie, a poza tym
                Warszawa ma do dyspozycji nowoczesne zaplecze szpitalno-sanatoryjne w Otwocku.
                Równocześnie z uruchomieniem szpitala, władze podjęły decyzję wypełnienia
                śmieciami przemysłowymi całej pradoliny Wisły, wyznaczonej niecką depresyjną:
                Wał Grochowski, Trakt Lubelski, Wał Mierzeszyński i Wał Gocławski, a trzeba
                wiedzieć, że był to teren sąsiadujący ze szpitalem. Transportem konnym i
                samochodowym, z zakładów pracy Grochowa i Kamionka, zaczęto zwozić tu stosy
                odpadów przemysłowych; pojęcie utylizacji bowiem było wówczas ograniczone tylko
                do złomu, makulatury i szkła. Pamiętam jaką frajdą dla nas dzieci, były
                wycieczki na śmietnisko i wyciąganie różnych znalezisk. Czego tam nie było:
                całe chassis radiowe, cewki elektryczne, kondensatory, różne wycinki spod pras,
                odpady spod gilotyn, przewody elektryczne w kolorowej izolacji i td. 
                Po pewnym czasie zaczął się horror. Składowisko zaczęło dymić wskutek
                samozapłonów i ani deszcze, ani mrozy, ani strażacy nie mogli temu zapobiec.
                Odtąd na charakterystyczny latem zapach Grochowa – maciejki, zmieszany z lekką
                wonią szamb, zaczął nakładać się smród palonego bakelitu (taką woń czuć, gdy
                płomień palnika gazowego obejmie termoizolacyjne uchwyty garnka). Pierwszy
                zareagował szpital wysyłając swych pacjentów do Otwocka. Na miejscu pozostał
                personel, który w białych kitlach snuł się po obiekcie. Protestował Rawar, i
                organizacje społeczne Grochowa. Po kilku latach gehenny wysypisko zamknięto,
                wypełniając na szczęście tylko niewielki fragment doliny depresyjnej. W tym
                miejscu stoją dziś Conforama, stacja benzynowa, Centrum Optyki, Promenada i
                budynek Polsatu.
                Pozdrawiam
                • andrzej_b2 Grochowskie lato 19.08.05, 12:16
                  Sięgam pamięcią do lat wczesnego dzieciństwa i mojego lata spędzanego na
                  Grochowie. Nie wiem dlaczego rodzice nie wysyłali mnie na kolonie, czy było
                  zbyt drogo, czy pomni ciężkich, wojennych przeżyć po prostu bali się o los
                  jedynaka. Faktem jest, że kanikułę spędzałem na Grochowie wraz z gromadą
                  rówieśników. Wcale tego sobie nie krzywdowałem, a niepowtarzalne wrażenia
                  pozostały do dziś.
                  W gorące dni obowiązkowa była wyprawa nad kanałek, ale jakże inny niż dziś. W
                  okolicy, gdzie przecina go obecnie Trasa Łazienkowska płynął wartko w dolinie,
                  przerzynając się przez piaszczystą łachę. Pamiętam gorący biały piasek, na
                  którym można było dowolnie wylegiwać się, baraszkować, czy budować zamki.
                  Najprzyjemniejsze miejsce znajdowało się nad sztucznym wodospadem. Ne była to
                  żadna Niagara, ale miłe urozmaicenie koryta, czystego jeszcze wówczas i
                  zadbanego. Można było brodzić po nagrzanej, betonowej konstrukcji wodospadu,
                  godzinami wpatrywać się w przepływające różne żyjątka, obserwować goniące się
                  nad wodą ważki lub łowić rękoma małe rybki, a wszystko przy akompaniamencie
                  szumu spadającej wody. Najgłębiej i najszerzej było u ujścia kanałku do kanału
                  Nowa Ulga. Do płaskiego i dostępnego w tym miejscu brzegu, miejscowi rolnicy
                  spędzali krowy i kozy do wodopoju, jak na obrazach mistrzów holenderskich Tu
                  woda była już mniej nieprzeźroczysta, w której starsi chłopacy łowili jakieś
                  większe ryby.
                  Inną atrakcją było obserwowanie startujów i lądowań na lotnisku sportowym
                  samolotów i szybowców oraz skoków spadochronowych. Najwygodniejszy punkt
                  obserwacyjny był na koronie Wału Grochowskiego (po jego linii jest poprowadzona
                  Trasa Łazienkowska). Rozróżnialiśmy każdy samolot, wiedzieliśmy ile jest w
                  eksploatacji: „Jaków”, RWD i dwupłatowców typu CSS, zwanych tu „parkotkami” –
                  do dziś pamiętam szczególnie parkoczący hałas ich motorów. „Jaki” to były
                  samoloty wyczynowe. Na nich piloci szkolili się w wykonywaniu różnych mrożących
                  krew ewolucji. Patrząc na te powietrzne spektakle każdy chłopak marzył wówczas,
                  by zostać pilotem. Poczciwe RWD i CSS ciągnęły szybowce, mozolnie unosząc się
                  koliście coraz wyżej i wyżej tak, że wydawały się już prawie niewidoczne i
                  niesłyszalne. Do skoków spadochronowych służyły z reguły większe
                  dwupłatowce „Kukuruźniki”. Najbardziej efektowne były skoki grupowe i
                  emocjonujące lądowanie skoczków, nierzadko wśród bagien i błot. Najcenniejszym
                  łupem były małe spadochroniki, które czasem odrywały się od spadochronów, w
                  czasie rozkładania czasz w powietrzu. Nieliczni szczęśliwcy z dumą pokazywali
                  je później kolegom.
                  Takie to były atrakcje grochowskiego lata mojego dzieciństwa.:-)
                  Pozdrawiam
                  • konrad.boryczko Wal Grochowski 19.08.05, 12:45
                    Przepraszam za moze zbyt lamerskie pytanie jak na piatek. Piszesz, ze przebiegal
                    on wzdluz Trasy Lazienkowskiej. A dokladniej? Wzdluz Ostrobramskiej? Bo trudno
                    mi wyobrazic sobie obserowowanie goclawskiego lotniska z okolic, nomen omen,
                    Latawca:)
                    pzdr.
                    • konrad.boryczko No bo 19.08.05, 12:55
                      jak sie na przyklad spojrzy tutaj
                      www.trasbus.com/planywarszawy/1961/36.jpg
                      to nie ma zadnego walu grochowskiego. Jest i Al.St.Zj., jest i Ostrobramska
                      (oczywiscie "troche" inne niz dzisiejsze). Jest i Wal Goclawski, ale nie na
                      przebiegu Tr.Lazienk., co zreszta jest powszechnie wiadome. Mam siegac do planow
                      starszych niz 1961?
                      pzdr.
                      • andrzej_b2 Re: Trasa Łazienkowska/Ostrobramska 19.08.05, 13:28
                        Złapałeś mnie konradzie (pisać małą literą?) za język. Chodzi oczywiście o ul.
                        Ostrobramską, (popularnie zwaną na tym odcinku Trasą Łazienkowską), choć
                        oficjalnie ta nie wedzieć dlaczego kończy się Rondem Wiatraczna. Nie trzeba
                        sięgać do żadnych planów, bo jak się pospieszysz to może jeszcze zobaczysz
                        resztki Wału Grochowskiego przy ul. Płowieckiej, nad kanałem N. Ulga, który
                        właśnie rozbieraja pod budowę arterii komunikacyjnej łącząej most Siekirkowski
                        z Wawrem. Wał Grochowski powstał w 1938 r., by ochronić Grochów przed
                        wiosennymi wylewami Wisły. Jak to wyglądało przed 1938 r. pokazuje zdjęcie u
                        Kasprzyckiego w tomie dot. Grochowa. Przedstawia zalane przez wodę Górki
                        Grochowskie (okolice Zagójska - Znicza).:-)
                        Dziękuję, pozdrawiam

                        • konrad.boryczko Oczywiscie, ze z malej, andrzeju 19.08.05, 13:36
                          Na znanych mi planach W-wy Trasa Laz. zawsze jest prezentowana jako
                          Ostrobramska. Ta nitka jest niewatpliwie wazniejsza i dluzsza. Zreszta nitka do
                          Wiatraka jest poki co zupelnie niepotrzebna (w tym rozmiarze rzecz jasna).
                          Co do planow przedwojennych, to niestety koncza Warszawe na ul. Olszynki
                          Grochowskiej.
                          Resztki Walu przy Plowieckiej sobie jutro obejrze, moze napisz jak najlatwiej
                          dojechac rowerkiem od strony Grochowa.
                          Kasprzyckim mnie nie denerwuj:)))) , podobnie jak Polinskiego nie posiadam, choc
                          bardzo bym chcial.
                          pzdr.
                          • andrzej_b2 Re: Oczywiscie, ze z malej, andrzeju 19.08.05, 13:49
                            Obawiam się, że jutro może być już za późno, bo kila dni temu spychacze były w
                            akcji, ale spróbój... Z Grochowa przetniesz Ostrobramską na światłach przy
                            zajezdni autobusowej i dalej między stacją benzynową a d. Billą wertepami w
                            lewo, dojedziesz nad kanał N. Ulga, a potem znów w lewo (kier. Płowiecka), po
                            przejechaniu ok. 100 m. spórz w górę, może jeszcze zobaczysz spychacze.
                            Miłej wycieczki.:-)
                            Ps. Na Kasprzyckiego i Polińskiego nie ma co się denerwować, bo nawet się nie
                            dowiedzą, gdyż obydwaj już nie żyją.
                            • konrad.boryczko Re: Oczywiscie, ze z malej, andrzeju 19.08.05, 13:51
                              Ale ja sie denerwuje:)) na Ciebie, bo powolujesz sie na zrodla dla mnie
                              niedostepne:)
                              pzdr.
                              P.S. No to musze jutro z samego rana jechac:))
                            • konrad.boryczko Bylem, widzielem, 22.08.05, 09:14
                              ale Twoj opis dojazdu to daj Boze zdrowie... :P
                              Resztki walu (jakies 10 metrow biezacych) widac tuz za Billa, po luku w lewo, na
                              terenie ogrodkow dzialkowych. Do kanalku mozna latwo smignac malutka przecinka
                              przez krzaczory, jakby w poprzek walu. Prace budowlane na Trasie Siekierkowskiej
                              sa w PRAWO, w kierunku mostu. Natomiast od resztek walu w lewo nie _widac_
                              zadnej budowy w strone Plowieckiej.
                              pzdr i dzieki.
                          • Gość: KaWa Re: Trasa Ł. IP: *.warszawa.cvx.ppp.tpnet.pl 19.08.05, 21:34
                            Nie na wszystkich planach Warszawy Ostrobramska prezentowana jest jako JEDYNA
                            odnoga Trasy Lazienkowskiej, ale na tych na ktorych jest, mamy do czynienia z
                            zafalszowaniem. W oryginalnych planach Jozefa Sigalina obie nitki sa integralna
                            czescia Trasy.
                            "Spod wiaduktu, którym ulica Saska przechodzi nad Trasa Mostowa, jedziemy majac
                            po lewej stronie obszerny zieleniec, rozdzielajacy oba kierunki jezdni;
                            przelatujemy nad kladka stalowa dla pieszych nad Trasa na osi ulicy
                            Miedzynarodowej, przez most nad kanalem melioracyjnym u wylotu kanalu do
                            Jeziorka Goclawskiego, i oto przed nami luk wiaduktu na dwupoziomowym
                            skrzyzowaniu Trasy Mostowej z ulica Ostrobramska i Kinowa. Po chwili jestesmy
                            juz przy ulicy Grenadierow i oto Rondo Wiatraczna u zbiegu z arteria wylotowa -
                            ulica Grochowska. Na osi Miedzyborskiej - kladka dla pieszych nad Trasa.
                            Wracamy na skrzyzowanie Trasy z ulica Ostrobramska [..]; tym rozgalezieniem
                            Trasy Mostowej szybciej wyskoczymy na arterie wylotowa - Plowiecka" ("Trasa",
                            Józef Sigalin, Warszawa 1975)
                            • konrad.boryczko Re: Trasa Ł. 22.08.05, 09:17
                              Nie pisalem, ze Ostrobramska to nitka _jedyna_. Tylko ze znacznie dluzsza i
                              wazniejsza. BTW wezsza:) Oczywiscie, ze zamierzenie inwestycyjne mialo (i ma) na
                              Grochowie dwa konce, ale koniec "wiatraczny" wyjatkowo niedokonczony.
                              pzdr.
                              • andrzej_b2 Trębacze-fanfarzyści grochowscy 24.08.05, 11:40
                                Kto ich jeszcze diś pamięta?
                                Pl. Szembeka to było centrum Grochowa mojego dzieciństwa. Wyznaczał je koścół
                                NMP, jako środek parafii, której obszar w prostej linii rozciągał się od pocz.
                                Płowieckiej/Czechowickiej, tj. od granicy Warszawy i sięgał aż po Kamionek.
                                Trębacze-fanfarzyści grochowscy to byli ministranci, z kościoła przy pl.
                                Szembeka, którzy przy okazji większych świąt kościelnych, w uroczystych
                                momentach wygrywali zbiorowy hejnał. Było ich zwykle około 15, używali typowych
                                trąbek-fanfar, które wytwarzano w Wytwórni Instrumentów Muzycznych Dętych i
                                Perkusyjnych „Hejnał” przy ul. Grochowskiej 83 – jedynej tego typu w Polsce
                                wytwórni. Nie wiem skąd ci młodzi chłopcy mieli instrumenty na te szczególne
                                okazje? Ich ojcowie, i starsi bracia pracujący w fabryce, prawdopodobnie
                                wypożyczali na te dni egzemplarze przygotowane do wysyłki. Gry na instrumentach
                                uczyli się w domach przy różnych okazjach. Na co dzień odgłosy prób i ćwiczeń:
                                werbli i trąbek, rozlegały się daleko po okolicy, czasem nawet stając się
                                uciążliwymi.
                                Najbardziej spektakularny popis trębaczy-fanfarzystów odbywał się z okazji
                                Bożego Ciała.
                                Z okazji tego święta był zwyczaj, że w lokalnej procesji na pl. Szembeka brały
                                udział sąsiednie parafie, a więc do nas w tym dniu przybywały procesje z
                                Kamionka i z Bazyliki Serca Jezusowego, przy Kawęczyńskiej. Ponieważ przemarsz
                                odbywał się bocznymi ulicami: Kordeckiego i Szaserów, nasi fanfarzyści w tym
                                dniu stawali się obserwatorami przedpola. Wdrapywali się w tym celu na wieżę
                                kościoła i wypatrywali zbliżanie się zaprzyjaźnionych procesji. Gdy te były już
                                dostatecznie blisko, witali je zbiorowym hejnałem z wieży, wielokrotnie
                                powtarzanym. Sytuacja powtarzała się przy pożegnaniu. Sygnał był bardzo donośny
                                a dodatkowo wzmocniony efektem wysokości, że dobra była jego słyszalność
                                jeszcze w okolicach ul. Kickiego.
                                Była to swego rodzaju osobliwość Grochowa, czego ngdzie ani wtedy ani później
                                nie spotkałem.:-)
                                Pozdrawiam
                                • momas Re: Trębacze-fanfarzyści grochowscy 24.08.05, 12:02
                                  andrzeju_b2
                                  Uwielbiam Twoje opowieści.... Pisz jak najwięcej proszę! Dzieki temu zyskuje
                                  wiedzę na temat "tej drugiej strony Wisły" (uprzedzam - nie mam nic złego na
                                  myśli!.
                                  Z urodzenia jestem Warszawianka - Żoliborzanka. Praska strona Wisły, aczkolwiek
                                  odwiedzana, przy różnych okazjach, nie jest mi znana zbytnio. No owszem, trochę
                                  z Wiecha, ale nie wiele. Obecnie czeka mnie przeprowadzka (no trochę dalej niż
                                  Grochów, ale wciąż w zakresie tego forum). Codziennie do pracy będę przemieżala
                                  okolice, które opisujesz. I dzięki temu - zyskuję inny obraz. Dziękuję!
                                  • momas Re: Trębacze-fanfarzyści grochowscy 24.08.05, 12:04
                                    o rany! miało być przemierzała....
                                • andrzej_b2 Re: Uzupełnienie 26.08.05, 06:54


                                  > ...używali typowych trąbek-fanfar, które wytwarzano w Wytwórni Instrumentów >
                                  > Muzycznych Dętych i Perkusyjnych „Hejnał” przy ul. Grochowskiej 83 – jedynej
                                  > tego typu w Polsce.

                                  Budynki wytwórni „Hejnał” nie imponowały rozmachem. Były to drewniane,
                                  parterowe pawilony, wciśnięte między domy mieszkalne. Zapewne i jakość wyrobów
                                  nie była najlepsza, ale fabryka funkcjonowała do końca lat 80-tych, po czym nie
                                  mogąc sprostać zagranicznej konkurencji, stopniowo popadała w ruinę. Budynki
                                  rozebrano wczesną wiosną br., pozostawiając po nich kolejną szczerbę w
                                  zabudowie Grochowskiej.
                                  Słyszałem, kiedyś wypowiedź „Trubadurów” w wywiadzie telewizyjnym, którzy
                                  wspominali, że początkom ich kariery zawodowej towarzyszyły polskie instrumenty
                                  perkusyjne z wytwórni „Hejnał”. Bez przesady można więc powiedzieć, że polska
                                  muzyka młodzieżowa lat 60- 70-tych ma swe korzenie na ... Grochowie.
                                  Pozdrawiam
                                  • andrzej_b2 Zabawy ludowe na Grochowie 26.08.05, 14:19
                                    Wszyscy znają opowiadania o zabawach ludowych na Bielanach i w Parku Praskim,
                                    ale mało kto słyszał o podobnych, organizowanych po wojnie na Grochowie. Zbyt
                                    małym dzieckiem byłem wówczas, by w nich aktywnie uczestniczyć, ale jako bierny
                                    obserwator odnotowałem w swej pamięci wiele obrazów...
                                    Sobota była moim upragnionym i wyczekiwanym dniem. Wiedziałem bowiem, że ojciec
                                    po wcześniej zakończonej robocie pójdzie ze mną na „salę tańca”. To było dla
                                    mnie zupełnie magiczne słowo. Od pl. Szembeka droga nasza wiodła Grochowską,
                                    wzdłuż toru kolejki wąskotorowej. Mijaliśmy parterowy drewniak na rogu
                                    Grochowskiej i Tarnowieckiej, w którym mieszkał szewc, potem działki i teren d.
                                    Hechalucu. Gdy zbliżaliśmy się do Gocławka, już dochodziły nas skoczne dźwięki
                                    muzyki, ale nie to mnie interesowało najbardziej. Przedmiotem mojej fascynacji
                                    był... „Bar pod Wieżyczką” na Gocławku. Mieścił się on przy ul. Grochowskiej na
                                    wysokości pętli tramwajowej. Była to budowla drewniana w stylu nadświdrzańskim,
                                    z miniaturowymi facjatkami, zwieńczona wieżyczką, którą można by przyrównać do
                                    miniaturki obecnej iglicy Pałacu Kultury. Tu ojciec kupował mi gumę do żucia i
                                    metalowe pudełko fistaszków, co było dla mnie właściwym celem wyprawy. Nogi już
                                    mnie zaczynały od tej chwili gwałtownie boleć i miałem dosyć spaceru, ale punkt
                                    docelowy, który ojciec wyznaczył był jeszcze dość odległy. Należało dotrzeć do
                                    skrzyżowania Szosy Rembertowskiej (długo tak nazywano na Grochowie obec. al.
                                    Marsa) z Płowiecką. Tu, w miejscu gdzie dziś wylot Trasy Łazienkowskiej, rosła
                                    kępa wysokich drzew, a pod nimi był zbity z desek sporej wielkości podest. Gdy
                                    już przybywaliśmy na miejsce grała głośno orkiestra, a na „sali tańca” kręciła
                                    się spora grupa tancerzy i tancerek z Grochowa, wspieranych posiłkami z
                                    Gocławka. Duże skupiska zmęczonych, lub niezaintetresowanych zabawą uczestników
                                    przedkładały biwakowanie na trawie, przy butelce i głośnej rozmowie. Na ogół
                                    wszystko przebiegało spokojnie, ale na wszelki wypadek całe widowisko odbywało
                                    się pod dyskretnym nadzorem posterunku milicyjnego, bowiem w miejscu
                                    dzisiejszej knajpy z odwiecznym napisem „Dziś flaki” stała rogatka, na której
                                    kontrolowano ruch kołowy do i z Warszawy. W ten sposób była zapewniona
                                    kulturalna rozrywka dla ludu i bezpieczeństwo uczestników.:-)
                                    Pozdrawiam
                                    • Gość: Wiatraczna Panie Andrzeju... IP: *.aster.pl / *.aster.pl 26.08.05, 15:44
                                      Czy pamięta Pan może domek przy Korytnickiej 25? Pozdrawiam.
                          • palker Korzenie Miasta 05.09.05, 11:22
                            konrad.boryczko napisał:


                            > Kasprzyckim mnie nie denerwuj:)))) , podobnie jak Polinskiego nie posiadam,
                            > choc bardzo bym chcial.

                            w wydawnictwie Veda w dalszym ciagu mozna kupic 6 tomów Kasprzyckiego
                            tu masz link do wydawnictwa:
                            www.veda.com.pl/mam/index.php?option=content&task=view&id=5&Itemid=29
                            • konrad.boryczko Re: Korzenie Miasta 05.09.05, 11:58
                              Dzieki za info. Na razie nie odbieraja telefonu.
                              pzdr.
    • andrzej_b2 Re: Panie Andrzeju... 29.08.05, 06:40
      > Czy pamięta Pan może domek przy Korytnickiej 25? Pozdrawiam.
      Trochę miałem przerwy, ale już odpowiadam.
      Domu przy Korytnickiej 25 niestety nie mogę sobie przypomnieć. Dlaczego on jest
      taki interesujący, co tam było? Proszę sprawę przybliżyć. Niezależnie, dziś tam
      pojadę i na miejscu może coś skojarzę, poczytam. O wynikach swych poszukiwań
      powiadomię.
      Pozdrawiam

      • andrzej_b2 Chciałem być tramwajarzem 29.08.05, 07:58
        Póki sprawa Korytnickiej 25 wyjaśni się, posłuchajcie proszę, jak chciałem być
        tramwajarzem.

        Pochodzę z warszawskiej, tramwajarskiej rodziny. Ojciec mój przeszedł na
        tramwajach wszystkie szczeble kariery zawodowej: od konduktora na Woli przed
        wojną, pisarza na stacji Mokotów podczas okupacji, do instruktora, kontrolera i
        odpowiedzialnego urzędnika w dyrekcji tramwajów po wojnie. Ja, może jak
        niewielu, mogę powiedzieć, że wychowałem się w cieniu warszawskich tramwajów.
        Charakterystyczny dźwięk dzwonków wozów silnikowych, zgrzyt kół na zakręcie,
        grzechot zapadki nastawnika motoru elektrycznego pozostały w mej pamięci na
        całe życie. Z ojcem jeździłem na wycieczki tramwajowe z Grochowa na odległe
        krańce tras: Bielany, Pelcowiznę, Okęcie i Służewiec. Ojciec, najczęściej w
        mundurze z dystynkcjami, miał prawo wsiadania do wagonu silnikowego pierwszym
        pomostem, co nie było bez znaczenia dla mieszkańców Grochowa, gdyż z Gocławka
        tramwaje przyjeżdżały już pełne. Wejście bowiem było z tyłu, wyjście z przodu
        wagonu. Znali go wszyscy motorniczowie i konduktorzy z daleka wymieniając
        ukłony, co mi ogromnie imponowało, a za zaszczyt sobie poczytywałem wpuszczanie
        mnie, małego wówczas brzdąca, prawie pod rękę motorniczego (zawsze lewą).
        Upajał mnie pęd wagonu, gdy motorniczy włączał dziewiąty bieg i fascynowało
        posłuszeństwo wozu przy hamowaniu. Marzyłem wówczas, by zostać tramwajarzem,
        gdy tylko dorosnę, co później miało się spełnić już w innych warunkach lecz na
        krótko.
        Na początku lat 50-tych tramwaje „3” i „24” jeździły do Gocławka, zaś „6”
        i „26” do Wiatracznej. O ile sposób zawracania tramwajów na Gocławku nie budził
        mojego zainteresowania, to przy Wiatracznej był zupełnie kuriozalny. Skład
        tramwajowy z Grochowskiej wjeżdżał w ul. Wiatraczną, zatrzymywał się po
        przejechaniu ok. 50 m., a konduktor miał wówczas obowiązek odłączyć przyczepkę.
        Wagon silnikowy przejeżdżał specjalny rozjazd, po czym konduktor odciągał pałąk
        i odwracał go w poziomie o 180o. Motorniczy w tym czasie przenosił swoje
        stanowisko kierowania na tył wagonu, który odtąd stawał się przodem, podjeżdżał
        do przyczepki, którą znów konduktor łączył w skład do drogi powrotnej. Jeszce
        tylko należało przełożyć drzwi na odwrotną stronę i pociąg tramwajowy był już
        gotów.
        Nie ma już tamtych tramwajów, ojciec odszedł do wieczności, ja nie jestem
        tramwajarzem, choć mieszkam ciągle na Grochowie, tylko „3” i „24” wciąż jeżdżą
        do Gocławka jak dawniej.:-)
        Pozdrawiam
      • andrzej_b2 Korytnicka 25 - trudna sprawa 30.08.05, 08:34
        Korytnicka jest jedną ze starszych ulic na Grochowie. Występuje już na planach
        z 1924 r. obok Czapelskiej, Igańskiej, Krypskiej. Cały ten obszar u początków
        niepodległości, jako pierwszy na Grochowie został rozparcelowany przez miasto,
        na równe prostokątne działki z przeznaczeniem pod inwestycje budowlane. Powodem
        osiedlania się tu ludności początkowo były stacja i warsztaty naprawcze kolejki
        wąskotorowej. Cały teren zajmowany obecnie przez „Supersam Grochów” i bazar to
        były właśnie tereny kolejowe. Jeszcze za wczesnego mego dzieciństwa pamiętam je
        w bezpośrednim sąsiedztwie Grochowskiej. Tu gdzie dziś są zatoki pętli
        autobusów miejskich stał budynek stacyjny „Warszawa-Grochów”, składy węgla i
        pompa do pobierania wody przez śmieszne parowozy zwane „samowarkami”. W pobliżu
        tych terenów swe bieda-domki budowali kolejarze, a zamożniejsze domy,
        majstrowie okolicznych fabryk: A było ich tu nie mało: fabryka świec Hocha,
        wytwórnia Sito-Siatka, odlewnia żeliwa Jarkowskiego i in. Koniunkturę wyczuli
        też Żydzi i różni ludzie interesu, stawiając kamienice na wynajem, ale nie
        tylko. Waśnie na Korytnickiej znalazła siedzibę wielka stolarnia mechaniczna
        Łuczyńca i Sobańskiego. Wytwarzano w niej stolarkę budowlaną, powszechnie
        stosowaną w nowo wznoszonych domach.
        Dziś ulica jest przecięta domami wielkiego osiedla. Gdy ktoś znajdzie się na
        końcu ulicy i usiłuje (jak ja ) znaleźć posesję nr 25, oraz wszystkie numeracje
        początkowe, będzie miał nielada trudności. Ulicę bowiem przecinają wielkie
        bloki mieszkaniowe i nawet ich lokatorzy nie umieją wskazać początkowego
        odcinka Korytnickiej. Gdy wreszcie dotarłem okazało się, że po nr 25 nie ma
        śladu. Pod nr 27 stoi nowy, pyszniący się blichtrem, styropianowy dom a dalej,
        pod nr 23 solidna kamienica z lat 60-tych. Spojrzałem też na plan Grochowa z
        1931 r., na którym dostrzegłem ten dom jako jedyny w pobliżu skrzyżowania z ul.
        Kruszewskiego, jako wąski ale sięgający w głąb posesji (prawie do Krypskiej) –
        to o czymś świadczy. Może to tu była stolarnia Łuczyńca? Reasumując, nie wiem
        co za dom mógł znajdować się pod nr 25, jeśli ktoś ma jego zdjęcie, proszę
        przesłać mi na pocztę gazety, do sprawy możemy jeszcze wrócić. Przepraszam
        Wszystkich, których zawiodłem, ale jak widzicie, nie jestem omnibusem.:-)
        Pozdrawiam
        • Gość: Wiatraczna Re: Korytnicka 25 - budynek mieszkalny IP: *.aster.pl / *.aster.pl 30.08.05, 10:44
          Korytnicka 25.
          W roku 1930 mój pradziadek Zygmunt Porębski wraz z żoną Heleną wzniósł tu dom
          mieszkalny. Nie był to luksusowy obiekt, pradziadek bowiem pracował w Skodzie,
          nie zarabiał tak wiele. Poza tym były to czasy kryzysu.
          Budynek roku 1940 trafiła niemiecka bomba. Prababcia, sama z trzema synami
          (pradziadek w KL)i dzięki pomocy sąsiadów odbudowali domek. Stał on do lat 90.
          Chodziło mi po prostu o tyo, jak Grochowianie zapamietali ten budynek. Widać,
          nie zapamiętali :(((
          Pozdrawiam!
          • andrzej_b2 Re: Korytnicka 25 - budynek mieszkalny 30.08.05, 11:09
            > Chodziło mi po prostu o tyo, jak Grochowianie zapamietali ten budynek. Widać,
            > nie zapamiętali :(((

            Zostałem najpierw wywołany do tablicy a potem podstępnie postawiony pod osąd
            publiczny. To b. nieładnie! Pospieszyłem w dobrej wierze na dramatyczne wołanie
            pomocy, poświęcając swój czas i energię. Na przyszłość będę bardziej ostrożny.
            :-((
            Po pierwsze: nie mam mandatu do reprezentowania Grochowian, a po drugie ani
            moje drogi, ani przeciętnego Grochowianina nie wiodły przez Korytnicką, gdyż
            nie były to Aleje Ujazdowskie naszej Dzielnicy.
            • andrzej_b2 Duszpasterze z pl. Szembeka 30.08.05, 11:22
              Aby szybko zapomnieć o przykrym incydencie, zmieńmy temat.
              Znów sięgnę do Grochowa lat dziecinnych jako, że wtedy odbiór świata człowiek
              ma najbardziej plastyczny.
              Osobistością Grochowa ”Nr 1” był bez wątpienia ks. proboszcz Jan Sztuka, prałat
              prymasowskiej Kapituły Łowickiej, wielki budowniczy kościoła na pl. Szembeka.
              Miał wyjątkowy dar mobilizacji wszystkich grup społecznych, na rzecz składania
              ofiar na budowę świątyni. Nie było wtedy zwyczaju przeprowadzania tzw.
              wizytacji duszpasterskich, gdyż wszyscy się znali i o sobie wszystko wiedzieli,
              zaś pieniądze na potrzeby parafii Proboszcz potrafił wycisnąć nawet z kamienia.
              Był on kolegą seminaryjnym ks. Stefana Wyszyńskiego, który gdy został Prymasem
              i Metropolitą Gnieźnieńsko-Warszawskim bardzo często zaszczycał swą obecnością
              naszą parafię. Głosił tu kazania okazjonalne i udzielał bierzmowania (sam
              dostąpiłem tego zaszczytu z Jego rąk). Czuło się Jego wielkość, choć wszystkie
              największe dokonania były jeszcze wówczas przed Nim. To był prawdziwy książę
              Kościoła.
              Wikariuszy w parafii było wielu. Najgłębiej jednak w pamięci utkwili mi trzej:
              - Ks. Pawłowski, ulubieniec parafian. Z wiecznym uśmiechem na ustach,
              tryskający humorem, energiczny w ruchach i gestach. Niespodziewanie zachorował
              na zapalenie wyrostka robaczkowego. Podczas operacji w szpitalu Przemienienia
              Pańskiego zmarł. Rozpacz parafian była bez granic.
              - Ks. Kalinowski to przeciwstawieństwo ks. Pawłowskiego, spokojny uduchowiony,
              chorowity, porywał parafian pięknymi kazaniami. Na jego mszach były tłumy.
              Pewnego dnia, jak grom spadła wiadomość: „Ksiądz Kalinowski odchodzi”.
              Interwencje aktywu parafialnego u bp. Majewskiego, ówczesnego sufragana
              warszawskiego, nie przyniosły efektu. Gdy odszedł uczuliśmy pustkę i żal do
              Proboszcza.
              - Ks. Oberbeck, b. kapelan AK, skazany na 15 lat, odsiedział 10 lat w
              Mokotowie. Po amnestii na pocz. 1957 r. wyszedł na wolność z otwartą gruźlicą.
              Został przydzielony do naszej parafii jako rezydent. Chodził w chwale
              męczennika i bohatera.
              Dziś już ich wszystkich nie ma, ale pozostali w mojej wdzięcznej pamięci, jako
              że każdy z nich odcisnął na mnie swe piętno.:-)
              Pozdrawiam

              • Gość: KaWa Re: Duszpasterze z pl. Szembeka IP: *.elle.com.pl 30.08.05, 11:34
                Andrzeju, za ten wątek dziękuję szczegolnie.
                K.
                • Gość: Wiatraczna Do Pana Andrzeja - o Korytnickiej IP: *.aster.pl / *.aster.pl 30.08.05, 12:41
                  Nierozumiem o co Panu chodzi. Nikt Panu nie kazał biegać po Korytnickiej.
                  Spytałem tylko, czy może Pan pamięta ten budynek. Czytając Pańskie opowieści
                  pomyślałem, iż może zna Pan ten dom i mógłby o nim coś opowiedzieć. Ja byłem za
                  mały żeby coś mi się utrwaliło. Myśli Pan, że obraziłbym się, gdyby Pan go ni
                  znał? Cóż za nonsens!
                  Poza tym nie wiem, jaki przykry incydent ma Pan na myśli. Nie każę nikomu
                  niczego robić, tylko po prostu pytam o pewien dom. A to, że Pan mało co nie
                  pobiegł do Archiwum Warszawy, to już Pańska sprawa.
                  Szanuję Pana, szczególnie Pańskie wspomnienia (Pana nie znam osobiście, a
                  szkoda). Szkoda, że podszedł Pan do tej sprawy zdenerwowany i niegrzyczny.
                  Ale mam nadzieję że varsaviana - a raczej grochoviana- zatrze wszelkie
                  niedogodności.
                  Zgoda?
                  • andrzej_b2 Re: Do Pana Andrzeja - o Korytnickiej 30.08.05, 12:55
                    Mogłoby być trochę grzeczniej, ale grabula i już.
                    • Gość: Wiatraczna Re: Do Pana Andrzeja - o ulicy Piętki IP: *.aster.pl / *.aster.pl 30.08.05, 16:36
                      Grabula!
                      Mam przy okazji takie pytanie. Okupacyjny plan Warszawy (1942r.) wskazuje, iż
                      od grochowskich Alej Ujazdowskich (czyli Grochowskiej) odbija kilka
                      uliczek:Wilejkowska i Czwartaków. Ich przecznicami miały być ulice:
                      Roślakowskiego, Owrucka, Konary, Firleja oraz właśnie Piętki. Czy pamięta Pan
                      moze te ulice, albo zna chociaż z opowiadań? Zaręczam, ze już nieistnieją
                      Pozdrawiam!
                      • andrzej_b2 Re: Do Pana Andrzeja - o ulicy Piętki 31.08.05, 09:27
                        To b. ciekawy wątek, związany z wizją Wielkiego Grochowa, widzianego oczami
                        przedwojennych działaczy Towarzystwa Przyjaciół Grochowa. Tu, gdzie dziś ul.
                        Grochowska łączy się z Garwolińską w we wczesnych latach 30-tych był planowany
                        węzeł komunikacyjny, łączący (projektowaną) Trasę Sierkowska z Grochowem, a
                        stąd dalej z pobliskim (planowanym) węzłem Waszyngtona-Grochowska i mostem
                        Poniatowskiego, a przez Grochowską i Targową z mostem Kierbedzia. Ulice
                        Wilejkowska i Czwartaków miały być zaczątkiem tego węzła, jako promieniście
                        prowadzące w kierunku Utraty i Koziej Górki. Tę sytuację b. dobrze ilustruje
                        plan Grochowa z 1935 r. Cały szereg mniejszych uliczek odchodzących od tych
                        ulic w tym: Piętki, Firleja, Roślakowskiego i in. powstawały stopnowo aż do
                        1939 r. Na planie 1942 r. jak piszesz, są jeszcze wszystkie te ulice, ale
                        dysponuję spisem ulic z 1946 r., za którym cytuję: „Wilejkowska – od
                        Grochowskiej do Celestynowskiej”, „Czwartaków – od Grochowskiej do Utraty”,
                        pozostałych ulic w spisie nie ma.
                        Ja już pamiętam czasy, kiedy nazwę Wilejkowka (kojarzyła się z Wilnem)
                        zastąpiono Garwolińską, a ul. Czwartaków znam tylko ze słyszenia.
                        Pozdrawiam
    • Gość: Staś Re: Grochowskie klimaty IP: *.aster.pl 30.08.05, 18:08
      Był jeszcze jeden sposób na zdobycie porządnej kolby. W budynkach róg już
      Międzyborskiej(dawniej Żymirskiego)i Cyraneczki w poręczach schodów były
      wspawane takie balaski z których po wyrwaniu z klatki i niewielkich przeróbkach
      wychodził piękny moździerz. Dzielnicowy ganiał dzieciaki, ale o ile wiem nikogo
      nie namierzył. Sam mam na sumieniu parę sztuk (to był towar!). Sprawa chyba się
      już przedaniła to mogę się przyznać. Pazdrawiam S.
      • andrzej_b2 Re: Grochowskie klimaty - Wielkanoc 31.08.05, 10:19
        >Sprawa chyba się już przedaniła to mogę się przyznać.

