21-letnia Anna Dybowska mieszkała z rodziną w niewielkiej miejscowości Jarkowo w pobliżu Kołobrzegu (województwo zachodniopomorskie). Była pilną, bardzo pracowitą uczennicą, która marzyła o skończeniu Akademii Medycznej w Warszawie. Dziewczyna chciała zostać farmaceutką i otworzyć własną aptekę.
1 lipca 2004 roku tata zawiózł ją do Gorawina, gdzie wsiadła w autobus do Kołobrzegu, a następnie ok. godz. 22 do pociągu jadącego w kierunku stolicy. Kolejnego dnia rano miała egzaminy, więc usiadła w ostatnim wagonie, licząc, że tam znajdzie ciszę i spokój - dogodne warunki do powtórzenia materiału.
Około 3 w nocy do przedziału, w którym siedziała jedynie Anna, wtargnęło dwóch mężczyzn pod wpływem środków odurzających. Przysiedli się do niej i zaczęli z nią rozmawiać. Z początku starali się nie wzbudzać podejrzeń, mówili, że są studentami. W rzeczywistości dwaj mężczyźni - 22-letni Artur F. i 23-letni Dariusz M. - byli drobnymi przestępcami, wcześniej karanymi za kradzieże i rozboje. W podróż pociągiem wybrali się w konkretnym celu - chcieli "wyjątkowo" uczcić urodziny 22-letniego Artura. Niestety, zamierzali "uczcić" ten szczególny dzień w makabryczny sposób - planowali bowiem kogoś okraść lub zabić.
- Weszli do przedziału, w którym siedziała 21-letnia dziewczyna - informowała Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Podali się za studentów, zaczęli z nią rozmawiać. Po kilku minutach specjalnym kluczem zamknęli przedział, zasłonili okna i pobili dziewczynę. Zabrali jej pierścionek, telefon, 100 zł.
Artur F. i Dariusz M. znęcali się nad swoją ofiarą przez całą podróż do Warszawy. Gdy pociąg dotarł na miejsce koło godz. 6 rano, kazali jej wysiąść razem z nimi, a następnie wsiąść do pociągu jadącego do Bydgoszczy. Anię i jej oprawców mijało wiele osób, ale dziewczyna była tak zastraszona, że nie odważyła się prosić o pomoc.
- Była zastraszona, wręcz sparaliżowana strachem. Napastnicy grozili, że jeśli tylko piśnie słowo, zabiją ją - mówiła sędzia podczas rozprawy. - Z drugiej zaś strony obiecywali, że puszczą wolno, gdy będzie wypełniała ich polecenia.
W pociągu mężczyźni zaciągnęli ją do toalety. Chcąc ją uciszyć, wepchnęli jej do ust papierowe ręczniki. Zaczęli ją dusić, a potem wyrzucili dziewczynę przez okno wprost z pędzącego pociągu.
Zwłoki nastolatki zostały znalezione 2 lipca nad ranem przez konduktora innego pociągu. Zmasakrowane ciało leżało w pobliżu torów kolejowych w miejscowości Zduny koło Łowicza (województwo łódzkie). Według przeprowadzonych badań, po wypchnięciu przez okno Anna najprawdopodobniej żyła jeszcze kilka minut. Ostateczną przyczyną śmierci było mocne uderzenie głową o betonowy słup trakcyjny, a następnie o nasyp kolejowy. Mordercy pojechali jeszcze do Warszawy Zachodniej, gdzie przesiedli się w powrotny pociąg. W Toruniu podzielili się łupami i zakończyli potworną imprezę. Tydzień później zostali zatrzymani.
Morderstwo 21-leniej Anny Dybowskiej wzbudziło ogromne poruszenie w mediach, cała Polska przeżywała śmierć niewinnej dziewczyny. Ta historia na długo zapadła wszystkim w pamięci, ponieważ okrucieństwo tej zbrodni, a do tego jej motyw (uczczenie urodzin) są zatrważające. Obaj podejrzani przyznali się do winy, chociaż składając odpowiednie wyjaśnienia, często zmieniali wersję zdarzeń, tak samo jak próbowali wzajemnie przerzucać na siebie winę.
- Ja pamiętam tylko, że ją okradliśmy, a co było potem, nie pamiętam, bo byłem pod wpływem narkotyków. O tym, że wypchnąłem tę dziewczynę z pociągu, powiedział mi Darek - czytamy w "Gazecie Wyborczej" z 4 lutego 2005 roku.
Dariusz M. zaś chciał zrzucić odpowiedzialność za zabójstwo Anny na kolegę.
- Artur wypchnął Anię z pociągu. Ja otworzyłem drzwi, ale na początku nie wiedziałem, że on planuje kogoś wyrzucić - tłumaczył.
Dariusz M. i Artur F. zostali poddani badaniom sądowo-psychiatrycznym. Prowadzący badania psychiatrzy wydali jednogłośny werdykt, nie pozostawiając żadnych wątpliwości.
- Badający ich biegli psychiatrzy stwierdzili, że byli oni w pełni poczytalni w chwili popełniania zbrodni - powiedział Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
W 2005 roku, dokładnie 5 września, sąd wydał wyrok ws. dwóch młodych barbarzyńców. Dariusza M. skazano na 25 lat więzienia, zaś jego kolegę Artura F. - na dożywocie jako inicjatora zbrodni.
- Nikomu nie życzę takiej tragedii. Gdyby była kara śmierci, to Artur powinien ją dostać, bo jest wszystkiemu winien. Boże, wybacz, on nie zasługuje na życie - powtarzał przez łzy Jerzy Dybowski, ojciec zabitej.
Spokojna i pracowita - taka właśnie była Ania. Lubiła się bawić. Widać to na filmie ze studniówki. - To nasza Ania, dlaczego już jej nie ma? - powtarzały wtedy siedmioletnie siostry bliźniaczki Iza i Natalka. - Mordercy ją zabili? - pytają po chwili tatę.
Ania ostatnio mu się przyśniła. Ostrzegała ojca przed bandytami, którzy będą chcieli go skrzywdzić. Poradziła, by nigdzie nie wyjeżdżał. - Zostałem w domu, wiedziałem, że to jakiś znak
- mówił Jerzy Dybowski w 2011 r.
Sprawę inspirowaną tragiczną historią Ani przedstawiono w 9. odcinku serialu "Pitbull".
Zobacz też: Mężczyzna latami prześladował mieszkańców wsi. W końcu nie wytrzymali. Ta sprawa wstrząsnęła całą Polską