W finale turnieju Raw Air - drugim niedzielnym konkursie lotów na mamucie w Vikersund - zastosowano nietypowe zasady: w pierwszej serii startuje najlepsza "30" klasyfikacji generalnej norweskiego cyklu, w drugiej najlepsza "20" pierwszej rundy rywalizacji, a na koniec w dodatkowej trzeciej serii skoki oddaje już tylko dziesięciu najlepszych zawodników po dwóch seriach. I wśród nich był tylko jeden Polak - Aleksander Zniszczoł, który walczył o podium, ale ostatecznie znalazł się na siódmym miejscu. O występie reszty zawodników trenera Thomasa Thurnbichlera nie da się napisać nic pozytywnego.
Kamil Stoch zajął 30., Dawid Kubacki 28., a Piotr Żyła 26. miejsce, a wszystko po fatalnych, jednych z najgorszych skoków tego sezonu - bo to nawet nie były loty. To wynik katastrofalny i trudny do zaakceptowania. Zwyczajnie przykro ogląda się polskich mistrzów kończących zawody w takim stylu.
Zawody w Vikersund są pierwszym konkursem od ponad ośmiu lat, gdy cała trójka doświadczonych Polaków - Żyła, Stoch i Kubacki - odpadła z rywalizacji już po pierwszej rundzie. Ostatni raz - oczywiście w standardowej rywalizacji w gronie 50, a nie 30 zawodników - stało się to 5 grudnia 2015 roku, gdy Kubacki kończył konkurs na 36., Żyła na 40., a Stoch na 47. miejscu.
Gdy rozpoczynała się pierwsza seria popołudniowego konkursu, przyszły niezbyt korzystne warunki. Wiatr wahał się pomiędzy minimalnymi podmuchami pod narty i lekkimi z tyłu skoczni. Na tak dużym i specyficznym obiekcie jak mamut w Vikersund w takich okolicznościach trzeba byłoby bardzo dobrych technicznie skoków na progu i za nim, żeby odlecieć. W Oberstdorfie, gdzie dało się nabrać wysokości i wywalczyć sporo w powietrzu, udawało im się to zrobić. Tu wszystko jest przeciwko nim.
Ale to Polakom brakowało podstaw tuż po rozpoczęciu skoku, a potem także prędkości w locie, żeby, nie tyle odlecieć w dalszej części zeskoku, ile w ogóle przelecieć nad bulą. Kamil Stoch klapnął przecież na 105., a Dawid Kubacki musiał lądować na 146. metrze. Skaczący nieco po nich w dużo lepszych warunkach Piotr Żyła nie potrafił ich wykorzystać: oddał skok bez energii i doleciał tylko na 184,5 metra. Możemy analizować okoliczności, ale jedno się nie zmieni: to wyniki fatalne i raczej niewytłumaczalne.
- Był jasny plan na ten skok: chciałem to wszystko puścić, tylko że to wszystko poszło do przodu, bez odbicia. Przeleciało. Po wyjściu z progu się zastanawiałem, czy odciągać głowę i próbować, ale nie no, wbiję się zaraz w tę bulę - mówił Stoch w rozmowie z Eurosportem po konkursie i po prostu się śmiał. Z sytuacji, ze swoich błędów i samego siebie.
- Ten skok to podsumowanie tego sezonu. Przykre, ale też trzeba trochę podejść do tego z dystansem i uśmiechem. (...) To było właśnie tak: im bardziej chcesz. Chociaż ja nie chciałem tego zrobić na siłę, a jeszcze tak sobie mówię: zrób to swobodnie, luźno, puść to po prostu... No i tak to właśnie jest, tak się skończyło - tłumaczył i dalej śmiał się z tego, co się stało.
Słuchało się tego niemal tak przykro, jak oglądało się ten skok. Z jednej strony, co innego miał powiedzieć Stoch w takiej sytuacji. Z drugiej po prostu szkoda, że nie miał okazji, żeby cieszyć się lotami tak jak niecały miesiąc temu w Oberstdorfie. Tam był najszczęśliwszy w trakcie całego sezonu, tym razem mówił już tylko ironicznie i podszedł do tego wyniku bez negatywnych emocji. Złość przekuł w dystans do sytuacji. Może i lepiej, ale to nadal smutne. Bo to taki śmiech przez łzy.