        Mylisz się Stasiu, to nie sprawa się przedawniła, to świat i my dwaj razem z
        nim jesteśmy przedawnieni. Kto dziś używa takiego sprzętu strzelniczego jak:
        kolba, moździerz, klucz ? Jeszcze trochę a nawet nazwy pójdą w zapomnienie.
        Może to i dobrze, bo jak wiesz ile to było różnych wypadków ? Do dziś pamiętam
        jak była duża siła odrzutu choćby kolby, że czasem aż trudno było ją utrzymać w
        ręce, ile zdarzało się przypadków rozerwania klucza?
        A w ogóle tradycja detonacji i fajerwerków przesunęła się z Wielkanocy na Nowy
        Rok. Dziś stało się wszystko chyba bezpieczniejsze, bo ludzie kupują gotowe
        wyroby strzeleckie, a nie sami konstruują.

        Pozdrawiam i cieszę się, że znów spotkaliśmy się na forum
        • Gość: Wiatraczna. Do Pana Andrzeja-ul.Bogusławskiego IP: *.aster.pl / *.aster.pl 31.08.05, 10:27
          Dziękuję za wyczerpującą wypowiedź dot.ul. Piętki. Mam jeszcze pytanie o ulicę
          Bogusławskiego. Według planów łączyła Siennicką i Światowida (kawałek za
          Waitraczną, znajdowała się pomiędzy Chrzanowskiego a Dwernickiego. Co ciekawe,
          jej początek przy Siennickiej nosił nazwę "Sukiennicza".
          Zwracam się z zapytaniem, czy ylica Bogusławskiego istniała, czy był to tylko
          wymysł planistów??
          • andrzej_b2 ul. Bogusławskiego to Chranowskiego 31.08.05, 11:59
            Ul. Bogusławskiego jest na planie z 1939 r. zaznaczona linią ciągłą a nie
            przerywaną, więc chyba istniała, choć zapewne była polną drogą wśród ostów i
            łopianów, jak większość w tym rejonie. Sięgam po przewodnik dr Bohdziewicza z
            1946 r., i na podstawie porównania z ww. planem z oraz Twego opisu wnioskuję,
            że d. ul. Bogusławskiego/Sukiennicza to po wojnie ul. Chrzanowskiego
            (cytuję: „Chrzanowskiego – od ul. Światowida”). Nie wiem, co mogło kierować
            twórcami nowej nazwy ulicy, przecież obydwaj patroni byli bohaterami powstana
            listopadowego, być może chodziło o zbieżność nazwiska z "ojcem teatru
            polskiego".
            Rejon ulic Dwernickiego-Mycielskiego-Chrzanowskiego pamiętam już jako
            zabudowany, gdzie na ul. Mycielskiego 21 został przeniesiony Urząd Dzielnicy z
            dużego, pięknego domu przy al. Waszyngtona 55. MZK uruchomiło wtedy do lokalnej
            pętli słabo kursująca linię 115 tak, że wygodniej było dojść pieszo do Urzędu
            od Grochowskiej, np. ul. Kickiego.
            Nie chciałbym uzurpować sobie praw eksperta w sprawach topografii Grochowa, bo
            wiedzę mam niedużą. Wszystkie swe wątpliwości zwykle rozwiewam przeglądając
            stronę: www.trasbus.com/planywarszawy.htm
            Pozdrawiam
            • Gość: Wiatraczna Re: ul. Bogusławskiego to Chranowskiego IP: *.aster.pl / *.aster.pl 31.08.05, 17:15
              A jak miał na imię ów Bogusławski?
              • andrzej_b2 Od Bogusławskiego td Chranowskiego 01.09.05, 07:05
                Pierwotnym patronem ulicy był Ludwik Bogusławski herbu Prus II (1773-1840), gen
                dywizji. Brał udział w powstaniu listopadowym, m.in. w bitwach: pod Dobrem (17
                II 1831), Grochowem (20 i 25 II), odznaczając się szczególnie obroną Olszynki
                Grochowskiej, Dębem Wielkim (31 III) i Ostrołęką (26 V). We wrześniu bronił
                Woli, dowodząc dywizjami na odcinku Czyste-Powązki. Okazywał zawsze wspaniałą
                odwagę i świetne zdolności taktyczne.
                „Ojciec teatru polskiego” to Wojciech Bogusławski, ale on nie miał żadnych
                związków z Grochowem.

                Uprzedzę już pytanie i podam kila informacji o nowym patronie ulicy.
                Wojciech Chrzanowski (1793-1861), gen. dyw. Brał czynny udział w bitwach pod
                Wawrem i Dębem Wielkim, gdzie wsławił się manewrem taktycznycm, który
                zadecydował o zwycięstwie. Ranny 18 II pod Brzozową Karczmą k. Warszawy nie
                brał udział w bitwie pod Grochowem. Należał do najzdolniejszych ofcerów okresu
                powstania listopadowego.
                Pozdrawiam i zawsze chętnie odpowiem (gdy tylko będę wiedział), czasem może z
                opóźnieniem.
                • radiogaga Bogusławskiego to NIE Chrzanowskiego! 01.09.05, 19:56
                  Śledzę Panów dyskusję, i po sprawdzeniu planu z 1942 stwierdzam że
                  ul.Bogusławskiego istniała równolegle z Chrzanowskiego. Była równoległa do Ch.
                  i do Dwernickiego!
                  • andrzej_b2 Re: Bogusławskiego to NIE Chrzanowskiego! 02.09.05, 07:05
                    > ul.Bogusławskiego istniała równolegle z Chrzanowskiego. Była równoległa do
                    Ch. i do Dwernickiego!

                    Dziękuję, tzn. że ul. Bogusławskiego była jakąś efemerydą, która znikła, już w
                    1946 r.
                    • andrzej_b2 Pożegnanie lata, czyli moja arkadia 02.09.05, 07:06
                      Każdy ma swoją, a moja to łąki gocławskie – „moje łąki” do dziś dla mnie
                      magiczne słowo! Tworzyły je tereny depresyjne, leżące między Walem Grochowskim,
                      a Wałem Miedzeszyńskim, na części których wyrosło lotnisko sportowe.
                      Po tułaczce obozowej i widokach ruin Warszawy, obraz kwitnących i pachnących
                      łąk gocławskich wydawał mi się najpiękniejszym obrazem w moim krótkim życiu.
                      Szczególnie w wiosną i latem lubiłem tam przychodzić, by rozkosznie leżąc na
                      pochyłości wału wsłuchiwać się w rechot żab, cykanie świerszczy i śpiew ledwie
                      widocznego w górze skowronka. Monotonię terenu przecinała linia kanału Nowa
                      Ulga, na którego przeciwnym brzegu stały wyprostowane jak na wojskowej paradzie
                      wiekowe topole. A gdy było dość słodkiego lenistwa, to omijając lotnisko, można
                      było pójść nad Wisłę. Dochodziło się do rzeki w okolicy styku Wału Szwedzkiego
                      z Walem Miedzeszyńskim, a potem wychodziło na nabrzeże porosłe gęstwiną
                      krzaków, by po chwili ujrzeć szarą wstęgę Wisły. Czasem bladoniebieska, czasem
                      bura, czasem kłębiąca się wirami. Najgroźniejsza po przyborach, niosła wtedy
                      kłody drzew, resztki jakiegoś dobytku ludzkiego i grzywy piany, ale potrafiła
                      być też łagodna i spokojna. Wtedy z rzadka senną ciszę przerywał tylko hałas
                      przepływającego parostatku, który terkocząc swym śmiesznym kołem rozpryskiwał
                      mieniący się tęczą opar wodny. To „Traugutt” lub „Racławice” płynęły w rejs do
                      Sandomierza; tak, wtedy Wisła jeszcze była żeglowna. Po wodzie przesuwały się
                      majestatycznie barki z węglem, żwirem i kamieniami, mozolnie pchane w dół rzeki
                      przez potężne pchacze. Na niektórych stały miniaturowe domki mieszkalne, z
                      komina wydobywał się dym, suszyła się bielizna i biegały dzieci szyprów.
                      Fascynowała mnie zawsze egzotyka takiego życia. Syty wrażeń wracałem do domu,
                      gdzie oczekiwała mnie zdenerwowana matka z nieodłączną reprymendą.
                      Dziś po „moich łąkach” został tylko okruch wspomnień. Na ich miejscu wyrosły:
                      Castorama, Centrum Optyki, Promenada i Polsat, a poniżej rozsiadły się działki
                      ze swa prostacką zabudową. Cóż, taka jest logika dzisiejszych czasów.
                      Pozdrawiam
                      • andrzej_b2 Na Olszynkę Grochowską 03.09.05, 18:31
                        Dedykuję Kol. Kol. KaWa, momas i za-
                        interesowanym grochowskimi klimatami

                        W organizowanych przez PTTK wycieczkach na Olszynkę Grochowską zacząłem
                        uczestniczyć w latach 70-tych. We wszystkie rocznice historycznej bitwy
                        spotykaliśmy się z grupą entuzjastów, by oddać hołd bohaterom. Był to okres,
                        kiedy na wszelkie nie akceptowane przejawy pamięci narodowej władze były źle
                        patrzyły, dlatego wycieczka była formą kamuflażu faktycznego celu naszej
                        wyprawy. Zbierało się co roku z całej Warszawy około 35 osób, którym były
                        obojętne humory władz. Przewodnikiem grupy był zwykle p. Edmund Mieroszewicz –
                        nestor przewodników warszawskich, a mój starszy kolega z pracy. Był chodzącą
                        encyklopedią wiedzy o Warszawie, a w szczególności o Grochowie. Poznałem go już
                        jako emeryta, gdy pracował na pół etatu jako radca prawny w tym samym co i ja
                        zakładzie pracy. Pochodził ze starej warszawskiej rodziny, przed wojną był
                        wicedyrektorem biura prasowego sejmu.
                        O miejscu zbiórki i godzinie próżno było szukać wiadomości w prasie a pod
                        pomnikiem nie było sztandarów, uroczystego nabożeństwa, efektownej asysty
                        wojskowej, jak dziś. Nie było też przemówień obydwu burmistrzów rywalizujących o
                        schedę pamięci po Olszynce, ani wzniosłych oracji różnych prezesów.
                        Dniem wycieczki była zawsze niedziela około 25 lutego, miejsce zbiórki - pod
                        apteką na pl. Szembeka, godz. 10. Szliśmy bocznymi ulicami Grochowa do dworku
                        Osterloffów. Tu, dzięki uprzejmości stróża, udało nam się kilka razy wejść i
                        zwiedzić wnętrze, na codzień niedostępne, być w salonie, gdzie odbywała się
                        akcja „Warszawianki” Wyspiańskiego. Kolejno mijaliśmy willę „Alkazar” pp.
                        Szypwskich, i znów dzięki łaskawości dozorcy, czasem udawało się zwiedzić izbę
                        pamięci w szkole podstawowej im. P. Wysockiego, gdzie były zgromadzone
                        znaleziska z pola bitewnego. Potem, przekraczając tory d. kolei nadwiślańskiej
                        (do Otwocka) i omijając kapliczkę na drzewie przydrożnym za torami, podążaliśmy
                        wzdłuż historycznego rowu melioracyjnego, o który toczył się kiedyś trzydniowy
                        bój. Około godz. 12 grupa docierała do pomnika, a tu zwykle czekał juz nas
                        anonimowy zbieracz pamiątek Bitwy Grochowskiej, ciągle ten sam. Przynosił w
                        reklamówkach resztki moderunku wojskowego, uzbrojenia, kule armatnie, znalezione
                        na pobojowisku. Przewodnik zwykle miał okolicznościową prelekcję, po czym
                        zapalaliśmy lampki bohaterom. Kilka razy zdarzyło się nam tu spotkać byłych
                        ułanów grochowskich z pułku im. Gen. Dwernickiego, którzy przyjechali złożyć
                        wieniec.
                        Czuliśmy wówczas wszyscy zażenowanie, że tylko tak skromnie wyglądało czczenie
                        pamięci Bohaterów Olszynki Grochowskiej przez władze i społeczeństwo Warszawy.
                        Pozdrawiam

                        Ps. Po śmierci p. E. Mieroszewicza tradycję oprowadzania wycieczki kontynuował
                        p. Andrzej Korgol.
                        • momas Re: Na Olszynkę Grochowską 05.09.05, 10:49
                          Dziękuję! :)
                          • andrzej_b2 Śmierdzący interes (Tylko dla niewrażliwych!) 05.09.05, 10:50
                            Nowi mieszkańcy Grochowa nie zetknęli się z problemem, więc nie mają
                            wyobrażenia jak był on uciążliwy. Plagę dzielnicy stanowiły wiecznie
                            przepełnione szamba. Przez długie lata wszystkie bowiem posesje nie były
                            skanalizowane, z wyjątkiem położonych wzdłuż ul. Grochowskiej i w pobliżu
                            Wiatracznej oraz pl. Szembeka. Winę za przepełnianie szamb ponosił wysoki
                            poziom wód gruntowych, który dawał o sobie znać szybkim zapełnianiem dołów
                            kloacznych. Uciążliwe rozlewiska wypływały na ulice, a często łączyły się z
                            sąsiednimi posesjami, tworząc gigantyczne, cuchnące kałuże. Dzieci tylko miały
                            z tego uciechę, ku rozpaczy matek. Można było przekopywać kanały, robić różne
                            lokalne melioracje, puszczać łódki i tp., a wszystko to na ulicach, których
                            ogromna większość była wówczas piaszczystymi drogami. Takie rozlewiska również
                            zimą były dla dzieci atrakcyjne, gdy gigantyczne ślizgawki ciągnęły się
                            nierzadko wzdłuż wielu ulic. Przybywając w porze letniej z innej dzielnicy już
                            po zapachu nie można było mieć wątpliwości, że jesteśmy na Grochowie.
                            Nim asenizację dzielnicy przejęło MPO, Grochów obsługiwały dwie prywatne firmy:
                            jedna pana Marcjana, dysponująca taborem konnym i duga pana Cioka, wyposażona w
                            sprzęt samochodowy. Interes był opłacalny, bo często dwa razy można było pobrać
                            opłatę za wykonaną pracę: raz za opróżnienie dołu a drugi, za wylanie
                            zawartości na pola grochowskich rolników pod kapustę, ogórki czy pomidory.
                            Wywóz szamba taborem konnym nie był interesujący dla dzieci, ale cysternami
                            samochodowymi to dopiero ciekawe widowisko! Samochód asenizacyjny,
                            zwany „szambiarą”, był łączony rurą ssącą z dołem kloacznym, po czym operator
                            wchodził na platformę samochodu z kanistrem benzyny. Specjalną pompką-
                            rozpylaczem zaczerpywał odpowiednią dawkę płynu i wkładał końcówkę urządzenia w
                            otwór detonacyjny beczki. Rozpylał benzynę w jej wnętrzu i za chwilę wrzucał do
                            otworu płonącą zapałkę. W tym momencie wszystkie dzieci wstrzymywały oddech, by
                            po chwili usłyszeć eksplozję. Powodowało to gwałtowne uniesienie do góry
                            ciężkiej klapy bezpieczeństwa, i z łoskotem jej opadnięcie. W efekcie
                            wytworzona w beczce próżnia sprawiała wysysanie zawartości dołu.
                            Pozdrawiam:-)
                            • transparent Re: Grochowskie klimaty 07.09.05, 14:06
                              Z wielkim zainteresowaniem czytam o grochowskim klimatach I serdecznie
                              dziekuje wszystkim uczestnikom za kontrybucje do tak fascynujacego watku, a
                              szczegolnie Panu Andrzejowi za moc interesujacych informacji, przekazanych w
                              dodatku piekna polszczyzna.
                              Przy okazji podziekowan dwa pytania: czy dworek Osterloffow ( wspomniany
                              przy okazji lutowych wypraw na Olszynke Grochowska) to ten przy ul.
                              Grochowskiej, w ktorym dzisiaj dziala szkola muzyczna? Gdzie miesci sie willa
                              “Alkazar?”
                              I jeszcze - czy ktos zechcialby rzucic troche swiatla na historie domu
                              przy Zamienieckiej 65? Skad wziela sie plaskorzezba smoka na scietym narozniku
                              tego budynku? Byla tam odkad pamietam (pozne lata 60te) I w czasie moich
                              dzieciecych spacerow pod opieka Taty nieslychanie inspirowala moja kilkuletnia
                              wyobraznie. Do dzis postrzegam owego smoka jako dosc wyjatkowy element
                              dekoracyjny na Grochowie, przynalezny raczej zdobnictwu I atmosferze Starowki,
                              niz skromnej Zamienieckiej.

                              Z gory dziekuje.
                              • andrzej_b2 Dworek na Grochowie 08.09.05, 06:56
                                > Przy okazji podziekowan dwa pytania: czy dworek Osterloffow ( wspomniany
                                > przy okazji lutowych wypraw na Olszynke Grochowska) to ten przy ul.
                                > Grochowskiej, w ktorym dzisiaj dziala szkola muzyczna? Gdzie miesci sie willa
                                > “Alkazar?”

                                Dworek Osterloffów mieści się przy ul. Grochowkiej 64. Należał do Karola
                                Augusta Osterloffa (1799-1866), emigranta szwedzkiego, pioniera
                                uprzemysłowienia Grochowa. Zbudował on tu w 1835 r. browar, gorzelnię,
                                destylarnię, wytwórnię wina szmpańskiego i fabrykę octu. Aż do lat powojennych
                                teren między ul. Żółkiewskiego a Gocławkiem(historycznym) nosił nazwę Grochowa
                                Przemysłowego. W okresie międzywojennym dworek był własnością Andrzeja
                                Wierzbickiego, posła II RP, prezesa Lewiatana. Właśnie w tym dworku Wyspiański
                                umieścił akcję Warszawianki. Dziś mieści się tu szkoła muzyczna.

                                Willa, na rogu Podolskiej i Sztabowej, jeszcze do początków lat 90-tych miała
                                na fasadzie napis "Alkazar". Po jakimś remoncie domu napis znikł (dlaczego?),
                                szkoda bo był reminiscencją do hiszpańskich upodobań właścicieli.
                                Pozdrawiam
                                Ps. Zainteresował mnie wątek domu Zamieniecka 65, poczytam, popatrzę i gdy
                                czegoś dowiem się nie omieszkam poinformować.
                                • andrzej_b2 Dom pod Eskulapem 08.09.05, 10:55
                                  Kol. KaWa dedykuję

                                  Tak nazwanoby kiedyś dom przy Grochowskiej 128, na narożniku ulicy Chłopickiego.
                                  Parter zajmowała największa i najnowocześniejsza na Grochowie apteka, złożona w
                                  1936 r. przez mgr farm. Roberta Żłobikowskiego, a na pierwszym piętrze miał
                                  swój gabinet i mieszkanie dr med. Hipolit Lipko. Wszytko było tu przemyślane wg
                                  zasady: chory przychodził do lekarza, wchodził z receptą, schodził na parter,
                                  gdzie po wykupieniu lekarstwa, wracał do domu czując się już...zdrowo. :-)
                                  Obydwaj nasi bohaterowie byli charakterystycznymi postaciami Grochowa, wszyscy
                                  ich znali i rozpoznawali. Mgr Żłobikowski, działacz Towarzystwa Przyjaciół
                                  Grochowa, niewysokiego wzrostu, szczupły, ruchliwy, na codzień zapalony
                                  fotograf. Można było go spotkać z aparatem, jak przemierzał odległe krańce
                                  Dzielnicy, najczęściej jednak w białym kitlu, za ladą swej apteki. Dr Lipko
                                  dojeżdżał na Grochów z Falenicy, gdzie mieszkał w swej willi „Jadziula”.
                                  Przybywał koleją do stacji „Olszynka Grochowska” i dalej całą ul. Chłopickiego
                                  przemierzał spacerem. Był Tatarem z pochodzenia (dowiedziałem się o tym
                                  znacznie później) o szerokiej, płaskiej twarzy i azjatyckich rysach,
                                  człowiekiem potężnej postury, powolnych ruchach, donośnym timbrze głosu i o
                                  jasnych pogodnych oczach. Jako lekarz ubezpieczalni społecznej, chyba miał
                                  podpisaną jakąś umowę, gdyż wszystkich swych pacjentów przyjmował w swym 3-
                                  pokojowym mieszkaniu, z oknami wychodzącymi na Grochowską. Należałem do jego
                                  rejonu i jako chorowite dziecko byłem dość częstym pacjentem doktora. Chorzy
                                  oczekiwali na wizytę w salonie, zaś lekarz przyjmował w gabinecie. Wrył mi się
                                  w pamięć piec kaflowy z piękną kratą zabezpieczającą drzwiczki. Podczas
                                  wyczekiwania na swą kolejkę, wzrok mój ciągle znajdował się na wysokości tego
                                  elementu dekoracyjnego. Ordynował w garniturze, za wielkim biurkiem, zawsze
                                  witając pacjentów miłym uśmiechem na twarzy. Jak to dziś inaczej wygląda!
                                  Najkomiczniejszy był moment stemplowania przez doktora recept małą okrągłą
                                  pieczątką z nr statystycznym, czego nie mogłem się doczekać. Miał tak olbrzymie
                                  dłonie, że odnosiło się wrażenie, iż stempluje palcami; pieczątka bowiem ginęła
                                  w tych jego potężnych dłoniach. Sąsiadami dr Lipki były panie Wiechowicz, które
                                  mieszkały obok, na I piętrze nad apteką. Były to dwie siostry, jakaś rodzina
                                  mgr. Żłobikowskiego, z których jedna miała córkę Zosię – taką grochowską
                                  panienkę z okienka. Jej okrągłą twarzyczkę często było widać w oknie nad
                                  wejściem do apteki.
                                  Po upaństwowieniu służby zdrowia apteka funkcjonowała w ramach CEFARM-u a w
                                  mieszkaniu dr Lipki przez wiele lat działało prywatne laboratorium analiz
                                  lekarskich. Kolejna zmiana własności nastąpiła na początku lat 90-tych, ale to
                                  już wszyscy znamy.:-)
                                  Pozdrawiam
                                  • Gość: KaWa Re: Dom pod Eskulapem IP: *.elle.com.pl 08.09.05, 13:00
                                    Dziekuję za dedykację, ale przede wszystkim za bezinteresowną, cierpliwą, wzbogacajacą
                                    wiedzę nas wszystkich, stalą obecność na naszym forum.
                                    Pozdrawiam :-)
                                    K.
                                    • transparent Grochowski smok 08.09.05, 13:09
                                      Panu Andrzejowi dziekuje serdecznie za bogate jak zwykle informacje, a smoka z
                                      Zamienieckiej 65 polecam laskawej pamieci wszystkich zainteresowanych
                                      Grochowem.
                                      Pozdrowienia
                                    • andrzej_b2 Gdzie są zdjęcia? 09.09.05, 11:43
                                      Może ktoś zna losy ogromnego zbioru zdjęć mgr Żłobikowskiego? Utrwalał na
                                      filmie obrazy ginącego Grochowa już w latach 30-tych XX w.,w czasie okupacji i
                                      po wojnie. Czyżby posłużyły one jako opał? Niestety b. często tak się zdarza,
                                      podczas likwidacji mieszkania po zmarłym.
                                      • andrzej_b2 Szkoło, szkoło, gdy cię wspominam... 10.09.05, 13:02
                                        Aż do zakończenia wojny na terenach leżących po nieparzystej strony Grochowskiej
                                        od Gocławka, aż po ul. Omulewską nie było szkoły podstawowej. Ta część Grochowa
                                        pod względem szkolnictwa była wyraźnie upośledzona i aby ulżyć trudnej sytuacji
                                        dzieci, władze Pragi pod koniec 1944 r. utworzyły w części budynku mieszkalnego
                                        przy ul. Grochowskiej 131 szkołę podstawową nr 163. Już po zakończeniu wojny
                                        szybki napływ ludności z lewobrzeżnej Warszawy na Grochów spowodował, że budynek
                                        okazał się za ciasny. Sytuację pogarszał brak boiska, sali gimnastycznej i choć
                                        skromnego gabinetu przyrodniczego. W tej sytuacji władze oświatowe dzielnicy
                                        podjęły decyzję o przeniesieniu szkoły do budynku mieszkalnego przy ul.
                                        Tarnowieckiej 55, adaptowanego w pośpiechu dla potrzeb szkolnych. Ale i tu
                                        warunki lokalowe nie były łatwe: przepełnione sale, lekcje na dwie zmiany i
                                        ogólna ciasnota, a przede wszystkim brak wykwalifikowanych nauczycieli. Sale
                                        lekcyjne mieściły się na I i II piętrze a na parterze: sala gimnastyczna, pokój
                                        nauczycielski, kancelaria szkolna i gabinet przyrodniczy. Kierownikiem szkoły
                                        był niezapomniany p. Marian Siwek, sekretarką p. Lewicka a nauczycielami (z
                                        tego, co pamiętam) panie: Billowa, Barbara Celińska, Irena Kucharzak (nagrodzona
                                        medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”, za przechowywanie rodziny
                                        żydowskiej w swym domu w Aninie), Jadwiga Jaworska, Kubiakowa, Sobierajska,
                                        Eliza Werszwowska i siostra Aleksandra Baczyńska (szarytka).
                                        Do grona starszych nauczycieli dołączyli i młodzi absolwenci liceów
                                        pedagogicznych pp.: Krystyna Silczyńska (wszyscy chłopcy się w niej kochali),
                                        Romana Zbieć, Stanisław Prządka i Lech Bartoszewicz. Ciekawostką było, że szkoła
                                        miała działkę rolniczą wykorzystywaną do nauki biologii. Ta właśnie działka była
                                        przyczyną tragedii.
                                        Dnia 23/24 czerwca 1954 r. w kulminacyjnym momencie „nocy świętojańskiej” miały
                                        odbyć się rejsy po Wiśle iluminowanych statków. Do jednego z nich cisnął się tak
                                        wielki tłum, że trap łączący nabrzeże przystani pod mostem śląsko-dąbrowskim
                                        złamał się i wiele osób wpadło do rzeki w tym miejscu głębokiej i wezbranej
                                        dodatkowo wiosennym przyborem. Kilkanaście osób utopiło się, wśród których i
                                        Marek Siwek, młodszy syn kierownika szkoły. Tragedia wstrząsnęła wtedy całą
                                        Warszawą, a szkołą w szczególności, był to bowiem akurat dzień zakończenia roku
                                        szkolnego. Gdy we wrześniu wróciliśmy do szkoły rodzinę pp. Siwków dotknęła
                                        kolejna tragedia. Pewnego dnia chuligani włamali się na teren działki szkolnej,
                                        z zamiarem kradzieży jakichś lichych płodów rolnych. Zaalarmowany tym incydentem
                                        kierownik wybiegł, aby interweniować. Pod wpływem emocji, prawdopodobnie
                                        zwielokrotnionych wcześniejszą tragedią, doznał zawału serca i zmarł.
                                        Pozdrawiam

                                        Ps. Nie wiem, czy jest inny tak zasłużony dla Grochowa nauczyciel jak s.
                                        Aleksandra Baczyńska? Przez 50 lat swej pracy pedagogicznej, najpierw w szkole
                                        nr 163, a później w sali katechetycznej przy kościele na pl. Szembeka, nauczała
                                        religii kilka pokoleń dzieci grochowskich, zawsze sumienna punktualna,
                                        obowiązkowa i z pasją wykonująca swój zawód. Bez względu na porę roku i stan
                                        zdrowia przybywała z Kamionka na zajęcia a dodatkowo w niedzielę na mszę dla
                                        dzieci. Niezliczoną liczbę Pierwszych Komunii Św. z pewnością ma jako niebieskie
                                        trofeum u Boga. Niech tych kilka zdań będzie dowodem mojej wdzięcznej o niej
                                        pamięci.
                                        • przemyslaw.burkiewicz Panie Andrzeju! 11.09.05, 10:33
                                          Czy pamięta Pan może ulicę Stężycką, Rakowską, Pilawską albo Rembertowską?
                                          Pozdrawiam!
                                          • andrzej_b2 Re: Panie Andrzeju! 12.09.05, 07:47
                                            Na najwcześniejszym po wojnie planie W-wy (ok. 1945) znalazłem jedynie Stężycką
                                            i Pilawską. Ta pierwsza biegła równolegle do Męcińskiej między Grochowską a
                                            Grenadierów, przez obecne tereny bazaru na tyłach Supersamu Grochów. Ta druga
                                            była wąską uliczką, która wiodła ukosem od Majdańskiej mniej więcej, od
                                            obecnego wyjazdu z garażu Straży i biegła do Zagójskiej. Za chwilę wyślę do
                                            Twojej skrzynki na Forum odpowiedni scan, który pomoże to wszystko uzmysłowić.
                                            :-)
                                            Pozdrawiam
                                            Ps. Ja w tym czasie nie miałem jeszcze pojęcia o Grochowie, więc nie mogę
                                            pamiętać, ale zawsze na każdy list odpowiem.
                                            • andrzej_b2 Moja droga wiodła na Grochów 13.09.05, 07:25
                                              Pierwszy dzień wolności zastał nas, grupę wygnańców z powstania warszawskiego,
                                              w mieście Langenberg (Turyngia), w fabryce maszynowej przerobiobnej na obóz
                                              pracy. Dnia 6 maja, po silnym nocnym bombardowaniu, do miasteczka wjechały
                                              wojska amerykańskie. Po okresie dezorientacji i pobytu w obozie przejściowym,
                                              transportami wojskowymi wyruszyliśmy do Polski. Jechaliśmy ciężarówkami
                                              oznaczonymi białymi, amerykańskimi gwiazdami i w ten sposób 14 lipca 1945 r., w
                                              Czechowicach – Dziedzicach przekroczyliśmy granicę. Dwa dni później ujrzeliśmy
                                              wreszcie naszą ukochaną Warszawę, pełną rumowisk, wąwozów i krzyży. Matka i
                                              ojciec zrezygnowani, z tobołkami na plecach i na dokładkę ze mną na ręku,
                                              powlekliśmy się wszyscy na Powiśle. Na miejscu naszego domu przy ul. Szarej
                                              ujrzeliśmy górę gruzu, nad którą sterczały kikuty ścian. Co robić, dokąd pójść?
                                              Po moście pontonowym na Wiśle rodzice postanowili przedostać się na Grochów,
                                              gdzie przed powstaniem mieszkała rodzina. Z bijącym sercem, pustą al.
                                              Waszyngtona dotarliśmy na ul. Męcińską 42. Przyjęto nas tu bez wahania i
                                              wspólnie zamieszkaliśmy w małym pokoju z kuchnią, w którym wraz z nami było
                                              razem osiem osób. Z tego, co pamiętam najgorsze były noce. Mnie wypadło
                                              uprzywilejowane legowisko pod stołem, któreś starsze dziecko spało na stole
                                              reszta, gdzie tylko było możliwe. Żeby nie nadużywać gościnności naszych
                                              gospodarzy, po kilku tygodniach przenieśliśmy się do znajomych na ul.
                                              Pustelnicką 10. Tu znów była jeszcze gorsza sytuacja lokalowa. Także sypialiśmy
                                              na podłodze, na rozstawionych polowych łóżkach i w ogóle wszędzie, gdzie się
                                              dało. Wszystko to było jednak nieważne, najważniejsza była gościnność, z jaką
                                              przyjmowano nas, bezdomnych wędrowców.
                                              Po kilku miesiącach wynajęliśmy wreszcie pokój przy ul. Witolińskiej 21 i to
                                              była pierwsza nasza mała stabilizacja na Grochowie. Choć często chłód i bieda
                                              do nas zaglądały, ale powoli wrastaliśmy w ten nowy świat. Potem przyszło mi
                                              przeżyć jeszcze kilka innych, dłuższych stabilizacji.
                                              Minęło wiele lat a ja ciągle mieszkam na Grochowie, tylko Witolińska się
                                              zmieniła tak, że nawet mieszkańcy nie są w stanie jej wskazać. Dziś rozdziela
                                              się na wieele uliczek osiedlowych, ale to ciągle moja ulica.:-)
                                              Pozdrawiam
                                              • andrzej_b2 Zasłużona nauczycielka 17.09.05, 19:51
                                                Siostra Aleksandra Baczyńska, bo Niej mowa, była moją nauczycielką religii w
                                                szkole nr 163 przy ul. Tarnowieckiej. Tak dla niej jak i dla mnie był to
                                                pierwszy rok nauki. Zjawiła się wtedy w naszej szkole młoda, szczupła osoba,
                                                której strój zakonny skrzętnie ukrywał wiek. Duży biały kornet i niebieski habit
                                                szarytki już wkrótce mieli poznać wszyscy bez przesady mieszkańcy Grochowa. Była
                                                zakonnicą ze zgromadzenia sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, których
                                                dom mieścił się na Kamionku.
                                                Dziś na wspomnienie Jej imienia czuję wzbierającą w sobie falę gorących,
                                                serdecznych uczuć. Jawi mi się jako oddana dzieciom, z pasją wykonująca swoje
                                                powołanie i z myślą o chrześcijańskim wychowaniu młodych istot. A czasy były
                                                trudne, zaczął już szaleć terror komunistyczny, któremu trzeba było
                                                przeciwstawić chrześcijańskie wychowanie. Potrafiła mówić o sprawach moralności
                                                i kultury życia językiem Pisma Świętego. Wspierała w tym rodziców a często i ich
                                                wyręczała. Środowisko bowiem było bardzo trudne, w którym przeważał element
                                                robotniczy, podatny na propagandę ateistyczną. Zawsze powściągliwa w gestach i
                                                słowach, spokojna i opanowana. Nigdy nie podnosiła głosu na dzieci, a zawsze
                                                wymusiła swój cel swą charyzmą, nawet na najbardziej rozhukanych chłopakach. W
                                                każdą niedzielę przyjeżdżała do kościoła na mszę św. dla dzieci, dając osobisty
                                                przykład. Gdy władze zlikwidowały naukę religii w szkole, pracę z dziećmi
                                                kontynuowała w sali katechetycznej w kościele na pl. Szembeka. Przez z górą 50
                                                lat pracowała z grochowskimi dziećmi, nie licząc na żadne wyróżnienia i
                                                gratyfikacje. Niezliczoną rzeszę dzieci przygotowała do Pierwszej Komunii Św. i
                                                wskazała nadrzędny cel życia. A gdy po z górą 50 latach pracy nauczycielskiej
                                                odeszła na emeryturę żegnaliśmy ją z żalem. Należałem do jej najlepszych uczniów
                                                i kontakty nasze trwały przez wiele dziesięcioleci. Na pocz. lat 80-tych byłem
                                                zaskoczony jej gestem. Pewnego razu dała mi w prezencie swój osobisty egz. Pisma
                                                Świętego z następującą dedykacją: „Andrzejowi ... b. Uczniowi, z życzeniami, aby
                                                Słowo Boże obficie owocowało w całej Jego Rodzinie ofiaruje S. Aleksandra”.
                                                Czułem się wzruszony i zaszczycony tym gestem, otrzymałem egzemplarz ze śladami
                                                Jej adnotacji na marginesie. Dała mi swój największy skarb, bo innego przecież
                                                nie miała. Zniknęła raptem z pejzażu Grochowa skromna cicha robotnica Winnicy
                                                Pańskiej, pozostawiając swój trwały ślad.
                                                Jakże bez niej ubogi zrobił się Grochów – Jej Grochów!
                                                Pozdrawiam serdecznie wszystkich moich Fanów

