manka50
11.07.18, 14:09
Tytuł nie jest ani przewrotny ani durny. Odzwierciedla raczej stan mojego ducha,bo u psychiatry nie byłam, tylko u psychologa. A miałam z czym pójść.
....ale od początku.
Niegłupia dziewczynka. Ale cholernie samotna mimo, że rodzina zwyczajna. Tyle tylko, że ona jakaś inna i chyba to był problem.
Umiałam czytać i pisać w wieku 4 lat, pomijam że uczyłam się od starszego wiele lat brata, byłam jego cieniem. Ale on moim obrońca nie. Chciałam żeby mnie rodzice i on kochali, ale do dziś idzie im kiepsko.
Bo jestem inna? To tez.
Jak mała dziewczynka słyszałam wciąż, że jestem...beznadziejna. Brzydka, gruba, głupia. Że inne dzieci są ekstra a ja nie. Brak wciąż wyśmiewał tusze , która potem jak się okazało wynikała z problemów z hormonami, odstające uszy, sztywne włosy i garbaty noc, który sam mi złamał choć całkiem przypadkiem to się stało.
Rodzice ze wsi, więc patrzyli zawsze na świat oczami bez perspektyw. Dzięki nauczycielce z miasta, która uczyła mnie w pierwszych latach szkoły, zrozumiałam że przynajmniej nie jestem głupia. Wręcz przeciwnie. Że jestem zdolna. Dzięki tej kobiecie, która walczyła o moją przyszłość z moimi rodzicami, nie stałam się żoną jakiegoś gospodarza, choć rodzice mieli gorszy plan - córkę ma się po to, by opiekowała się rodzicami. Brat, naturalnie studia i tak dalej.
Na szczęście po naciskach udało mi się pójść do ogólniaka, do miasta. Mieszkałam poza domem i to był pierwszy krok do wolności. Potem poleciało. Ale kompleksy zostały. Ogromne. Zaczęłam się leczyć hormonalnie dzięki badaniom okresowym w pracy, schudłam i poczułam się dużo lepiej, ale wciąż w głowie mam tamte 85 kg zamiast tych co mam 62.
Wciąż mam złamany nos ale uszy chowam w długich włosach. Wciąż myślę, że jestem niewystarczająco dobra, mądra, wykształcona, idealna i tak dalej i dalej i dalej.....
Przez te kompleksy wiązałam się ze złymi facetami, tak wybierałam. Małżeństwo z maminsynkiem nadużywającym alkoholu i potem związek z borderem, który mnie wypala do dziś, choć nie jesteśmy już razem. Były realizuje plan zniszczenia mnie, a ze mieszkamy w jednej niedużej miejscowości nie jest mu to trudno robić. Przez rok miałam to gdzieś ale to nie pomaga, jego macki skłóciły rodzinę. Moją, bo mota i miesza mimo że ma kogoś innego. Ale czerpie radość z tego zapowiadanego zresztą zniszczenia mnie.
Psycholog mnie naprawia, a raczej ja dzięki niej próbuję naprawić siebie, ale.....jedno zdarzenie, jak teraz zachowanie bratowej, i pękam. Spotkania co tydzień nie dają dość siły, nie umiem sobie poradzić z ta nagonką na którą nie zasłużyłam. a w zasadzie zasłużyłam byciem miłą i spolegliwą kiedyś. I teraz też. Uciekłam z domu, z którego mnie wywalano. Jak kiedyś z rodzinnego. Bo postanowiłam żyć po swojemu, rozwijać się. Eks zresztą chciał także żebym była domowa kurą, bez pracy, uzależnioną od niego. Poroniłam, nie mam dzieci bo nie mogę po tamtej sytuacji. Czuję się sama a raczej samotna w tej walce o siebie. Mam 50 lat i pustkę. chciałam rok temu się zabić, planowałam ale.....jakoś dałam radę z tymi myślami....Psycholog to było wyjście z tych mysli, inaczej bym ich nie odegnała skutecznie.
Mam póki co prace, mam swoje mieszkanie. A mimo to nie potrafię się tym cieszyć, bo czuję się znowu zaszczuta, zakompleksiona. Jak sobie z tym radzić?