[go: up one dir, main page]

Recenzja filmu "Hellboy: Wzgórza nawiedzonych". Oh, hell no!

Tomasz Zacharczuk
2 listopada 2024, godz. 13:30 
Opinie (26)

Nowy "Hellboy" jest totalnym przeciwieństwem nieudolnej i przekombinowanej produkcji z 2019 roku. Czy to oznacza, że Piekielny Chłopiec doczekał się nareszcie filmu na miarę swojej komiksowej chwały? Hell no! Brian Taylor we "Wzgórzach nawiedzonych" na pewno odnalazł klimat mrocznych obrazkowych opowieści spod ręki Mike'a Mignoli, ale podał to w tak nieatrakcyjnej formie, że całość sprawia wrażenie amatorskiego przedsięwzięcia, które spontanicznie narodziło się w głowach miłośników "Hellboya" podczas jednego z fanowskich zlotów. Chyba prędzej piekło zamarznie niż ten bohater z piekła rodem trafi na swój czas w kinie.



To już czwarte podejście do ekranizowania przygód bohatera wykreowanego przez Mike'a Mignolę. I nie będzie chyba dużą przesadą stwierdzenie, że z każdą kolejną próbą Hellboy coraz bardziej oddalał się od komiksowego oryginału. Początki serii pod rządami Guillermo del Toro były jeszcze całkiem obiecujące, ale koniec końców meksykański reżyser w "Złotej armii" również dał się ponieść hollywoodzkiej fantazji, mając w nosie surowy i gotycki klimat obrazkowych opowieści o Piekielnym Chłopcu. Del Toro dzierżył jednak w rękach dwa solidne atuty: spory budżet i Rona Perlmana w tytułowej roli. Dlatego uniknął choćby takiej klapy, z jaką musiał zmierzyć się pięć lat temu Neil Marshall. I  nie pomógł wówczas nawet David Harbour, który - przynajmniej na papierze - wydawał się idealnym Hellboyem.



Brian Taylor, czyli reżyser "Wzgórz nawiedzonych", postanowił zmienić zasady gry. Zamiast, wzorem poprzedników, podążać na oślep z "Hellboyem" w kierunku kina akcji i fantasy, wklepał do swojej nawigacji hasło "horror". Wszak Mike Mignola właśnie w tej stylistyce osadza swoje komiksy, zręcznie operując przy tym grozą i humorem. Próba przeniesienia tego mrocznego klimat na ekran to właściwie jedyny sukces Taylora. Na więcej nie starczyło ani pieniędzy, ani talentu, ani przede wszystkim pomysłu. I tak jak twórców wcześniejszych filmów o Hellboyu zgubiła przesadna ingerencja w treść i formę komiksów, tak autorów "Wzgórz nawiedzonych" pogrążyła zbyt duża dosłowność w interpretacji pierwowzoru.

Hellboy i jego towarzyszka z Biura Badań Paranormalnych i Obrony trafiają do tajemniczego lasu, w którym demon zwany Lichwiarzem nawiedza lokalną społeczność. Detektyw z piekła rodem będzie musiał stawić czoła złym siłom i swojej przeszłości.

mat. prasowe/ Monolith Films

" class="photoMarker__link" data-filter-brightness="brightness--100"> Hellboy i jego towarzyszka z Biura Badań Paranormalnych i  Obrony trafiają do tajemniczego lasu, w którym demon zwany Lichwiarzem nawiedza lokalną społeczność. Detektyw z piekła rodem będzie musiał stawić czoła złym siłom i swojej przeszłości. Hellboy i jego towarzyszka z Biura Badań Paranormalnych i  Obrony trafiają do tajemniczego lasu, w którym demon zwany Lichwiarzem nawiedza lokalną społeczność. Detektyw z piekła rodem będzie musiał stawić czoła złym siłom i swojej przeszłości.