                                                • andrzej_b2 Wspomnienie szkolne 20.09.05, 07:00
                                                  Na początku roku szkolnego przybyło do naszej IX klasy, kilkoro młodzieży z
                                                  arystokratycznych i starych szlacheckich rodów. Byli oni od nas trochę starsi,
                                                  z powodu powojennej gmatwaniny życiorysów ich rodzin. Należeli do nich: Adam
                                                  hr. Chrzanowski, Krystyna hr. Jezierska, Teresa hr. Radolińska, Andrzej
                                                  Chotomski i Alina Gawrońska. Dwoje pierwszych było z sobą spokrewnionych. Od
                                                  wieków bowiem majątki ich przodków na Podlasiu i Mazowszu z sobą sąsiadowały.
                                                  Krysia, herbu Nowina, miała w swym rodzie, biskupów, pedagogów, literatów i
                                                  lekarzy. Tworzyli swego rodzaju parę, siedzieli w jednej ławce i przebywali
                                                  często razem z sobą. Po wojnie Adam z rodzicami mieszkał w starym dworku przy
                                                  Grochowskiej w rejonie obec. ul. Wspólna Droga. Wg niego była to pamiątka po
                                                  prymasie Poniatowskim, o której ocalenie w pocz. lat 60—tych trwała batalia
                                                  prasowa, niestety bezskuteczna. Był przedstawicielem rozgałęzionego
                                                  ziemiańskiego rodu wywodzącego się z Podlasia, który wydał wielu zasłużonych
                                                  ludzi: wojskowych, obrońców ojczyzny i działaczy państwowych. Drugą taką
                                                  nierozłączną parę stanowili: Andrzej Chotomski i Alina Gawrońska. Andrzej,
                                                  potomek właścicieli ziemskich gdzieś spod Gniezna, ona z rodu ziemian,
                                                  wojskowych, i duchownych. On, trochę marzyciel, wysoki, wiotki jak trzcina,
                                                  miał charakterystyczne miękkie („kocie”) ruchy i przerysowane gesty. Lubił
                                                  mówić o sztuce, poezji i w ogóle rzeczach pięknych.
                                                  Teresa Radolińska herbu Leszczyc, jej przodkowie byli właścicielami ordynacji w
                                                  Wielkopolsce. Posągowa piękność, o szlachetnym profilu głowy, pięknie
                                                  zarysowanych ustach, jak z posągów antycznych wysoko upiętych włosach. Wyniosła
                                                  i niedostępna, jakby rzeczywiście z wysokości kapitelu kolumny jońskiej
                                                  spoglądała na cały świat. Była obiektem westchnień wielu chłopców, w tym i
                                                  moich. Jeszcze dziś Tereniu, mógłbym Twój obraz namalować z pamięci.
                                                  Wszyscy ci ludzie wynieśli z domów nienaganne maniery i zachowanie, całą tą
                                                  atmosferą oddziaływując na naszą świadomość. Nie byli prymusami, jedynie Alina
                                                  doszła bez przeszkód do matury, a pozostali wykruszyli się gdzieś po drodze.
                                                  Po Adamie Chrzanowskim przez długi czas miałem pamiątkę. Jako, że od młodości
                                                  nosiłem okulary, postanowił kiedyś zrobić swego rodzaju żart i ofiarować mi w
                                                  prezencie pozłacane… binokle sprzęt, którym już wówczas nikt się nie
                                                  posługiwał. Długo leżały w domu, aż w końcu lat 80-tych zginęły podczas
                                                  włamania; złodzieje zapewne uznali je za złote.
                                                  Dziś nawet i ta pamiątka już mi ich nie przypomina. Tylko, gdy przejeżdżam koło
                                                  stacji benzynowej przy Wspólnej Drodze błąka się gdzieś odległe echo.:-)
                                                  Pozdrawiam
                                                  • andrzej_b2 Byłem sąsiadem ppłk. dypl. Stefana Jellenty. 23.09.05, 19:07
                                                    Ppłk. dypl. Stefan Jellenta, bo o nim będzie mowa, jest postacią zapomnianą i
                                                    niedocenianą przez społeczeństwo. Gdy po pobycie w oflagu przyjechał w 1945 r.
                                                    do Warszawy, okazało się, że jego przedwojenny dom jest kupą gruzu.
                                                    Wykorzystując więc swe przedwojenne kontakty, udało mu się zatrzymać na
                                                    Grochowie, a później osiedlić przy ul. Jarocińskiej 21. Zaprzyjaźnił się wtedy z
                                                    moim ojcem, z którym wspólnie wyżywali się w tak dziś niemodnej pracy
                                                    społecznej, jako radni naszej Dzielnicy. Ja zapamiętałem go jako starszego pana,
                                                    krępej budowy ciała, średniego wzrostu o kędzierzawej czuprynie lekko
                                                    przyprószonej siwizną o monotonnym brzmieniu głosu. Kim był przyszło mi
                                                    dowiedzieć się już znacznie później.
                                                    Urodził się w 1899 r. jako młodszy syn Cezarego Jellenty (Napoleona Hirszbanda),
                                                    krytyka literackiego, publicysty i poety. Na chrzcie otrzymał dwa imiona Stefan
                                                    – Orfan. Ojciec oszalały z radości po jego urodzeniu, poświęcił mu tomik wierszy
                                                    pt. Orfan (wyd. 1902). Po ojcu miał skłonności do pióra, lecz wybuch I wojny
                                                    światowej poplątał mu życiorys, jak wielu młodym ludziom. Wychowany w środowisku
                                                    patriotycznym swe miejsce widzi w zbiorowym czynie zbrojnym narodu. Jako
                                                    15-latek wstępuje do legionów Józefa Piłsudskiego, gdzie służy w 4 pułku
                                                    piechoty. Po wojnie wraca do Warszawy i poświęca się karierze wojskowej. Bierze
                                                    udział w przewrocie majowym, opowiadając się po stronie konstytucyjnej władzy. Z
                                                    tego względu nie jest pupilem obozu sanacyjnego, ale udaje mu się skończyć
                                                    akademię sztabu głównego w stopniu kpt. dyplomowanego. Karierę wojskową przerywa
                                                    mu II wojna światowa. Już w jako świeżo upieczony major bierze udział w wojnie
                                                    obronnej 1939 r., a po klęsce trafia do niewoli niemieckiej. Po wojnie poświęca
                                                    się całkowicie działalności publicystycznej i pisarskiej (np. „Kilka wspomnień o
                                                    gen. S. Roweckim”). Pisuje artykuły w prestiżowym tygodniku „Stolica”. Jest
                                                    tłumaczem książek z jęz. niemieckiego (np. „Krach nad Wołgą” Joachima Windera).
                                                    W końcu lat 60-tych Stefan Jellenta wyprowadził się z Grochowa. Był literatem,
                                                    który swą działalność w najpłodniejszym okresie twórczym związał z naszą Dzielnicą.
                                                    Pozdrawiam
                                                  • andrzej_b2 Smak lawy wulkanicznej 30.09.05, 19:02
                                                    W dzieciństwie byłem chłopcem chorowitym, kaszlącym i ciągle przeziębiającym
                                                    się. Znali mnie już chyba wszyscy grochowscy lekarze, a wśród nich zacny dr
                                                    Hipolit Lipko, mój lekarz rejonowy.
                                                    Wypijałem całe flaszki różnych mikstur, przez niego przepisywane i sporządzane w
                                                    aptekach mgr R. Żłobikowskiego (Grochowska 128) i mgr W Mironowicza (grochowska
                                                    98) – bez rezultatu. Zrezygnowana już moja Matka, za namową sąsiadek postanowiła
                                                    wypróbować na mnie metody homeopatyczne leczenia. Zawiozła mnie kiedyś w tym
                                                    celu na ul. Ogrodową, na wizytę do znanego wówczas specjalisty takich metod o
                                                    nazwisku dr Miasopust (chyba Czech z pochodzenia). W gabinecie lekarz wysłuchał
                                                    narzekań Matki na moje słabe zdrowie, spojrzał mi w oczy, obejrzał ręce i nogi,
                                                    po czym nawet bez rozbierania mnie „do rosołu”, wydał diagnozę. Na koniec
                                                    zawyrokował, że leczenie będzie trwało około roku i będzie dość kłopotliwe.
                                                    Wypisał receptę, polecając jej realizację w jedynej wówczas w Warszawie aptece
                                                    homeopatycznej przy ul. Miłej. Po kilku dniach oczekiwania odebraliśmy paczkę z
                                                    zawartością różnych buteleczek opisanych po łacinie i torbę 2-kg jakiegoś
                                                    dziwnego, szarego proszku z etykietką „Hecla lava”. Należało to wszystko łykać w
                                                    odpowiednich dawkach 2x dziennie. Przyzwyczajony byłem do zażywania różnych
                                                    mikstur i specyfików, ale spożywanie proszku o konsystencji i barwie cementu
                                                    było dla mnie dziwne. Ufny jednak wierze Matki w skuteczność terapii, stosowałem
                                                    się pilnie do zaleceń. Po roku okazało się jednak, że wynik leczenia był dość
                                                    mizerny. Nie wiem do dziś, czy cała metoda, czy tylko najważniejszy specyfik był
                                                    nieodpowiedni, czy też inne były przyczyny fiaska. Mimo to, Matka zawsze
                                                    wierzyła w kropelki homeopatyczne „apis”, mające chronić przed przeziębieniem,
                                                    które zawsze w domu dyżurowały.
                                                    Po pewnym czasie, dopiero na lekcjach geografii, dowiedziałem się o istnieniu w
                                                    Islandii wulkanu Hekla i wtedy nastąpiło skojarzenie: tak, byłem konsumentem
                                                    lawy wulkanicznej i do dziś czuję w ustach jej smak.
                                                    Pozdrawiam
                                                  • andrzej_b2 Wychowała mnie ulica 04.10.05, 22:13
                                                    Krysi dedykuję

                                                    Cóż to za ulica, ta moja Jarocińska pierwszych powojennych lat? Była nią tylko z
                                                    nazwy i na planie Grochowa, w rzeczywistości pełen wykrotów pas ubitej ziemi,
                                                    prowadzący do bazaru między szpalerem domów. Coś na kształt skrzyżowania
                                                    wiejskiej drogi z gigantycznym podwórkiem. W najbliższej okolicy tylko Kawcza i
                                                    Sulejkowska były wybrukowane kamieniem polnym, przypominając o miejskiej
                                                    przynależności Dzielnicy. Jedynie ślady kolein na ulicach wskazywały, że tu
                                                    odbywa się czasem jakiś ruch kołowy.
                                                    Na mojej ulicy spokojnie spacerowały koty, grzebały w ziemi kury sąsiadów, w tym
                                                    jedna moja o imieniu „Starucha”, która wszystko rozumiała, co się do niej
                                                    mówiło. Po wiecznie nie wysychających kałużach brodziły kaczki, a przed
                                                    wieczornym powrotem na nocleg do swej komórki, dopasały się jeszcze kozy z
                                                    naprzeciwka. Już od rana cały ten teren brały we władanie dzieci, gdzie było ich
                                                    miejsce spotkań i zabaw. Tu rodziły się pierwsze sympatie i przyjaźnie. Chłopcy
                                                    w sprzymierzonych grupach toczyli między sobą bitwy na kije, grali w „zośkę”,
                                                    cymbergaja a jesienią w kasztany. Dziewczynki preferowały zabawy stacjonarne. W
                                                    ciepłe dni rozkładały koce na miejscach porosłych trawą i tu przynosiły jakieś
                                                    lalki gałganiane z plastikowymi twarzami, bawiąc się nimi w dom, sklep lub w
                                                    doktora. Z takiego obrotu spraw były zadowolone matki, bo miały bezpośredni
                                                    kontakt ze swymi pociechami bez opuszczania mieszkań. Nie potrzebne były żadne
                                                    telefony komórkowe, żeby przywołać swego niesfornego urwisa, a wystarczyło
                                                    wyartykułować przez okno jego imię.
                                                    Monotonię tej sielanki zakłócał tylko czasem głos wędrującego blacharza:
                                                    „garnki, garnki lutuję”, węglarzy: „ęgiel, ęgiel” (nie „węgiel”) lub dźwięk
                                                    charakterystycznego sygnału, wygrywanego młotkiem na żelaznej sztabce. To
                                                    noszący na plecach swój warsztat szlifierz zachęcał gospodynie do ostrzenia
                                                    noży, nożyczek i tasaków. Najciekawsza dla nas dzieci była jednak dostawa węgla,
                                                    gdyż z zasady transakcje nie obywały się bez konfliktów między dostawcami a
                                                    odbiorcami. Węglarze, ten specyficzny klan ludzi, przywozili swój czarny towar
                                                    wysokimi platformami, ciągnionymi zwykle przez parę ciężkich koni i póki nie
                                                    dochodziło do ważenia węgla, nic nie wróżyło burzy. Oszustwo na wadze to był
                                                    główny sposób ich kanciarskiego zarobku. Nie będę opisywał wszystkich metod, ale
                                                    jedną z nich było przyciskanie przez wagowego stopą platformy wagi, na której
                                                    stał kosz z węglem. Wszystkim lokatorom znane były te sposoby, więc całe rodziny
                                                    pilnowały węglarzy, a i to dochodziło do kłótni. Minęły lata i takie obrazki
                                                    znikły z pejzażu Grochowa, dziś tylko drzemią w mojej pamięci, budząc tęsknotę
                                                    za światem dziecięcej beztroski.:-)

                                                  • andrzej_b2 Miało być kilka odcinków... 06.10.05, 21:00
                                                    Miało być kilka odcinków tych moich opowiastek, ale dzięki zachęcie Czytelników,
                                                    nie wiadomo kiedy mamy 67 spotkanie. Odpiszcie proszę, czy jeszcze kogoś
                                                    interesuje ta moja pisanina, a może już czas ją zakończyć?
                                                    Pozdrawiam:-)
                                                  • edeka5 Re: Miało być kilka odcinków... 06.10.05, 23:38
                                                    Z przyjemnością czytam i czekam na dalsze :-)
                                                    Serdecznie pozdrawiam - sąsiadka z Wawra
                                                  • Gość: dorocia Re: Miało być kilka odcinków... IP: 83.238.103.* 07.10.05, 08:56
                                                    Jak najbardziej proszę pisać dalej. Z wielką przyjemnością poznaję wcześniejszą
                                                    historię Grochowa. Co prawda urodziłam się gdzie indziej, ale mieszkam tu od
                                                    1968. Niektóre fakty pamiętam, ale wiele jest dla mnie nowością. Myślę, że Pana
                                                    wspomnienia mogłyby się ukazywać w jakiejś lokalnej gazetce - na pewno
                                                    znalazłoby się więcej czytelników.
                                                    Pozdrawiam i życzę "lekkiego pióra"
                                                  • momas Re: Miało być kilka odcinków... 07.10.05, 09:15
                                                    Czytam z ogromną przyjemnościa... Naprawdę, proszę pisać dalej.... Bardzo
                                                    proszę..... :-)
                                                    Jakoś , czuję większy sentyment przejeżdzając przez tę dzielnicę w drodze do
                                                    pracy!
                                                  • Gość: ewak Re: Miało być kilka odcinków... IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 07.10.05, 10:32
                                                    Pisać, pisać, bo bardzo ciekawe, może urośnie do monografii tego terenu.

                                                    Ale chciałam też dodać, że wysłałam maila na priva w sprawie pomocy przy
                                                    zbieraniu dokumentacji do jednej z grochowskich kamienic. Wątek z tą informacją
                                                    (dla andrzeja_b2) został wyciety (ale nie ma go na oślej ławce). Czy coś jest
                                                    nie tak?

                                                    Pozdrawiam
                                                  • andrzej_b2 Re: Miało być kilka odcinków... 07.10.05, 12:32
                                                    > Ale chciałam też dodać, że wysłałam maila na priva w sprawie pomocy przy
                                                    > zbieraniu dokumentacji do jednej z grochowskich kamienic. Wątek z tą
                                                    > informacją (dla andrzeja_b2) został wyciety (ale nie ma go na oślej ławce).
                                                    > Czy coś jest nie tak?

                                                    Jak widać cenzura czuwa, ale wszystko jest ok. Dziś jeszcze odpiszę :-)
                                                  • Gość: Marek z Gocławia Re: Miało być kilka odcinków... IP: *.rtr.pw.edu.pl 07.10.05, 13:27
                                                    Pisać jak najbardziej. Wprawdzie od 20 lat mieszkam na Gocławiu, ale te historie
                                                    bardzo mnie interesują. Zresztą od czasu do czasu zaglądam do książki "Korzenie
                                                    miast" tom III. Pozdrawiam
                                                  • andrzej_b2 Egipskie ciemności 08.10.05, 19:33
                                                    Czy ktoś z dzisiejszych moich grochowskich Rodaków wyobraża sobie mieszkanie bez
                                                    światła, dom w którym nie można uruchomić choćby radia, czy pralki?
                                                    Kamienica przy ul. Jarocińskiej, w której takie warunki panowały, wyłania mi się
                                                    z dziecinnych wspomnień pierwszych powojennych lat. Nie ona zresztą jedyna, ale
                                                    wiele innych domów na bocznych ulicach Grochowa było pozbawionych światła. Gdy
                                                    zapadał zmrok, drogę do domu wśród egipskich ciemności rozświetlały tylko
                                                    migotliwe ogniki w ludzkich oknach. Aby więc wykonać jakąkolwiek czynność
                                                    domową, konieczna była lampa naftowa lub karbidowa. Tej pierwszej nie będę
                                                    opisywał, gdyż jeszcze na wsiach nie należy do absolutnej rzadkości, ale tzw.
                                                    „karbidówek” nikt już chyba dziś nie zobaczy w użyciu. Dawały one światło białe,
                                                    bardziej pożądane w warunkach wieczornego czy nocnego mroku, niż światło żółte
                                                    wytwarzane przez lampę naftową. Urządzenie składało się z dwóch komór: dolnej
                                                    przeznaczonej na zasobnik karbidu i górnej – zbiornika wody. Intensywność
                                                    światła regulowana była ilością wody spadającą kroplami na kawałki karbidu.
                                                    Wydzielający się podczas reakcji chemicznej acetylen często wydobywał się na
                                                    zewnątrz lampy przez nieszczelności lub jako niedopalony, wydostawał się przez
                                                    wylot. Wprawdzie były to śladowe ilości, ale wyczuwalne powonieniem, a przy tym
                                                    niebezpieczne dla zdrowia. Dodatkowe zagrożenie stwarzało tworzące się
                                                    połączenie powietrza z acetylenem pod postacią tzw. mieszaniny piorunującej, a
                                                    nieosłonięty płomień w każdej chwili stwarzał niebezpieczeństwo pożarowe.
                                                    Sytuacje takie nie należały do rzadkości.
                                                    Mając w podświadomości obrazy płonącej Warszawy pamiętam, że nie mogłem zasnąć
                                                    przy otwartym ogniu lampy karbidowej. Zdawało mi się, że w każdej chwili morze
                                                    płomienia ogarnie i pochłonie cały nasz dom – takie sny budziły mnie po nocach.
                                                    Jakaż była radość, gdy w domu po raz pierwszy zabłysła żarówka elektryczna.
                                                    Dzięki temu obrazy złowrogich płomieni powoli zaczęły się oddalać i zamieniać w
                                                    kolorowe pejzaże.:-)
                                                    Pozdrawiam
                                                    Ps. Dziękuję Wszystkim za ostatnie posty.
                                                  • Gość: transparent Re: Miało być kilka odcinków... IP: 218.14.88.* 11.10.05, 06:35
                                                    Oczywiscie, prosze pisac, I to jak najwiecej…. Ciesze sie, ze naleze do
                                                    licznego grona wiernych czytelnikow.
                                                    Panie Andrzeju, przy okazji polecam Panskiej pamieci I uwadze niewyjasnione
                                                    (jak dotad) pochodzenie smoka zamieszkalego na rogu kamienicy przy
                                                    Zamienieckiej 65. Przepraszam, ze zdaje sie w tym zadaniu na Pana, ale nie moge
                                                    osobiscie przeprowadzic sledztwa, a proweniecja smoka po prostu nie daje mi
                                                    spokoju. Prywatnie snuje sobie rozne hipotezy skad sie wzial, tak odmienny od
                                                    nastrojow grochowskich, ale to tylko zgadywanki, zadnych dowodow. W imieniu
                                                    swoim I smoka z gory dziekuje za Panskie zyczliwe zainteresowanie.
                                                    Z podrowieniami
                                                  • andrzej_b2 Re: Miało być kilka odcinków... 11.10.05, 07:47
                                                    Dziękuję za miłe słowa. O smoku pamiętam i proszę mi wierzyć, że nie zszedł z
                                                    mojego pola widzenia. Przykro mi, ale nic na razie o nim nie wiem.:-)
                                                  • Gość: transparent Re: Miało być kilka odcinków... IP: 218.14.88.* 11.10.05, 11:15
                                                    Dziekuje za pamiec. Bede czekac cierpliwie.
                                                    Pozdrowienia
                                                  • andrzej_b2 Tajemniczy prezydent 14.10.05, 20:43
                                                    W pierwszych powojennych latach mieszkałem (jak wiecie) na Grochowie przy ul.
                                                    Jarocińskiej w wieloizbowej kamienicy. Sąsiadem moim był inż. Emil Świda i p.
                                                    Julia Świdowa, jego małżonka lub siostra. To o nich właśnie chciałem opowiedzieć.
                                                    Państwo Świdowie mieszkali w najgorszych warunkach jakie były w tej kamienicy.
                                                    Zajmowali małą, jednoizbową suterenę bez wygód, w której panowała ciągła wilgoć,
                                                    przesiąkająca z pobliskiego szamba, a z okna tuż nad ziemią można było oglądać
                                                    tylko obuwie przechodniów. Główny lokator był starszym emerytem, inwalidą z
                                                    trudem poruszającym się o kulach. Pani Świdowa była szczupłą, starszą panią,
                                                    zawsze w binoklach na nosie. Stosunki p. Świdy z sąsiadami charakteryzowała
                                                    pełna kurtuazja ale i pewien dystans. Wszyscy tytułowali go >Panem Inżynierem<,
                                                    a sąsiadki przyprowadzały do niego swe pociechy, którym pomagał rozwiązywać
                                                    zadania z matematyki. Nie brał za to żadnych honorariów, choć widać było, że
                                                    bieda częstym była gościem w domu. Miał zwyczaj, że dwa razy w roku, wiosną i
                                                    jesienią p. Świdowa sprowadzała dorożkę, którą p. Świda wybierał się bez żadnej
                                                    asysty na zwiedzanie Warszawy. Uchodziło to w tamtym środowisku robotniczym za
                                                    dziwactwo, przyjmowane jednak z pobłażliwością. Krążyła o nim plotka podwórzowa,
                                                    że to przedwojenny wiceprezydent Warszawy, ale nikt nie miał śmiałości zapytać.
                                                    Wtedy jako dziecko nie byłem sprawą zupełnie zainteresowany, ale w wieku
                                                    dorosłym niespodziewanie do mnie wróciła. Pewnego razu, studiując jakieś dawne
                                                    dokumenty, natknąłem się na pewne informacje (dziś już nie pamiętam szczegółów),
                                                    na podstawie których uświadomiłem sobie moje sąsiedztwo z domniemanym
                                                    prezydentem. Chciałem to wówczas sprawdzić, ale sprawa okazała się trudna,
                                                    bowiem mój bohater dawno już nie żył, a postać taka nie figurowała w żadnych
                                                    słownikach biograficznych. Pokonując różne trudności, na własną rękę spróbowałem
                                                    rozwikłać zagadkę. W konsystorzu ewangelicko-reformowanym wydawało mi się, że
                                                    już znalazłem trop. Dowiedziałem się, że żył inż. chemik Emil Świda herbu Grabie
                                                    Odmienione – członek tutejszego zboru. Urodził się 2 stycznia 1868 r. w Maćkowie
                                                    (Ziemi Mińskiej). Z tytułem inżyniera ukończył Wydział Chemiczny Instytutu
                                                    Technologicznego w Petersburgu i około r. 1900 przybył do Warszawy. Tu założył
                                                    pierwszą w Królestwie Polskim fabrykę sztucznego lodu. W latach 1915 - 1922 był
                                                    dyrektorem gazowni miejskiej w Warszawie, równocześnie współudziałowcem Drukarni
                                                    Technicznej przy ul. Czackiego 3/5. W 1918 r. wszedł do władz miejskich, a w
                                                    1929 r. został wiceprezydentem Warszawy. Jako kawaler mieszkał z siostrami Anną
                                                    i Julią. Był długoletnim (od 1922) prezesem kolegium zboru warszawskiego
                                                    Kościoła Ewangelicko-Reformowanego a następnie, w latach 1933-1936 prezesem
                                                    konsystorza. Na kilka lat przed wojną wyjechał z Warszawy do swego majątku
                                                    Kolnica i tam, 1 listopada 1939 r., został aresztowany przez Rosjan. Tu jednak
                                                    spotkała mnie niespodzianka. Z akt wynikało, że na początku listopada 1939 r. E.
                                                    Świda zmarł w szpitalu więziennym w Białymstoku.
                                                    Zawód mojego sąsiada zgadzałby się całkowicie, wiek mniej więcej także, imię p.
                                                    Świdowej, jako siostry również, ale informacja o śmierci w pierwszym roku
                                                    okupacji już mnie zaskoczyła. Po latach szukałem obojga swych sąsiadów nawet
                                                    na...cmentarzu ewangelicko-reformowanym, ale na grobowcu rodzinnym Świdów, Emil
                                                    nie jest wymieniony, natomiast Julia Świda (1880-1957) i owszem. Czyżby do
                                                    oficjalnych danych w konsystorzu wkradła się jakaś tragiczna pomyłka, czy też
                                                    mój sąsiad, inż. Emil Świda to tylko mistyfikacja? I to cała jest zagadka, która
                                                    nie daje mi do dziś spokoju.
                                                    Pozdrawiam
                                                    Tajemniczy prezydent
                                                    W pierwszych powojennych latach mieszkałem na Grochowie przy ul. Jarocińskiej w
                                                    wieloizbowej kamienicy. Sąsiadem moim był inż. Emil Świda i p. Julia Świdowa,
                                                    jego małżonka lub siostra. To o nich właśnie chciałem opowiedzieć.
                                                    Państwo Świdowie mieszkali w najgorszych warunkach jakie były w tej kamienicy.
                                                    Zajmowali małą, jednoizbową suterenę bez wygód, w której panowała ciągła wilgoć,
                                                    przesiąkająca z pobliskiego szamba, a z okna tuż nad ziemią można było oglądać
                                                    tylko obuwie przechodniów. Główny lokator był starszym emerytem, inwalidą z
                                                    trudem poruszającym się o kulach. Pani Świdowa była szczupłą, starszą panią,
                                                    zawsze w binoklach na nosie. Stosunki p. Świdy z sąsiadami charakteryzowała
                                                    pełna kurtuazja ale i pewien dystans. Wszyscy tytułowali go >Panem Inżynierem<,
                                                    a sąsiadki przyprowadzały do niego swe pociechy, którym pomagał rozwiązywać
                                                    zadania z matematyki. Nie brał za to żadnych honorariów, choć widać było, że
                                                    bieda częstym była gościem w domu. Miał zwyczaj, że dwa razy w roku, wiosną i
                                                    jesienią p. Świdowa sprowadzała dorożkę, którą p. Świda wybierał się bez żadnej
                                                    asysty na zwiedzanie Warszawy. Uchodziło to w tamtym środowisku robotniczym za
                                                    dziwactwo, przyjmowane jednak z pobłażliwością. Krążyła o nim plotka podwórzowa,
                                                    że to przedwojenny wiceprezydent Warszawy, ale nikt nie miał śmiałości zapytać.
                                                    Wtedy jako dziecko nie byłem sprawą zupełnie zainteresowany, ale w wieku
                                                    dorosłym niespodziewanie do mnie wróciła. Pewnego razu, studiując jakieś dawne
                                                    dokumenty, natknąłem się na pewne informacje (dziś już nie pamiętam szczegółów),
                                                    na podstawie których uświadomiłem sobie moje sąsiedztwo z domniemanym
                                                    prezydentem. Chciałem to wówczas sprawdzić, ale sprawa okazała się trudna,
                                                    bowiem mój bohater dawno już nie żył, a postać taka nie figurowała w żadnych
                                                    słownikach biograficznych. Pokonując różne trudności, na własną rękę spróbowałem
                                                    rozwikłać zagadkę. W konsystorzu ewangelicko-reformowanym wydawało mi się, że
                                                    już znalazłem trop. Dowiedziałem się, że żył inż. chemik Emil Świda herbu Grabie
                                                    Odmienione – członek tutejszego zboru. Urodził się 2 stycznia 1868 r. w Maćkowie
                                                    (Ziemi Mińskiej). Z tytułem inżyniera ukończył Wydział Chemiczny Instytutu
                                                    Technologicznego w Petersburgu i około r. 1900 przybył do Warszawy. Tu założył
                                                    pierwszą w Królestwie Polskim fabrykę sztucznego lodu. W latach 1915 - 1922 był
                                                    dyrektorem gazowni miejskiej w Warszawie, równocześnie współudziałowcem Drukarni
                                                    Technicznej przy ul. Czackiego 3/5. W 1918 r. wszedł do władz miejskich, a w
                                                    1929 r. został wiceprezydentem Warszawy. Jako kawaler mieszkał z siostrami Anną
                                                    i Julią. Był długoletnim (od 1922) prezesem kolegium zboru warszawskiego
                                                    Kościoła Ewangelicko-Reformowanego a następnie, w latach 1933-1936 prezesem
                                                    konsystorza. Na kilka lat przed wojną wyjechał z Warszawy do swego majątku
                                                    Kolnica i tam, 1 listopada 1939 r., został aresztowany przez Rosjan. Tu jednak
                                                    spotkała mnie niespodzianka. Z akt wynikało, że na początku listopada 1939 r. E.
                                                    Świda zmarł w szpitalu więziennym w Białymstoku.
                                                    Zawód mojego sąsiada zgadzałby się całkowicie, wiek mniej więcej także, imię p.
                                                    Świdowej, jako siostry również, ale informacja o śmierci w pierwszym roku
                                                    okupacji już mnie zaskoczyła. Po latach szukałem obojga swych sąsiadów nawet
                                                    na...cmentarzu ewangelicko-reformowanym, ale na grobowcu rodzinnym Świdów, Emil
                                                    nie jest wymieniony, natomiast Julia Świda (1880-1957) i owszem. Czyżby do
                                                    oficjalnych danych w konsystorzu wkradła się jakaś tragiczna pomyłka, czy też
                                                    mój sąsiad, inż. Emil Świda to tylko mistyfikacja? I to cała jest zagadka, która
                                                    nie daje mi do dziś spokoju.
                                                    Pozdrawiam:-)
                                                  • andrzej_b2 Re: Tajemniczy prezydent 15.10.05, 16:08
                                                    Sorry, jakiiś błąd techniczny. Nie wiem dlaczego powtórzyła się ta sama treść?
                                                    :-)
                                                  • Gość: Przemek Burkiewicz Re: Egipskie ciemności IP: *.aster.pl 16.10.05, 12:49
                                                    To niezwykle interesujące co Pan pisze. A jak oświetlona była sama Jarocińska i
                                                    jej "sąsiadki" - Mniszewska, Pustelnicka, Kawcza, Pilawska? Pozdrawiam!
                                                  • andrzej_b2 ...i stała się światłość 17.10.05, 19:23
                                                    > A jak oświetlona była sama Jarocińska i jej "sąsiadki" - Mniszewska,
                                                    > Pustelnicka, Kawcza, Pilawska?

                                                    Dwie tylko ulice: Kawcza i Zamieniecka, jako jedyne w okolicy bazaru, po
                                                    nieparzystej stronie Grochowskiej, miały bruki z kamienia polnego. Jednak w
                                                    dziedzinie oświetlenia ta pierwsza wiodła prymat w całej dzielnicy. Prawie
                                                    jestem pewien, że w tym samym czasie, gdy dokonano jej regulacji, tj. tuż przed
                                                    wojną, ustawiono i latarnie >pastorały<, które stoją z resztą do dziś. Tu może
                                                    być ciekawostką pewien sposób konserwacji opraw świetlnych osadzonych na
                                                    szczytach >pastorałów<. Otóż, każdy słup metalowy miał u swej podstawy, na
                                                    wysokości ok. 1 m. od ziemi, mechanizm kołowrotowy ukryty pod specjalnym denkiem
                                                    zamykanym na klucz. Monter z elektrowni, okresowo objeżdżał na rowerze ul.
                                                    Kawczą i po otwarciu denka, używając specjalnej korbki, opuszczał na sam dół
                                                    oprawę żarówki. Tu ew. dokręcał żarówkę, lub wymieniał na nową, po czym
                                                    podciągał z powrotem na szczyt słupa oprawę i zamykał denko kluczem.
                                                    Poza Kawczą pozostałe ulice dopiero na przełomie lat 40/50-tych zaczęto
                                                    elektryfikować. Jak tylko sięgam pamięcią Mniszewska, była ulicą tylko z nazwy.
                                                    W istocie miała charakter wiejskiej drogi, biegnącej między stodołami, oborami i
                                                    jakimiś cuchnącymi chlewami. Jarocińska, Pustelnicka i Pilawska za czasów mojego
                                                    dzieciństwa miały już charakter trochę bardziej miejski. Wzdłuż nich stały
                                                    przeważnie kamienice czynszowe. Tu już nie było żadnych obór, stodół czy
                                                    chlewów, no może z wyjątkiem kurników i gołębników w podwórkach. Na wszystkich
                                                    bocznych ulicach pod koniec lat 40-tych elektrownia zaczęła zakładać lampy
                                                    żarowe. Były one mocowane na wysięgnikach do drewnianych słupów energetycznych.
                                                    Dla nas dzieci, fascynujący był widok wdrapujących się na słupy instalatorów,
                                                    którzy dokonywali ich montażu. Robili to przy pomocy tajemniczego dla nas
                                                    wówczas sprzętu tzw. >słupołazów<. Pamiętam dokładnie, że zakładali wtedy do
                                                    opraw świetlnych żarówki o ogromnej mocy 500 W. Po raz pierwszy widzieliśmy tak
                                                    duże kształty żarówek, w porównaniu z używanymi w domach 40- i 60-watowymi.
                                                    Jaka była radość, gdy wieczorem można było bawić się w kręgu świecących latarń,
                                                    choć intensywność oświetlenia ulic była daleka od tej, jaką mamy dziś.
                                                    Pozdrawiam
                                                    Ps. Dziękuję za poddanie tematu. Taka aktywna postawa Kolegów pozwala mi wyjść
                                                    naprzeciw oczekiwaniom. Proszę uprzejmie Wszystkich o dalsze pytania. Piszcie,
                                                    co Was interesuje?; chętnie odpiszę.

                                                  • andrzej_b2 To też grochowskie klimaty 20.10.05, 13:26
                                                    spójrzcie na stronę:
                                                    forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=292&w=30515243&a=30582549
                                                    a przekonacie się.:-)
                                                    Pozdrawiam
                                                  • Gość: kurde blaszka Re: To też grochowskie klimaty IP: *.aster.pl 20.10.05, 22:09
                                                    A pamięta Pan jak Darlowska miała za patrona Stefana Okrzeję??
                                                  • andrzej_b2 St. Okrzeja patronem 21.10.05, 13:04
                                                    > A pamięta Pan jak Darlowska miała za patrona Stefana Okrzeję??

