zanyen
07.08.14, 14:11
Cześć wszystkim
Podczytuję forum od jakichś 2 tygodni, od kilku dni przymierzałam się do założenia swojego wątku
Ten wpis jest trochę długi, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Będę wdzięczna za wszelkie rady i wskazówki
Od 1,5 tygodnia mam diagnozę Hashimoto + niedoczynność tarczycy.
Wyniki:
TSH 4,51 norma 0,27 - 4,2
FT4 1,02 norma 0,93 - 1,70
anty - TPO 7 norma 0 - 34
ant - TG 321 norma 0 - 115
wit d3 - 15,8 norma 30 - 80
hemoglobina 10,3 norma 11 - 16
hematokryt 32,1 norma 35 - 50
średnia objętość krwinki czerwonej 78,5 norma 80 - 97
średnia zawartość hemoglobiny w krwince czerwonej 25,2 norma 26,5 - 33, 5.
Kilka dni temu zrobiłam test, który jest na forum (wyszło mi
43 punkty).
Biorę teraz od około 9 dni euthyrox 25, sorbifer i vigantol - i powoli czuję, że odżywam, aczkolwiek w pierwszych dniach było ciężko (mocne bóle kości, stawów i mięśni i potworne migrenowe bóle głowy prawie non stop). Na bóle głowy pomaga mi herbata z korzeniem imbiru (poprawia krążenie). Powiem szczerze, że dopiero teraz, jak się zaczęłam budzić sama z siebie przed budzikiem i normalnie wstawać, bez zwlekania się z łóżka pół godziny, to zaczynam mieć porównanie, jak potwornie zmęczona się czułam jeszcze 2 tygodnie temu.
Zmęczenie, marznięcie, przeziębienia i osłabienie towarzyszą mi od niepamiętnych czasów. Kilka tygodni po moim urodzeniu moja skóra zrobiła się bardzo sucha i łuszcząca, zmiany były najpierw na stawach, potem objęły całe ciało. Zdiagnozowano mi wrodzoną rybią łuskę (ale nie miałam robionych badań genetycznych, w tej chwili w Polsce nie da się ich zrobić). Dermatolodzy na mój widok zaczynali szukać podręczników i ogólnie kończyło się na stwierdzeniu "o, sorry, z tym się niewiele da zrobić", dostawałam maści, które niewiele pomagały. Oprócz tego cały czas byłam zmęczona i marzłam, ale tłumaczono to chorobą skóry.
Po ukończeniu 13 lat dostałam leki - Neotigason (retinoid - podwyższa poziom wit. A w organizmie, obniża poziom wapnia), na kilka miesięcy pomogło, potem wszystko wróciło do normy. Brałam go prawie 10 lat, odstawiłam, kiedy zaczęłam się bardzo źle czuć (bóle kości i stawów, osłabienie) i jakoś sobie radziłam z pomocą maści/ balsamów. Kilka lat temu odkryłam, że całkiem nieźle na skórę działa kwas mlekowy - umożliwił mi on złuszczenie całego chorego naskórka (po porządnym peelingu wyglądam całkiem nieźle, ale... ten efekt utrzymuje się około 1 - 2 dni (!), po tym czasie skóra znów zaczyna ciemnieć i się łuszczyć).
Od czasu do czasu były takie momenty, kiedy moja skóra spontanicznie zaczynała się goić np. na rękach, wyglądała ładnie kilka dni, po czym znów wszystko wracało do normy. Nigdy nie umiałam wytłumaczyć takiej spektakularnej zmiany ani dietą, ani zmianą trybu życia i do niedawna to była dla mnie kompletna zagadka.
Dość często miewam problemy z anemią (to u mnie standard, łykałam żelazo długo i wytrwale kiedyś, ale w ogóle nie czułam żadnej poprawy), kilka lat temu miałam też przygodę z kardiologią. Wyszłam z domu w czasie dużego upału (miałam coś do załatwienia na mieście i musiałam), dość szybko poczułam się bardzo źle, po drodze miałam klinikę dermatologiczną - zajrzałam tam i to mnie uratowało. Po spytaniu, czy ja sobie mogę tu chwilę posiedzieć zamknęły mi się oczy i mimo tego, że słyszałam, co ktoś do mnie mówi, to nie byłam w stanie zareagować. Szybko okazało się, że mam porządne zaburzenia rytmu serca, tachykardię i migotanie przedsionków. Byłam wtedy tydzień na oddziale kardiologicznym, po badaniach okazało się, że mam bardzo niski poziom elektrolitów (potas, magnez?, nie pamiętam, co jeszcze), niskie/ bardzo niskie ciśnienie i tachykardię. Dostałam kroplówki, trochę się poprawiło, ale nie zostałam zdiagnozowana. W wypisie napisano mi, że mam zwiększoną utratę elektrolitów przez pot, co jest bzdurą kompletną, bo ja przy rybiej łusce nie pocę się wcale. Brałam potem magnez i potas jakiś czas, uważałam bardzo (i nadal uważam) na upał, bo szybko się wtedy przegrzewam, ale do poradni kardio nie poszłam.