- Brakuje mocy i pomysłu na tę skocznię - mówił w studiu Eurosportu były trener kadry B polskich skoczków, Maciej Maciusiak. I trzeba się z nim zgodzić: Polakom w obecnej sytuacji - z takimi brakami w prędkości w powietrzu i problemach wiążących się z najazdem, czy odbiciem - tutaj nie mają, gdzie tego nadrobić.
- Planica jest zupełnie inną skocznią. Tej francy (tu Stoch wskazał na Vikersundbakken) nie cierpię po prostu. To był mój ostatni lo... to znaczy zjazd na tej skoczni, prawie ustanowiłem rekord, ha, ha - wskazał Kamil Stoch i dodawał, że w Słowenii chce odzyskać radość z lotów, której tu w żaden sposób uzyskać nie mógł.
Niestety, Stoch pobił w Norwegii inny rekord. Niechlubny, wręcz wstydliwy. Jego 50,4 punktu to, jak podał profil "Skoki narciarskie na wykresie i w liczbach" na portalu X (wcześniej Twitter), najniższa nota w historii, która dała jakiemukolwiek zawodnikowi jeden punkt Pucharu Świata. "Pobił" rezultat Jiriego Parmy w 1995 roku w Lahti - on zdobył o 2,6 punktu więcej niż w niedzielę Stoch. Jednak chciałoby się, żeby Stoch wrócił do właściwego bicia rekordów i takich statystyk było jak najmniej.
Pozostała dwójka Polaków, która w drugim konkursie w Vikersund odpadła już po swoich pierwszych skokach, też była z siebie wyraźnie niezadowolona. - Myślałem, że krócej niż ja się nie da skoczyć. W tym momencie Kamil powiedział: potrzymaj mi piwo - mówił Eurosportowi z podobną ironią co Stoch Dawid Kubacki. Ostatecznie spadł za niego jeszcze Norweg Marius Lindvik, który wylądował na 125. metrze.
- Nie poleciało. Wiadomo, belka niska, wiatru tam za bardzo nie było, nic nie chciało przytrzymać za progiem. Sam skok wydawał się całkiem okej, tak na czucie... - wyjaśniał Kubacki. Dziennikarz Eurosportu, Kacper Merk, przerwał mu, prosząc, żeby tak nie mówił, bo nawet skok Roberta Johanssona bezpośrednio przed Polakiem był aż o 80 metrów (dokładnie 76) dłuższy i nie da się tego wytłumaczyć okolicznościami. - A co mam innego powiedzieć? - pytał w tle Kubacki, co tylko pokazuje, jak zagubiony jest teraz i był w zasadzie przez cały ten sezon.
Zaskoczył za to Piotr Żyła. Widać było, że w jego próbach - a nie oddał w Vikersund nawet jednej poza 200. metr - brakowało energii i Polak jest zmęczony. Ale żeby rozważać odpuszczenie finału Pucharu Świata w Planicy? Wcześniej nawet w takiej sytuacji nie przyszłoby to do głowy ani jemu, ani innym z naszych skoczków.
- Po Oslo było jeszcze okej, ale później... Czuję się zmęczony po prostu. Sezon był, jaki był. W pewnym momencie chyba próbowałem za bardzo, żeby to lepiej szło. Teraz próbuję się tym jakoś bawić i cieszyć, ale ciężko się cieszyć z takich skoków. (...) Wiem, że potrzebuję trochę pauzy i to będzie... No nie wiem, co z tą Planicą. Znaczy coś tam "kołczu" gadał, że w sumie nie mamy za bardzo, do czego odpoczywać. Bo wiesz widzi, że trochę jestem przymęczony i gdzieś tam się zastanawiałem, czy se nie dychnąć wcześniej. Z drugiej strony wiadomo, że na Planicę fajnie jechać, chociażby dla tej atmosfery. Faktycznie, jeśli udałoby się znaleźć takie resztki motywacji, to może być jeszcze całkiem fajnie - tłumaczył Żyła dla Eurosportu.
I może lepiej jakoś zatrzeć to wspomnienie z Vikersund. Bo jeśli Polacy w taki sposób zakończyliby sezon, choć byłoby to jego niezłe zobrazowanie, stanowiłoby obrazek bardzo przykry. Nie ma gwarancji, że wyjazd do Planicy przyniesie - zwłaszcza z Polakami w takiej formie - lepsze wyniki, ale może warto ten ostatni raz dać sobie szansę? A wiosną rozpocząć serię zmian, która sprawi, że takie sytuacje w polskich skokach odejdą w zapomnienie. Na ten moment niestety trudno zapewnić, że widzimy ją po raz ostatni.