                                                    Nie pamiętam, żeby ul. Darłowska nosiła nazwę Okrzei, ale jeśli tak twierdzisz,
                                                    to masz ku temu podstawy. Prawdopodobnie zmiana nastąpiła w latach 50-tych, gdy
                                                    imię Stefana Okrzei nadano na Pradze ul. Brukowej. Ta ostatnia istotnie z
                                                    Okrzeją miała zasadniczy związek, w przeciwieństwie do peryferyjnej uliczki
                                                    Grochowa. Na Brukowej bowiem mieściły się zakłady >Wulkan<, w których nasz
                                                    bohater pracował.
                                                    Z niewiadomych względów nie jest on darzony specjalną estymą przez władze III
                                                    Rzeczypospolitej, a szkoda. Był on członkiem Organizacji Spiskowo-Bojowej PPS,
                                                    której zadaniem była m. in. likwidacja znienawidzonych przedstawicieli
                                                    carskiego reżymu. Ostatnia akcja, w której uczestniczył (26.03.1905), był
                                                    zamach na warszawskiego oberpolicmajstra K. Nolkena. Wskutek przebiegłości
                                                    Nelkena, bombę przeznaczoną dla niego, Okrzeja rzucił do kancelarii XII
                                                    komisariatu policji przy ul Wileńskiej 9. W wyniku eksplozji padło zabitych 3
                                                    policjantów a sam Okrzeja został ranny i ogłuszony. Ostrzeliwując się jeszcze,
                                                    śmiertelnie ranił atakującego go rewirowego, po czym został schwytany i
                                                    aresztowany. Sąd polowy skazał go na karę śmierci a wyrok został wykonany na
                                                    stokach Cytadeli.
                                                    Na b. budynku PPS przy ul Ogrodowej 39/41 jest umieszczona tablica poświęcona
                                                    Okrzei i innym członkom PPS Frakcji Rewolucyjnej. Dom i tablice warte są
                                                    obejrzenia.
                                                    Polecam i pozdrawiam


                                                  • andrzej_b2 Zapasy na zimę 23.10.05, 20:53
                                                    Mamy już jesień i mimo dobrego zaopatrzenia sklepów, wszystkie przezorne
                                                    gospodynie gromadzą tradycyjnie zapasy na zimę. Było tak od zawsze jak sięgam
                                                    pamięcią.
                                                    Grochów był pod tym względem w uprzywilejowanej sytuacji, jako że surowce na
                                                    marmolady konfitury i inne specjały kulinarne można było kupić świeże, wprost z
                                                    chłopskich furmanek. W tym celu przyjeżdżali do nas nawet ludzie z innych
                                                    dzielnic. Osobną sprawą było zaopatrywanie się w towary strategiczne (dziś tak
                                                    nazwalibyśmy), tj. w kartofle i węgiel. Tradycyjnie na zimę statystyczna rodzina
                                                    kupowała około półtora metra kartofli i około tony węgla. Tak się wtedy
                                                    określało ilości tych surowców, i gdyby ktoś stosował ściśle miary metryczne nie
                                                    byłby rozumiany. Tym zaopatrzeniem w mojej rodzinie zajmowała się już tradycyjne
                                                    moja babka. Wyłącznie ona potrafiła przegadać każdego dostawcę, wykłócić się o
                                                    cenę i jakość towaru. Wozy z worami kartofli zatrzymywały się na ulicach w
                                                    pobliżu kamienic i po usłyszeniu przeciągłego wołania „kartofle, kartofle”
                                                    należało tylko wyjść z domu, by dokonać ew. transakcji. Były dwa w poszanowaniu
                                                    gatunki kartofli: almy i amerykany. Nie należało jednak wierzyć zapewnieniom
                                                    chłopa, ale dokonać sprawdzenia Ważna była barwa na przekroju i próba klejenia
                                                    się przekrojonych połówek – próba zawartości skrobi). Bulwa po przecięciu
                                                    powinna była mieć kolor intensywnie biały lub lekko różowy, a po złączeniu i
                                                    obróceniu jedną połówką w dół nie mogła rozpaść się. Gdy doszło wreszcie do
                                                    ubicia ceny i dokonania zapłaty, wybrany worek chłop brał na plecy i zanosił do
                                                    piwnicy.
                                                    Z wyborem gatunku węgla było już trudniej. Bryły musiały charakteryzować się
                                                    średnią wielkością, na spodzie platformy transportowej nie powinno być miału, a
                                                    między zwałami surowca nie mogły znajdować się domieszki węglopodobnego
                                                    kamienia. Nie bez znaczenia był oczywiście sam gatunek węgla. Najbardziej
                                                    pożądany był antracyt, który miał metaliczny, czarny kolor, w którym światło
                                                    odbijało się złocistym odcieniem. Był on bardzo kaloryczny, a podczas palenia
                                                    dawał śladowe ilości popiołu. W ogóle piec węglowy to było wspaniałe urządzenie
                                                    w gospodarstwie prywatnym (domownicy już byli mniej zachwyceni).Tu można było
                                                    spalić praktycznie wszystko: oczywiście papier, odpadki po posiłkach a nawet
                                                    obierki tak, że na śmietnik wysypywano tyko popiół i to wyłącznie w sezonie
                                                    ciepłym, zimą bowiem odpad z paleniska był doskonałym materiałem antypoślizgowym
                                                    na nawierzchnie ulic.
                                                    Mając w piwnicy takie zapasy, można już było ze spokojem oczekiwać nadejścia
                                                    zimy.:-)
                                                    Pozdrawiam

                                                  • palker Re: St. Okrzeja patronem 24.10.05, 22:53
                                                    Tak w istocie było, jak piszecie.
                                                    Stefan Okrzeja jako patron grochowskiej ulicy pojawił sie równocześnie z
                                                    Józefem Zaliwskim i Piotrem Szembekiem w dniu 14 maja 1928 roku. Dopiero w 1950
                                                    roku postanowiono zrobic przetasownie nazw i Stefan Okrzeja został patronem
                                                    dawnej ulicy Brukowej. Nic nie ujmując bohaterowi, którego teraz zaliczono by
                                                    do terrorystów, nalezy wyrazić żal, ze przy okazji zatarto fragment tożsamości
                                                    Pragi i Skaryszewa.
                                                    A wracając do ulicy Brukowej. W latach 1775-1865 nazwę Brukowa lub Brukowana
                                                    nosiła ulica prowadząca od Targowej do mostu łyżwowego na Wiśle. Po jej
                                                    uregulowaniu i poszerzeniu nadano jej nazwę ulica Szeroka (obecnie
                                                    ks.Kłopotowskiego) a ulicą Brukową nazwano sąsiednią, równoległa do niej
                                                    uliczkę, która obecnie nosi nazwę Stefana Okrzei.
                                                  • andrzej_b2 Krawcy i szewcy 29.10.05, 21:49
                                                    Jak głęboko sięgam pamięcią w powojenne lata, tak nie pamiętam na Grochowie
                                                    pojęcia >usługi dla ludności<. Każdy nosił garderobę, jaką miał lub jaką
                                                    otrzymał z darów >UNRRA<. W grę wchodziły tylko przeróbki lub naprawy. Punktem
                                                    ambicji każdej pani domu było uszycie dla siebie bluzki czy spódnicy, zaś pana
                                                    domu, naprawienie butów. Na ogół gospodynie miały w mieszkaniach podręczne
                                                    maszyny do szycia i nikt nie korzystał z usług krawców. Nim pojawiła się
                                                    fabryczna produkcja odzieży lub obuwia, ludzie byli zbyt biedni, by robić jakiś
                                                    zakup na >obstalunek< lub oddawać przedmiot rzemieślnikowi do przeróbki.
                                                    Dopiero, gdy trzeba było wykonać tzw. szycie ciężkie, na ogół trzeba było iść do
                                                    krawca, a dla stóp nietypowych zamówić buty u szewca. Zwolna odradzała się w ten
                                                    sposób grupa rzemieślników po pewnym okresie hibernacji, by jednak wkrótce ulec
                                                    konkurencji fabrycznej i scentralizowanym usługom. W najbliższej, mojej okolicy
                                                    znane były wszystkim co najmniej trzy adresy miejscowych krawców: pp. Natalii
                                                    Barańskiej (Tarnowiecka 38), Ewalda Pszczełkowskiego (Jarocińska 23) i Jana
                                                    Bakiery (Osiecka 68). Swą działalność prowadzili we własnych mieszkaniach,
                                                    przekształcając je w warsztaty pracy, gdy tylko była taka potrzeba. Wystarczył
                                                    wówczas oczywiście stół, który miał uniwersalne zastosowanie, a w ciągu dnia
                                                    mógł zmienić się w stanowisko pracy, no i maszyna do szycia. Podobnie było z
                                                    szewcami. Wszelkie naprawy butów prawie każdy wykonywał we własnym zakresie.
                                                    Wystarczyło mieć w domu tzw. kopyto, kawałek skóry lub gumy, aby wykroić zelówkę
                                                    albo obcas i gwoździe. Reszta dla każdego mężczyzny była sprawą prostą, a te
                                                    nieskomplikowane umiejętności przechodziły z ojca na syna. W końcu wiedzę tę
                                                    było łatwiej posiąść niż w latach późniejszych dokonać naprawy radioodbiornika
                                                    lub telewizora domowym sposobem. Do szewca chodziło się więc prawie wyłącznie,
                                                    aby obstalować buty lub kupić dość typowe, ale nie do zdarcia. Najbardziej
                                                    popularnym w okolicy był p. R. E. Raczek, który miał sklep przy Grochowskiej
                                                    106. Nie był to szewc byle jaki. Siedzibę swej firmy i skład główny miał przy
                                                    ul. Nowy Świat 1, i jeszcze jeden sklep przy Targowej 62. Zakup u niego butów,
                                                    poprzedzony mierzeniem, to był cały rytuał. Sam mistrz obsługiwał klienta. Po
                                                    zaproszeniu >proszę siadać< przynosił kilka pudeł butów i sam własnoręcznie
                                                    dobierał obuwie do stopy i to bez względu na wiek klienta. Musiało to się
                                                    wszystko opłacić, bowiem specjalizował się głównie w wytwórstwie obuwia
                                                    dziecięcego, ale nie tylko.
                                                    Dziś krawca czy szewca ze świecą trzeba szukać w okolicy lub...na naszym forum.
                                                    Kontynuatorami tamtych tradycji rękodzieła są tylko nieliczne warsztaty
                                                    rzemieślnicze, np. krawiecki p. W. Piecyka (autentyczne nazwisko, Wiech nie
                                                    wymyślił) przy Grochowskiej 91, i szewski (bez szyldu) przy Pustelnickiej 14.
                                                    Pozdrawiam:-)
                                                  • andrzej_b2 Tajemnicze znalezisko 04.11.05, 17:26
                                                    Jak wiedzą wszyscy moi Drodzy Czytelnicy, we wczesnym swym dzieciństwie
                                                    mieszkałem przy ul. Jarocińskiej. Dom, jak i cała okolica, nie był podłączony do
                                                    sieci miejskiej, po wodę należało chodzić do piwnicy. Była tam ręczna pompa, z
                                                    której wszyscy lokatorzy czerpali jakąś przeźroczystą ciecz do wiader. Zalecano
                                                    nawet, aby dla celów konsumpcyjnych długo ją gotować. Punktem ambicji władz
                                                    dzielnicy stało się więc jak najszybsze zaopatrzenie mieszkańców w wodę zdatną
                                                    do picia, bo ta ze studzien, była podejrzana. Wtedy jeszcze wodę miejską uważano
                                                    za high quality product. Do rodziny zamieszkałej na Żoliborzu jeździliśmy, by
                                                    rozkoszować się smakiem krystaliczno czystej...kranówki z miejskich wodociągów.
                                                    Pamiętam, że pozwalano mi nawet pić szklanką tę wodę wprost z kranu.
                                                    Jak wielka była radość mieszkańców na początku lat 50-tych, kiedy pewnego dnia
                                                    wreszcie ekipy MPWiK zaczęły rozkopywać ulicę, w celu położenia żelaznych rur. Z
                                                    całą ferajną takich jak ja brzdąców, nie mogliśmy się już doczekać, kiedy
                                                    wreszcie do naszych kamienic dotrą głębokie wykopy. Wszystko było nowe i
                                                    ciekawe. Całymi godzinami kręciliśmy się po placu budowy i przyglądali jak
                                                    robotnicy kopali rowy, zabezpieczali przed osunięciem ziemi drewnianymi
                                                    szalunkami, przy pomocy kołowrotów wyciągali urobek piasku na powierzchnię, no i
                                                    gwóźdź programu: spajali na gorąco rury ołowiem. Po ostygnięciu miejsca
                                                    łączenia, nadmiar wypełnienia był usuwany, a niewielkie ołowiane odpadki, ku
                                                    wielkiej radości dzieci, rozdawane im do zabawy. Ołów bowiem stał się bardzo
                                                    ważnym towarem wymiennym, dzięki któremu można było zdobyć względy starszych
                                                    chłopaków. Dla nich był on niezbędny do wykonywania >zosiek<, tj. zwitków wełny,
                                                    obciążanych krążkami ołowiu, służących do specjalnej gry zręcznościowej.
                                                    Wtedy to dokonałem ważnego odkrycia, które do dziś nie straciło na aktualności.
                                                    Otóż, w pięknym, białym piasku wydobywanym przez robotników, można było znaleźć
                                                    cenny towar wymienny: krzemienie i… muszelki. Już wtedy zainteresowało mnie,
                                                    skąd są tu muszelki i to takie same jak zbierane nad Wisłą? Od starszych
                                                    chłopaków dowiedziałem się wtedy, że tędy płynęła kiedyś Wisła i to ona
                                                    zostawiła takie pamiątki. Z niedowierzaniem przyjmowałem tę informację, bo
                                                    proszę spojrzeć na plan Grochowa, gdzie Jarocińska, a gdzie Wisła? Dopiero
                                                    później dowiedziałem się, że na przestrzeni wieków rzeka, wielokrotnie zmieniła
                                                    swe koryto i jak wynika z mojego odkrycia, sięgała kiedyś prawie ul.
                                                    Grochowskiej. Odsuwając się na zachód, utworzyła ongiś wyspę (kępę), zwaną
                                                    później Kawczą, wreszcie Saską Kępą, ale to już inny temat.
                                                    Pozdrawiam 
                                                  • fstrentnaczarownica Re: Tajemnicze znalezisko 10.11.05, 23:08
                                                    Tez znajdowalam muszelki i dziwilam sie skad one sie wziely w mojej
                                                    piaskownicy? Dopiero mama wytlumaczyla mi, ze piasek w piaskownicy tak naprawde
                                                    jest z wisly...
                                                    Wychowywalam sie na mokotowie :)
                                                    Pozdrawiam
                                                    Ula
                                                  • andrzej_b2 Śmierć ulicy 11.11.05, 18:56
                                                    Ulica Żymirskiego (Międzyborska), jedna z najstarszych na terenie naszej
                                                    dzielnicy, przez stulecia funkcjonowała jako szlak komunikacyjny Gocławia z
                                                    Grochowem. Już w wieku XIV wszystkie wysoczyzny praskiego wybrzeża Wisły od
                                                    Tarchomina po Miedzeszyn były zasiedlone. W starych dokumentach wymieniane są
                                                    takie wsie jak np.: Grochów, Gocław, Kamion (Kamionek), Kawęczyn i Zerzeń.
                                                    Grochów należał wtedy do parafii Kamion, zaś Gocław do parafii Zerzeń.
                                                    Mieszkańcom Gocławia łatwiej było o integrację z Kamionem niż z Zerzeniem,
                                                    bowiem na prostej drodze w tym ostatnim przypadku stały odwieczne bagna i
                                                    torfowiska starorzecza Wisły, corocznie odnawiane przez wiosenne przybory.
                                                    Główną drogą komunikacyjną, od przeprawy mostowej na Wiśle wiodącą na wschód,
                                                    był odwieczny trakt siedlecki, w 1832 r. przedłużony do Brześcia i Lublina (ob.
                                                    ul. Grochowska). W tej sytuacji mieszkańcom Gocławia dogodniejszy i łatwiejszy
                                                    do przebycia był kierunek zachodni, do Kamiona, zarówno w sensie odległości jak
                                                    i potrzeb. Tu, >od zawsze< był kościół, od połowy XV w. szkoła (potem jeszcze
                                                    dwie) i sąsiadujące pola targowe na Pradze, a o krok przeprawa mostowa.
                                                    Najprostsza droga z Gocławia do taktu siedleckiego, a później do Kamiona wiodła
                                                    więc wokół łachy wiślanej i otaczających terenów bagiennych.
                                                    W latach 1883-86 cała Warszawa i otaczające ją tereny stały się
                                                    miastem-twierdzą. Na Pradze i Grochowie powstał system fortyfikacji wojskowych i
                                                    towarzysząca mu infrastuktura. W najbliższej okolicy Gocławia powstały fort XI
                                                    >Grochów< (tereny Zakładów >Rawar<) i fort XIa >Grochów II< (tereny Szpitala na
                                                    Szaserów). Z południa na północ Grochów przecięła droga forteczna, wybita polnym
                                                    kamieniem, która pokrywała się z ciągiem obecnym Grenadierów-Podskarbińska.
                                                    Wytyczona została w związku z koniecznością utrzymania komunikacji między fortem
                                                    XI a fortem XII >Utrata<, położonym w rejonie ul. Księżnej Anny. Ułatwiła ona i
                                                    częściowo przejęła komunikację z Gocławia. Przez tereny ob. Osiedla Kinowa,
                                                    między Grochowską a jez. gocławskim, poprowadzono wał forteczny.
                                                    Cały system fortyfikacji, aż do pierwszych lat niepodległości, paraliżował
                                                    rozwój dzielnicy. W 1913 r. przystąpiono do likwidacji urządzeń fortecznych, ale
                                                    wobec zmian sytuacji politycznej prace wielokrotnie przerywano a nawet pewne
                                                    obiekty odbudowywano. Definitywną rozbiórkę fortyfikacji Grochowa podjęto po r.
                                                    1920 a odzysk materiałów budowlanych wykorzystano przy budowie domów i dróg.
                                                    Gruz z fortu Grochów został użyty do wzmocnienia około 300 m odcinka wału
                                                    fortecznego, po którym poprowadzono końcowy odcinek traktu gocławskiego do ul.
                                                    Grochowskiej, z wylotem w rejonie Instytutu Weterynaryjnego.
                                                    Rok 1924 był przełomowy dla naszej dzielnicy. Powstała Wawerska Spółka Wodna,
                                                    która podjęła profesjonalną meliorację podmokłych terenów Gocławia, Kamionka i
                                                    Grochowa. Przeprowadzono parcelację gruntów, wielu ulicom nadano oficjalne
                                                    nazwy, wywodząc je od imion bohaterów Bitwy Grochowskiej, przy tym staremu
                                                    traktowi gocławskiemu nadano nazwę ul. Żymirskiego . W r. 1926 magistrat
                                                    Warszawy rozpoczął regulację tej ulicy. Wybrukowano ją kamieniem polnym i
                                                    przygotowano pod parcelację. To położyło kres sielskiemu obrazowi ulicy i stało
                                                    się zapowiedzią jej unicestwienia.
                                                    W latach 1937-39, w związku z planową zabudową nieparzystej strony ul.
                                                    Grochowskiej, między ul. Grenadierów a zakładami >Perun< , po raz wtóry
                                                    zmieniono końcowy bieg ul. Żymirskiego, łącząc na tym odcinku z ul. Grenadierów.
                                                    Dalszą zmianę przyniosło otwarcie w 1938 r. al. Waszyngtona, która odcięła ten
                                                    fragment ulicy, powodując jego powolną dezintegrację. Po raz kolejny i to
                                                    dwukrotnie, na pocz. lat 70-tych Trasa Łazienkowska przecięła ulicę w sposób
                                                    trwały i nieodwracalny. Był już ostatni etap kasaty ulicy w sensie spójnego
                                                    organizmu. Wcześniej, bo jeszcze na pocz. lat 50-tych, nastąpiła zmiana
                                                    mentalności jej mieszkańców, bowiem dyspozycyjni urzędnicy Pragi Płd. odcięli ją
                                                    od źródeł miejscowego nazewnictwa i przemianowali na ul. Międzyborską.
                                                    Ironią losu stało się, że ul. Żymirskiego, jedna z najstarszych i jedna z
                                                    pierwszych uregulowanych, została dla nas unicestwiona w sensie fizycznym i
                                                    mentalnym.
                                                    Pozdrawiam
                                                  • e-mka Międzyborska 21 - Dom Kotów 13.11.05, 14:10
                                                    Od ponad 2 lat obserwuję powolne znikanie tego domu. Najpierw był to tylko
                                                    pustostan. Zamieszkany przez koty. Odwiedzany przez bezdomnych w celach
                                                    libacyjnych. Potem zaczęły pękać ściany. Zresztą, może pękały już wcześniej.
                                                    Tylko nie widziałam. Do domu od lat wdzierała się wilgoć, gryzonie, chwasty.
                                                    Potem nagle zamurowano dziury po oknach. Powieszono żółte tabliczki
                                                    ostrzegawcze. Ale dom dalej sobie pękał, zapadał się w sobie. Koty to
                                                    ignorowały. Podparto dom drewnianymi belkami. Zaczął grozić zawaleniem. Pod
                                                    koniec października br. spłonął dach. Swąd dymu wisiał w powietrzu przez kilka
                                                    dni. Teraz dom straszy kikutami osmalonych belek stropowych. Mimowolnie całkiem
                                                    staje się symbolem odchodzącej przeszłości Międzyborskiej. Tylko dwa stare
                                                    świerki nic sobie nie robią z tego powolnego znikania. Pilnują starego domu.
                                                    Jak na ironię – po obu stronach stoją nowoczesne bloki. Wzrusza mnie ten widok.
                                                    Będę pamiętać stary dom z Międzyborskiej 21, kiedy już zniknie do końca.
                                                    (PS. wyszukiwarka internetowa, poproszona o informacje nt. Międzyborskiej 21,
                                                    wypluwa wiadomość „nieruchomość planowana do zbycia w 2005, działka
                                                    zabudowana” ...)
                                                  • andrzej_b2 Domy Kotów 13.11.05, 18:27
                                                    Tak, to smutne, że w atmosferę Grochowa wpisuje się coraz więcej ruder, które
                                                    jeszcze do niedawna miały duszę. Pełne blichtru, pyszniące się styropianowymi
                                                    ścianami budynki, otacza coraz więcej domów, w których mieszkają już tylko koty.
                                                    A przecież ich mieszkańcami byli pionierzy Grochowa-miasta, ludzie którzy jak my
                                                    dziś, mieli swe radości i smutki, tu rodziły się im nowe pokolenia. Starzy
                                                    mieszkańcy naszej dzielnicy odchodzą a z nimi nie spisana historia. Dziś już
                                                    może nawet nikt nie wie jak się nazywali, co w życiu dobrego robili i co po
                                                    sobie zostawili. Każdy z nas >forumowiczów< zapewne mógłby wskazać wokół swego
                                                    miejsca zamieszkania takie pamiątki odchodzącego Grochowa. Może warto byłoby
                                                    spisać ich historię dla potomnych, może i nam ktoś taką samą miarką odpłaci?
                                                    Co o tym myślicie?
                                                    Pozdrawiam

                                                  • Gość: Andrzej Re: ...i stała się światłość IP: *.tktelekom.pl 29.10.07, 00:49
                                                    Witam

                                                    Ogromnie mnie interesują mechanizmy tu opisane, cytuję:
                                                    "okresowo objeżdżał na rowerze ul.
                                                    > Kawczą i po otwarciu denka, używając specjalnej korbki, opuszczał
                                                    na sam dół
                                                    > oprawę żarówki. Tu ew. dokręcał żarówkę, lub wymieniał na nową, po
                                                    czym
                                                    > podciągał z powrotem na szczyt słupa oprawę i zamykał denko
                                                    kluczem.
                                                    "
                                                    Ponieważ nie udało mi się założyć hasła, bardzo proszę Pana
                                                    andrzej_b2 o maila do mnie w tej sprawie.
                                                    TE mechanizmy to były tzw. windki korbowe, wiem o nich bardzo dużo,
                                                    ale wciąż za mało.
                                                    Proszę o kontakt na maila: hammonnd@wp.pl

                                                    Dziękuję i pozdrawiam!!!
                                                    Andrzej z Warszawy
                                                  • Gość: Ula Re: Smak lawy wulkanicznej IP: 185.179.132.* 03.08.21, 18:31
                                                    Dzień dobry,
                                                    trafiłam na Pana wątek, gdy szukałam informacji o lekarzu homeopacie, który nazywał się Miasopust. Lekarz ten wyleczył moja mamę z ciężkiej postaci łuszczycy, przepisując krople homeopatyczne, kupowane w aptece przy ul Miłej. Choroba wróciła po 30 latach i szukaliśmy jakichkolwiek informacji o Panu doktorze, mając nadzieję, że może ktoś z rodziny pana doktora kontynuuje jego misję .Niestety, nie mamy żadnych informacji, ale z przyjemnością czytaliśmy ,teksty o powojennej Warszawie. Dużo ciekawych, nostalgicznych wątków. Dziękuję i pozdrawiam
                        • Gość: Michał Re: Na Olszynkę Grochowską IP: *.internetdsl.tpnet.pl 14.11.05, 01:20
                          A czy przypadkiem kolej nadwiślańska nie była wąskotorówką, niezależną od
                          zelektryfikowanej i trwającej do dzisiaj linii do Otwocka?
                          • andrzej_b2 Nadwiślanka to nie wąskotorówka 14.11.05, 10:57
                            > A czy przypadkiem kolej nadwiślańska nie była wąskotorówką, niezależną od
                            > zelektryfikowanej i trwającej do dzisiaj linii do Otwocka?

                            Przykro mi, ale nie. Były to dwa różne typy środków transportu. Kolej
                            Nadwiślańska (szerokotorowa) powstała w 1877 r. i łączyła Mławę z Kowlem, przez
                            Warszawę, Otwock, Dęblin, Puławy i Lublin. Trasa PKP, którą kursują dziś
                            pociągi EKD i dalekobieżne wiedzie dawnym szlakiem Drogi Żelaznej
                            Nadwiślańskiej. Więcej o tej kolei w:
                            arturgarbacz.webpark.pl/historia.htm
                            W 1900 otwarto kolej wąskotorową Jabłonna – Warszawa – Wawer ze stacją pod
                            Mostem Kierbedzia. Do Wawra jechała ona ulicami: Zamoyskiego, Grochowską i
                            Płowiecką W 1914 r linię przedłużono do Otwocka. Likwidacji uległa w 1952 r. ,
                            ale jeszcze przez około 10 lat kolejka kursowała na trasie Otwock – Karczew. Na
                            temat kolejek wąskotorowych w:
                            www.kolej.pl/tory/varia/znalezione/koleje_wask.html
                            Pozdrawiam :-)
                            • Gość: Michał Re: Nadwiślanka to nie wąskotorówka IP: *.internetdsl.tpnet.pl 14.11.05, 18:51
                              Dziękuję, dowiedziałem się czegoś nowego :)
                              • andrzej_b2 Nieprzydatne kwalifikacje 18.11.05, 16:42
                                Pętla tramwajowa na Gocławku w pamięci chyba już wszystkich Grochowian jest w
                                tym samym miejscu od zawsze. W latach mojego dzieciństwa zawracały na niej
                                tramwaje linii: 3, 6 i 24 a także i inne, ale różne w różnych okresach czasu.
                                Wtedy to większość wagonów tramwajowych miała jeszcze otwarte pomosty a tych,
                                które były wyposażone w drzwi, po prostu nie zamykano. Miejsce dla motorniczego
                                nie było tak wygodne jak obecnie, wydzielone i wyposażone w fotel, różne
                                sygnalizatory, urządzenia wspomagające bezpieczeństwo jazdy i in. Załoga zestawu
                                dwuwagonowego składała się z motorniczego i dwóch konduktorów, po jednym na
                                każdy wóz. Motorniczy z zasady stał całą drogę na pomoście, później regulamin
                                już dopuszczał siedzenie na czymś w rodzaju siodełka rowerowego, wspartego dla
                                równowagi na trzech nogach. Motorniczowie nie mieli lusterka wstecznego, by
                                przed odjazdem z przystanku stwierdzić stan bezpieczeństwa wysiadających i
                                wsiadających pasażerów. Konduktorzy z początku też nie mieli miejsc siedzących,
                                gdyż obowiązkiem ich było dotarcie do każdego pasażera, by zainkasować opłatę za
                                przejazd, sprawdzić posiadanie biletu miesięcznego i ocenić gotowość tramwaju do
                                odjazdu. Ruszenie całego składu z przystanku następowało wg następującej zasady:
                                najpierw konduktor drugiego wagonu dawał znak dzwonkiem konduktorowi pierwszego
                                wagonu o gotowości odjazdu a on, wg własnej oceny sytuacji, pociągał za linkę,
                                by w ten sam sposób powiadomić motorniczego.
                                Gdy wsiadło się do tramwaju w okolicy pl. Szembeka, wagony na ogół były już tak
                                przepełnione, że trzeba było wciskać się do wewnątrz. Im bliżej centrum, tym
                                było gorzej. Pasażer szczęśliwy był, gdy mógł stanąć choćby jedną nogą na
                                stopniu, a jazda z drugiej strony wagonu lub na końcowym zderzaku, czyli tzw.
                                >cycku< nie należała do rzadkości. W tym przypadku dodatkowym profitem była
                                możliwość przejazdu na gapę.
                                W tej sytuacji posiadanie pewnej sprawności fizycznej podczas korzystania z
                                przejazdu tramwajem warszawskim było wręcz konieczne. Im wcześniej taką wiedzę
                                się opanowało, tym lepiej. Dla podrostków i nastolatków płci męskiej Grochowa,
                                poligon doświadczalny stanowiła pętla tramwajowa na Gocławku. Tu, pod okiem
                                starszych kolegów, odbywały się >lekcje< wskakiwania i wyskakiwania z jadących
                                wagonów. Ze względów bezpieczeństwa najlepiej nadawał się do tego łuk, po którym
                                tramwaj na pętli dokonywał nawrotu, stosunkowo jeszcze jego niewielka prędkość,
                                no i oczywiście ostatni pomost drugiego wagonu. W tych warunkach, siła
                                odśrodkowa sprawiała, że ryzyko błędu czy niesprawności >ucznia< były
                                redukowane, co najwyżej do upadku na pobocze torowiska i ogólnego potłuczenia
                                ciała. Mistrzami dla nas młodszych byli Andrzej Bakiera i Andrzej Pszczełkowski
                                (Pozdrawiam Was Chłopaki, gdziekolwiek jesteście). Oni potrafili wsiadać i
                                wysiadać z wagonów w największym pędzie, a przy podjeździe do przystanku z
                                nonszalancją wyskakiwać tyłem do kierunku jazdy. Dla nie wtajemniczonych dodam,
                                że siłę pędu wagonu, którą posiadał wyskakujący delikwent, musiał znanym tylko
                                sobie sposobem zrównoważyć siłą o przeciwnym kierunku, co nawet przy drobnej
                                pomyłce groziło upadkiem. W tej sytuacji wyskok tyłem zawierał dodatkowy
                                stopień brawury. Jak niebezpieczne były to wyczyny mam dowody w postaci
                                przykładu innego kolegi, Andrzeja P., któremu w okolicy ul. Podolskiej, przy
                                niefortunnym wyskoku, koła tramwaju obcięły nogę. Chodził później
                                nieszczęśliwiec na drewnianej nodze. O wypadkach takich i podobnych donosiła
                                codzienna prasa jeszcze do polowy lat 60-tych, gdy wreszcie wprowadzono wagony z
                                zamykanymi drzwiami i możliwością obserwacji drzwi wejściowych przez motorniczego.
                                Wszelkie apele do pasażerów o nie wskakiwanie i nie wyskakiwanie z tramwajów w
                                biegu, pozostające dotąd pustym echem, stały się nieaktualne. Na szczęście
                                nieprzydatne zdały się też nabyte wcześniej kwalifikacje.
                                Pozdrawiam :-)
                                • andrzej_b2 Mogiła domniemanych bohaterów 25.11.05, 11:01
                                  Dziś Olszynka Grochowska kojarzy się każdemu mieszkańcowi naszej dzielnicy z
                                  niewielkim laskiem za linią kolejową do Lublina i Chełma, poprzecinanym torami
                                  manewrowymi pobliskiej wagonowni. A przecież jeszcze ok. 150 lat temu, między
                                  ob. pl. Szembeka, historycznym Gocławkiem a Kawęczynem były tereny bagienne
                                  porośnięte olszyną. Trudno dzisiejszy wygląd tych okolic nałożyć na tamten
                                  obraz grzęzawisk i szuwarów, możliwych do przebycia wyłącznie porą zimową.
                                  Trudno nawet porównać ów szumiący las olszowy z szumem szalonej dziś ul.
                                  Grochowskiej.
                                  Cały ten teren był widownią sławnej bitwy pod Olszynką Grochowską, a lasek
                                  olszowy stanowił środek wielkiego półkola bagien, tworząc naturalny klucz całej
                                  pozycji, która od wschodu flankowała drogę do Warszawy. Lasek ów odgrywał
                                  ponadto rolę jej czoła, podczas gdy prawe skrzydło było osłonięte bagnami
                                  Gocławia i Saskiej Kępy. W tej sytuacji, idąca na stolicę rosyjska armia I.
                                  Dybicza mogła osiągnąć swój cel jedynie przez dwie bramy, tj.: Szosę Brzeską i
                                  tzw. Stary Trakt, wiodący ze Stanisławowa i Okuniewa.
                                  Stary Trakt łączył się ukosem z Szosą Brzeską w okolicach ob. ul. Podolskiej, a
                                  kształtu jego można się jeszcze dziś doszukać w przebiegu ob. ulic Styrskiej i
                                  Pabianickiej. O znaczeniu historycznych dróg i traktów świadczyć mogą liczne
                                  karczmy i krzyże przydrożne przy nich usytuowane. U styku Starego Traktu z
                                  Szosą Brzeską stała kluczowa karczma grochowska. Mieszkańcy tych okolic,
                                  pamiętający jeszcze wczesne czasy powojenne wiedzą, że w tym miejscu
                                  funkcjonowała knajpa, na której śladzie powstał w ostatnich latach
                                  wielopiętrowy dom, chyba największy >pekin< miedzy pl. Szembeka a Gocławkiem.
                                  Druga karczma, o nazwie Wygoda, stała za torami kolejowymi, przy zjeździe z
                                  wiaduktu al. Marsa w kierunku Rembertowa. Trzecią w najbliższej okolicy była
                                  karczma wawerska, ob. zwana Zajazdem Napoleońskim. Wszystkie one występują w
                                  relacjach świadków i uczestników bitwy pod Grochowem.
                                  W czasie bitwy grochowskiej 1831 r. rejon styku Starego Traktu z Szosą Brzeską,
                                  włączając w to tereny karczmy grochowskiej i ob. parku Wierzbickiego, były
                                  ważną pozycją obronną Wojska Polskiego. Tu przebiegała linia tzw. okopów
                                  Skrzyneckiego, na których miejscu do dziś stoi krzyż pamiątkowy (Grochowska
                                  82). Krwawe walki w tym rejonie toczyły się 24 lutego, gdy teren obsadzały trzy
                                  bataliony 2 dywizji piechoty WP. Zaciekła obrona odcinka zakończyła się
                                  odparciem ataku rosyjskiego, co spowodowało wycofanie się Starym Traktem
                                  rozbitych oddziałów do miejsca dowodzenia Dybicza na Dębowej Górze
                                  (Marsa/Żołnierska). W trakcie bezładnego odwrotu, bataliony wroga utopiły w
                                  sąsiadujących bagnach kilka armat i utraciły wielu żołnierzy. Po bitwie, w
                                  pobliżu Starego Traktu Rosjanie pochowali swych zabitych i usypali wzgórek. W
                                  czasach zaborów wokół tej mogiły powstała wypaczona legenda, jakoby miała być
                                  zbiorowym grobem żołnierzy polskich, a miejscowa ludność wzgórek otaczała
                                  czcią, jak mogiłę bohaterów. Gdy terror carski już trochę zelżał, w 1912 r.
                                  ówczesny właściciel Grochowa II, niejaki Zaleski, obsadził miejsce żywopłotem i
                                  zaczął stawiać tu krzyż. Prace przerwała interwencja żandarmów, grożąc
                                  inicjatorowi zesłaniem na Sybir. Dopiero na pocz. lat lat 20-tych sprawę
                                  definitywnie wyjaśnił płk. Br. Gembarzewski, historyk wojskowości, dyr. Muzeum
                                  Wojska Polskiego, stwierdzając wówczas autorytatywnie, że to mogiła żołnierzy
                                  rosyjskich. Miejsce jednak do dziś jest zaznaczone charakterystycznym układem
                                  chodników u zbiegu ul. Liwieckiej i Styrskiej, pozostając poza sferą
                                  zainteresowania budowniczych.
                                  Pozdrawiam :-)
                      • Gość: groch Re: Pożegnanie lata, czyli moja arkadia IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 16.01.06, 11:43
                        A czy pamieta Pan wiosne na tych lakach?
                        Jak sie pieknie zolcily kaczence?
                        A niezapominajki Pan pamieta?
                        Szkoda, ze juz nie ma tych łąk.
                        I lotniska sportowego, kolorowych czasz spadochronow i warkotu tych samolotow,
                        na ktore, nie wiem dlaczego, mowilismy kukuruzniki.
                        Ile razy przejezdzam przez osiedla na Goclawiu, zaluje, ze takie obrzydliwe
                        bloki postawili na takim pelnym uroku miejscu.
                        Bardzo dziekuje za Panskie opisy i wspomnienia.
                        Milo wrocic do czasow beztroskiej mlodosci.
                        Gdy ogladam plan przedwojennej W-wy, z projekowanymi ulicami, alejami i
                        obwodnicami na Grochowie, to uwazam, ze powojenni bonzowie miasta oszpecili
                        nasza dzielnice. Szkoda.Pozdrawiam.
                • grzewit13 Re: Od Bogusławskiego td Chranowskiego 07.12.14, 22:41
                  Witam. Poszukuję dokumentu źródłowego potwierdzającego wypadek Chrzanowskiego 18 II 1831 pod Brzozową Karczmą k. Warszawy.
    • Gość: lk Może zmienić nazwę? IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 02.12.05, 12:58
      Czy Waszym zdaniem zmiana nazwy ul. Międzyborskiej na Żymirskiego jest realna?
      To, że część mieszkańców będzie protestować, jest chyba niemal pewne, ale chyba
      ważniejsze od przyzwyczajenia i kwestii finansowych (tabliczki, dokumenty itp.)
      jest przywrócenie jakiejś elementarnej historycznej ciągłości tego miejsca.
      • Gość: Staś Re: Może zmienić nazwę? IP: *.aster.pl 02.12.05, 15:13
        Mieszkałem na Żymirskiego, potem zmieniono mi na Międzyborską, ale to było pół
        wieku temu. Gdybym miał teraz zmieniać wszystkie dokumenty, tabliczkę na domu
        (tę na rogu to już miasto by załatwiło), to mi się po prostu nie chce. Przecież
        to jest przynajmniej pół roku łażenia po urzędach w całym mieście, wystawania w
        ogonkach, a i parę złotych trzeba by wydać bo nie wszystkich obchodzi
        administracyjna zmiana nazwy ulicy. A poza tym ulica Żymirskiego istnieje -
        trochę nie tam gdzie dawniej, ale jednak.
        pozdrawiam S.
        • andrzej_b2 Re: Może zmienić nazwę? 02.12.05, 15:34
          Pod wpływem protestów Grochowian, na pocz. lat 70-tych władze dzielnicy nadały
          jednej z małych ulic na Gocławiu imię gen. Fr. Żymirskiego, bohatera spod
          Olszynki Grochowskiej. No cóż dobre i to. W tej chwili należałoby już zmienić
          nazwy obydwu ulicom. Obserwując dość obojętny stosunek na pamiątki historycznych
          wśród dużej liczby moich grochowskich Rodaków, przypuszczam, że pomysł
          przywrócenia ulicy pierwotnej nazwy napotkałby na protesty. Może jednak
          przeprowadzić wśród mieszkańców tych ulic jakąś sondę?