Od lat mam też problemy z mega bolesnymi miesiączkami (mdłości, wymioty, omdlenia, osłabienie, biegunki, ból level hard). Wędrowałam po lekarzach, którzy stwierdzali "na oko" zaburzenia hormonalne i dawali mi tabletki, na kilka miesięcy się trochę poprawiało, po czym z powrotem było źle. Za którymś razem dostałam Logest, a po nim WSZYSTKIE objawy uboczne, jakie tylko były na ulotce, odstawiłam je po kilku dniach, dochodziłam do siebie 3 tygodnie - i po tym dałam sobie spokój z ginekologami na dłuższą chwilę. Brałam tabletki przeciwbólowe i wegetowałam. W maju tego roku się przełamałam i poszłam do kolejnego lekarza, dostałam Mercilon, pierwsze 2 opakowania czułam się bardzo średnio, ale teraz jest już lepiej.
W trakcie świąt wielkanocnych podczas rozmów ktoś z mojej rodziny wspomniał, że któraś prababcia miała takie same objawy skórne jak ja, kiedy przechodziła menopauzę. Pomyślałam wtedy przelotnie, że może też powinnam zrobić badania hormonalne, zwłaszcza, że tak naprawdę objawy rybiej łuski, które mam - nie pasują do obrazu wrodzonych typów tej choroby, ale odłożyłam to w czasie i dopiero 2 tygodnie temu tak się złożyło, że poszłam na badania. Diagnoza była dla mnie dużym zaskoczeniem, zwłaszcza, że już po kilku dniach zauważyłam sporą poprawę samopoczucia. Prawdę mówiąc, to dopiero przy robieniu tego testu tutaj na forum, dotarło do mnie, że mam całkiem sporą ilość objawów, ale chyba po prostu nauczyłam się to ignorować.
Wczoraj zauważyłam, że znów zaczyna mi się goić skóra na nadgarstkach - dokładnie tak, jak kilka (kilkanaście razy wcześniej) i teraz wreszcie rozumiem, dlaczego tak się dzieje
mam nadzieję, że uda mi się odżyć i podleczyć całą skórę, to byłoby dla mnie po prostu coś totalnie niesamowitego - choruję na skórę, odkąd pamiętam, to już ponad 27 lat
... i chciałabym w końcu poczuć się dobrze
Rozumiem też, dlaczego tak źle czułam się zimą - w zeszłym roku ok. 9 miesięcy mieszkałam nad morzem, najpierw w Norwegii, potem w Trójmieście, jadłam sporo ryb - i ogólnie POWINNAM czuć się dobrze, bo przecież jod... a czułam się gorzej niż tragicznie (potrafiłam siedzieć w domu w rękawiczkach, miałam sine ręce, byłam kompletnie bez energii i nawet nie miałam siły myśleć, o co chodzi, od listopada do marca w zasadzie non stop byłam przeziębiona - gardło, zatoki, uszy, kaszel, katar i tak w kółko). W marcu br. wróciłam na Dolny Śląsk i dość szybko poczułam się (nieco) lepiej. Aha, w ogóle nie chciało mi się wtedy jeść. Jadłam jeden malutki posiłek na dzień, wpychając go w siebie przemocą - schudłam kilka kilogramów, ale niedużo. Ogólnie - jeśli chodzi o wagę, to mieszczę się w prawidłowych granicach, aczkolwiek zauważyłam, że łatwo mi przybrać na wadze. Ale mam duży problem, jeśli chodzi o zakwasy po jakimkolwiek wysiłku. Długo myślałam, że to wina tego, że jestem "bez kondycji", aczkolwiek zakwasy po byle czym mam cały czas, niezależnie od tego, czy regularnie ćwiczę (trenowałam kiedyś karate), czy chodzę po górach, czy nie robię nic specjalnie obciążającego. W dzień, kiedy miałam pobieraną krew niosłam kawałek zakupy, po czym następnego dnia miałam zakwasy w CAŁYCH rękach i po prostu mnie to załamało. Macie jakieś recepty na szybszą regenerację mięśni po wysiłku?
Tak więc, podsumowując, biorę teraz 25 euthyroxu, mercilon (ok 4h później), a wieczorem sorbifer i vigantol. Dodatkowo w ciągu dnia popijam herbatę ze świeżym korzeniem imbiru i wreszcie czuję, że czuję się lepiej, aczkolwiek już teraz po tygodniu i po pierwszej euforii widzę, że chociaż marznę nieco mniej i jestem przytomniejsza, to sporo objawów jeszcze jest - muszę się po prostu uzbroić w cierpliwość.
Dziękuję za cierpliwość i za przeczytanie tego wpisu
mam nadzieję, że zechcecie podzielić się ze mną swoją wiedzą i doświadczeniem
Pozdrawiam i życzę dobrego dnia