Wyrzucili ją z pędzącego pociągu. Teraz za ten makabryczny mord długo pozostaną w więzieniu. Wczoraj Sąd Apelacyjny w Łodzi podtrzymał wyrok skazujący na dożywocie 25-letniego Artura F. i na 25-lat więzienia o rok starszego Dariusza M.
- Nikomu nie życzę takiej tragedii. Gdyby była kara śmierci, to Artur powinien ją dostać, bo jest wszystkiemu winien. Boże wybacz, on nie zasługuje na życie - powtarza przez łzy Jerzy Dybowski, ojciec zabitej.
To było 1 lipca 2004 roku. Artur był pomysłodawcą zbrodni. To on namówił Dariusza M., by wspólnie wsiedli do pociągu i kogoś okradli. Zdobyte pieniądze mieli przeznaczyć na wyprawienie jego urodzin. Zdaniem sądu Artur F. już wtedy doskonale wiedział, że zabije. Na dworcu w Toruniu wsiedli do pociągu jadącego w kierunku Warszawy. Dosiedli się do przedziału, w którym podróżowała Anna Dybowska. Jechała na egzaminy na akademię medyczną. Chciała być farmaceutką. Niestety spotkała na swojej drodze dwóch zwyrodnialców i stała się ogniwem w ich okrutnej grze. Gdy dowiedzieli się, że dziewczyna jedzie do Warszawy, powiedzieli, że są studentami. Kiedy konduktor sprawdził bilety i odszedł, zaatakowali. Za Włocławkiem specjalnym kluczem zamknęli przedział od środka. Artur chwycił dziewczynę za szyję i zatkał usta. Jego kompan zabrał jej 90 zł, komórkę i dwa pierścionki warte 40 zł. Przed 6 rano dojechali do Warszawy, gdzie we troje czekali godzinę na dworcu. Następnie wsiedli do pociągu do Bydgoszczy. Dlaczego Anna nie próbowała uciekać?
- Była zastraszona, wręcz sparaliżowana strachem. Napastnicy grozili, że jeśli tylko piśnie słowo, zabiją ją - mówiła sędzia podczas rozprawy. - Z drugiej zaś strony obiecywali, że puszczą wolno, gdy będzie wypełniała ich polecenia.
W pewnej chwili kazali Annie wejść do toalety i zmyć łzy z policzków. Dziewczyna pomyślała, że może właśnie teraz ją puszczą. Niestety, bardzo się myliła. Do toalety wtargnął za nią Artur F. i wepchnął dziewczynie w usta cały zwój papieru toaletowego. Potem w miejscowości Zduny koło Łowicza wyrzucił ją z pociągu.
Zmasakrowane ciało Anny Dybowskiej znalazł konduktor jednego z przejeżdżających tamtędy składów. Ojciec dziewczyny, który razem z bratem pojechał na identyfikację zwłok, do końca życia nie zapomni widoku otwartych oczu zamordowanej córki. Oczu, które wyrażały niezwykły strach i ogromny lęk.
Artur F. będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie dopiero po 35 latach więzienia, a Dariusz M. po 20 latach. Sąd uznał, że obaj działali ze szczególnym okrucieństwem, a motywy, którymi się kierowali, zasługują na szczególne potępienie.
Chociaż od zbrodni minęło ponad półtora roku, najbliżsi Ani Dybowskiej wciąż nie mogą pogodzić się z jej śmiercią. Przeglądają rodzinne albumy ze zdjęciami, kartkują wykonany przez dziewczynę zielnik, patrzą na przepiękne wyszywane obrazy, które tworzyła w wolnych chwilach.
Spokojna i pracowita - taka właśnie była Ania. Lubiła się bawić. Widać to na filmie ze studniówki. - To nasza Ania, dlaczego już jej nie ma - powtarzają jej siedmioletnie siostry bliźniaczki Iza i Natalka. - Mordercy ją zabili? - pytają po chwili tatę.
- Dzieci wciąż się dopytują, kiedy Ania do nas wróci. Wtedy opowiadam im, że ona jest już w niebie - opowiada Jerzy Dybowski.
Ania ostatnio mu się przyśniła. Ostrzegała ojca przed bandytami, którzy będą chcieli go skrzywdzić. Poradziła, by nigdzie nie wyjeżdżał. - Zostałem w domu, wiedziałem, że to jakiś znak - dodaje Jerzy Dybowski.