          • andrzej_b2 Forteczna ścieżka 02.12.05, 16:53
            Jeszcze na pocz. XIX w., cały Grochów był miejscowością letniskową Warszawy.
            Zamożni jej mieszkańcy posiadali tu liczne dworki, odpowiedniki dzisiejszych
            daczy. Tu był np. pałacyk księcia prymasa Poniatowskiego, sławna oberża
            Lipińskiego, w której można było napić się dobrej kawy wiejskiej i zjeść
            wyśmienite pulardy. U zbiegu ob. Zamienieckiej z Traktem Brzeskim (ob.
            Grochowską) stał drewniany dwór, oddzielony od szosy sporym ogrodem. Występuje
            on w pamiętnikach uczestników i świadków Bitwy pod Olszynką Grochowka (np. S.
            Barzykowski, N. Kicka).
            Cały ten sielankowy obraz znikł w ciągu kilku krwawych dni lutowych 1831 r.
            Wspomniany dworek, bez dachu, drzwi i okien, na wpół spalony, był kwaterą główną
            sztabu Chłopickiego podczas Bitwy pod Olszynką Grochowską. Nie było w nim
            salonu, w którym Maria na fortepianie grała Warszawiankę, ani Starego Wiarusa,
            jak tego chciał Wyspiański. Dworek Osterloffów przy ob. Grochowskiej/Kwatery
            Głównej, powstał już po 1831 r.
            Po upadku Powstania Listopadowego rozwój Grochowa i okolic na wiele
            dziesięcioleci był zahamowany. Tereny Grochowa, Kamionka, Kawęczyna i Wawra w
            latach 1882-88 były objęte systemem fortyfikacji, zbudowanych przez Rosjan w
            ramach planu budowy >Fortecy Warszawa<. Cały obszar między fortami był objęty
            ścisłym zakazem zabudowy i stanowił teren tzw. esplanady
            Niewielu naszych Rodaków wie, że obecna ul. Zamieniecka to dawna ścieżka polna
            łącząca Fort Grochów z Traktem Brzeskim. Wydeptali ją okoliczni mieszkańcy,
            którzy w cieniu Fortu znajdowali jakieś źródła zarobku. U zbiegu ścieżki,
            później drogi polnej, stanęło kilka marnych, drewnianych domków, w których
            zaczęli zatrzymywać się dostawcy towarów dla fortu Grochów, chętnie też zbywali
            je miejscowym pośrednikom, dając mimo woli początek tradycji handlowej tego
            rejonu Grochowa.
            Wraz ze zmianą rosyjskiej doktryny wojennej, na pocz. XX w. przystąpiono do
            likwidacji wszystkich umocnień fortecznych otaczających Warszawę szczelnym
            pierścieniem. Jako jeden z ostatnich, bo dopiero w latach 30-tych XX w.,
            zburzono Fort Grochów (okolice ob. Z-dów Rawar). Warto wiedzieć, że gruz z
            wysadzonych w powietrze zabudowań fortecznych posłużył na budowę fundamentów pod
            kościół na Pl. Szembeka i jako podkład budowanej al. Waszyngtona. Ceglany gruz
            miał kolor czerwony, więc przez wiele lat mieszkańcy Grochowa tę nową arterię
            nazywali potocznie >Czerwoną drogą<. Ale nim do tego doszło, jeszcze przed I
            wojną światową zaczęła się zabudowa zachodniej pierzei, a samej ulicy nadano
            oficjalną nazwę Dnieprowska. Na odległym jej początku, między ob. Łukowską, a
            Komorską powstało gospodarstwo rolne Stanasiuków (rodzina ich do dziś mieszka na
            Grochowie). Im bliżej Grochowskiej, tym bardziej ulica nabierała charakteru
            miejskiego. Odcinkami wybrukowano ją nawet kamieniem polnym. Zmiana nazwy ulicy
            z Dnieprowskiej nastąpiła na pocz. lat 20-tych, wówczas to nie wiadomo dlaczego
            nadano jej nazwę Zamienieckiej. W latach 30-tych pod nr 73, na rogu ul.
            Zamienieckiej/Gdeckiej małżeństwo niejakich Eiblów pobudowało 2-piętrową
            kamienicę. Maonka prowadziła znany na całą okolicę gabinet felczerski czy
            pielęgniarski. Pod nr 37 zamieszkał były woźny (portier) hotelu Brystolu lub
            Europejskiego, który za odprawę emerytalną założył obok małą knajpkę. Z nim
            wiąże się do dziś krążąca anegdota. Ponieważ spośród otoczenia wyróżniał się
            nienagannymi manierami i potrafił opowiadać różne interesujące historie ze
            świata wyższych sfer, sąsiedzi nazywali go >baronem<. Pozostał on w pamięci
            Grochowian do dziś w nazwie swej dawnej knajpy pod nr 35, dziś piwiarni.
            Pozdrawiam:-)

            • e-mka Re: Forteczna ścieżka 03.12.05, 10:16
              No i mamy wyjaśnienie genezy nazwy baru Baron, z którego przepędził mnie dym
              papierosowy. Bardzo się cieszę, że za nazwą kryje się tak urocza historyjka,
              a nie mafijne koligacje. Ciekawie byłoby poznać więcej szczegółów z dziejów
              przybytku : ) Czy ktoś bywał w Baronie? Albo słyszał, jak ktoś bywał? To jedna
              z najstarszych, działających knajp grochowskich. Po niedawnym zamknięciu
              Murzynka i Rondla - krajobraz pustoszeje...
              • Gość: stefan Re: Forteczna ścieżka IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 03.12.05, 10:38
                113 rozdział Pragi Kasprzyckiego poświęcony jest Zamienieckiej i sporo miejsca
                zajmuje w nim wzmianka o Baronie - także o tym odźwiernym, od którego nazwano
                bar. Sama knajpa to zadymiona spelunka z niezachęcającym do dłuższej wizyty
                towarzystwem. W sezonie na tyłach otwiera się za to spory ogródek.
                • e-mka Re: Forteczna ścieżka 03.12.05, 10:45
                  Zniechęcenia doznałam, na długo. Spróbuję ponownie, kiedy zakwitną jabłonie,
                  w ogródku : ) A przy okazji - Kasprzyckiego oczywiście trzymałam w rękach
                  nieraz, ale własnego egzemplarza t. III nie posiadam : ( W księgarniach
                  informują, że nakład wyczerpany. Jeśli ktoś ma odsprzedać lub wie, gdzie
                  mogłabym kupić - będę dozgonnie wdzięczna!
                  • Gość: stefan Re: Forteczna ścieżka IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 03.12.05, 11:10
                    Ostatnio widziałem w księgarni Matras w CH Wileńska. A w centrum polecam dział
                    varsaviana w księgarni technicznej Świętokrzyska/Mazowiecka.
            • wartburg11 Re: Forteczna ścieżka 10.05.06, 14:06
              Witam,
              Czy ktoś pamięta, albo wie co znajdowało sie w miejscu obecnego kwartału ulic
              cukrownicza-rożnowska-ludwisarska-makowska. Obecnie wzdłuż ulicy ludwisarkiej
              buduje sie osiedle mieszkaniowe, a przy cukierniczej stoi kilka parterowych
              domków w tym osiedle cygańskie. Otóż głównie interesuje mnie owa osada cyganów -
              są to 4, czy 5 podobnych domków. Przy okazji przeglądania ksiąg wieczystych tego
              rejonu (zamierzam zamieszkać w tej okolicy w przyszłośći, stąd sprawdzałem)
              zauważyłem ze domki te są tam określone mianem bodajże "czworaki dawnego dworu
              grochów" czy coś takiego. Czy rzeczywiście był tam kiedyś jakiś dwór/dworek, czy
              są to najzwyklejsze zabudowania powojenne?
              Pozdrawiam,
              Łukasz
              • wartburg11 Re: Forteczna ścieżka 10.05.06, 14:12
                Przepraszam od razu, że to pytanie zadaje tak akurat "od czapki" na tym akurat
                wątku, ale jest ich tyle, a jeszcze nie wszystkie przeczytałem, więc mam
                nadzieje, że zostanie zauważone tu gdzie jest:)
                Pozdrawiam,
          • Gość: lk Re: Może zmienić nazwę? IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 03.12.05, 12:16
            Mam pomysł utworzenia stowarzyszenia, np. "Żymirskigo", którego celem byłoby:
            a). działania przekonujące mieszkańców ul. Międzyborskiej (konserwatywnych w
            zlym znaczeniu) do poparcia zmiany nazwy ulicy na Żymirskiego (obecną
            Żymirskiego można zamienić na Międzyborską) poprzez plakaty, ulotki
            informacyjne, spotkania itp., czyli do zmiany, przywracającej Grochowowi jakiś
            element ciągłości i szacunku wobec naszej historii.
            b). działania zmierzające do akceptacji zmiany przez Radę Dzielnicy a później
            Radę Miasta (jeśli coś pomyliłem - przepraszam; upraszczając, żeby odpowiednie
            wladze zmieniły nazwę(y).
            Co wy na to?
            • Gość: lk Re: Może zmienić nazwę? IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 04.12.05, 15:10
              Nikomu na tym nie zależy, patrioci grochowscy...?
              • andrzej_b2 Najstarszy zabytek Grochowa – Część I 09.12.05, 19:03
                Miłe początki lecz...żałosny koniec

                Dworek Osterloffów przy ul. Grochowskiej 64/66 (d. nr 159/163), bo o nim będzie
                tu mowa, jest obecnie najstarszym zabytkiem na Grochowie. Cala opowieść zostanie
                wyemitowana w trzech częściach.
                Budowla, która stoi obecnie powstała prawdopodobnie na ruinach pałacu
                zbudowanego w latach 1774-79 dla prymasa Michała Poniatowskiego. Po nagłej
                śmierci księcia prymasa (1794) pałac i jego otoczenie przeszło na własność
                Stanisława Poniatowskiego, podskarbiego wielkiego litewskiego, bratanka króla. W
                tym czasie Grochów był jeszcze wsią letniskową, do której warszawiacy przybywali
                na świąteczne wywczasy i taki też charakter miał pałac. Po śmierci księcia
                podskarbiego (1833) budynek zmienił właściciela. Wraz z otaczającymi terenami
                Grochowa kupił go w stanie bliskim ruiny Karol August Osterloff (1799-1866),
                przemysłowiec i obywatel ziemski. Był on emigrantem szwedzkim, założycielem
                polskiej linii Osterloffów. To on w latach 1835-40 odbudował, czy też zbudował
                od podstaw, zniszczony pałac prymasa. W sąsiedztwie, częściowo w linii ob. ul.
                Kwatery Głównej, założył browar, gorzelnię i wytwórnię win szampańskich. W 1854
                r. powiększył swój stan posiadania, dokupując sąsiednią wieś Gocławek, w której
                założył wytwórnię octu. Szybko zasymilował się na gruncie Grochowa, m.in. przez
                małżeństwo z Karoliną z Mietków. Dowodem pełnej integracji z miejscową
                społecznością mogą być późniejsze dokumenty śledcze carskiej policji, z których
                wynika, że w 1864 r. został aresztowany za utrzymywanie kontaktów z powstańcami.
                Ukarany wysoką grzywną, został zwolniony za poręczeniem.
                Po śmierci Karola Augusta dworek przeszedł w ręce jego syna Fryderyka Krystiana
                (1822-1888) – entomologa (amatora), który w latach 50-tych XIX w, po odbyciu
                praktyk zagranicznych, zamieszkał w majątku rodzinnym w Grochowie – Dworze.
                Położony za miastem dworek Osterloffów, stał się przez wiele lat punktem
                wypadowym dla prawie wszystkich wycieczek entomologicznych, w których brali
                udział uczeni tej miary co Władysław Taczanowski – ornitolog, Antoni Waga –
                entomolog i Benedykt Dybowski – późniejszy badacz Bajkału. On to jako student
                uniwersytetu dorpackiego wspominał później owe rozweselające produkty
                grochowskie, pisząc: >wszystek szampan w Dorpacie przedawany drogo burszom pod
                szumnymi nazwami, pochodził z fabryki Osterloffa pod Warszawą<. W dworku
                grochowskim bywał także Władysław Emanuel książę Lubomirski – przyrodnik, który
                prowadził próby aklimatyzacji roślin południowoamerykańskich i syberyjskich,
                nasadzając tu owe rośliny. Osterloff jako gospodarz udzielał swym gościom
                bezpłatnych noclegów, wyżywienia i zapewniał środki transportu. Sam interesował
                się głównie chrząszczami, których opisy umieszczał w kolejnych tomach
                >Pamiętnika Fizjograficznego<. Ferdynand Krystian nie odziedziczył po ojcu
                zainteresowań przemysłowca, co powodowało postępującą degradację majątku.
                Stopniowo wyzbywał się odziedziczonej po ojcu własności, choć jeszcze przez
                pewien czas wraz z Waldemarem (1858-1925) – pedagogiem, swym młodszym bratem z
                trzeciego (!) małżeństwa ojca, mieli udziały w produkcji win szampańskich, octu,
                piwa i wódek grochowskich. Dzielili je do spółki z siostra bliźniaczą Natalią
                (1858-1925), nauczycielką jęz. francuskiego i niemieckiego. W 1878 r. rada
                rodzinna zadecydowała o sprzedaży resztek majątku. Browar np. przeszedł w ręce
                Władysława Dycka, a tuż przed I wojną światową w ręce małż. Stanisława i Heleny
                Nowaczyńskich.
                cdn.
                Pozdrawiam :-)


                • Gość: stefan Re: Najstarszy zabytek Grochowa – Część I IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 09.12.05, 19:22
                  Fascynujące! Zanim doczekamy się następnych części wspomnę o tym, że z
                  wspomnieniem wytwórni "win szampańskich" w tamtych okolicach była fabryczka
                  oranżady - czynna jeszcze w latach 70-tych. Do dziś stoi jej budyneczek - nie
                  pomnę nazwy ulicy, ale pewnie bywalcy przypomną.
                  • pol-a Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I 09.12.05, 20:42
                    A ja dodam, że oranżadę "Olszynka" można nabyć drogą kupna w niektórych punktach sprzedaży
                    detalicznej. Producent napoju jest południowopraski.
                    • Gość: stefan Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 09.12.05, 20:45
                      To może Pol-a - specjalista od lizania przez szybę - przynajmniej kupi taką
                      oranżadę i bez otwierania poda nam adres producenta.
                      • doko_ksp Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I 09.12.05, 22:51
                        Gość portalu: stefan napisał(a):
                        > To może Pol-a - specjalista od lizania przez szybę - przynajmniej kupi taką
                        > oranżadę i bez otwierania poda nam adres producenta.


                        Stefanie, zerknij tutaj ;)
                        forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=292&w=14399237&a=14399237
                      • pol-a Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I 09.12.05, 22:55
                        A może Stefan, subtelny degustator myśli narodowej i koneser nadwiślańskich
                        dyskotek, przytnie paznokcie, pobiega po klawiszach i odszuka żądany adres w
                        forumowym archiwum?
                        Gdyby jednak pożałował lakieru, to znajdzie info tutaj:
                        forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=292&w=14399237&a=14399237
                        • Gość: stefan Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 09.12.05, 23:51
                          Troszke mnie wqrwiasz, towarzyszu Pola. Nie degustuję myśl narodową, nie byłem
                          nigdy w nadwislańskiej dyskotece. Zabrało mi faktycznie zbyt dużo czasu, żeby
                          zorientować się, że twoja sympatia dla klubu mniejszości estetycznej wynika z
                          twoich potrzeb estetycznych. A wynikło to po prostu z faktu, iż cudze potrzeby
                          estetyczne nie wzbudzają we mnie niechęci estetycznych. Natomiast tam gdy
                          wzniecasz dyskusje i pojawiają się kontrlekutorzy z sensownymi kontrargumentami
                          po prostu pietrasz. Może masz taka estetyczną potrzebę.
                          • andrzej_b2 Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I 10.12.05, 14:25
                            Napisał stefan:
                            >...wspomnę o tym, że z wspomnieniem wytwórni "win szampańskich" w tamtych
                            okolicach >była fabryczka oranżady - czynna jeszcze w latach 70-tych. Do dziś
                            stoi jej budyneczek - nie
                            >pomnę nazwy ulicy, ale pewnie bywalcy przypomną.

                            Brawo Stefanie, masz dobrą pamięć. Podsunąłeś mi myśl, że moglibyśmy wspólnie
                            poszukać miejsc lokalizacji innych fabryk Osterloffów. Przecież od tego ta część
                            Grochowa nosiła nazwę >Grochów Fabryczny<.
                            Budynek, o którym mówi Stefan stoi do dziś przy ul. Podolskiej 26, u zbiegu z
                            Szaserów. Za tzw. >moich czasów< była w nim wytwórnia wód gazowych niejakiego p.
                            Niszcza. Potem do spółki dołączył jeszcze wspólnik, którego nazwisko wypadło mi
                            z pamięci. Wytwarzano tam kolorowe oranżady i wodę sodową nabijaną do szklanych
                            syfonów (pamiętacie?). Syfony zaś, po 6 szt. były pakowane w drewniane skrzynie,
                            każda z długim uchwytem do przenoszenia. >Wodę Niszcza< znała cała Praga Płd. a
                            może i inne dzielnice?. Niewiele osób wtedy wiedziało, że pijąc ją nawiązywali
                            do miejsca i tradycji wina szampańskiego z wytwórni Osterloffa w Grochowie
                            Fabrycznym.

                            Zapewne już mało kto wie, że browar Osterloffa był na przedłużeniu ul.
                            Podolskiej, po drugiej stronie Grochowskiej, tu mniej więcej, gdzie dziś stoją
                            warsztaty >Skody< firmy SINCLAN. Dobrze to jest widoczne na planie okolic z
                            końca XIX w. Wtedy ten obiekt nosił oficjalną nazwę >Browar Parowy „Royal” w
                            Grochowie<, którego właścicielem był już wówczas Władysław Dyck; nalepkę z tego
                            napoju przedstawia J. Kasprzycki w III tomie Korzeni miasta (s. 287). Wytwarzano
                            tu piwo bawarskie, ale skąd taka nazwa, czyżby nawiązanie do specjalnych walorów
                            smakowych, a może do korzeni rodzinnych właściciela? Może koneserzy tego napoju
                            zechcą coś podpowiedzieć?

                            W ten sposób poznaliśmy lokalizację dwóch fabryk: wytwórni wina szampańskiego i
                            browaru, ale gdzie mogły być wytwórnie wódek i octu winnego? Ówczesne słownictwo
                            różniło się trochę od naszego, więc nie wiadomo, czy w pierwszym przypadku
                            chodziło o gorzelnię, czy tylko o rozlewnię wódek? A co z octem?
                            Pozdrawiam :-)
                            Ps. Blagam, nie klóćcie się
                            • Gość: Staś Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I IP: *.aster.pl 10.12.05, 18:56
                              Jako przyczynek do wód "Niszcza" przypomniało mi się, że w sklepiku-budce z
                              zieleniną pana Tybinkowskiego na Międzyborskiej (wśród mieszkańców zwanego "u
                              Władka") na półce z syfonami było nabazgrane " 1 syf 2,20" co wywoływało
                              uśmiechy wśród klientów, ale nie robiło wrażenia na właścicielu - też zresztą
                              kawałku histori Grochowa.
                              Pozdrawiam S.
                              • andrzej_b2 Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I 10.12.05, 20:29
                                A pamiętacie jak butelki z oranzadą pięknie strzelaly przy otwierwniu? Choćby z
                                tego powodu warto bylo je kupować. :-)
                            • Gość: groch Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 16.01.06, 09:50
                              Pamietam, ze na przelomie lat 50/60 wytwornia wod gazowanych Niszcza
                              byla na ul. Zagojskiej blisko Mladzkiej. Naprzeciwko malego, wtedy dopiero
                              zalozonego skweru w kwartale ulic Mladzka, Znicza, Filomatow i Zagojska.
                              Czy to byla jego druga wytwornia?
                            • Gość: lenny44 w sprawie oranżady IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 06.01.08, 15:12
                              A. Niszcz i Cz. Romaniuk - tam mi sie zdaje.
                      • Gość: echo Re: Najstarszy zabytek Grochowa ? Część I IP: *.centertel.pl 14.11.07, 19:09
                        Najlepsza oranżada była produkowana w wytwórni na ulicy Majdańskiej
                        przy Igańskiej. kilku piętrowy budynek w piwnicach którego była
                        produkcja nadal stoi. Jeszcze w latach 70-tych chodziłem tam z
                        kolegami na "rurki" - szklane wnętrzności syfonów na wodę sodową
                        które służyły do plucia kulkami z plasteliny.
                • Gość: KaWa Re: małe uzupełnienie IP: 213.17.172.* 12.12.05, 11:33
                  Nie jest wcale pewne, że poprzednik dzisiejszego dworku Osteroffów został wybudowany dla
                  Michała Poniatowskiego. Według Jana Bergera ("Dzieje Grochowa do 1916 roku") prymas
                  Poniatowski stawszy się właścicielem dworu, "rozszerzył znajdujący się przy nim ogród i urządził
                  w nim letnią rezydencję", co wsakazywałoby na jakiegoś wczesniejszego uzytkownika.
                  Zanim w 1835 roku dobra grochowskie objeła w posiadanie rodzina Osterloffów, przechodziły -
                  wraz z dworem - z rąk do rak kilkakrotnie, będąc własnością m.in Stanisława Odrowąża-
                  Pieniążka, Rozalii Lenickiej i Dawida Tarasiewicza.

                  Włascicielami Grochowa byłi kolejno: Stanisław August- król, Stanisław, jego bratanek, a dopiero
                  później, po parcelacji majątku, ks. prymas, któremu przypadła w udziale osma jego część... A
                  więc, kto komu przekazał majątek?

                  Pozdrawiam Autora arcyciekawego wątku :-)

                  • andrzej_b2 Re: małe uzupełnienie 12.12.05, 18:06
                    Mea culpa. No cóż, idą za mną mocniejsi, którym nie jestem godny...
                    • andrzej_b2 Najstarszy zabytek Grochowa – Część II 13.12.05, 07:08
                      Jak po równi pochyłej

                      Od 1878 r. zabytek grochowski przechodził wielokrotnie z rąk do rąk; został
                      sprzedany kolejno: bliżej nieznanemu Henrykowi Chmielewskiemu, potem Antoniemu
                      Wysockiemu a następnie Stanisławowi Sebastianowi księciu Lubomirskiemu.
                      Wreszcie w I dekadzie XX w. podupadły budynek wraz z otaczającym go 85
                      hektarowym terenem kupiło Towarzystwo Akcyjne Fabryki Machin i Odlewów K.
                      Rudzki i S-ka, reprezentujące jedną z największych fabryk metalowych w
                      Królestwie Polskim. Prezesem zarządu tej firmy był właśnie wtedy Stanisław
                      Sebastian Lubomirski – poprzedni właściciel Grochowa I, później (od 1920 r.)
                      wiceprezes Lewiatana. Powód zakupu nie jest jasny, ale mógł być nim zamiar
                      przyszłej rozbudowy zakładów na Grochowie, wówczas leżącym poza Warszawą.
                      Terenów w mieście już na ten cel brakowało i były b. drogie. Firmy w ogóle nie
                      interesował dworek, a jedynie grunty. W tej sytuacji opuszczony budynek popadał
                      w ruinę i ostatecznie firma Rudzki S-ka nosiła się z zamiarem rozbiórki
                      zabytku.
                      W 1912 r., po 16 latach pobytu w Petersburgu, wrócił do Polski Andrzej
                      Wierzbicki, który okazał się dla dworku mężem opatrznościowym. Znany był on już
                      wówczas, jako działacz gospodarczy Towarzystwa Popierania Rosyjskiego Przemysłu
                      Handlu. Doskonały organizator i mówca, miał ugruntowaną pozycję wśród kół
                      gospodarczych Królestwa Polskiego. Pełnię talentu organizacyjnego wykazał już
                      po odzyskaniu przez Polskę niepodległości jako poseł, człowiek zaufany
                      przemysłu polskiego i prezes Lewiatana. Ale nie ubiegajmy faktów. W czasach,
                      kiedy rozgrywa się akcja znał bardzo dobrze całe środowisko działaczy
                      przemysłowych Królestwa, w tym, Stanisława Sebastiana Lubomirskiego i Henryka
                      Marconiego – przemysłowca, założyciela Warszawskiego Oddziału Towarzystwa
                      Popierania Rosyjskiego Przemysłu i Handlu. Oni to bywali gośćmi nieznanych z
                      nazwiska gospodarzy sąsiadującego z dworkiem domku letniskowego (ob. adres
                      Grochowska 80/82), którą J. Kasprzycki w książce >Korzenie Miasta. T. III
                      Praga< nazywa „willą Marconiego”, a Jarosław Zieliński w tomie 11 Atlasu dawnej
                      architektury Warszawy, określa jako >najstarszy dom podmiejski zachowany przy
                      Grochowskiej<. Właśnie jedna z takich wizyt została utrwalona na zdjęciu nr 154
                      w ww. książce Kasprzyckiego, gdzie wśród gości rozpoznaję właśnie A.
                      Wierzbickiego (to ten młody, pierwszy od prawej). Zapewne podczas wspomnianych
                      wizyt nasz bohater wykazywał zainteresowanie opuszczonym dworkiem, ale nastał
                      r. 1914 i wybuchła wojna. Wypadki dziejowe, w tym rozliczne obowiązki publiczne
                      w organizacjach gospodarczych oraz społecznych, jakie wówczas pełnił, a
                      wreszcie objęcie stanowiska ministra Przemysłu i Handlu tworzącego się państwa
                      przesłoniły Wierzbickiemu zainteresowanie dworkiem. Tymczasem obiekt niszczał
                      dalej, a obraz dewastacji ukrywał dla oka tylko stary drzewostan i malownicza
                      aleja modrzewiowa, która wiodła do zabytku od strony ob. Grochowskiej. (Resztki
                      tego modrzewia można oglądać do dziś). Przyszedł wreszcie r.1916 i Grochów
                      został przyłączony do Warszawy. Wtedy to pod naciskiem nowo powstałego
                      Towarzystwa Przyjaciół Grochowa Miasto wykupiło dworek z rąk prywatnych. To
                      była decyzja przełomowa, ale na konkretne działania należało czekać jeszcze
                      kilka lat, bowiem dopiero po r. 1923 A. Wierzbicki powrócił do zamiaru kupna
                      zabytku grochowskiego wraz z otaczającym go 5 ha parkiem krajobrazowym.
                      cdn.
                      Pozdrawiam :-)
                      • andrzej_b2 Najstarszy zabytek Grochowa – Część III 17.12.05, 20:55
                        Jak Feniks z popiołów

                        W latach 1925-27 A. Wierzbicki podjął gruntowną renowację d. dworku Osterloffów.
                        Prace zostały przeprowadzone wg proj. Zdzisława Kalinowskiego, a po jego
                        niespodziewanej śmierci, w czerwcu 1926 r., kontynuowane przez Maksymiliana
                        Goldberga. Zdjęcie wykonane w maju 1925 r. (Tyg. Il. 1925, nr 12) przedstawia
                        budynek pozbawiony tarasu z uszkodzonymi schodami wejściowymi oraz… właściciela
                        stojącego na tle zwałowiska gruzu. W efekcie wykonanych prac remontowych
                        dworkowi przywrócono stan z czasów Osterloffów, tzn. niski parter, z założenia
                        przeznaczony dla służby i wysokie piętro. Kule tkwiące w tylnej ścianie dworku
                        były wmurowane już wcześniej i miały być świadectwem Bitwy pod Grochowem. Przez
                        wiele lat bowiem przypuszczano, że w dworku mieściła się kwatera sztabu
                        Chłopickiego podczas bitwy o Olszynkę w 1831 r. W nim właśnie St. Wyspiański
                        umieścił akcję >Warszawianki<, którą napisał w Paryżu w 1893 r., choć nigdy na
                        Grochowie nie był. Od strony Grochowskiej, z obszernego tarasu wchodziło się do
                        sieni dworku, z której na prawo prowadziły drzwi do tzw. kredensu a na lewo do
                        salonu z kominkiem. Ustawiono w nim meble empirowe, a na widocznym miejscu
                        czarny fortepian. Ściany salonu udekorowano obrazami z okresu Bitwy
                        Grochowskiej, na pierwszy plan eksponując alabastrowe popiersie Napoleona. Obok
                        znajdował się gabinet gospodarza. Ciekawostką dla nas może być, że gdy jesienią
                        opadły liście z drzew, przez okna od strony zachodniej widać było szeroką
                        panoramę Warszawy a z drugiej rozległą płaszczyznę, zamkniętą ciemna liną lasów
                        wawerskich.
                        Dworek po odbudowie pełnił kilka funkcji: był mieszkaniem A. Wierzbickiego i
                        jego rodziny, miejscem pracy właściciela i salonem reprezentacyjnym. Na Grochów
                        przybywali ministrowie, ambasadorowie i elita przemysłu polskiego. Tu kreślono
                        wielkie plany rozwoju krajowej gospodarki: budowy COP-u, Gdyni, zakładów
                        zbrojeniowych, przemysłu wydobywczego i energetycznego. W miarę możliwości
                        gospodarz chętnie udostępniał wnętrza dworku do zwiedzania wycieczkom szkolnym i
                        turystycznym. W latach międzywojennych bardzo żywy był kult Olszynki
                        Grochowskiej i wszystkich pamiątek z nią związanych, dworek więc doskonale
                        wpisywał się w ten klimat. Wizytówką właściciela był park o powierzchni 5 ha, w
                        którym rosły wiekowe lipy, akacje i klony zapewne pamiętające Bitwę Grochowską
                        oraz szpalery umiejętnie dobranych różnych drzew i krzewów. W środku parku
                        znajdowało się małe jeziorko, w którym warkocze swe kąpały malownicze wierzby.
                        Do pielęgnacji parku był zatrudniony ogrodnik, którego drewniany domek do dziś
                        stoi na terenie, obecnie jakby o połowę zmniejszony.
                        We wrześniu 1939 r. pierwsze bomby niemieckie spadły na Kamionek i Grochów,
                        omijając jednak bezpośrednie okolice dworku. Najbliższa bomba obróciła w gruzy
                        jedynie dom przy Grochowskiej 90 (narożnik Hetmańskiej), po którym została
                        stojąca do dziś oficyna. Wierzbicki pozostał na Grochowie, włączając się w prace
                        Komitetu Obrony Warszawy i Rady Głównej Opiekuńczej. Niemcom naraził się swą
                        działalnością jeszcze w okresie międzywojennym. Pewnego dnia został przez nich
                        aresztowany i osadzony na Pawiaku a później w Krakowie na Montelupich.
                        W czasie działań wojennych dworek i park nie uległy zniszczeniu i w 1945 r.
                        Wierzbicki miał do czego wrócić na Grochów. Mieszkał tu wraz z rodziną jeszcze,
                        po czym został we w 1946 r. po czym został wywłaszczony, a całą nieruchomość
                        przejęło państwo, bez konkretnego przeznaczenia. I znów przez niemal sześć lat
                        dworek stał opustoszały. Ok. 1956 r. całość >została odrestaurowana<, jak pisze
                        J. Zieliński w IV tomie Atlasu dawnej architektury... W istocie dworek w tym
                        czasie został adaptowany na dom poprawczy dla wykolejonych dziewcząt. Niezbędny
                        dla rekreacji pensjonariuszek teren otoczono wysokim parkanem oddzielającym od
                        ogólnodostępnego parku. W tym czasie zasypano też jeziorko, prawdopodobnie
                        zatapiając w nim elementy cokołu pomnika Lotnika z pl. Unii Lubelskiej; kilka
                        ocalałych bloków leży do dziś z niewiadomych przyczyn od strony ul. Bitwy
                        Grochowskiej. Wtedy też zbudowano amfiteatr, wykorzystując potłuczone macewy z
                        jakiegoś cmentarz żydowskiego (!).
                        W połowie lat 60-tych dom poprawczy został przeniesiony do Falenicy, na ul.
                        Jachowicza, a dworek znów przez kilka lat stał opuszczony. Po kolejnej
                        dewastacji, której dokonały mieszkające pensjonariuszki i ich goście, w końcu
                        lat 60-tych przeprowadzono adaptację budynku dla celów Muzeum Azji i Pacyfiku.
                        Od początku lat 70-tych do dziś dworek służy zaszczytnym celom oświatowym,
                        mieszcząc w swych murach państwową szkołę muzyczną. W ostatnim czasie
                        spadkobiercy Andrzeja Wierzbickiego podobno podjęli starania o zwrot dworku.
                        Takie są w skrócie losy pałacu księcia prymasa Michała Poniatowskiego, budowli
                        od ponad 220 lat stojącej na straży wschodnich rubieży Grochowa.
                        Koniec
                        Pozdrawiam wiernych Czytelników :-)
                        • andrzej_b2 Opowieść wigilijna, czyli szampan grochowski 21.12.05, 11:53
                          Łatwo napisać, że w okolicy dworku Osterloffów (ob. Grochowska 62/64) była
                          wytwórnia wina szampańskiego. Każdy wnikliwy czytelnik zdziwić się może
                          czytając tę informację. Nawet laik powie, że do takiej produkcji niezbędne są
                          owoce, najlepiej winorośli i piwnice o stałej temperaturze oraz wilgotności, w
                          których przebiega istotny dla jakości proces wytwarzania. Ci, którzy widzieli
                          takie wytwórnie we Francji, Włoszech i w in. krajach wiedzą jak skomplikowany
                          to proces, by otrzymać wysokiej jakości trunek. Skąd zatem na Grochowie
                          plantacje winorośli, gdzie owe piwnice oraz inna niezbędna infrastruktura?
                          Nic z tych rzeczy. Zatem szampan z Grochowa to konfabulacja? Nie, to po prostu
                          wino sztucznie gazowane, zapewne oparte na rodzimym surowcu. Świadczy o tym już
                          choćby sama nazwa „fabryka”, stosowana przez współczesnych i fakt łatwego
                          przemieszczania wytwórni z Miedzeszyna, gdzie pierwotnie powstała, do Grochowa
                          (ok. 1857), a później do lewobrzeżnej Warszawy (ok. 1873). To przecież
                          trzykrotna zmiana lokalizacji, w ciągu około 16 lat. Owa łatwość przenoszenia
                          świadczy o prostocie produkcji, a jeśli była ona łatwa to tania i masowa. W
                          końcu XIX w. wino z Grochowa było bardzo popularne nie tylko w Królestwie
                          Polskim, ale i w całym imperium carskim. Wspomina o tym choćby Benedykt
                          Dybowski, który studiując w Dorpacie spotykał się w tym środowisku z szampanem
                          Osterloffa o najróżniejszych, bałamutnych nazwach. Nie trudno się domyślić, że
                          do wytwórni znajdującej się wg obecnej topografii u zbiegu ob. Podolskiej z
                          Szaserów, kiepskiej jakości krajowe wino owocowe było dowożone w kadziach,
                          gąsiorach i in. naczyniach z terenów podwarszawskich. Okolice Grójca lub Warki
                          już wtedy były znane z upraw drzew i krzewów owocowych, a win wareckich nie
                          wymyślono w PRL-u. Transport owoców z odległych terenów imperium nie wchodził w
                          rachubę, ze względu na straty (gnicie); nie było przecież wagonów-chłodni.
                          Łatwiej było przetransportować półprodukt a nie surowiec i to z niezbyt
                          odległych terenów. Na Grochowie winem napełniano butelki, gazowano, korkowano,
                          wyposażano w efektowne naklejki i dystrybuowano. Inaczej być nie mogło, gdyż
                          piwnice do leżakowania i dojrzewania wina, świadectwo bardziej subtelnej
                          produkcji, pozostałoby do dziś, stanowiąc dowód rzeczowy – to przecież niezbyt
                          odległe czasy. Gdyby wtedy istniały, z pewnością byłyby i obecnie
                          wykorzystywane do składowania różnych produktów spożywczych, jak to się dzieje
                          w przypadku np. piwnic Haberbuscha, odcinków tuneli d. Metra i in. Nie bez
                          powodu kontynuatorem tamtej tradycji była już w czasach nam współczesnych
                          wytwórnia wody sodowej p. Niszcza. W taki sam sposób bowiem odbywa się
                          saturacja win, jak i oranżad oraz wód gazowanych.

                          * * *
                          Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku życzę Czytelnikom >Grochowskich
                          klimatów< zdrowia, rodzinnego ciepła i wyciszenia wewnętrznego. Serdeczności
                          składam wszystkim znanym mi osobiście i z postów, a szczególnie: Kol. Kol.:
                          Krysi, Małgosi, Kasi, Adasiowi, Konradowi, Markowi, Michałowi i Przemysławowi,
                          oraz ukrytym za kryptonimami: doko_ksp, edeka5, ewak, IT, momas, palker, pol-a,
                          radiogaga, Staś, transparent, u-bot_88 i wiatraczna – za ich mądre, ciepłe i
                          przyjazne słowa. Niech mi wybaczą Ci, których nie wymieniłem. Życzenia swe
                          kieruję także do wszystkich bezimiennych, z którymi przemierzamy wspólnie
                          grochowskie zaułki w poszukiwaniu okruchów historii. Świadomość, że mnie
                          czytacie jest dla mnie inspiracją do nowych odcinków.
                          Wierzę, że wszyscy znów spotkamy się w Roku 2006, który będzie dla nas lepszy,
                          spokojniejszy i bezpieczniejszy. Do siego Roku!
                          Pozdrawaiam:-)
                          Andrzej
                          • momas Re: Opowieść wigilijna, czyli szampan grochowski 21.12.05, 12:36
                            Andrzeju_b2
                            Serdecznie dziękuję za życzenia świąteczne. Ja, ze swojej strony życzę Ci i
                            Twojej Rodzinie dużo spokoju, szczęścia i zdrowia.
                            I obyś jak najwięcej pisał o Grochowie I innych częśćiach Pragi Pd. Dzięki
                            Twoim opowieściom zupełnie innym okiem spojrzałam na tę część Warszawy, którą
                            codziennnie przemierzam w drodze do pracy . Dziękuję bardzo.
                            dawna Żoliborzanka, obecnie Rembertowianka......
                          • Gość: KaWa Re: Opowieść wigilijna, czyli szampan grochowski IP: 213.17.172.* 22.12.05, 11:21
                            Jjedna ze szczerych entuzjastek wątku grochowskiego dziękuje za ciepłe słowa, serdeczność i
                            inspirację. Życzenia świąteczne złoży niepublicznie :-)
                          • e-mka Życzy e-mka 27.12.05, 13:42
                            Pięknie dziękuję za życzenia, za mądrość, za wszystko. Czas nas uczy pogody : )
                            W Święta byłam daleko od Pragi Płd., stąd odwzajemniam się dopiero teraz.
                            Nowy Rok to okazja, żeby zacząć wszystko na nowo, na lepsze. Nie popełniać tych
                            samych błędów. Popełniać za to dobre uczynki.
                            Panu Andrzejowi szczególnie, wszystkim pozostałym forumowiczom również,
                            szczęścia w Nowym Roku
                            życzy e-mka : )
                        • Gość: Karolina Re: Najstarszy zabytek Grochowa – Część III IP: 195.94.198.* 27.12.05, 16:38
                          Szanowny Panie Andrzeju,

                          jestem pod Wielkim wrażeniem Pana wiedzy na temat Grochowa, a szcególnie Dworku
                          Grochowskiego. Sama piszę w obecnej chwili pracę inżynierską nt. rewaloryzacji
                          terenu wokół Dworku. Chciałabym się dowiedzieć skąd czerpie Pan swoja wiedzę,
                          ponieważ książki, do których mam dostęp, tylko w niewielkim stopniu pomagają mi
                          w pisaniu. Pana opisy czytam z wielkim zapałem.

