Niewiele nadziei pozostało w Lechu Poznań i jego kibicach po serii porażek, z ostatnim 1:4 z Koroną Kielce na czele. Niewiele powodów, by oczekiwać że w meczu Pucharu Polski z Podbeskidziem Bielsko-Biała coś się odmieni. A przecież Puchar Polski piłkarze Lecha musieli ratować przede wszystkim - jedna porażka jest brzemienna w skutki, nie da się jej odrobić, jak w lidze.
- Liczę na rychły powrót do gry kilku ważnych zawodników - stwierdził trener Jan Urban i wymienił Szymona Pawłowskiego i Darko Jevticia. Ci piłkarze, gdy są w formie, zmieniają oblicze Lecha i podnoszą jakość jego gry.
Poza nimi trener wystawił też Jana Bednarka w obronie, a w bramce znalazł się po raz pierwszy Matus Putnocky. To jednak wejście Szymona Pawłowskiego i Darko Jevticia okazało się kluczowe.
Lech bowiem prowadził grę przeciwko zdegradowanemu niedawno z ekstraklasy Podbeskidziu, ale podobnie robił także w poprzednich meczach. Nie stwarzał jednak sytuacji bramkowych, a w każdym razie stwarzał ich za mało i nie potrafił wykorzystać.
W Bielsku-Białej było podobnie. Lech budował akcje, ale zagrozić bramce rywali nie umiał. Poza strzałem Macieja Makuszewskiego nie miał dogodnej okazji bramkowej.
A Podbeskidzie - owszem. Szybki Łukasz Sierpina wystawił obronę Lecha do wiatru, ograł Jana Bednarka i był bliski gola. Damian Jakubik również.
Wtedy właśnie do akcji wkroczył Darko Jevtić. Nie dało się z gry, to sięgnął po rzut wolny. Dośrodkował z niego ładnie, niebezpiecznie i piłka odnalazła skradającego się pod bramką Tomasza Kędziorę. Ten zdobył bramkę.
A była to 44. minuta, zatem Lech strzelił gola zwanego potocznie "bramką do szatni". Taką, na którą rywal nie ma już zbytnio czasu odpowiedzieć i musi z nią zejść do przerwy, na świeżo świadom swego fatalnego położenia.
To nie był zatem zwykły gol na 1:0, o którym kiedyś można było powiedzieć, że jest warunkiem powodzenia Lecha w meczu, dopóki nie przyszedł pojedynek z Koroną Kielce. W nim Kolejorz prowadził 1:0, a i tak przegrał 1:4.
Tym razem miał gola, który mógł podciąć Podbeskidziu skrzydła. Miał drugą z rzędu szansę na to, by się przełamać, a nie skompromitować.
Skrzydła Podbeskidzia nie zostały jednak zupełnie podcięte, gdyż po przerwie gospodarze ruszyli do natarcia. Robert Demjan - niedawny król strzelców ekstraklasy - nie trafił do siatki w sytuacji typowej raczej dla Lecha - miał otwartą drogę do bramki i obrońców daleko od siebie. Wcześniej Matus Putnocky w odważny sposób zatrzymał Damiana Chmiela.
Lech natomiast miał długo kłopoty pod bramką gospodarzy, ale do czasu. Nicki Bille znów irytował nieskutecznością, ale to właśnie on w 63. minucie strzelił na 2:0 strzałem z boku pola karnego. Uniósł po nim pięść i wyraźnie pokazał, jak bardzo mu z tego powodu ulżyło. To był bowiem jego pierwszy gol od kwietniowego meczu z Piastem Gliwice.
Po raz pierwszy od meczu z Ruchem Chorzów w zeszłym jeszcze sezonie lechici mieli komfortową sytuację. Po raz pierwszy pozbyli się presji, mogli nabrać swobody i zagrać na luzie. Po raz pierwszy od lipca to rywale gubili się w natarciu, a nie Lech, a Nicki Bille w 86. minucie mógł ustalić wynik na wysokie 3:0 dla Kolejorza.
Kolejnym rywalem Lecha będzie zwycięzca czwartkowego meczu Stomil Olsztyn - Ruch Chorzów.
Podbeskidzie Bielsko-Biała - Lech Poznań 0:3 (0:1)
Bramki: 0:1 Kędziora (44. minuta), 0:2 i 0:3 Bille (63. i 86.)
Podbeskidzie: Lis - Sokołowski (69. Tarnowski), Menzel Ż, Deja, Wawszczyk (69. Magiera) - Kołodziej, Jakubik, Feruga, Chmiel, Sierpina - Demjan (73. Jonkisz).
Lech: Putnocky - Kędziora, Wilusz Ż, Bednarek, Kadar - Trałka (66. Gajos), Tetteh - Makuszewski, Jevtić (58. Majewski), Pawłowski (81. Jóźwiak) - Bille.
Sędziował Tomasz Musiał z Krakowa
Widzów 4,5 tys.
Wielkopolska na igrzyskach - historyczne medale i nadzieje w Rio
źródło: Okazje.info