Okoliczności tego spotkania mogły stanowić wielkie wyzwanie dla Aryny Sabalenki. Pierwszy mecz grupowy, rozpędzona rywalka, presja po stronie Białorusinki wynikająca z roli faworytki w tym meczu oraz całym turnieju i debiutancki występ w ponownej roli oficjalnej numer jeden na świecie. Spory bagaż mentalny, z którym Sabalenka poradziła sobie naprawdę znakomicie.
Tenisistka urodzona w Mińsku nie miała w sobotnim spotkaniu ani jednego momentu słabości. Po każdym błędzie była w stanie szybko zareagować, zmienić coś w swojej grze, zaskoczyć rywalkę. Qinwen Zheng zaprezentowała się dobrze, jest w formie skoro niedawno wygrała w Tokio czy była w finale w Wuhan, ale na tak dysponowaną Arynę Sabalenkę to za mało.
Za mało, choć Chinka serwowała jak szalona, posyłała kolejne asy. Próbowała rozrzucać przeciwniczkę po korcie, skracać wymiany, grać odważnie. Długimi fragmentami spotkanie wyglądało na bardzo wyrównane, ale Zheng w obu setach dała się raz skruszyć, a Sabalence nie potrzeba było wielu okazji, by zdobyć większą przewagę.
Jeden słabszy gem serwisowy mistrzyni olimpijskiej w pierwszej partii i jeden w drugiej - nowa liderka rankingu była bezlitosna w wykorzystywaniu szans. Sabalenka grała jak zawsze bardzo mocno i płasko, ale jednocześnie imponowała niekiedy urozmaiceniem gry. Od kilku tygodni właśnie w ten sposób konstruuje akcje, że opiera się nie tylko na sile, ale i na zaskoczeniu rywalki. Gdy spycha ją do głębokiej defensywy, potrafi nagle rzucić dropszota tuż za siatkę. W ten sposób w sobotę znów efektownie zdobywała punkty.
Sabalenka nie miała żadnych kryzysów, a jej serwis pozostawał bardzo regularny. Może nie posyłała aż tylu asów, co przeciwniczka, ale średni poziom serwowania był imponujący. Pewnie wygrywała kolejne gemy, odnosząc zasłużone zwycięstwo w pierwszym meczu grupy fioletowej WTA Finals 2024.
Kluczowy w tym meczu wydawał się nawet nie tyle serwis, co return. Białorusinka cały czas próbowała atakować po podaniu Chinki, dlatego ta była zmuszona do idealnego serwisu. Gdy przyszło gorsze wprowadzanie piłki do gry - od razu nadeszły przełamania dla Sabalenki. Jak przekazali komentarzy Canal+ Sport, za poprawę returnu tenisistki, podobnie jak serwisu, odpowiada Gavin MacMillan, specjalista od biomechaniki.
Taktycznie Sabalenka wyglądała bardzo dobrze, mentalnie wytrzymała wszystkie obciążenia. Nie przeszkadzał jej nawet głośny doping ze strony chińskich kibiców, którzy zdominowali trybuny w Rijadzie. Kort główny może pomieścić 4 tysiące widzów. To niezbyt imponująca liczba jak na największe tenisowe obiekty, ale z drugiej strony chociażby dwa lata temu w Fort Worth większa hala Dickies Arena mogła przyjąć 7 tysięcy osób, a świeciła pustkami. Lepiej więc może było ze strony organizatorów postawić na skromniejsze trybuny, ale chociaż dać sobie szansę na wypełnienie ich do ostatniego miejsca.
Mecz otwarcia singlowej imprezy mógł się podobać, a Sabalenka udowodniła, że zasługuje na miano głównej pretendentki do tytułu. Rok temu również jako numer jeden przystępowała do WTA Finals, ale wtedy przegrała w półfinale w Cancun z Igą Świątek i na koniec roku straciła prowadzenie. Teraz forma Polki pozostaje zagadką, bo w niedzielę wróci do rywalizacji po dwóch miesiącach nieobecności w tourze. Musi wznieść się na wyżyny, by zatrzymać rozpędzoną Sabalenkę. Ta druga wygrywając z Zheng wysłała do Polki jasny sygnał - "Jestem mocna".
W sobotę w Rijadzie odbędzie się jeszcze jedno spotkanie grupy fioletowej w singlu - Jasmine Paolini zmierzy się z Jeleną Rybakiną. W niedzielę o godz. 13:30 zmagania rozpocznie grupa pomarańczowa, a na kort wyjdą Iga Świątek i Barbora Krejcikovwa. Po nich wewnątrz amerykański pojedynek Coco Gauff - Jessica Pegula. Transmisje w Canal+ Sport.