                          Pozdrawiam,
                          Karolina D.
                          • andrzej_b2 Re: Najstarszy zabytek Grochowa – Część III 28.12.05, 10:07
                            Podstawową literaturą do wszystkich tematów grochowskich są dla mnie
                            fundamentalne prace o naszej dzielnicy, tj.: J. Berger: Dzieje Grochowa do 1916
                            r. (Rocz. Warsz. 1965); J. Poliński: Grochów przedmurze Warszawy (W-wa 1938);
                            J. Zieliński: Atlas dawnej architektury Warszawy t. IV;. Kasprzycki: Dzieje
                            Pragi t. III oraz pojedyncze egz. prasy codziennej (Kurier Warsz., Ziemia, Gaz.
                            Poranna, Tyg. Ilustr. i in. ) z okazji kolejnych okrągłych rocznic bitwy
                            grochowskiej (luty 1916, 1925, 1931 i 1936 r.) i innych ważnych wydarzeń
                            dzielnicowych. Jednak artykuły prasowe zawierają wiele zafałszowań
                            historycznych, co ogranicza możliwość ich wykorzystywania, jako wiarygodnych
                            źródeł. Mieszkając przez wiele lat na Grochowie, jako lokalny patriota,
                            gromadziłem różne zasłyszane informacje i sam byłem świadkiem oraz uczestnikiem
                            wielu wydarzeń dzielnicowych. Dodatkowym więc źródłem mojej wiedzy są własne
                            obserwacje i spostrzeżenia czerpane z autopsji a także z rozmów ze starszymi
                            wiekiem sąsiadami, z wycieczek PTTK-owskich oraz z nieocenionego Polskiego
                            Słownika Biograficznego – w zakresie życiorysów osób mieszkających na
                            Grochowie. Jeśli chodzi o A. Wierzbickiego poleciłbym właśnie odpowiednie hasło
                            w Sł. Biograf. Techn. Polskich , t. 14 (W-wa 2003).
                            Wszystkie wymienione pozycje literaturowe, z wyjątkiem pierwszej, mają
                            charakter publicystyczny i takiż cel jest moich wątków na forum. Nie wiem zatem
                            na ile mogłyby być Pani Karolinie przydatne w pracy, której tematu i zakresu
                            nawet nie znam, ale i tak życzę jak najlepszej oceny.
                            Pozdrawiam i dziękuję :-)
    • Gość: gary Re: Grochowskie klimaty IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 28.12.05, 17:58
      Witam!
      Mam pytanie do pana Andrzeja:
      Czy pamięta Pan ulicę Tarczową?
      Jej relikty istniały jeszcze kilka lat temu pośrodku wielkiego wygonu
      obok ulicy Motorowej.
      Uliczkę te jeszcze dzisiaj można znalezć na współczesnych planach.
      Zawsze fascynowały mnie dwa jedyne zachowane przy niej budynki:
      wysoka,kilkupiętrowa kamienica po stronie parzystej i niższa kamieniczka
      stojąca naprzeciwko.
      W ostatnich latach były to już pustostany zamieszkane przez bezdomnych.
      Potem bydynki rozebrano zacierając tym samym ostatni ślad dawnej uliczki.
      Pozdrawiam!

      • andrzej_b2 Tarczowa i pole bitewne 29.12.05, 08:29
        Tak, pamiętam tę ulicę, może nie aż we wszystkich jej szczegółach. Jest ona
        wymieniona jeszcze na mapie Warszawy z 1981 r., na planie z 1988 r. już jej nie
        widzę, ale na planie z 1993 r. znów pojawia sięponownie, o zniekształconym
        przebiegu.
        W czasie Bitwy Grochowskiej 1831 r. rejon ob. ulic: Tarczowej, Motorowej,
        Międzyborskiej i Poligonowej był pozycją obronną wojska polskiego, którą
        obsadzały cztery bataliony, 4 dyw. piechoty. Dnia 25 lutego 1831 r. toczyły się
        tu zaciekłe walki z wojskami rosyjskimi, a pamiątką wydarzeń był krzyż
        drewniany, który stał na polu bitewnym jeszcze w poł. lat 80-tych (skrócony ze
        starości), między Rawarem a biurowcem rosyjskim przy trasie Ł. W pewnym sensie
        zastąpił go krzyż metalowy górujący nad działkami, przy zjeździe z wiaduktu
        trasy Ł.
        Wszystkie ulice na tym terenie powstały w latach 20-tych w wyniku parcelacji d.
        folwarku „Kamionek C – Izabelin”. Istniejące działki po stronie nieparzystej
        trasy są odległym echem terenów rolniczych owego folwarku.
        Pozdrawiam :-)
        • przemyslaw.burkiewicz Re: Tarczowa i pole bitewne 30.12.05, 11:50
          Obok Tarczowej przebiegała również nieistniejąca ulica Attykowa. Pozdro
          • Gość: gary Attykowa IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 01.01.06, 21:34
            To prawda.
            Kiedy pierwszy raz "lustrowałem" te tereny(a było to około roku 2001)
            po Attykowej nie było już śladu jeśli nie liczyć kilku(a może jednej?)
            latarni które-jak mniemam-stały wzdłuż uliczki.Stały one wtedy w polu znacząc
            dawny przebieg Attykowej.Wszędzie też można było natknąć się na porośnięte trawą
            kupki gruzu.Przypuszczam że ostatnie budynki na Attykowej zburzono niewiele
            wcześniej.Wzdłuż blaszanego płotu parkingu biegła ni to ścieżka ni to ulica
            która prowadziła do dwóch jeszcze wtedy istniejących domów na Tarczowej.
            Według starych planów gdzieś w tym miejscu istniała ulica Betonowa,można więc
            przyjąć tę ścieżkę za jej relikty.
            Pozdrawiam
            • andrzej_b2 Pierwsza szkoła na Grochowie 02.01.06, 10:03
              Wszystkim Drogim Czytelnikom dziękuję za Życzenia Świąteczne i Noworoczne.
              * * *
              Przy ul. Grochowskiej 76, w południowo-zachodnim narożniku parku, stoi dziwny
              parterowy budynek, prawie po okna wrośnięty z ziemię. Mimo to prezentuje się
              całkiem nieźle na tle ciemnej ściany parku, odcinając się bielą swej skromnej
              fasady. Odnieść można wrażenie, jakby ktoś przekroił go na pól wzdłuż osi
              podłużnej, zostawiając tylko jedną część tego niby tortu, z dziwnym
              jednostronnie spadzistym dachem. Gdyby nie resztki starego ceglanego muru,
              wplecione w nowsze ogrodzenie, na pierwszy rzut oka można byłoby ulec złudzeniu,
              że jest to jakiś bieda-dom z lat 30—tych, których sporo budowano wtedy na
              Grochowie. Nic bardziej błędnego, bowiem ten skromny budynek, a właściwie jego
              połowa liczy sobie ponad 100 lat i jest rówieśnikiem najstarszego na Grochowie
              domu o charakterze wiejskim, przy ul. Grochowskiej 80/82. Za czasów carskich
              mieściła się w nim rządowa szkoła elementarna.
              Na przełomie XIX/XX w. cała Warszawa i najbliższe jej okolice były ostoją
              analfabetyzmu. W samej tylko Warszawie szkolnictwem podstawowym było objętych
              zaledwie 6 tys. dzieci w stosunku do prawie milionowego miasta. Nie lepiej
              przedstawiała się sytuacja na Grochowie, który wtedy był jeszcze wsią i należał
              do gminy Wawer. Mimo, że społeczeństwo traktowało szkołę rządową jako narzędzie
              rusyfikacji, bardzo trudno było się do niej dostać. W parterowym drewnianym
              budynku przy ul. Grochowskiej 76 (wg obecnej numeracji) funkcjonowała właśnie
              taka jednoklasowa szkoła elementarna, do której wejście prowadziło od strony
              wschodniej. Nad drzwiami wisiała tablica z dwugłowym carskim orłem i szumny
              szyld >Odnoklasnoje Kazionnoje Grochowskoje Naczalnoje Uczyliszcze<. Po
              przekroczeniu drzwi szkoły wchodziło się do niewielkiego przedpokoju
              (pieredniaja) oraz większego (kłass), z trzema rzędami ławek szkolnych. Na prawo
              było wejście do kancelarii i mieszkania nauczyciela. W centralnym miejscu klasy
              stała katedra, nad którą wisiał portret cara Mikołaja II. Obok, w kącie na
              trójnogu, stała tablica a na ścianach wisiały obrazki z podobiznami rosyjskich
              wieszczów i mapy imperium. Nauczycielami byli przeważnie Rosjanie, a nauka
              odbywała się obowiązkowo w jęz. rosyjskim. Uczniowie musieli poznać rosyjski
              alfabet, zasady pisania i liczenia oraz nieskończenie długą listę członków
              carskiej rodziny z jej wszystkimi tytułami. Wiele czasu poświęcano nauce hymnu
              >Boże cara chrani< i pieśni rosyjskich, np. >Wołga, Wołga…<, >Włóczęga<, >Fale
              Amuru< i in. odpowiedników naszych pieśni masowych. Częste były przerwy w nauce
              z powodu dni świątecznych i galowych. Trzeba wtedy było chodzić do najbliższych
              kościołów i modlić się za cara oraz członków rodziny panującej. Wg Kalendarza
              WIEKU z 1899 r. świąt takich naliczyłem aż 14 w ciągu roku, oprócz różnych świąt
              prawosławnych oraz katolickich, których było też nie mało, bo 11 i oczywiście
              niedziel. W ostatnich latach przed wybuchem I wojny światowej kierownikiem
              szkoły był Emil Weis.
              Ta grochowska szkoła była jedyną placówką oświatową, która działała na naszym
              terenie za czasów carskich, aż do 1916 r. Po tzw. wielkiej inkorporacji, sprawa
              szkolnictwa przyłączonych dzielnic stała się jedną z pierwszoplanowych dla
              Komitetu Obywatelskiego m. Warszawy. Przy poparciu Towarzystwa Przyjaciół
              Grochowa zorganizowano wówczas na Grochowie dwie szkoły podstawowe i trzy
              ochronki dla dzieci. Pierwsza szkoła powstała w d. dworku Osterloffów
              (Grochowska 64), prowizorycznie zaadaptowanym na ten cel. Jako nauczycieli udało
              się wtedy zaangażować kilku oddanych pedagogów, m.in. Polę Gojawiczyńską. Warto
              wiedzieć, że mieszkając wówczas na Grochowie pisywała do czasopisma >Echa Pragi<
              swe pierwsze utwory literackie.

              Budynek carskiej szkoły rządowej cudownym zbiegiem okoliczności przetrwał do
              dziś. Jego północna strona, zacieniona drzewami parku, była bardziej podatna na
              zawilgocenie niż strona południowa, od Grochowskiej. Wcześniej tez uległa
              zagrzybieniu i naturalnej degradacji. Około 1930 r. ta właśnie część domu
              została rozebrana, a zachowaną resztę oszalowano ceglaną warstwą. Kto tego
              dokonał i jak wszedł w posiadanie domu trudno już dziś ustalić?
              Pozdrawiam:-)
              • andrzej_b2 Pierwsza szkoła na Grochowie - uzupelnienie 02.01.06, 16:58
                W uzupełnieniu swojego porannego postu podaję, że tę pierwszą szkołę na
                Grochowie (w wiosennej scenerii) można obejrzeć pod adresem:
                forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=746&w=34265510
                Na przedłużeniu ściany szczytowej odcina się od domu ta część, która w latach
                30-tych została usunięta.
                Pozdrawiam.:-)
                • andrzej_b2 Zakład Braci Albertynów 04.01.06, 09:41
                  Wątek został opracowany w dwóch, następujących po sobie odcinkach.
                  * * *
                  W służbie młodzieży – cz. I

                  Bracia Albertyni to zakon, założony w Krakowie przez artystę malarza Adama
                  Chmielowskiego, uczestnika powstania styczniowego, który przyjął zakonne imię
                  Albert i w 1887 r. przywdział habit zakonny. Celem wspólnoty była opieka nad
                  ubogimi, bezdomnymi i sierotami. Do Warszawy zakonnicy przybyli dopiero po 1915
                  r., po opuszczeniu ziem polskich przez Rosjan. W 1928 r. bractwo albertyńskie
                  otrzymało własne konstytucje i regułę św. Franciszka z Asyżu oraz agregację do
                  Zakonu Ojców Franciszkanów Konwentualnych.
                  Był początek lat 30-tych, gdy Bracia Albertyni wybrali Grochów dla swojej
                  działalności i tu podjęli budowę zakładu wychowawczego dla 150 chłopców z
                  ubogich rodzin i bezdomnych sierot. Przy ul. Grochowskiej 194/196, w pobliżu
                  odlewni żelaza inż. S. Jarkowskiego, był wtedy wolny plac, który nadawał się
                  doskonale na realizacje budowy. Grochów wówczas nie był już odległą dzielnicą,
                  pozbawioną komunikacji z innymi częściami miasta. Dojazd ze Śródmieścia
                  zapewniały tramwaje linii 23 i 24, jeżdżące do pętli na Gocławku, a z Pragi
                  autobus linii 8 do pl. Szembeka a także kolejka Jabłonna-Karczew. Okazały
                  budynek wybudowano w latach 1931-33 wg ostatniego w życiu projektu S. Szyllera,
                  twórcy m.in. gmachów: Zachęty, Biblioteki Głównej UW, Politechniki
                  Warszawskiej, dekoracji mostu Poniatowskiego, wielu kamienic i około 100
                  kościołów. Architektura gmachu stanowi przykład stylu narodowego, nawiązującego
                  do polskiego renesansu, typowego dla twórczości autora. Symetryczna fasada
                  została ożywiona fantazyjnymi szczytami i kamiennymi kulami. W części prawej na
                  parterze usytuowano kaplicę. Dzieło Szyllera już w chwili tworzenia było de
                  modé, jednak z perspektywy czasu można pełniej docenić jego urodę. Końca budowy
                  Zakładu B-ci Albertynów Szyller nie doczekał, bowiem w 1931 r. doznał paraliżu
                  a dwa lata później zmarł. W międzyczasie Zakład powstał, a w 1934 r. jego
                  poświęcenia, w obecności Prezydenta RP Ignacego Mościckiego, dokonał bp. Antoni
                  Szlagowski. Albertyni stworzyli tu wzorcową szkołę z internatem, mającą na celu
                  przygotowywanie młodzieży męskiej do samodzielnego bytowania. Wychowankowie
                  przechodzili pełny kurs szkoły zawodowej a praktyczną wiedzę zdobywali w
                  przyzakładowych warsztatach, przysposabiających do krawiectwa, szewstwa,
                  cholewkarstwa, introligatorstwa, ogrodnictwa i sztuki drukarskiej. Za szkołą
                  powstał ogród, w którym zainstalowano szklarnie, uprawiano krzewy i drzewa
                  owocowe oraz hodowano kwiaty i sadzonki na sprzedaż. Specjalnością gospodarstwa
                  rolno-ogrodniczego była uprawa chryzantem. W drukarni zakładowej, na
                  profesjonalnym poziomie, wykonywano kalendarze i druki akcydensowe, a w
                  warsztatach szewskim i krawieckim części męskiej i damskiej garderoby, które
                  cieszyły się dużym popytem wśród mieszkańców Grochowa. Cała działalność
                  gospodarcza zasilała kasę zakładu, głównie z przeznaczeniem na wakacyjny
                  wypoczynek. Latem bowiem zakład pustoszał na dwa miesiące. Podopieczni
                  wyjeżdżali na wakacje, co w tamtym czasie dla dzieci z sierocińców było czymś
                  wyjątkowym. I tak np. w 1935 r. chłopcy wypoczywali w Pomiechówku, rok później
                  wyjechali do Gdyni. Po ukończeniu nauki uczniowie otrzymywali świadectwa
                  ukończenia szkoły i dyplomy Izby Rzemieślniczej wykwalifikowanych robotników.
                  Przy zakładzie w 1936 r. otwarto męskie gimnazjum ogólnokształcące, którego
                  kierownikiem był dr Jan Mirwiński.
                  Wybuch wojny przyniósł kres działalności Zakładu Wychowawczego Braci Albertynów.
                  Cdn.
                  Pozdrawiam:-)
                  • e-mka Re: Zakład Braci Albertynów 04.01.06, 10:43
                    Jak to się dziwnie plecie, Panie Andrzeju. Obojgu przyszedł nam w tym samym
                    czasie do głowy wątek Z. Albertynów, tylko w trochę innych kontekstach.
                    Ciekawa jestem Pana opisu powojennej historii zakładu. Może dojdzie Pan, jakie
                    były powiązania (jeśli były?)z SOS-em i Misjonarkami Miłości?
                    Pozdrawiam!
                    • andrzej_b2 Re: Zakład Braci Albertynów 04.01.06, 12:02
                      Wiadomo Pani Małgosiu, telepatia! Chodzimy tymi samymi ścieżkami po Gocławiu i
                      Witolinie więc o skojarzenia łatwo.
                      O Misjonarkach Miłości będzie (już jest) w II cz., choć niewiele.
                      Pozdrawaim :-)
                      • Gość: Przemek Burkiewicz Re: Zakład Braci Albertynów IP: *.aster.pl 05.01.06, 19:44
                        Powinien Pan w jakiejś lokalnej gazecie pisać...
                        • andrzej_b2 Re: Zakład Braci Albertynów 07.01.06, 13:51
                          Gość portalu: Przemek Burkiewicz napisał(a):

                          > Powinien Pan w jakiejś lokalnej gazecie pisać...

                          Oczekuję na propzycję.
                          • andrzej_b2 Zakład Braci Albertynów 07.01.06, 14:47
                            Nowa rzeczywistość – cz. II

                            Wybuch wojny spowodował rozproszenie wychowanków Zakładu Albertynów,
                            aresztowania braci i zsyłki do obozów, co wielu przypłaciło życiem.
                            Paradoksalnie sam budynek szczęśliwie przetrwał wojnę. Bomba, która miała go
                            zniszczyć w 1939 r. upadła nieco dalej, powodując wyłącznie zarysowanie ścian.
                            Po wrześniu 1944 r. przez krótki okres gmach pełnił funkcję szpitala wojskowego
                            dla żołnierzy, po czym przejęły polskie władze. W 1946 r., w gmachu
                            zainstalowały się wydawnictwa wojskowe, m.in.: >Skrzydlata Polska< i tygodnik
                            >Skrzydła i motor<, tutaj też drukowano pierwsze numery >Życia Warszawy<. W
                            części budynku zainstalowano państwowe męskie gimnazjum i liceum typu
                            ogólnokształcącego, oznaczone później nr 23, które wbrew intencjom władz
                            nawiązywało do przedwojennych tradycji dydaktycznej gmachu. Do r. 1954, tj. do
                            przeniesienia jej na ul. Naddnieprzańską szkołą kierował dyr. Fr. Sparrow,
                            którego charakterystyczną przygarbioną sylwetkę znał cały Grochów. W wolnych
                            pomieszczeniach umieszczono na wiele lat liceum resocjalizacyjne.
                            W 1948 r. przy kaplicy Braci Albertynów erygowano parafię św. Nawrócenia Św. Pawła.
                            Kaplica ta, po kościele na pl. Szembeka, stała się drugą placówką duszpasterską
                            dla rozwijającej się po wojnie dzielnicy. W atmosferze różnych szykan, ze strony
                            władz, kaplicę powiększono, dobudowując szerokie schody od strony ul.
                            Grochowskiej, a w sąsiedztwie postawiono barak, który służył jako zaplecze
                            katechetyczne dla dzieci i młodzieży. Jedną z form szykan były kary nakładane w
                            trybie administracyjnym na tut. proboszczów, np.: za nie odgarnięcie w porę
                            śniegu sprzed posesji, za wyjście księdza poza parkan, w celu zebrania na tacę
                            podczas nabożeństwa. W końcu lat 80-tych, w wyniku ocieplenia stosunków
                            Watykan-Warszawa, władze zezwoliły kurii biskupiej na zajęcie części budynku
                            przez Siostry Miłosierdzia ze Zgromadzenia Matki Teresy z Kalkuty. Prowadziły tu
                            one kuchnię dla ubogich i ośrodek opiekuńczy. Nie do rzadkości należał widok,
                            sióstr w charakterystycznych białych sari, dźwigających kosze produktów
                            spożywczych zbierane u zaprzyjaźnionych straganiarzy na bazarach przy pl.
                            Szembeka i pod Supersamem Grochów. W międzyczasie gmach nie konserwowany ulegał
                            postępującej degradacji; już w latach 70-został otoczony trzema stalowymi
                            klamrami, w obawie przed runięciem. Wreszcie w 2003 r. zniszczony i popękany
                            budynek został poddany gruntownej renowacji. Projekt rewaloryzacji wykonała
                            firma projektowa Stanner sp. z oo., pod kierunkiem arch. Adama Wagnera. Projekt
                            nawiązywał do pierwowzoru S. Szyllera, przez zachowanie wszystkich elementów
                            wystroju elewacji. Nie oparto się przy tym pokusie wprowadzenia kilku zmian: w
                            tympanonie umieszczono płaskorzeźbę św. Floriana oraz wydatną inskrypcję: >Dom
                            Słowa Bożego im. Ks. K. Romaniuka, pierwszego biskupa diecezji
                            warszawsko-praskiej<. Gmach oddano do użytku w 2004 r. Szkoda, że żadnym
                            elementem wystroju nie nawiązano do pięknej idei Bł. Brata Alberta
                            Chmielowskiego i, że zabrakło w nim miejsca dla Sióstr Miłosierdzia.
                            W odrestaurowanym budynku umieszczono różne instytucje katolickie, m.in.
                            redakcje gazet i ośrodek adopcyjny. Tu ma także swą siedzibę redakcja tygodnika
                            >Idziemy<.
                            Koniec
                            Pozdrawiam:-)
                            • Gość: Przemek Burkiewicz Re: Zakład Braci Albertynów IP: *.aster.pl 07.01.06, 18:37
                              Wytrwałego oczekiwania!
                              • andrzej_b2 Jak to z ks. Volkmerem było? 13.01.06, 18:44
                                Wieś Kamion istniała jeszcze zanim powstała Warszawa. Już w XIII w. wznosił się
                                w niej kościół pod wezwaniem Św. Stanisława i podlegał biskupom płockim. Przy
                                parafii Kamion (Kamionek), istniejącej od XIV wieku był usytuowany cmentarz,
                                zgodnie z obyczajem grzebania zmarłych przy kościele. Chowano na nim parafian ze
                                wsi należących do parafii: Grochów, Kamion, a także pozostałych parafii
                                praskich: Bródno, Kawęczyn, Skaryszew, Praga, Targowe Wielkie, i Targówek.
                                Podczas wojen szwedzkich kościół spłonął i nie został odbudowany w pierwotnych
                                wymiarach, a na cmentarzu postawiono już tylko drewnianą kaplicę (vide pod
                                adresem):
                                http://images.google.pl/imgres?imgurl=http://www.grief.art.pl/cmentarium/Galeria/GalWarsz/Litografie/t3_06.jpg&imgrefurl=http://www.grief.art.pl/cmentarium/Galeria/GalWarsz/Litografie/tom3.html&h=632&w=900&sz=164&tbnid=5NDg546aiVwJ:&tbnh=101&tbnw=145&hl=pl&start=3&prev=/images%3Fq%3Dcmentarz%2Bna%2Bkamionku%26svnum%3D10%26hl%3Dpl%26lr%3D%26sa%3DG

                                Kaplica ta i cmentarz, usytuowane przy ważnym szlaku komunikacyjnym, tj.
                                przy Takcie Brzeskim (obecna ul. Grochowska), były świadkami wielu ważnych
                                wydarzeń historycznych, z których wymienić należy m.in. elekcję Henryka Walezego
                                na króla polskiego w 1573 r., trzy dni trwającą bitwę warszawską ze Szwedami w
                                lipcu 1656 r., szturm Suworowa na Pragę 4 listopada 1794 r. i bitwę grochowską w
                                Powstaniu Listopadowym 25 lutego 1831 r. Mówią o tym tablice pamiątkowe
                                umieszczone na zewnętrznym murze obecnego kościoła i zachowane nagrobki..
                                Cmentarz na Kamionku pełnił swą funkcję do 1887 r., kiedy to został zamknięty
                                wskutek przepełnienia, a do użytku oddano cmentarz na Bródnie. Niemniej osoby
                                mające na Kamionku groby rodzinne w dalszym ciągu mogły chować tu swych
                                najbliższych. Na długo przed wybuchem I wojny światowej mieszkańcy Grochowa
                                podejmowali starania, mające na celu budowę świątyni, której brak bardzo
                                odczuwali. Wszystkie jednak zabiegi spełzały na niczym, bowiem władze carskie
                                niechętnym okiem patrzyły na wszelkie przejawy inicjatyw społecznych, tłumiąc je
                                w samym zarodku.
                                Od 1868 r. najbliższym kościołem parafialnym dla Grochowa był kościół św.
                                Floriana, oddalony o kilka kilometrów. Funkcję liturgiczną w tej sytuacji
                                mogłaby pełnić istniejąca kaplica przycmentarna lecz okazała się zbyt szczupła
                                na potrzeby wiernych. Najprostszym więc rozwiązaniem była jej rozbudowa.
                                Ponieważ władze na to nie zezwalały, więc aby nie zwracać uwagi policji, zaczęto
                                kaplicę powiększać stopniowo i nocami. Udało się. Gdy w 1912 r. osiągnięto cel,
                                powiększając kaplicę do rozmiarów małego kościoła, wystąpiono do Ministerstwa
                                Wyznań Publicznych w Petersburgu o zgodę na odprawianie w niej mszy św. i
                                uroczystych nabożeństw. Pozwolenie zostało udzielone, ale miejscowe władze
                                otrzymały ciche polecenie zatajenia zgody przed społecznością Grochowa. Sprawy
                                jednak nie udało się utrzymać długo w tajemnicy a przydzielony do obsługi
                                cmentarza ks. Alojzy Volkmer postanowił nie czekać i zaczął odprawiać msze w
                                kaplicy.
                                Podczas jednego z nabożeństw niespodziewanie pojawiła się żandarmeria i policja,
                                obstawiła drzwi kaplicy oraz bramę cmentarną, usiłując aresztować ks. Volkmera.
                                Skorzystał on jednak z pomocy parafian i umknął zasadzki, uciekając na zewnątrz
                                przez cmentarne ogrodzenie od strony łachy wiślanej. Wybuchł skandal. Sprawa
                                nabrała rozgłosu w prasie i to sprawiło, że zgody władz w Petersburgu nie udało
                                się dłużej blokować. W tych warunkach wytoczoną ks. Volkmerowi sprawę sądową
                                władze nakazały umorzyć. Kaplica dała początek nowej parafii pod wezwaniem
                                Bożego Ciała już w nowych warunkach politycznych. Uroczyste poświęcenie odbyło
                                się w 1917 r., a pierwszym proboszczem został właśnie ks. Alojzy Volkmer. Pamięć
                                o tym wszystkim nosi w sobie drewniana dzwonnica stojąca na terenie dawnego
                                cmentarza. Widok jej można obejrzeć pod adresem:
                                forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=746&w=34802749
                                Pozdrawiam :-)







    • Gość: Piotr Re: Grochowskie klimaty IP: *.net-serwis.pl 15.01.06, 23:44
      Szanowny Panie Andrzeju,
      Mam propozycję, aby wątek grochowskich klimatów rozszerzyć o dokonania proboszczów naszego dekanatu, którzy swoją pracą bardzo zasłużyli się
      dla lokalnej społeczności. Wspominał Pan o ks. Sztuce z placu Szembeka.
      Taką bardzo pozytywną osobą był ks. Flaziński z Grochowskiej/Kobielskiej.
      Co dzieje Grochowa mówią o tutejszych proboszczach?
      Pozdrawiam,
      Piotr
      • andrzej_b2 Jak to zrobić? 16.01.06, 11:37
        Pomysł b. dobry, ale kłopot z jego realizacją.
        Przy opisie sylwetek księży należałoby sięgnąć do archiwum Kurii i do wspomnień
        parafian, a tu zaczynają się schody. Dostęp do wszelkich archiwów w Polsce jest
        sformalizowany i możliwy dla przedstawicieli instytucji, na podstawie pisemnego
        wystąpienia. Na swą firmę nawet nie mam co liczyć, bo w żaden sposób nie jest
        powiązana z działalnością kościelną, publicystyczną, edytorską i tp. Osobną
        sprawą jest uzyskanie pozwolenia na korzystanie ze zbiorów. Dalej, jak wydobyć
        z nielicznych już dawnych mieszkańców Grochowa jakieś wspomnienia?

        Jest to doskonały temat dla redakcji >Idziemy<, która z sięgnięciem do archiwów
        kościelnych nie miałaby żadnych kłopotów, jak i z dotarciem do swych
        czytelników, z apelem o wspomnienia. Mam nadzieję, że czytają nas w redakcji
        (choć nie odpowiadają na maile) i może temat >kupią<?
        Pozdrawiam:-(

        • Gość: groch Re: Jak to zrobić? IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 16.01.06, 19:00
          W grudniu minela 35 rocznica smierci ks.pralata Sztuki.
          Dobra okazja na zebranie wspomnien o pierwszym proboszczu.
          Moze ktos z pracownikow parafii pomoze?
          • andrzej_b2 Re: Jak to zrobić? 17.01.06, 08:04
            Zapraszam do wspólpracy :-)
            • andrzej_b2 Ułani i kirasjerzy 18.01.06, 07:19
              Nie wszyscy zapewne wiedzą, że Bitwa Grochowska miała swój epilog o zmierzchu
              25 lutego1831 r. na szosie brzeskiej (ob. ul. Grochowska). Głównodowodzący
              armią rosyjską Iwan Dybicz, widząc brak rozstrzygnięcia zmagań w boju o
              Olszynkę Grochowką rzucił do ataku 60 szwadronów wyborowej formacji kirasjerów
              ks. Alberta. Plan był prosty. Chodziło o to, by z zaskoczenia opanować
              przyczółek mostowy na Pradze a może nawet i most (u wylotu ob. ul.
              Kłopotowskiego), w celu umożliwienia armii rosyjskiej zajęcie Warszawy. Manewr
              jednak nie powiódł się, ale nie uprzedzajmy faktów.
              Szarża kirasjerów, po rozbiciu dwóch polskich batalionów dywizji gen. Szembeka
              została odparta, do czego walnie się przyczyniły pułki dywizji gen.
              Skrzyneckiego. Jednakże cztery szwadrony rosyjskie pod dowództwem ppłk Zona
              (Sohna), w liczbie ok. 550 szabel, przedarły się na szosę brzeską. W impecie
              dotarły aż w okolice słupa żelaznego (ob. Grochowska/ Podskarbińska), dostając
              się tu niespodziewanie pod ostrzał rakietników kpt. Skalskiego. Była to
              nieznana wtedy broń, której użycie wywołało olbrzymie zamieszanie wśród
              jeźdźców nieprzyjaciela i koni. Na zdezorientowanych kirasjerów, siłami pięciu
              szwadronów 2 i 5 pułku ułanów, po chwili runęła szarża płk. L. Kickiego.
              Uderzenie z boku było tak skuteczne, że zaskoczony dywizjon rozdzielił się i
              podjął bezładną ucieczkę szosą brzeską. Część sił pod dowództwem ppłk. Zona,
              dociera prawie do rogatek grochowskich, gdzie zostaje całkowicie po drodze
              wybita. Inna grupa w panice zawraca szosą, i dalej pędząc starym traktem w
              kierunku Okuniewa, zatrzymuje się pod Dębową Górą, gdzie stacjonowało rosyjskie
              główne dowództwo.
              Kilka lat po bitwie, na miejscu śmierci dowódcy kirasjerów, Rosjanie postawili
              nagrobek. Stanął on wówczas w otwartym polu, by po parcelacji gruntów znaleźć
              się na posesji przy ul. Grochowskiej 274/276 (d. nr 73). Na tym terenie wg
              projektu Juliusza Świecianowskiego w r. 1886 powstała fabryka wstążek i taśm
              gumowych Jaeger&Ziegler. Wtedy to nagrobek znalazł się na prawie środku
              podwórza, gdzie stał wiele lat osłonięty kępą drzew i krzewów. Ten dziwny stan
              trwał jeszcze przez okres międzywojenny (dlaczego?), aż do wybuchu II wojny
              światowej.
              Pamięć zwycięskiej szarży ułanów przypominał Polakom tylko krzyż drewniany
              postawiony w 1916 r. przy szosie brzeskiej w pobliżu historycznego miejsca
              potyczki. Pole bitewne znajdowało się w przybliżeniu na obszarze, przez który w
              latach 20-tych wytyczono ul. Kickiego. Ponieważ wylot nowej ulicy kolidował z
              miejscem lokalizacji krzyża, został wtedy przeniesiony na przeciwną stronę ul.
              Grochowskiej – gdzie stoi do dziś. Niepopularność tematu za czasów
              komunistycznych sprawiła, że obecnie już prawie nikt nie zna historii owej
              grochowskiej pamiątki.
              Historycy wojskowości od lat dociekają źródeł zwycięstwa ułanów polskich,
              upatrując w perfekcyjnym operowaniu lancą, czego nie posiadali rosyjscy
              kirasjerzy. Lance istotnie wprowadzono stosunkowo niedawno do ich formacji i w
              decydującym momencie zostały przez nich porzucone na placu boju. Dla nas
              najważniejsze, że zwycięska szarża ułanów płk. Kickiego uniemożliwiła Rosjanom
              realizację planu zajęcia Warszawy z marszu i spowodowała kompletne rozbicie
              doborowego pułku kirasjerów, który nigdy już się nie odrodził.