Materiał raczej na odcinek serialu, a nie na film



Końcówka lat 50. W pociągu mknącym przez Appalachy Hellboy (Jack Kesy) i początkująca agentka Biura Badań Paranormalnych i  Obrony, Bobbie Jo Song (Adeline Rudolph), konwojują niebezpiecznego pająka. Monstrum wymyka się jednak z transportu i doprowadza do wykolejenia pojazdu. Para głównych bohaterów trafia tym samym do tajemniczego lasu, w którym podskórnie czuć obecność iście diabelskich sił. Okazuje się, że mieszkańców niewielkiej okolicznej wioski od dawna terroryzuje demoniczny Lichwiarz, który z pomocą wiedźmy wkrada się do umysłów swoich ofiar. Hellboy i Song, w towarzystwie jednego z miejscowych (znany z "Yellowstone" Jefferson White), ruszają na spotkanie ze złem.

Fabułę nowego "Hellboya" Brian Taylor oparł na jednym z opowiadań Mignoli zatytułowanym "The Crooked Man" (oryginalny tytuł filmu, polscy tłumacze znów się popisali). Szkopuł w tym, że była to jedna z kilku historyjek zawartych w jednym tomie, więc już sam ten fakt mógł sugerować, że to trochę zbyt wątłe filary do zbudowania angażującej opowieści na potrzeby pełnometrażowego filmu. I faktycznie, "Wzgórza nawiedzonych" mogłyby być fajnym, 40-minutowym odcinkiem serialu o Hellboyu. Nawet na zaledwie półtoragodzinny seans to jednak za mało. Tym bardziej, że historia po obiecującym prologu grzęźnie w powtarzaniu tych samych patentów, scen akcji jest jak na lekarstwo, a na samym budowaniu nastroju nie da się przecież oprzeć całej opowieści. Zresztą z tego stopniowania grozy też niewiele wynika, bo finał jest równie kuriozalny, co po prostu rozczarowujący.

Tak słabego Hellboya jeszcze w kinie nie było. Jack Kesy nie zdołał nawet zbliżyć się poziomem do poprzednich odtwórców roli, Rona Perlmana i Davida Harboura. Malo znanemu aktorowi na pewno zadania nie ułatwili scenarzyści.

mat. prasowe/ Monolith Films

" class="photoMarker__link" data-filter-brightness="brightness--100"> Tak słabego Hellboya jeszcze w kinie nie było. Jack Kesy nie zdołał nawet zbliżyć się poziomem do poprzednich odtwórców roli, Rona Perlmana i Davida Harboura. Malo znanemu aktorowi na pewno zadania nie ułatwili scenarzyści. Tak słabego Hellboya jeszcze w kinie nie było. Jack Kesy nie zdołał nawet zbliżyć się poziomem do poprzednich odtwórców roli, Rona Perlmana i Davida Harboura. Malo znanemu aktorowi na pewno zadania nie ułatwili scenarzyści.

Nudna fabuła i jeszcze nudniejszy Hellboy



Bohaterowie przez zdecydowaną większość filmu snują się po lesie albo siedzą bezczynnie, wypatrując demonów. I gdyby jeszcze w tym lenistwie pokusili się o jakieś ciekawe wymiany zdań, kąśliwe żarty lub docinki ... Nic z tych rzeczy. Na płaszczyźnie dialogów nowy "Hellboy" jest równie nieporadny, co w budowaniu akcji. Nadętych kwestii nie da się słuchać, podobnie zresztą jak tytułowej postaci.

Jack Kesy zapewne dla 99% widzów jest aktorem anonimowym i takim pozostanie również po premierze "Wzgórz nawiedzonych". Jeśli nowojorczyk miał jakiś pomysł na swojego bohatera, to skrzętnie go okrył pod toną charakteryzacji. Jego Hellboy to zwykły nudziarz i mruk, który wypala papierosa za papierosem, od czasu do czasu coś tam wymamrocze (choć poza "fakami" trudno zrozumieć co dokładnie) i zwyczajnie ... nie ma co robić. W żadnym dotychczasowym filmie o detektywie z piekła rodem nie był on tak mało sprawczy. Gdyby go z tego filmu całkowicie wyciąć, to niewiele by to zmieniło w samej fabule i jej finałowym akcie.