              Spadkobiercą tych chlubnych tradycji był w latach międzywojennych 2 pułk ułanów
              grochowskich im. Gen. J. Dwernickiego, stacjonujący w Suwałkach, którego
              ostatnim przedwojennym dowódcą był płk. Kazimierz Plisowski. Pułk ten brał
              udział w kampanii wrześniowej, wchodząc w skład Suwalskiej Brygady Kawalerii.
              Tak się dziwnie składa, że synem ziemi suwalskiej jest ks. gen. dyw. dr Sławoj
              Leszek Głódź, abp. ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej. I tak przeszłość
              splotła się z teraźniejszością.
              Pozdrawam:-)
              • andrzej_b2 Re: Ułani i kirasjerzy 19.01.06, 07:37
                Dodam, ze pruski pułk kirasjerów ks. Alberta to na służbie cara pułk ciężkiej
                jazdy, tak jak husaria, pierwowzór wojsk pancernych. Oni właśnie wkraczali jako
                pierwsi do Paryża w 1814 r. i stąd ich nazywa >Lwy Paryża<. Byli też wsławieni
                szarżami pod Warną na wojska tureckie i podobno w ogóle zasłużyli się Rosji w
                trakcie wojen. Stąd ich pogrom przez ułanów Kickiego był dla cara tak b.
                bolesny.
                • andrzej_b2 S. Żeromski i...Instytut Weterynaryjny 21.01.06, 20:30
                  W latach 1899-1900 na Grochów został przeniesiony Warszawski Instytut
                  Weterynaryjny ze swej siedziby przy ul. Smolnej (dolnej) 3. Od 1889 r. szkoła ta
                  miała status uczelni wyższej i promowała dyplomowanych weterynarzy. Nowym
                  miejscem lokalizacji był niezabudowany obszar między ówczesnym targiem końskim
                  (przy ob. ul. Grochowskiej/Podskarbińskiej) a ul. Pomnikową (ob. ul.
                  Terespolską). Był to teren uznany przez władze carskie jako pobojowisko bitwy
                  grochowskiej i od lat nie wykorzystywany. Został otoczony wałem ziemnym, za
                  którym znajdowały się groby żołnierskie, w końcu XIX w. w większości już
                  zaniedbane i pozbawione opieki. Myliłby się ten, kto by myślał, że zamiarem
                  Rosjan było czczenie pamięci polskich bohaterów. Chodziło im o upamiętnienie
                  przelewu za cara krwi rosyjskich żołnierzy, którzy w naszej dzielnicy zostali na
                  wieki. Świadczył o tym żelazny pomnik rosyjskich bohaterów bitwy grochowskiej,
                  ustawiony w sąsiedztwie przyszłego instytutu przy ul. Pomnikowej (późn.
                  Terespolskiej). Obszar bitwy-cmentarza oddano pod dozór weteranom powstania
                  listopadowego, a gdy tych w końcu zabrakło, władze postanowiły teren wykorzystać
                  na inne cele. Na pocz. lat 80-tych XIX w. zbudowano tu prochownię dla pobliskich
                  fortów grochowskich a od strony ul. Podskarbińskiej urządzono targowisko bydlęce
                  z wagami ciężarowymi, rampami, poidłami, straganami, urządzeniami do uwiązywania
                  zwierząt i tp. Całkowite zagospodarowanie terenu nastąpiło wraz z decyzją o
                  budowie nowego gmachu Instytutu Weterynaryjnego.
                  Najsłynniejszym studentem uczelni był Stefan Żeromski, o czym informuje tablica
                  marmurowa, umieszczona przed 1939 r. na wschodniej ścianie westybulu. Oto jej
                  treść: >W TEJ UCZELNI W LATACH 1886-1888 STUDIOWAŁ WETERYNARIĘ WIELKI PISARZ
                  POLSKI STEFAN ŻEROMSKI<. Treść inskrypcji jest dość bałamutna, a osoby
                  nieświadome daty budowy gmachu, całkowicie wprowadzająca w błąd. Uświadamia o
                  tym fragment biografii, informujący o przybyciu do Warszawy przyszłego wielkiego
                  pisarza w 1886 r. Gdy jesienią t.r. absolwent kieleckiego gimnazjum znalazł się
                  na warszawskim bruku zapisał się w poczet słuchaczy Szkoły Weterynaryjnej, która
                  jako jedyna uczelnia tego typu nie wymagała posiadania świadectwa matury.
                  Traktowana jako odskocznia dla przyszłej kariery pisarskiej naszego bohatera
                  zmuszała jednak swego studenta do wysiłku, pilności i do pewnego zaangażowania w
                  naukę. Tymczasem od pierwszych dni pobytu w Warszawie, Żeromskiego pochłaniała
                  walka o byt, w tym praca korepetytora, którą niebawem utracił. W chwilach
                  wolnych wciągało go w swój nurt życie ideowe środowiska studenckiego.
                  Kontynuowanie studiów w tych warunkach stało się niemożliwe i Żeromski musiał
                  opuścić Warszawę w poszukiwaniu chleba. Związki więc jego z nową siedzibą
                  uczelni na Grochowie były tylko de nomine. W 1918 r. Instytut Weterynaryjny
                  został przejęty przez Studium Weterynaryjne istniejące przy Wydziale Lekarskim
                  UW, ale nie uprzedzajmy faktów.
                  Gmach główny na osi dziedzińca i dwa pawilony przyuliczne Instytutu wystawiono w
                  latach 1899-1900 wg proj. rosyjskiego architekta Wł. Pokrowkiego, inne przed
                  1914 r., a kilka mniejszych obiektów po 1925 r. Cała zabudowa miała charakter
                  pawilonowy i składa się z gmachu głównego i siedmiu pawilonów. Widok gmachu
                  głównego przedstawiono poniżej:
                  www.szukamypolski.com/gap/details.php?image_id=1832
                  Charakterystyczny szczegół zawierało ogrodzenie obiektu od strony ul.
                  Terespolskiej. Odzwierciedlało ono w sobie fragment zarysu ronda, (1/4 obwodu
                  koła), na którym stał pomnik rosyjski bohaterów bitwy grochowskiej. Tę osobliwą
                  pamiątkę można oglądać do dziś. Vide pod adresem:
                  forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=746&w=35387292
                  Lokalizacja Instytutu Weterynaryjnego wynikała zapewne z potrzeb sąsiadującego
                  targowiska bydlęcego. Zwiększający się popyt na mięso Warszawy stwarzał
                  konieczność wzmocnienia ochrony sanitarnej obrotu tym towarem. W każdy czwartek
                  bowiem sąsiedni plac targowy zapełniał się bydłem, spędzanym tu już w środę po
                  południu i przez całą noc poprzedzającą. Partie piesze kilka już dni wcześniej
                  wyruszały spod Łukowa, Sokołowa lub Czyżewa, inne wagonami bydlęcymi przywożono
                  aż z odległego Wołynia na dworce petersburski i terespolski. Starsi mieszkańcy
                  naszej dzielnicy pamiętają tabuny umęczonego bydła, pędzone Grochowską przez
                  pastuchów od strony Rembertowa i Wawra. Pracy dla weterynarzy było więc pod
                  dostatkiem, a mieszkający na ternie lekarze byli praktycznie na każde wezwanie.
                  Nazwiska weterynarzy grochowskich Sergiusza Ewsiejenki i Stojanowskiego kupcy
                  znali na całym targu. Po wojnie targ bydlęcy zlikwidowano, a Instytut
                  Weterynaryjny stał się siedzibą Wydziału Weterynarii SGGW.
                  Pozdrawiam :-)


                  • andrzej_b2 Stacja Higieny Zapobiegawczej 25.01.06, 08:10
                    Kilka pokoleń dzieci i młodzieży Grochowa znało szary budynek tzw. HIGIENY,
                    przy ul. Grochowskiej 339 (d. 36) z napisem na frontonie MIEJSKA STACJA HIGIENY
                    ZAPOBIEGAWCZEJ im. JÓZEFA POLAKA. Budynek powstał w latach 1928-30, jako drugi
                    po Mokotowie (Puławska 91) – a jeden z siedmiu na terenie Warszawy – ośrodek
                    zdrowia publicznej kasy chorych. Gmach, charakteryzujący się b. ciekawym
                    ciągiem komunikacyjnym, zbudowano na planie symetrycznej gwiazdy trójramiennej.
                    Wejście główne usytuowano od narożnika Grochowskiej i Międzynarodowej w
                    pionowej osi symetrii budynku. W dwóch skrzydłach tworzących korpus frontowy
                    były gabinety lekarzy specjalistów i laboratoria, a w trzecim łaźnia.
                    Przychodni patronował dr Józef Polak (1857-28), wielce zasłużony propagator
                    profilaktyki chorób zakaźnych, podstaw racjonalnego żywienia, krzewiciel zasad
                    bezpieczeństwa i higieny pracy. Był rzecznikiem postulatów higienicznych w
                    projektowaniu zakładów przemysłowych, budownictwie miast i osiedli.
                    Niestrudzony w działalności społecznej, doprowadził do zjednoczenia towarzystw
                    higienicznych z terenów byłych zaborów i utworzenia Polskiego Towarzystwa
                    Higienicznego. Rzecznik równości rasowej i pacyfista. W 1928 r. zorganizował w
                    Warszawie Światowy Kongres Pokoju.

                    Podstawowym zadaniem STACJI HIGIENY była profilaktyka przeciwgruźlicza w
                    środowisku o dość niskiej świadomości sanitarnej. A były to czasy częstego
                    występowania chorób epidemicznych, wśród których gruźlica właśnie zbierała
                    największe żniwo. To tu przez wiele lat było grochowskie centrum profilaktyki i
                    walki z tą ciężką chorobą. W pierwszych latach powojennych częsty był widok
                    stojącego na dziedzińcu białego autobusu z niebieskim krzyżem apostołów,
                    szwedzkiego czerwonego krzyża. Słynne ich plasterki, które w zależności od
                    stopnia podatności organizmów wywoływały mniejszy albo większy miejscowy rumień
                    skóry. Jako dzieckiem pamiętam te niepokoje, gdy z lękiem podpatrywaliśmy
                    efekty owych testów, ostrożnie poddzierając plaster. Każde takie badanie mogło
                    się zakończyć wyrokiem wielomiesięcznej kuracji lub co gorsza izolacji w
                    którymś otwockim sanatorium. Tu przez wiele powojennych lat były prowadzone
                    systematyczne prześwietlenia płuc i szczepienia BCG, w ramach polityki walki z
                    gruźlicą. Zapamiętałem widok lekarza rentgenologa, wyposażonego w ciemne
                    okulary i w ciężki ołowiany fartuch, gdy podczas badania siedział przodem do
                    pacjenta oddzielonego ruchomym ekranem. Przesuwając ów ekran analizował
                    szczegóły obrazu i dyktował głośno opis-diagnozę maszynistce. Pacjent w tym
                    czasie był poddawany naświetlaniu lampą rentgenowską przez cały czas wydawania
                    diagnozy. Dopiero znacznie później wprowadzono tzw. zdjęcia małoobrazkowe, dużo
                    bezpieczniejsze dla pacjenta i lekarza.
                    Pierwszym kierownikiem STACJI w najtrudniejszym okresie organizacji (1930-34)
                    był dr Józef Lubczyński. W 1922 r., jako stypendysta rządu RP wyjechał na
                    studia higieny społecznej do USA, po których ukończeniu uzyskał stopień doktora
                    higieny. Był wzorem lekarza społecznika. Pracę zawodową łączył z działalnością
                    społeczną. Był przewodniczącym komisji Sanitarno-Higienicznej Towarzystwa
                    Przyjaciół Grochowa.
                    Gdy dziś stoję przed budynkiem STACJI zdaje mi się, że czas się zatrzymał.
                    Nadal wchodzi się do gmachu po monumentalnych schodach na poziom I piętra,
                    tylko budynek jakoś poszarzał i nie rozbrzmiewa już gwarem i śmiechem dziatwy
                    szkolnej. Czyjaś ręka zlikwidowała już dziś historyczny napis z fasady, który
                    tak mocno tkwi w mojej pamięci.
                    Pozdrawiam :-)

                    • Gość: Dino pl. Szembeka - bazar IP: *.pkobp.pl 26.01.06, 15:36
                      Witam!
                      Dzis pierwszy raz wszedlem na to forum i tak sie wciagnalem, ze przeczytalem
                      wszystkie posty. Jestem pod wrazeniem! Naprawde nie sadzilem, ze sa ludzie,
                      ktorzy maja tak ogromna wiedze o Grochowie i bezinteresownie chca sie nia
                      dzielic. Wielki szacunek!

                      No i dorzuce moje sugestie: fajnie by bylo dowiedziec sie czezos wiecej o
                      bazarze na pl. Szembeka. To przeciez bardzo wazne i charakterystyczne dla
                      Grochowa miejsce.

                      Pozdrawiam i zycze wytrwalosci w pisaniu kolejnych postow!
                      • andrzej_b2 Altheia 27.01.06, 20:07
                        Chciałem powiadomić wszystkich moich Czytelników, że Fundacja Altheia wyaziła
                        zainteresowanie wydaniem >Grochowskich klimatów< w formie książkowej. Po upływie
                        prawie 70 lat będzie to drugie w historii Grochowa tego typu opracowanie. Zależy
                        mi bardzo, żeby było ono interesujące w treści i bogato ilustrowane. Oprócz
                        zdjęć współczesnych chciałbym je zilustrować przedwojennymi oraz z pierwszych
                        lat powojennych, a tych niestety w archiwach jest niewiele. Grochów bowiem w
                        przeszłości nie był przedmiotem szczególnego zainteresowania fotografów.
                        W tej sytuacji, zwracam się z prośbą do Was wszystkich o przejrzenie zbiorów
                        rodzinnych swych dziadków i rodziców i zeskanowanie a następnie przesłanie
                        stosownych materiałów na mój adres GW. Mogą to być: budynki mieszkalne, zakłady
                        pracy, (wygląd zewnętrzny i wnętrza), widok ulic, pojazdów, różnych ciekawych
                        sytuacji i in., koniecznie z krótkimi opisami. Nazwiska wszystkich osób, które
                        mi pomogą w uzyskaniu zdjęć umieszczę w przedmowie z podziękowaniem.

                        Wszystkich oczekujących na nowe wątki postaram się nie zaniedbywać i spotykać
                        się z dotychczasową częstotliwością, do czasu zintensyfikowania prac edytorskich.
                        Pozdrawiam :-)
                        • e-mka Gratulacje 27.01.06, 21:02
                          Panie Andrzeju, szczerze gratuluję i z niecierpliwością będę oczekiwać książki
                          Pana autorstwa! To wielka rzecz dla Grochowa. I wielka rzecz - umieć wprowadzać
                          w czyn własne marzenia : ) Naprawdę - bardzo się cieszę!
                          M.
                          • doko_ksp Re: Gratulacje 27.01.06, 21:12
                            Panie Andrzeju, to wspaniała wiadomość! :) Przyłączam się do gratulacji! :)
                        • Gość: Staś Re: Altheia IP: *.aster.pl 27.01.06, 21:19
                          Serdeczne gratulacje i zyczenia powodzenia!
                          Pozdrawiam S.
                          • Gość: aw Re: Altheia IP: *.internetdsl.tpnet.pl 27.01.06, 22:37
                            Panie Andrzeju - już się nie mogę doczekać!

                            Gratuluję - "Grochowskie Klimaty" - to jest to, co tygrysy lubią najbardziej!

                            Serdecznie pozdrawiam.
                            aw
                        • Gość: Dino Gratulacje! IP: 82.160.251.* 28.01.06, 13:42
                          Super! Mam nadzieje, ze ksiazka wyjdzie jak najszybciej!
                          • momas Re: Gratulacje! 30.01.06, 11:55
                            Panie Andrzeju, przyłączam się do gratulacji! I z niecierpliwością czekam....
                            • pol-a Urodzaj 30.01.06, 18:24
                              Bardzo się cieszę, Andrzeju! Czas najwyższy żeby Grochów przestał być wydawniczą białą plamą. Z
                              dobrze poinformowanego źródła wiem, że wkrótce - a może nawet w tym samym czasie co
                              "Grochowskie klimaty" - ukaże się jedna, a może nawet dwie publikacje poświęcone naszym okolicom.
                              Będą nieco inaczej napisane i zilustrowane niż "Klimaty". Ponadto szykują się nam się dwie gazety na
                              Pradze Południe poświęcone lokalnym problemom. Zupełnie inne niż "Mieszkaniec". Pozdrawiam : )
                              • edeka5 Gratulacje 30.01.06, 19:36
                                Cieszę się bardzo z tej wiadomości i czekam niecierpliwie na książkę.
                                Drukuję dla siebie kolejne "Grochowskie klimaty", ale co książka to książka :-)
                                • andrzej_b2 Kolonia Praussa 31.01.06, 12:19
                                  Cieszę się z reakcji Państwa na dobrą wiadomość ale nie dziękuję, bo droga
                                  przezde mną jeszcze długa i wyboista. (Przy okazji przypominam swą prośbę o
                                  zdjęcia). A teraz nowy wątek.
                                  * * *
                                  Nie wiem, czy ktokolwiek słyszał na Grochowie nazwę >Kolonia Praussa<.
                                  Przeglądając niedawno prasę warszawską z lat 20-tych nieoczekiwanie zrobilem
                                  takie odkrycie. Właśnie takiego patrona miała kolonia urzędnicza zajmująca
                                  kwartał ulic: Chłopickiego, Szaserów, Lubieszowska i Boremlowska. Chyba nikt nie
                                  używał tej nazwy w obiegowym znaczeniu. Kim był zapomniany patron? Jest
                                  niepowtarzalna okazja, by choć w skrócie przypomnieć tę sylwetkę.
                                  Franciszek Prauss (1874-1924) był działaczem PPS, m.in. w 1901 r.
                                  współorganizatorem ucieczki J. Piłsudskiego z więzienia w Petersburgu, więźniem
                                  X Pawilonu Cytadeli, w Polsce niepodległej działaczem oświatowym, wydawcą,
                                  ministrem wyznań religijnych i oświecenia publicznego w gabinecie J. Moraczewskiego.
                                  Kolonia została zbudowana w 1928 r. przez ludzi głównie związanych z obozem PPS.
                                  Do dziś istnieje prawie w swym pierwotnym kształcie. Osią osiedla jest ul.
                                  Płowce, której perspektywę zamyka budynek szkoły przy ul. Boremlowskiej. Oprócz
                                  funkcji edukacyjnej miał on pełnić rolę centrum życia kulturalnego osiedla.
                                  Cechą charakterystyczną kolonii było, że wszystkie domki zostały zbudowane w
                                  stylu dworkowym, wg zunifikowanego projektu, na działkach o jednakowych
                                  wymiarach. Cegłę na budowę przywożono z pobliskiej cegielni Granzowa, o czym
                                  pisała H. Boguszewska w jednym ze swych utworów literackich. Transport budulca z
                                  Kawęczyna odbywał się przy pomocy platform konnych, piaszczystą wówczas ul.
                                  Chłopickiego. Zabudowa przetrwała całą wojnę w stanie prawie nienaruszonym, a
                                  jedynym śladem obecności Niemców była okupacyjna zmianą nazwy ul. Płowce na
                                  Rasenstrasse (Trawnikowa). Podobno nie mogli znieść nazwy przypominającej im
                                  klęskę, którą ponieśli pod Płowcami z rąk rycerzy Władysława Łokietka.
                                  Do wybuchu wojny i w czasie okupacji mieszkało tu wiele osób z pierwszych stron
                                  gazet. wywodzących się głównie z ugrupowania PPS: działacze państwowi, społeczni
                                  i gospodarczy, inżynierowie i lekarze. Jest okazja, by przypomnieć nazwiska,
                                  choć niektórych:
                                  – Kazimierz Pużak – sekretarz generalny PPS - Frakcji Rewolucyjnej, więzień
                                  Twierdzy Szliselburskiej, poseł do Sejmu Ustawodawczego, uczestnik kampanii
                                  wrześniowej, przewodniczący Rady AK na Starówce, skazany wraz z Jankowskim i
                                  Okulickim w procesie moskiewskim, po odbyciu kary i powrocie do Polski sądzony w
                                  procesie b. przywódców PPS i ponownie skazany na 10 lat więzienia;
                                  – Helena Boguszewska (wspomniana już), pisarka, ogłosiła m.in. „Co się należy
                                  dzieciom”, „Dziecko na wsi”, „Dziecko w domu”, „Ci ludzie”, „Czerwone węże”,
                                  „Całe życie Sabiny”, „Dzieci z nikąd”, autorka np. powieści-reportaży (wspólnie
                                  z J. Kornackim) „Jadą wozy z cegłą” i „Polonez” oraz (wspólnie z H. Koźniewską)
                                  „Historia jedngo roku”;
                                  – Roman Kutyłowski, inż. agronom, działacz emigracyjny, dyrektor
                                  Polsko-Amerykańskiego Komitetu Pomocy Dzieciom, prezes Komitetu Opieki nad
                                  Dziećmi i Młodzieżą, wicedyrektor Urzędu Emigracyjnego, od 1932 r. dyrektor
                                  zarządu Linii Transatlantyckiej Gdynia-Ameryka w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie;
                                  –Stanisław Siedlecki, inż. chemik, działacz społeczny i polityczny, założyciel i
                                  prezes Instytutu Wschodniego, przewodniczący takich organizacji, jak:
                                  „Towarzystwo Nasz Dom” na Bielanach, Organizacja Młodzieży Pracującej i Praska
                                  Spółka Wodna, od 1935 r. senator RP;
                                  – Anna Szemiothowa, kurator gabinetu Numizmatycznego Muzeum Narodowego, w czasie
                                  okupacji ukrywała w swym mieszkaniu kolekcję najcenniejszych monet i medali, za
                                  co po wojnie została odznaczona Krzyżem Oficerskim OOP.
                                  Klimat pewnej odmienności tej enklawy budownictwa zachował się do dziś. Wszyscy
                                  się znają i wszystko o sobie wiedzą. Spotyka się zwyczaje, których chyba już
                                  nikt nie znajdzie w innych dzielnicach. Np. sklep może być otwarty na każde
                                  żądanie – sam byłem tego świadkiem. Wystarczy zadzwonić do bramy a wyjdzie
                                  właściciel, uprzejmie pozdrowi znajomego klienta, wpuści do środka i obsłuży.
                                  Budynki w większości są zadbane, niektóre starannie odnowione przez właścicieli,
                                  jak np. willa > Basieńka<, stanowiąc przykład właściwej dbałości o zachowanie
                                  unikalnej substancji budownictwa jednorodzinnego przełomu lat 20/30. Niestety
                                  jednak, niektóre znikły w ogóle, inne uległy zmianom i przeróbkom w złym stylu.
                                  Pozdrawiam :-)
                                  • andrzej_b2 Po prostu >Dzwonkowa< 02.02.06, 11:30
                                    Temat okazał się tak obszerny, że będzie podany w trzech częściach.
                                    * * *
                                    Zaczęło się od dzwonków – cz. I

                                    Pod adresem Grochowska 341 (d. 30) dziś znajduje się kompleks bloków osiedla
                                    SONATA i niewielu ich nowych mieszkańców zapewne wie, że była tu kiedyś kolebka
                                    przemysłu telekomunikacyjnego i radiowego. Tak się składa, że jako młody
                                    człowiek miałem możność pracować przez krótki okres w zakładzie przy ówczesnej
                                    ul. Nowonowińskiej (ob. Żupniczej), związanym tradycją z tamtym, już
                                    historycznym miejscem. Pracowałem z ludźmi, którzy jeszcze pamiętali zakład
                                    macierzysty z lat przedwojennych i okupacji – po latach odnajduję ich w
                                    pamięci. Byli to: mój szef – inż. Ksawery Skierski, inż. Kijak, inż.
                                    Sulikowski, inż. Wróbel, p. Urbański i in. Dzięki nim poznałem np. zasady
                                    funkcjonowania technologii materiałowej, reguły tworzenia dokumentacji
                                    technicznej i wiele innej przydatnej wiedzy dotąd mi przydatnej. Wróćmy jednak
                                    do tematu spotkania…
                                    Od 1913 r., przy ul. Grochowskiej 30, mieściła się fabryka sprzętu
                                    telefonicznego i telegraficznego braci J. B. Petsch, założona jeszcze w 1872 r.
                                    przy ul. Smolnej 5. I Wojna Światowa przyczyniła się do jej upadku i w
                                    konsekwencji zmusiła w 1919 r. właścicieli do odsprzedaży państwu. Na jej
                                    miejscu powstała Państwowa Wytwórnia Aparatów Telefonicznych i Telegraficznych,
                                    znana pod nazwą >Dzwonkowa<. W latach 1929-30, obok znacznie wcześniejszych
                                    budynków jeszcze pamiętających w. XIX, wzniesiono nowe modernistyczne, wg
                                    projektu Romualda Millera, autora m.in. szpitala dziecięcego przy ul.
                                    Litewskiej. Oryginalnością jego projektu było wykonanie elewacji z modnej
                                    wówczas cegły cementowej. Aby uniknąć monotonii architekt zastosował
                                    zróżnicowanie płaszczyzn ścian budynków i zgrabnie wykorzystał cegłę jako
                                    element zdobniczy.
                                    W 1931 r. fabryka połączyła się z Państwową Wytwórnią Łączności z ul.
                                    Ratuszowej 11. W wyniku tej konjunkcji powstało jedno silne, wieloprofilowe
                                    przedsiębiorstwo – Państwowe Zakłady Tele- i Radiotechniczne, z późniejszymi
                                    filiami przy Modlińskiej 26 i w Poniatowej. To była już potęga! Produkowano
                                    aparaty, łącznice telefoniczne ręczne i automatyczne, wzmacniaki, stacje
                                    telegraficzne i in. Do obcych opracowań wprowadzano własne usprawnienia. W
                                    Polsce był to okres automatyzacji telefonów z zastosowaniem systemu
                                    licencyjnych central Strowgera. Wykorzystując ten system wykonano m.in.
                                    prototypowe stanowiska do łączności bezsznurowej dla budowanej w latach 1931-35
                                    centrali międzymiastowej przy ul Nowogrodzkiej. W dziale radiowym w 1929 r.
                                    podjęto produkcję taniego odbiornika kryształkowego >Detefon< – konstrukcji
                                    inż. Wilhelma Rodkiewicza, po wojnie prof. Politechniki Wrocławskiej – potem
                                    odbiorników lampowych. Na marginesie dodam, że dr Piotr Rotkiewicz, syn
                                    Profesora, był mim kolegą z pracy w późniejszym okresie. W 1939 r. wytwórnia
                                    wygrała konkurs na tani odbiornik lampowy do odbioru programów za pośrednictwem
                                    głośnika, pod wymowną nazwą >Ludowy<.
                                    Pozdrawiam :-)


                                    • przemyslaw.burkiewicz Re: Po prostu >Dzwonkowa< 02.02.06, 22:45
                                      Gratuluję! Wspaniała nowina o książce!
                                      • przemyslaw.burkiewicz Kickiego, Siennicka i okolice 05.02.06, 19:18
                                        W książce Jerzego Kasprzyckiego "Korzenie Miasta. Warszawskie Pożegnania" o
                                        Pradze znajduje się jedna jedyna fotka tego rejonu - ulica Kickiego. Stoi tam w
                                        polu drewniaczek ogrodzony drewnianym płotem. Czy pamięta Pan może jak
                                        wyglądały ulice Siennicka i Paca z przyległościami, tam, gdzie dziś wznoszą się
                                        socrealistyczne bloki?
                                        Swoją drogą doskonale pamiętam te bloki, po przy Siennickiej 34 mieszkał mój
                                        pradziadek. Szczególnie w pamięci utkwiły mi stylizowane balustrady i okrągłe
                                        przyciski dzwonków do mieszkań.
                                        Pozdrawiam :-)
                                        • andrzej_b2 Re: Kickiego, Siennicka i okolice 05.02.06, 22:25
                                          Najwcześniejsze obrazy ul. Kickiego znam z wizyt w przychodni specjalistycznej
                                          dla dzieci, która mieściła się w domu murowanym blisko Grochowskiej i z
                                          odwiedzin swego kolegi, który mieszkał na drugim biegunie ulicy. Wtedy już stały
                                          te socrealistyczne domy, ale jeszcze nie były otynkowane. Mogło to być około
                                          1952 r. :-)
                                          • andrzej_b2 Po prostu >Dzwonkowa< 06.02.06, 09:53
                                            Dynamiczny rozwój – cz. II

                                            W >Dzwonkowej< produkowano również sprzęt na potrzeby wojsk lądowych marynarki
                                            wojennej i lotnictwa oraz Ministerstwa Poczt i Telegrafów, w tym wojskowe a
                                            także cywilne stacje nadawcze, łącznice i telefony polowe. Ponadto wytwarzano
                                            urządzenia sygnalizacyjne, liczniki energii elektrycznej, automaty sprzedające,
                                            urządzenia głośnikowe, instalacje oświetleniowe, aparaty prądów słabych.
                                            Ten dynamiczny rozwój przedsiębiorstwa państwowego był odbiciem racjonalnej
                                            polityki gospodarczej II RP. Próby wykupienia wytwórni przez jedną z polskich
                                            spółek nie doszły do skutku, w czym nie mały udział miał zdecydowany opór
                                            załogi oraz lewicowych posłów. W ostatnim okresie poprzedzającym wybuch wojny
                                            dyrektorem naczelnym wytwórni był inż. Tadeusz Graff, dyr. technicznym inż.
                                            Bohdan Toczyński. W skład rady nadzorczej zakładów wchodził prof. Janusz
                                            Groszkowski, wybitny polski elektronik, późn. prezes PAN.
                                            Po zajęciu Warszawy przez Niemców w 1939 r. fabryka została podporządkowana
                                            niemieckiej polityce wschodniej. Wszystkie stanowiska kierownicze objęli Niemcy
                                            i volkdeutshe. Odtąd fabryka produkowała sprzęt dla armii na wschodzie:
                                            łącznice, aparaty telefoniczne, radiostacje a także amunicję. Niemal od
                                            początku okupacji na terenie zaczął działać ruch oporu, którego udziałem były
                                            akcje sabotażowe, powodujące obniżenie jakości produkowanych wyrobów. Na
                                            miejscu istniała tajna wytwórnia sprzętu łączności dla oddziałów powstańczych.
                                            Mało znany jest fakt przekazania Dowództwu Okręgu Lubelskiego AK przez
                                            projektanta inż. Witalija Nieupokojewa kopii projektu ważnej strategicznie
                                            linii telefonii wojskowej na trasie Berlin-Lublin-Równe-Kijów. Dzięki temu był
                                            możliwy podsłuch rozmów niemieckich i rozkazów dowództwa niemieckiego
                                            przekazywanych na front wschodni.
                                            W sierpniu 1944 r. Niemcy wywieźli urządzenia produkcyjne i materiały, a prawie
                                            w przededniu natarcia Armii Czerwonej na Pragę zabudowania fabryczne wysadzili
                                            w powietrze. Poważnemu zniszczeniu uległ kompleks budynków usytuowanych wzdłuż
                                            ul. Grochowskiej, z czego ocalał tylko jeden nieduży wewnątrz posesji. Po
                                            wojnie podjęto prowizoryczną odbudowę zakładów. Na starych fundamentach
                                            powstały w pośpiechu drewniane pawilony. Od 1947 r. kontynuowano w nich dawny
                                            profil produkcyjny, ograniczony jednak do telefonii przewodowej, do budowy
                                            central i łącznic telefonicznych na podzespołach angielskich. Pod zmienioną
                                            nazwą, jako Zakłady Wytwórcze Urządzeń Teletechnicznych im. >Komuny Paryskiej<
                                            fabryka zaczęła funkcjonować od 1950 r. Dawne lewicowe tradycje znalazły
                                            odbicie w nazwie. Budowę nowego od podstaw zakładu podjęto w 1957 r. na pustych
                                            terenach przy Dworcu Wschodnim.
                                            Cdn.
                                            Pozdrawiam :-)

                                          • pantalon Re: Kickiego, Siennicka i okolice 06.02.06, 13:40
                                            ja mieszkama na Siennickiej bardzo blisko nr 34. nie wiem czy myslimy o tym
                                            samym te bloki (chco absolutnie nie pasuje mi tu okreslenie bloki a tym
                                            bardziej soceralistyczne bloki na 4 pietrowe budynki z cegly) powstaly w latach
                                            1952-55

                                            sciskam

                                            PanTalon
                                            • Gość: Przemek Burkiewicz Re: Kickiego, Siennicka i okolice IP: *.aster.pl 06.02.06, 13:48
                                              Nie byłem tam już parę lat, ale dom nr 34 wydawał mi się socrealistyczny.
                                            • przemyslaw.burkiewicz Re: Kickiego, Siennicka i okolice 06.02.06, 13:49
                                              Swoją drogą- w okolicy były także ulice Ślusarska i Sukiennicza, o czym
                                              zapomniano :-(
                                              • andrzej_b2 Po prostu >Dzwonkowa< 09.02.06, 14:18
                                                Mariaż z Siemensem – cz. III

                                                Otwarcie fabryki po przeniesienie jej na ul. Nowonowińską nastąpiło dopiero w
                                                1962 r.
                                                Tak się złożyło, że byłem jednym z pierwszych pracowników zatrudnionych, jak
                                                się wtedy mówiło >na pierwszym zakładzie<, inni otrzymali automatycznie
                                                przeniesienie. Niedogodnością lokalizacji była spora odległość do przejścia
                                                pieszo od przystanku tramwajowego. O jeżdżeniu do pracy własnym samochodem nikt
                                                jeszcze nie słyszał, a komunikacja miejska w ten rejon nie docierała. Pod samą
                                                bramę zakładu był dowożony czarną, służbową Wołgą jedynie dyr. zakładów tow.
                                                Zweben. Pracownicy, od szeregowych do funkcyjnych, szli pieszo ul. Bliską, a
                                                później w prawo na ukos, polną ścieżką. Były też i pozytywy takiej lokalizacji,
                                                bowiem idąc całą grupą młodzieży można było już po drodze nawiązać nowe
                                                znajomości, które później przeradzały się nawet w przyjaźnie. Gdzie Wy, Chłopcy
                                                z tamtych lat…: Wojtku Lebenstein, Pawle Dziewięcki, Wacku Yu Tyng Churn
                                                (autentyczny Chińczyk), co dziś robicie?
                                                Jako, że prowizorki trwają najdłużej, drewniane pawilony przy Grochowskiej
                                                ciągle istniały i były równolegle eksploatowane. Tu pozostały: malarnia,
                                                stolarnia, działy mechaniczne, garaże i in. uciążliwe wydziały, a w ocalałym z
                                                pożogi wojennej budynku wydzielony Zakład Badań i Studiów Teletechniki. W 1972
                                                r. zakupiono licencję francuskiej firmy LMT i CGCT na produkcję central
                                                telefonicznych typu Pentaconta. W tym celu wybudowano nawet specjalny oddział
                                                zakładów przy ul. Chodakowskiej. Na początku słynnej polskiej transformacji
                                                zakład przejął koncern >Siemensa< a pawilony przy ul. Grochowskiej zostały
                                                sprzedane, czy wydzierżawione różnym przypadkowym firmom, by po kilku latach
                                                ustąpić miejsca wspomnianemu blokowisku.

                                                Dziś na miejscu, gdzie kiedyś istniała fabryka brak jest jakiejkolwiek
                                                informacji o tradycjach tego terenu. Tylko odległe echo tamtych lat błąka się
                                                gdzieś nad brzegiem Jeziorka Kamionkowskiego, jakby w oderwaniu od pnia.
                                                Przywołuje je skromny kamień znad Jeziorka Kamionkowskiego, mówiący akurat o
                                                działalności ruchu oporu na terenie fabryki, ale dobre choć i to: >W latach
                                                1920-1939 w fabryce Dzwonkowej istniały komórki Komunistycznej Partii Polski i
                                                Polskiej Partii Socjalistycznej walczące o prawa klasy robotniczej. W okresie
                                                okupacji hitlerowskiej w fabryce działały przeciw hitlerowskiemu najeźdźcy
                                                organizacje podziemne PPR, AL., RPSP i AK. W 1939-1944 w walce o wolność
                                                ojczyzny w komórkach gestapo i obozach koncentracyjnych zginęło 74 pracowników.
                                                Cześć ich pamięci<.
                                                Dalej kompromitujące bazgroły.
                                                Koniec.
                                                Pozdrawiam :-)
                                                • andrzej_b2 Podziękowanie 25.02.06, 15:35
                                                  Moi Drodzy Czytelnicy!
                                                  Dawno nie odzywałem się, ale nie dlatego, że o Was zapomniałem. Zgodnie z
                                                  zapowiedzią pracuję cały czas nad tekstem książki. Wydawało się, że pracy nie
                                                  będzie wiele, bo to tylko zebranie wątków. Otóż nie. Inaczej pisze się posty na
                                                  forum, inaczej książkę. Tu trzeba wątki agregować tematycznie (w rozdziały),
                                                  ujednolicić tekst, usunąć powtórzenia, uzupełnić wątki, dopisać nowe, zebrać
                                                  ilustracje i in. Po pierwszej redakcji okazuje się, że opracowanie liczy w sumie
                                                  180 str. maszynopisu (1800 znaków na stronę), a jeszcze ciągle czegoś przybywa.
                                                  Ponieważ koniec wydaje się być bliski, chciałem podziękować wszystkim za Waszą
                                                  mądrość, cierpliwość i dobroć. Byliście dla mnie inspiracją, pomocą i
                                                  wyznacznikiem tematów. Tym, których znam podziękowania złożę osobiście tym,
                                                  których tylko z pseudonimów czynię to teraz. Niech więc wyrazy mojej
                                                  wdzięczności przyjmą: palker, pol-a, aborzek, U-boot_88, konrad.boryczko, momas,
                                                  wiatraczna, Staś, radiogaga, transparent, edeka5, dorocia, ewak,
                                                  fstrentnaczarownica, Michał, groch, IK, Stefan, doko_ksp, gary, Piotr, dino,
                                                  pantalon.
                                                  Ci z Państwa, którzy chcą by Ich nazwiska zostały wymienione w przedmowie do
                                                  książki, uprzejmie proszę o przesłanie mi stosownych informacji na mój adres GW.
                                                  Pozdrawiam :-))

                                                  Ps. Trzymajcie teraz kciuki za szczęśliwy poród, bo droga jeszcze długa.
                                                  • doko_ksp Re: Podziękowanie 26.02.06, 09:12
                                                    Bardzo się cieszę, że poinformował nas Pan o aktualnym przebiegu prac nad ksiązką :)
                                                    Czuje się zaszczycona i zaskoczona, że również figuruję na Pana liście :)
                                                    I to ja dziękuję (i zapewne wszyscy inni forumowicze także) - za poświecony
                                                    czas, za wiedzę i mądrość, ktorą dzielił sie Pan z nami tu na forum ( mam
                                                    ogromną nadzieję, że nadal będzie Pan to czynił) i wreszcie za ksiązkę, ktora
                                                    powstaje :) jak powiedziała e-mka – to wielka rzecz dla Grochowa.
                                                    Pozdrawiam i oczywiście trzymam kciuki!! :)
                                                  • andrzej_b2 Teremin 06.03.06, 12:11
                                                    Spójrzcie proszę do dzisiejszej GS (s., 2). Co myślicie o terminie wydania
                                                    książki, skoro już maszynopis jest prawie gotowy?
                                                    Pozdrawiam :-)
                                                  • Gość: Przemek Burkiewicz Re: Teremin IP: *.aster.pl 06.03.06, 13:06
                                                    Bez sensu...Powinna być już. Przecież jest gotowa...
                                                    Trzymam kciuki i gratuluję :-)
                                                  • material Re: Teremin 06.03.06, 15:03
                                                    Pani Andrzeju SZCZERE GRATULACJE i podziękowania zawsze lubię czytać Pana
                                                    wspomnienia. Dzięki Panu znam historię okolicy w której mieszkam od 15 lat. Czy
                                                    może wie pan co mieściło się na obecnej ulicy Międzyborskiej (całość stanowiąca
                                                    całość z komendą Policji na Grenardierów?) Pozdrowienia i jeszcze raz
                                                    Gratulacje.
                                                  • andrzej_b2 Grenadierów 06.03.06, 20:45
                                                    Ul. Grenadierów powstała na śladzie drogi fortecznej, która w końcu XIX w.
                                                    łączyła Fort XI (Grochów) – znajdował się mniej więcej tu gdzie zakłady Rawar –
                                                    z ob. ul. Grochowską, tj. odwiecznym traktem na Moskwę. Pojedyncza zabudowa
                                                    Grenadierów, między Grochowską a ob. Waszyngtona zaczęła się na początku lat
                                                    30-tych XX w. Obecny klin między Grochowską, al. Waszyngtona a ul. Żymirskiego w
                                                    XIX w. porastały >choinki grochowskie<. Ich resztki można jeszcze oglądać na ul.
                                                    Dobrowoja. Właśnie z rejonu tych choinek dywizjon rakietowy kpt. Skalskiego
                                                    ostrzelał szarżujących kirasjerów ks. Alberta, przyczyniając się do druzgocącego
                                                    rozbicia Rosjan 25 lutego 1831 r.
                                                    Komenda MO na Grenadierów, to już czasy powojenne. Mniej więcej ais a vis
                                                    komendy jeszcze w latach 40-tych XX w. była prywatna rzeźnia.
                                                    Pozdrawiam :-)
                                                  • material Re: Grenadierów 06.03.06, 21:22
                                                    Dziękuję bardzo za wiadomości o mojej ulicy, myślę że niewielu ludzi
                                                    mieszkających tak, jak ja na Grochowie posiada wiedzę o tej dzielnicy to dzięki
                                                    Panu. Proszę, aby Pan nie przestawał w swoich wspomnieniach, bo ludzie w moim
                                                    wieku mogą się dużo dowiedzieć o dzielnicy, w której mieszkają, a nie
                                                    tylko "koczować - wegetować" (oraz przekazać dzieciom). Ja całe życie
                                                    mieszkałam na Bródnie i pamiętam, że w 7 klasie szk. podst. uczyłam się genezy
                                                    Bródna, każdy musiał wiedzieć o swoim miejscu zamieszkania, niestety teraz tego
                                                    nikt nie wymaga, a to wielka szkoda. Bardzo serdecznie dziękuję i pozdrawiam.
                                                    Czekam na Pana książkę!!!
                                                    Czy może gdzieś są zdjęcia okolic Żymirskiego, Grenadierów, Podskarbińskiej
                                                    przed II Wojny Światowej.
                                                    Pozdrawiam :-)
                                                  • monikaps Re: Grenadierów 24.03.06, 19:16
                                                    Ja też bardzo dziękuję za ten wątek, chociaż szkoda, że ostatnio nieco zaniedbany ;)
                                                    Mieszkałam na Grochowie ponad 20 lat, teraz mieszkam na Ochocie, ale na Grochowie często bywam u rodziców. I z zadziwieniem obserwuję, jak zmieniają się okolice Ronda Wiatraczna.
                                                    Ostatni Pański wpis wyjaśnił mi czemu u mnie na podwórku mówiło się "idziemy na rzeźnię" kiedy szło się na skwerek na rogu Grenadierów i Grochowskiej - teraz są tam bloki.
                                                    Zastanawiam się tylko, czemu pisze Pan "Supersam Grochów" skoro zawsze to był "Universam Grochów"?
                                                    I mam też pytanie konstruktywne: Na starych planach np.www.trasbus.com/planywarszawy/1924/362.jpg na terenach Bulwaru Stanisława Augusta zaznaczony jest Cmentarz Starowierców. Znam ten bulwarek dość dobrze, ale nigdy nie zauważyłam tam żadnych znaków, że kiedyś był tam cmentarz. Czy wie Pan coś o historii tego cmentarza? Kiedy został zlikwidowany i dlaczego. Podobno osiedle przy Kinowej w planach miało być o wiele większe i miało zajmować właśnie również bulwarek, ale tak nie jest - czy ma to jakiś związek?
                                                    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na Pańską książkę
                                                    Monika

                                                    PS. Może przyda się też link: www.diecezja.waw.pl/nawrpawel/sekcja.php?id=5
                                                  • stas_g Re: Grenadierów 24.03.06, 20:01
                                                    Był cmentarz był, został rozebrany w latach 60-tych ub. wieku. Dokładnie
                                                    cmentarz był między "PERUNEM" a UB-owskimi blokami. W tej chwili stoi tam budka
                                                    z kwiatami. Jeszcze w latach 50-tych wzdłuż Grochowskiej stał wysoki ceglany mur
                                                    z pięknie kutą bramą. Jako dzieciak byłem bardzo zafascynowany pomnikami na
                                                    cmentarzu. Na postumentach stały pomniki-sarkofagi w kształcie trumny - do dziś
                                                    nie wiem gdzie chowano zwłoki, w ziemi czy w tych sarkofagach. Całość była
                                                    bardzo zarośnięta i zaniedbana. Gdzieś ok 1965 roku na ceglanym murze pokazał
                                                    się dodatkowy płot z dykty i widać było jakieś ruchy, aż któregoś dnia zniknął
                                                    mur i ukazało się trawiaste klepisko. Swego czasu pisał o tym p. Kasprzycki w
                                                    "Warszawskich Pożegnaniach" Pozdrawiam S.
                                                  • andrzej_b2 Prośba o cierpliwość 24.03.06, 21:02
                                                    Proszę o jeszcze trochę cierpliwości. W książce będzie o cmentarzu starowierców,
                                                    o okolicznych zakładach pracy, będą też i inne tematy. Nie mogę ujawnić całej
                                                    treści na forum, gdyż pozbawiłbym wszystkich emocji oczekiwania.
                                                    Dziękuję, że pamiętacie o >Grochowskich klimatach<
                                                  • Gość: transparent Pozostalosci po zimnej wojnie? IP: *.asianet.co.th 25.03.06, 01:58
                                                    Proszę o jeszcze trochę cierpliwości. W książce będzie o cmentarzu starowierców
                                                    > ,
                                                    > o okolicznych zakładach pracy, będą też i inne tematy.