W kreacji Kesy'ego nie ma ani charyzmy Perlmana, ani tego aroganckiego sposobu bycia Harboura. I nie winiłbym tu nawet samego aktora, tylko scenarzystów, którzy na żadną postać nie mają większego pomysłu. Może z wyjątkiem granego przez White'a Toma, który wyrasta na najciekawszego bohatera "Wzgórz nawiedzonych". To znamienne, że akurat trzecioplanowa postać zagarnia tutaj najwięcej dla siebie, kosztem tytułowego bohatera sprowadzonego do roli szkaradnej maskotki.

Obrana przez twórców "Wzgórz nawiedzonych" konwencja folkowego horroru to słuszny trop. Podobnie jak powrót do komiksowych korzeni. Niestety marne aktorstwo, płytka historyjka i koszmarna realizacja niweczą wszelkie wysiłki Briana Taylora.

mat. prasowe/ Monolith Films

" class="photoMarker__link" data-filter-brightness="brightness--100"> Obrana przez twórców "Wzgórz nawiedzonych" konwencja folkowego horroru to słuszny trop. Podobnie jak powrót do komiksowych korzeni. Niestety marne aktorstwo, płytka historyjka i koszmarna realizacja niweczą wszelkie wysiłki Briana Taylora. Obrana przez twórców "Wzgórz nawiedzonych" konwencja folkowego horroru to słuszny trop. Podobnie jak powrót do komiksowych korzeni. Niestety marne aktorstwo, płytka historyjka i koszmarna realizacja niweczą wszelkie wysiłki Briana Taylora.

Kino klasy B albo i C ...



A jeśli już mowa o szkaradności. Ten film wygląda po prostu okropnie. Rozumiem, że w dzisiejszych realiach budżet rzędu kilkunastu milionów dolarów nie pozwala na cuda, ale tego, że czeka mnie wizualna podróż w czasie do lat 90. się nie spodziewałem. Zdjęcia do "Hellboya" realizowano w Bułgarii i jakoś mimowolnie skojarzył mi się od razu "Bułgarski pościkk". Ten sam poziom amatorszczyzny. Tylko w tej offowej polskiej produkcji wszystko było "dla beki", a tu jest zupełnie na poważnie.

Wygląda to trochę tak, jakby Brian Taylor zabrał cały sprzęt i poszedł do lasu, gdzie odnalazł kilkudziesięciu grzybiarzy i powiedział im: "Hej, chodźcie zrobimy film". Ty trzymaj kamerę, ty masz laptopa i zrób mi w tym programie upiora czy cokolwiek, wy zagracie, a wy potrzymacie mikrofony i statywy. Nic tu się nie zgadza - od operatorskich "sztuczek" na załatanie marnych efektów specjalnych (potrząsanie kamerą, rozmywanie ostrości, wąskie i ciasne kadry), przez montaż godny klejenia slajdów w Power Poincie, po "muzykę", którą 20 lat temu wielu z nas tworzyło na "spiraconym" e-Jay'u.

Odkładając złośliwości na bok, pozostaje tylko ubolewać nad tym, jak to wyszło, bo wyjściowy koncept oparty na konwencji folk-horroru był znakomity i mógł zapoczątkować nową serię o Hellboyu, znacznie bliższą komiksom niż wymaganiom hollywoodzkich producentów. "Wzgórza nawiedzonych", jeśli powinny kogoś zainteresować, to chyba tylko najbardziej zagorzałych fanów twórczości Mike'a Mignoli albo zapalonych amatorów kina klasy B, którzy docenią gumowego węża, wygenerowanego w Photoshopie pająka i wielebnego z, hmm, Szpadlem Zagłady?

3/10   Ocena autora
+ Oceń film

Film

5.4
5 ocen

Hellboy: Wzgórza nawiedzonych

akcja, fantasy

Zobacz także

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (26)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Kino Seniora w Kameralnym - bilety 12 zł | listopad

12 zł
impreza filmowa, projekcje filmowe

ArcyMistrzowie Kina | Agnieszka Holland (9 opinii)

(9 opinii)
16 zł
impreza filmowa, projekcje filmowe, spotkanie

Kino Konesera: Konklawe

30,90 zł
projekcje filmowe