                                                    Panie Andrzeju, cierpliwie czekam, i ja i cale rzesze Panskich Czytelnikow...
                                                    A czy bedzie o pozostalosciach zimnej wojny na Grochowie? Moze w miedzyczasie
                                                    ktos inny dorzuci garsc informacji na temat schronow przeciwlotniczych na
                                                    Grochowie, ew innych pozostalosci tych czasow?
                                                    Pamietam z dziecinstwa taki schron w kamienicy przy Grochowskiej 136,
                                                    zbudowanej bodajze w 1960 roku. Budynek oczywiscie istnieje do dzis, niegdys w
                                                    sklepach na parterze ulokowal sie "miesny" i RTV (rzecz jasna osobno), ostatnio
                                                    chyba Cepelia...(?)
                                                    Schron miescil sie na poziomie zwyklych piwnic (tych od skladowania wekow z
                                                    kompotami i starych mebli), prowadzilo jednak do niego osobne wejscie
                                                    oddzielone od reszty piwnic sluzowym korytarzem z obrotowym zamkiem. Dalej
                                                    puste korytarze... Wielkie to robilo wrazenie na mojej dzieciecej wyobrazni....
                                                    Nie watpie, ze nie byl to jedyny schron w budynkach mieszkalnych tamtych
                                                    czasow. Co sie dzisiaj dzieje z tymi przestrzeniami?
                                                    Pozdrowienia dla Milosnikow Grochowa.
                                                  • pantalon Re: Pozostalosci po zimnej wojnie? 27.03.06, 11:22
                                                    taki sam schrona jest w mojej kamienicy zbudowanej w latch 50-tych XX w. na ul.
                                                    Siennickiej 32.
                                                    Niestety schron juz padl. Tzn drzwi metalowe hermetyczne zostaly zdjete (nie
                                                    bez problemow). A pomieszczenie gdzie znajdowaly sie filtry i dmuchawy
                                                    powietrza sluzy za wozkownie. Ale to nie bylo oddzielne pomieszczenie wiec moze
                                                    schron to slowo na wyrost. Po prostu piwnica byla zamykana na takie hermetyczne
                                                    drzwi z uszczelka gumowa i kolowrotem
                                                    Przyczyna zlikwidiwania byl wzrost wspolczynnika dzietnosci na naszej klatce
                                                    schodowej do czego przycznil sie m.in. piszacy te slowa

                                                    o czym donosi nie bez dumy :)

                                                    PanTalon.

                                                    P.S w sasiednich budynkach tez na pewno sa choc moze slowo schron jest na
                                                    wyrost.
                                                  • e-mka Schrony 27.03.06, 11:40
                                                    Trochę o schronach rozmawialiśmy tu:
                                                    forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=292&w=32363301&a=32363301
                                                  • Gość: transparent Schrony i szkola na Boremlowskiej IP: *.asianet.co.th 28.03.06, 06:46
                                                    Emko Nieoceniona, dzieki za drogowskaz, zaleglosci nadrobione.
                                                    444a wspomina tam przy okazji o szkole (nr 71) na Boremlowskiej i wojennej
                                                    przeszlosci tejze w roli niemieckiego szpitala. Czy temat byl dyskutowany
                                                    gdzies szerzej?
                                                  • andrzej_b2 Życzenia Świąteczne 12.04.06, 20:39
                                                    Wszystkim moim Przyjaciołom, Korespondentom i Czytelnikom „Grochowskich
                                                    klimatów” życzę pogody ducha i wiosennego odrodzenia. Niech atmosfera Świąt
                                                    Wielkanocnych stanie się dla Was wszystkich zaczynem lepszych i spokojniejszych
                                                    dni.
                                                    Andrzej :-))
                                                  • Gość: Przemek Burkiewicz Re: Życzenia Świąteczne IP: *.aster.pl 12.04.06, 21:49
                                                    Wzajemnie!
                                                  • Gość: Spinka Re: Życzenia Świąteczne IP: 213.158.197.* 15.04.06, 21:25
                                                    Panie Andrzeju

                                                    dziś pierwszy raz znalazłam to forum, i jestem pod wrażeniem.
                                                    Przeczytałamwszystko ( no prawie). Bardzo Panu dziękuję za mnóstwo ciekawych
                                                    informacji. Moja dzielnica to Żoliborz, ale pierwsze cztery lata mieszkałam na
                                                    Stanisławowskiej, bo tam mieszkali moi dziadkowie. Chodziłam do Higieny (teraz
                                                    już wiem dlaczego wszyscy mówili na ten budynek Higiena), kościół na Kamionku
                                                    to też dla mnie ważne miejsce - moi rodzice brali tam ślub, tam zostałam
                                                    ochrzczona i tam również została ochrzczona moja córka. Teraz mieszkam w
                                                    Wawrze, robię zakupy na bazarze przy pl. Szembeka, pracuję również na Pradze -
                                                    a na Żoliborz jeżdżę do rodziców, teściów i znajomych.
                                                    Mam do Pana dwa pytania - pierwsze kiedy będzie dostępna Pana książka? i
                                                    drugie - na planie z 1955 roku jest zaznaczona ulica Bogusławskiego - wiem że
                                                    wracam do wątku z poprzedniego roku, ale dla mnie jest to nowe, a przeczytałam
                                                    że ta ulica była bardzo krótko, więc może moja informacja na coś się przyda.
                                                    Najlepsze zyczenia świąteczne.
                                                  • andrzej_b2 Re: Życzenia Świąteczne 18.04.06, 08:54
                                                    Dziękuję Wszystkim za życzenia i dobre myśli, których tchnienie czułem podczas
                                                    Świąt.

                                                    Na pierwsze pytanie nie jestem w stanie dać odpowiedzi. Rozumiem niecierpliwość
                                                    Czytelników i sam jej podlegam, ale próbuję też zrozumieć mechanizmy działania
                                                    wydawnictwa, dla którego książka to po prostu produkt, który powinien się
                                                    dobrze sprzedać. Musi więc być poprzedzony odpowiednimi działaniami
                                                    technicznymi, marketingowymi, organizacyjnymi i in., o których nawet nie mam
                                                    pojęcia. Dlatego nie umiem dać odpowiedzi. W miarę dopływu wiadomości, o
                                                    rozwoju sytuacji będę informować.
                                                    Drugie pytanie nie jest skonkretyzowane, więc odpowiem tak, jak je zrozumiałem.
                                                    Nie znam przyczyn likwidacji ul. Ludwika Bogusławskiego, dzielnego obrońcy
                                                    Grochowa, bohatera bitwy pod Dębem Wielkim i Ostrołęką a później obrońcy
                                                    Warszawy. Być może niegramotni włodarze dzielnicy lat 40÷50-tych nie wiedzieli
                                                    o jego czynach, może pomylili z osobą Wojciecha Bogusławskiego- twórca opery
                                                    narodowej, a może chcieli uniknąć pomyłek adresowych, jednakowo brzmiących nazw
                                                    ulic? Faktem jest, że ul. Ludwika Bogusławskiego – gen. WP, nie ma na planach
                                                    Warszawy, zaś ul. Wojciecha Bogusławskiego – aktora i pisarza scenicznego jest
                                                    na dalekim Wawrzyszewie.
                                                    Pozdrawiam :-)
                                                  • andrzej_b2 Żymierski – Żymirski 21.04.06, 12:38
                                                    Znalazłem przypadkowo w Internecie strony, dotyczące Michała Roli Żymierskiego –
                                                    pierwszego marszałka Polski Ludowej.
                                                    pl.wikipedia.org/wiki/Micha%C5%82_Rola-%C5%BBymierski
                                                    Ponura i zagadkowa postać. Prawdziwe jego nazwisko Łyżwiński, ale okazuje się,
                                                    że nie podobało mu się ono, więc zmienił je. Przez pewien czas używał nazwiska
                                                    Żymirski, odwołując się do swych rzekomych powiązań rodzinnych z gen.
                                                    Franciszkiem Żymirskim, bohaterskim obrońcą Olszynki Grochowskiej. Po
                                                    zdemaskowaniu prawdy pozostał przy wariancie skorygowanym >Żymierski<.
                                                    W świetle tej nowej wiedzy nie byłbym już tak krytyczny w stosunku do władz
                                                    dzielnicy, które ul. Żymirskiego przemianowały na Międzyborską. Taką opinię
                                                    wyraziłem kiedyś w wątku >Śmierć ulicy<
                                                    forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=292&w=27687857&a=31831125
                                                    Jakiekolwiek były motywy działania ówczesnych urzędników, mistyfikacja której
                                                    dokonał Łyżwiński mogła istotnie prowadzić do pomyłek: bohater mógł być
                                                    utożsamiany z przestępcą i odwrotnie.
                                                    Pozdrawiam :-)
                                                  • monikaps Kaleńska 25.06.06, 21:50
                                                    Mam pytanie o budynek na ulicy Kaleńskiej. Odkąd pamiętam (połowa lat 70-tych) była tam pusta działka (obok Pewexu), a parę lat temu postawiono biurowiec w budynku wyglądającym jak stary dworek. Na dokładkę nad drzwiami ma cyfry: 1796.
                                                    Czy ktoś wie, czy w tym miejscu rzeczywiście była kiedyś taka budowla? A może była planowana? I co może znaczyć ta data? Jeśli to data.
                                                    Pozdrawiam
                                                    Monika
                                                  • doko_ksp Re: Kaleńska 25.06.06, 21:59
                                                    forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=292&w=22577401&v=2&s=0
                                                  • monikaps Re: Kaleńska 25.06.06, 22:15
                                                    Dzięki za link, chociaż niestety, niewiele wyjaśnił.
                                                    Tyle, że faktycznie tego budynku wcześniej tam nie było.
                                                  • Gość: TomB Re: Kaleńska IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 27.11.16, 13:40
                                                    Kaleńska w swoim krajobrazie fabryczno-mieszkalnym zaskakuje barokowym pałacem. Pałac przy posesji pod numerem 8.został wybudowany współcześnie już w XXI wieku. Powstał on według projektu Krzysztofa Wolskiego , który wzorował się na projekcie pałacu z Drezna , z roku 1796.Wnętrza pałacu nawiązują do historyzującej szaty zewnętrznej.
                                                  • raash Re: Życzenia Świąteczne 08.05.07, 14:40
                                                    Witam, obecnie Stanisławowska (mówimy o ulicy znajdującej się pomiędzy Szaszerów
                                                    i Dwienickiego oraz Paca, równoległej do tych ulic) nazywa się Nizinna (wiem bo
                                                    na niej mieszkam). Ostatni plan na jakim udało mi się znaleść ulicę
                                                    Stanisławowską to plan z 1958 roku:
                                                    www.trasbus.com/planywarszawy/1958/5168.jpg
                                                    Na następnym z roku 1961 juz jest Nizinna:
                                                    www.trasbus.com/planywarszawy/1961/36.jpg
                                                    Ciekawi mnie geneza nazwy (podejrzewam oczywistą, że chodzi o miejscowowść
                                                    Stanisławów znajdującą się na północ od Mińska Mazowieckiego). Choć osobiście
                                                    wolę myśleć (aczkolwiek bezpodstawnie obawiam się), że nazwa pochodzi od miasta
                                                    Stanisławów (obecnie Ivano-Frankowsk na Ukrainie), które to miasto ma nazwę o
                                                    ile pamiętam ma nazwę na cześć Stanisława Potockiego.
                                                    A ciągotki do takiej przyznam bardzo luznej interpertacji mam ponieważ rodzina
                                                    moje żony mieszkała w Stanisławowie przez kilka pokoleń.
                                                    Może właśnie takie skojarzenia spowodowały zmianę nazwy na Nizinna (widziałem
                                                    już większe przejawy paranoi u byłej władzy ludowej).
                                                    Pozdrawiam
                                                    Andrzej (również)

                                                    P.S. Panie Andrzeju pieknie dziekuję za link do strony
                                                    www.trasbus.com/planywarszawy/.
                                                    Choć nie pochodzę z Warszawy lubie znać historię miejsc w których mieszkam i
                                                    przeczytałem cały ten wątek z największą przyjemnością.
                                                  • raash Re: nie popisąłem się więc przepraszam :( 08.05.07, 14:56
                                                    Stanisławowska oczywiście nadal istnieje a jedynie jej część została
                                                    przemianowana na Nizinną ...
                                                    Ech jak się człowiek spieszy ... :-/
                                                    Zainteresowanych przepraszam !!
                                                    Pozdr
                                                    A.
    • Gość: Marcin Re: Grochowskie klimaty IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 18.05.07, 13:38
      Czy orientujecie sie jaka jest historia okolicy ulic Nowowiśniowa, Szumna, Korkowa chodzi mi konkretnie o ten rejon, kiedy powstał bank, co było tu wcześniej, moze ktos dysponuje zdjeciami z lat wczesniejszych niz 1995 ?
      • andrzej_b2 Re: Grochowskie klimaty 18.05.07, 16:50
        To zależy jak daleko sięgnąć w przeszłość?
        Ale przed zbudowaniem banku, był w tym miejscu pusty ugór. Wydeptaną ścieżką
        kilka razy dziennie przemierzał go ksiądz Karłowicz, który mieszkał w małym
        domku przy Nowowiśniowej vis a vis kościoła po drugiej stronie Korkowej. Jego
        charakterystyczną sylwetkę często można było zobaczyć, gdy wypadło stać w
        tasiemcowej kolejce pojazdów pod szlabanem i czekać na przejazd.
        Pozdrawiam :-)

        • Gość: Marcin Re: Grochowskie klimaty IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 18.05.07, 18:08
          a ten mały domek przy Nowowiśniowej w którym mieszkał ksiądz Karłowicz gdzie się znajdował, to może jest obecnie taki budyneczek z czerwonej cegły przy Nowowiśniowej 27 (prostokątny) ? wiem, że jeszcze numer 28 to dosc maly budynek (kwadratowy)

          interesuje mnie historia tej okolicy po wojnie, czy były tu zwykłe pola, czy moze jakies zaklady ? o hucie wiem, ze przestala juz wtedy funkcjonowac, ale byc moze byly w tym rejonie jakies inne zaklady ?

          • andrzej_b2 Kolonia Tramwajarzy 18.05.07, 22:12
            Gość portalu: Marcin napisał(a):

            > a ten mały domek przy Nowowiśniowej w którym mieszkał ksiądz Karłowicz gdzie
            >się znajdował, to może jest obecnie taki budyneczek z czerwonej cegły przy
            >Nowowiśniowej 27 (prostokątny) ? wiem, że jeszcze numer 28 to dosc maly budynek
            >(kwadratowy) interesuje mnie historia tej okolicy po wojnie, czy były tu zwykłe
            >pola, czy moze jakies zaklady ? o hucie wiem, ze przestala juz wtedy
            >funkcjonowac, ale byc moze byly w tym rejonie jakies inne zaklady ?

            Dawno nie byłem w tym rejonie, więc nie przypomnę sobie, pod którym nr mieszkał
            ks. Karłowicz? Pamiętam tylko, że w małym otynkowanym domku. Interesujący Cię
            rejon Gocławka w latach przedwojennych przedstawia skan mapy z 1931:
            foto0.m.onet.pl/_m/74c026fd70fe03d3ae6b24fc01310d98,21,19,0.jpg
            Zaznaczyłem na nim rejon tzw. Kolonii Tramwajarzy, bo o to chodzi, i zachowane
            do dziś czworaki robotnicze huty szkła Dworzyńskiego.
            W latach 1933-34 dyrekcja Tramwajów Miejskich zakupiła puste tereny ograniczone
            czworokątem obecnych ulic: Korkowa, Szumna, Kalinowska, Barburki i na dogodnych
            warunkach sprzedawała swym pracownikom działki pod budowę domów. Dziś w ogólnym
            zarysie chyba zachował się przedwojenny kształt całej okolicy. Topografię tego
            rejonu w latach 70-tych, tj. przed wybudowaniem banku przedstawia następny skan
            foto3.m.onet.pl/_m/7dced081ab3b87a7eaf43441926418df,21,19,0.jpg
            Dodam, że nie było tu żadnych zakładów przemysłowych, nie licząc zakładu
            kamieniarskiego, na rogu Korkowej i Naddnieprzańskiej.
            Pozdrawiam :-)
            • Gość: Marcin Re: Kolonia Tramwajarzy IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 18.05.07, 23:52
              bardzo dziekuje Panu za ten opis :-)

              powracajac do ks. Karłowicza , czy dom w którym mieszkał istnieje do dziś i może Pan pamięta czy był on na rogu Nowowiśniowej i Szumnej ? ciekaw jestem gdzie dokładnie mieszkał, w razie co jutro zamieszcze zdjecie :-)
              • andrzej_b2 Czcigodny Jubilat 19.05.07, 10:08
                pl.wikipedia.org/wiki/Wac%C5%82aw_Kar%C5%82owicz
                • Gość: Marcin Re: Czcigodny Jubilat IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 20.05.07, 10:56
                  dziekuje za link

                  moze poznaje Pan czy to był ten dom ?
                  img218.imageshack.us/img218/5751/dsc00685dq5.jpg

                  Pozdrawiam
                  • andrzej_b2 Re: Czcigodny Jubilat 20.05.07, 19:23
                    Gość portalu: Marcin napisał(a):

                    >moze poznaje Pan czy to był ten dom ?

                    Przykro mi, ale nic nie mogę sobie skojarzyć po upływie ponad 20 lat, gdy tam
                    częściej bywałem. Pamiętam tylko, że ks. Karłowicz mieszkał po parzystej stronie
                    ul. Nowowiśniowej, między Szumną a Sępią, bliżej tej ostatniej. Na narożniku ul.
                    Nowoiśniowej i Szumnej był sklep spożywczy, a nieparzysta strona Nowowiśniowej
                    była wtedy jeszcze niezabudowana, i nie wiem nawet jak jest dziś?
                    Jestem pewien, że co do miejsca zamieszkania lepiej są zorientowani mieszkańcy
                    tego rejonu, wówczas bezpośredni sąsiedzi Księdza. Radziłbym skonkretyzować
                    pytanie i osobno postawić je na forum.
                    Pozdrawiam :-)
    • Gość: dior111@gazeta.pl Re: Grochowskie klimaty IP: 195.117.255.* 13.11.07, 14:42
      Dzień Dobry!
      Z góry przepraszam, za zakłucanie spokoju.
      Panie Andrzeju jest Pan "Starym " mieszkańcem Grochowa. Z
      przyjemnością czytałam Pana wspomnienia o Grochowie. Mam prośbę, a
      właściwie pytanie.
      Czy wie Pan, czy może pamięta lub może orientuje się gdzie mogę
      uzyskać informację o budynku znajdujacym się przy Witolińskiej 41,
      albo wogóle o tym adresie (nie koniecznie budynku)?

      Byłabym wdzięczna za każda informację.
      Pozdrawiam Iwona
      • andrzej_b2 Re: Grochowskie klimaty 14.11.07, 08:37
        Nie mam patentu na znajomość tematu, ale tyle co wiem jest w linku:
        forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=292&w=23333171&v=2&s=0
        • momas Re: Grochowskie klimaty 14.11.07, 10:57
          Panie Andrzeju, długo mnie nie było tutaj, więc może pominęłam. Czy
          Pana książka juz się ukazała?
          Bo, prawdę mówiąc poczytałabym ją bardzo chętnie, zwłaszcza po
          lekturze tego smakowitego wątku...
          Pozdrawiam, Momas
    • demarkiz Re: Grochowskie klimaty 27.12.07, 15:37
      Szanowny Panie Andrzeju. Czytałem część Pana wspomnień, chylę czoła.
      Mam też pytanie, czy budynek na załączonym zdjęciu coś Panu przypomina.
      To ponoć bursa prowadzona przez Panią Marszałkową Piłsudską, w okolicach obecnej
      ul. Kobielskiej (wtedy chyba Sztabowa, lub Kwatery Głównej). Pozdrawiam
      img99.imageshack.us/my.php?image=jappolfc0.jpg
      • andrzej_b2 Sierociniec 28.12.07, 13:48
        Budynek trochę mi przypomina długi parterowy dom przy ul Grochowskiej 172, który
        był siedzibą m.in.: Komisariatu Policji Państwowej, Towarzystwa Przyjaciół
        Grochowa, Związku Rezerwistów i różnych organizacji społecznych. Jednak gdy
        porównałem szczegóły architektoniczne, jestem pewien, że to nie ten budynek.
        Był na Kobielskiej 39 „Sierociniec im. Marszałka J. Piłsudskiego”, ale to
        dwupiętrowy otynkowany dom z ryzalitem środkowym i balkonami (rozbudowany, stoi
        do dziś). Była to wówczas bursa na 90 sierot wojskowych. Ale i ten budynek nie
        ma nic wspólnego z pokazanym na zdjęciu.

        Pozdrawiam wszystkich już Noworocznie :-)
        • demarkiz Re: Sierociniec 30.12.07, 19:57
          Piękne dzięki za odpowiedź. Wrzuciłem ten temat na www.werttrew.fora.pl, miejsca do identyfikacji. Może tam ktoś rozszyfruje tą zagadkę.
          Szczęśliwego Nowego Roku. Pozdrawiam
        • e-mka Re: Sierociniec 30.12.07, 22:40
          Panie Andrzeju, czy miał Pan na myśli sierociniec przy Krypskiej 39?
          tiny.pl/pdhd
          Również pozdrawiam noworocznie!
          • andrzej_b2 Re: Sierociniec 31.12.07, 09:58
            Witam Pani Małgosiu, po długiej przerwie. Dziękuję za korektę mojego błędu –
            istotnie chodziło mi o Krypską, a nie Kobielską!

            Nie wszyscy wiedzą, że groźba usunięcia z normalnej szkoły „na Krypską”, to był
            koronny argument, którego używali nauczyciele w grochowskich szkołach przez
            wiele powojennych lat. Nie był to zakład poprawczy, ale szkoła, w której
            stosowano specjalne środki wychowawcze. Różni przerośnięci jej absolwenci, na
            ogół na niej kończyli edukację. Szkoły średnie były dla nich zamknięte, a dalsza
            edukacja była możliwa tylko przez zdobycie tzw. „papierów czeladniczych”.
            Pozdrawiam :-)
            • zbyszek_33 Kolej jablonowska 05.01.08, 19:27
              Podrzucam fotkę, jak mniemam, kolejki jabłonowskiej z jej
              charakterystycznym parowozem "samowarkiem" firmy Orenstein & Koppel.
              Zdjecie pochodzi z:

              www.thornb2b.co.uk/Poland_at_War/Jews_of_Poland_WW2/Polish%20Jews%20WW2/Images/Warsaw_train_58.jpg


              I jest mylnie opisane jako "jewish smail train"
              Może to widok od stromy lasów miedzeszyńskich na pola wsi Zerzeń ?
              Pozdrowienia

              • andrzej_b2 Re: Kolej jablonowska 06.01.08, 18:15
                Trudna jest identyfikacja takich zdjęć, na których nie widać żadnego
                charakterystycznego szczegółu. Takie samowarki z „cybuchem” jeździły nie tylko
                na linii wawersko-jabłonowskiej. A w ogóle coś wydaje mi się, że to nie są pola
                Zerzenia.
                Scenka przedstawia letni dzień. Na pierwszym planie widać polną drogę, która
                ukosem ma zamiar przeciąć tor. Kolejka jedzie po łuki toru i składa się z 6, 7 a
                może więcej wagonów pustych! (to ważny szczegół), z których jeden jest typowo
                wycieczkowy. Za torem widać ogromny ugór z rzadka porośnięty, prawdopodobnie
                krzakami jałowców.
                Jeśli przyjąć, że to jest „nasza kolejka”, to stawiałbym, że zdjęcie przedstawia
                teren między Otwockiem a Karczewem. Wszystko wskazuje, że jest to niedziela,
                nasza kolejka jedzie pusta w kierunku Otwocka (był tam taki łuk), skąd dopiero
                zaczynie zabierać pasażerów powracających z wilegiatury.
                To tylko taka moja teoria, ale kto wie?
                Pozdrawiam :-)
                • Gość: waldemaro Re: Kolej jablonowska IP: *.multimo.gtsenergis.pl 18.01.08, 17:17
                  Przepraszam za wtręt , ale dopiero dzisiaj wszedłem na tę stronę i
                  przeczytałem pańskie wspomnienia o Grochowie.Ja urodziłem się na
                  ulicy Sulejkowskiej pod szóstym , i wniskuję że jestem od pana
                  trochę młodszy (rocznik 60).Ale być może znał pan mojego ojca Adama
                  (rocznik 25)lub stryja Henryka(rocznik 39), lub też którąś z ich
                  sióstr Irenę lub Teresę.Aha , nasze nazwisko brzmi Lewantowicz.Łączę
                  pozdrowienia Waldek z Grochowa
                  • andrzej_b2 Mój Kolega Heniek 18.01.08, 20:31
                    Doskonale pamiętam Henryka i jego Rodziców. Uczęszczałem z nim razem do szkoły
                    163 przy Tarnowieckiej 55. Proszę pozdrowić Stryja, i niech się odezwie na priva.
                    • Gość: waldemaro Re: Mój Kolega Heniek IP: *.multimo.gtsenergis.pl 19.01.08, 11:43
                      Niestety , stryj Heniek już nie żyje , ale powiem Cioci że znalazłem
                      na forum jego szkolnego kolegę - na pewno się ucieszy.A ja też
                      jestem szczęśliwy że znalazłem tę stronę , bo bardzo mnie intersuje
                      historia mojego kochanego Grochowa.Nadal tu mieszkam , choć teraz
                      trochę dalej , naul.Grochowskiej,ale za Wiatraczną.Pozdrawiam
                      serdecznie i czekam na dalsze opowieści.
                      • andrzej_b2 Re: Mój Kolega Heniek 19.01.08, 22:20
                        To smutna informacja, ale zapewniam Państwa, że będę o Nim pamiętał w modlitwach.
                        Pozdrawiam
    • Gość: Michał Żurawski Re: Grochowskie klimaty IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 20.04.08, 18:31
      Panie Andrzeju,

      Na forum trafiłem zupełnie przez przypadek szukając szkoły swojego
      ojca - własnie szkoły 163. Zacząłem czytać ojcu pańskie wspomnienia
      i okazało się, że mieszkaliście niedaleko siebie - ojciec -
      Kazimierz Żurawski - swoje mlode lata mieszkal na ul. Tarnowieckiej
      razem ze swoimi dwoma bracmi - Witkiem i Heńkiem (gluchy) oraz
      siostra Marysią - wychowywani jedynie przez mamę (czyli moją babcię;
      dziadek zginął w Buchenwaldzie). Na podwórku rósł olbrzymi
      kasztanowiec stojący po dzień dzisiejszy.

      Bardzo proszę panie Andrzeju o kontakt na mój mail
      mi.zurawski@wp.pl - ojciec pragnie z Panem sie skontaktować - bardzo
      prawdopodobne, że razem się bawiliście na podwórku.

      Pozdrawiam i dalej czytam pańskie wspomnienia.
    • Gość: piękne czasy Re: Grochowskie klimaty IP: 82.160.16.* 12.11.08, 22:05
      Nie jestem z warszawy tylko z otwocka ale większą część swej
      młodości spędziłem w w-wie.Grochów jest mi bliski -3lata
      ZSZ.naprzeciw wedla z tyłu kamionek.Taaak,pomimo że już byłem
      podrostkiem ale jeszcze nie "starszyzną" więc na rezorekcjach
      musiałem zadowolić się tak jak opiysywał to andrzej-b2 kluczem lub
      puchą i karbidem. Kiedyś,dostałem od starszego kolegi[oczywiście
      odpłatnie]gotowy duży ładunek zawiniętego,upragnionego kalichlorku w
      szmatce bawełnianej.Ponieważ w otwocku tramwai brak,więc przed
      kościołem [coś dostawiali leżały ogromne głazy
      granitowe]."Starszyzna" na jednym kładła ładunek a drugim z góry w
      momencie jak ksiądz naprzeciw szedł w procesji pod baldach.Huki były
      tak potężne że strzelcom aż nogawki wywijało.Nawiązując do mojego
      ładunku bałem się i rozdzieliłem go na 2 mniejsze.Teraz po latach
      pozostały tylko niezapomniane wspomnienia.Dawne już nigdy nie wróci.
      napisał-Waldek-chemik
      • Gość: Z Grochowa Re: Grochowskie klimaty IP: *.chello.pl 13.11.08, 08:03
        Gość portalu: piękne czasy napisał(a):

        > Nie jestem z warszawy tylko z otwocka ale większą część swej
        > młodości spędziłem w w-wie.Grochów jest mi bliski -3lata
        > ZSZ.naprzeciw wedla z tyłu kamionek.Taaak,pomimo że już byłem
        > podrostkiem ale jeszcze nie "starszyzną" więc na rezorekcjach
        > musiałem zadowolić się tak jak opiysywał to andrzej-b2 kluczem lub
        > puchą i karbidem. Kiedyś,dostałem od starszego kolegi[oczywiście
        > odpłatnie]gotowy duży ładunek zawiniętego,upragnionego kalichlorku
        w
        > szmatce bawełnianej.Ponieważ w otwocku tramwai brak,więc przed
        > kościołem [coś dostawiali leżały ogromne głazy
        > granitowe]."Starszyzna" na jednym kładła ładunek a drugim z góry w
        > momencie jak ksiądz naprzeciw szedł w procesji pod baldach.Huki
        były
        > tak potężne że strzelcom aż nogawki wywijało.Nawiązując do mojego
        > ładunku bałem się i rozdzieliłem go na 2 mniejsze.Teraz po latach
        > pozostały tylko niezapomniane wspomnienia.Dawne już nigdy nie
        wróci.
        > napisał-Waldek-chemik
        Kończyłeś ZSZ na ińskiej 1/5 ?
        • Gość: piękne czasy Re: Grochowskie klimaty IP: 82.160.16.* 14.11.08, 19:05
          Tak,tylko wtedy[lata 70-te a nawet wcześniej] nazwa ul.przy
          ZSZ.brzmiała: Bliska 17,póżniej przerobiono ją na: Mińska
          1/5.Grochowskie klimaty? Kto pamięta przy dworcu W-wa
          wsch.bazar "ciuchy"? Bazar "różyckiego" w/g mnie to nie było to
          co "ciuchy".
          Waldek-chemik
        • Gość: piękne czasy Re: Grochowskie klimaty IP: 82.160.16.* 14.11.08, 19:16
          Cześć Odpowiedziałem Ci ale nie tam gdzie trzeba.[klikłem niżej i
          odp.sam sobie.Możesz odczytać.
          Waldek-chemik
          • Gość: Z Grochowa Re: Grochowskie klimaty IP: *.chello.pl 15.11.08, 00:01
            Ja kończyłem tę budę w 1969. Adres na maturze jest Mińska 1/5.
            PS
            Te seanse w kinie "Kamionek" ... .
            I te solówki nad jeziorkiem ... .
            • Gość: z witolina Re: Grochowskie klimaty IP: 165.72.200.* 15.11.08, 18:44
              Witam,
              przeczytałem z zapartym tchem cały niniejszy wątek ( w szczególności
              wpisy Pana Andrzeja - pełen szacunek) i przyznam, iż chętnie
              przeczytałbym książkę. Czy ktoś mógłby udzielić informacji, w której
              księgarni można nabyć przedmiotową książkę "Grochów-odchodzące
              klimaty"?
              Pozdrawiam serdecznie.
              • zbyszek_33 Re: Grochowskie klimaty - książka 15.11.08, 19:41
                Gość portalu: z witolina napisał(a):

                > Witam,
                > przeczytałem z zapartym tchem cały niniejszy wątek ( w
                szczególności
                > wpisy Pana Andrzeja - pełen szacunek) i przyznam, iż chętnie
                > przeczytałbym książkę. Czy ktoś mógłby udzielić informacji, w
                której
                > księgarni można nabyć przedmiotową książkę "Grochów-odchodzące
                > klimaty"?
                > Pozdrawiam serdecznie.

                Witam,
                Dochodzą słuchy, że książka Pana Andrzeja będzie do kupienia
                na Grochowie w dniu 30 listopada br. !?

                Gorąco pozdrawiam (szczególnie autora) :)
                • Gość: dorocia Re: Grochowskie klimaty - książka IP: 83.238.103.* 06.01.09, 08:16
                  Dla Pana Andrzeja najserdeczniejsze życzenia wszystkiego najlepszego
                  w Nowym Roku. Czy książka rzeczywiście się ukazała, czy
                  tylko "słuchy chodziły"?
                  Panie Andrzeju, wierne grono pana sympatyków i czytelników nadal
                  oczekuje na książkę! Prosimy o aktualne wiadomości.
            • Gość: piękne czasy Re: Grochowskie klimaty IP: 82.160.16.* 16.11.08, 11:10
              Ja kończyłem w 1967- była,Bliska 17
              • Gość: fanstonsów Re: Grochowskie klimaty IP: 212.76.37.* 05.01.09, 01:25
                Panie Andrzeju, Szacun! Jest Pan Wielki! Czytałem z zapartym tchem i podziwem
                dla znakomitego pióra Prawdziwego Warszawiaka.

                -fs

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się


Nakarm Pajacyka