W drodze do Pirenejów skutecznie zatrzymuje nas bariera Alp. A szkoda. Bo choć wysokością Alpom nie dorównują, pod wieloma względami są atrakcyjniejsze - bo bardziej autentyczne i przyjazne ludziom. A kiedy minie lutowy najazd tuluzańczyków (mają ferie od 12 do 26), będzie tu pustawo, dziko i pięknie.
Nie ma co oczekiwać szerokich na kilometr śnieżnych "bulwarów" jak w Courchevel czy innych alpejskich hiperstacjach. Zdarzają się, ale rzadko. W Pirenejach proporcje narciarz - góra - reszta są wyważone. Odnoszę wrażenie, że jest tu miejsce i dla mnie, i dla góry, i dla lokalnych tradycji, odmiennych w każdej dolinie.
No właśnie: czy ten ponad 400-kilometrowy łańcuch można w ogóle uważać za jedną całość? Na pierwszy rzut oka - z pewnością nie. Ta kreska oddzielająca Francję od Hiszpanii, a więc i północną część Europy od Półwyspu Iberyjskiego, to mozaika kultur: francuskiej, katalońskiej, "mikroklimatu" Andorry, Kraju Basków i wielu innych. Tylko z czystego uporu można się zdobyć na uogólnienia. Upieram się więc i twierdzę: Pireneje to przede wszystkim duch niezależności, który przez wieki ratował tutejszych górali od zbyt agresywnych wpływów Północy, pozwalając żyć z dala od świata, na własnych zasadach, z własnymi wierzeniami i obyczajami. A dziś jest to dla mnie rzadkie połączenie głęboko zakorzenionych tradycji ze świetnymi terenami narciarskimi.
Weźmy takie Saint-Lary. Nieduża górska wioska (1000 mieszkańców) niedaleko Tarbes, 150 km od "stolicy" Pirenejów (jest nią Tuluza, choć... w nich nie leży!). W centrum zachowała się tradycyjna architektura: budynki z szarego kamienia i drewna zadbane jak w wielu starych francuskich miasteczkach. Saint-Lary to również baza wypadowa stacji narciarskiej ze 100 km tras, nowoczesną infrastrukturą i wszystkim, czego zimowa dusza zapragnie.
Z wioski leżącej na 800 m n.p.m. i często bezśnieżnej wspinamy się najpierw kolejką linową na 1700 m (można też podjechać drogą). Bujne lasy nikną w dole. Przed nami tylko słońce, śnieg i... jazda. Stoki Saint-Lary sięgają 2400 m n.p.m. Ani wysokością, ani różnicą wzniesień nie dorównują więc Alpom, gdzie różnica ta często przekracza kilometr, ale każdy doświadczony narciarz wie, że same liczby mylą (Kasprowy ma ok. 1000 m różnicy wzniesień, a do przyzwoitej jazdy nadaje się de facto tylko połowa). Jednak tutejsze 53 trasy rozłożone w trzech dolinach (jedna łatwa, dwie trudniejsze) przez tydzień nie znudzą się na pewno.
Francuzom nie nudzą się nigdy - moi rozmówcy zgodnie twierdzą, że to najlepsza pirenejska stacja. Starsi cenią sobie cudowne widoki i autentyczny kontakt z naturą, którego ich zdaniem w Alpach brakuje. Młodsi to potwierdzają, chwaląc wspaniałe tereny off piste. Amatorzy skoków i wszelkich śnieżnych wygibasów przyjeżdżają do wspaniałego snowparku ( http://www.planchaneige.com ). Jego część zwana Familyparkiem jest przeznaczona dla całych rodzin - są małe skocznie i niziutkie rynny, które mają zachęcić i dzieci, i rodziców, by spróbowali swych sił. Ale najlepiej czują się tu nastolatki. Może dlatego, że na stoku dudni muzyka puszczana przez didżeja? Kiedy jest się już całkiem poobijanym, można odpocząć przy grillu i grach zręcznościowych.
A po zjazdach - oczywiście apres-ski. Godne polecenia jest ICC [czyt. isese] - miła kafejka, gdzie spotykają się wszyscy, którzy nie zostali na stoku w swojskim barze Lou Rider (można tu również wynająć pokój, http://www.chalet-lourider.com ). Z kolei ALVA to mały, niedrogi ośrodek wypoczynkowy (ok. 30 euro/dzień z pełnym, bardzo obfitym wyżywieniem, do tego tańsze bilety na wyciągi i wypożyczanie nart za 5 euro) niecały kilometr od wioski. Panuje tam rodzinna atmosfera, a w menu królują smaczne, regionalne dania, zwykle dość ciężkie, jak garbure - gęsta zupa kapuściano-fasolowo-ziemniaczano-mięsna. Na deser podają tu tradycyjne ciasto a la broche, czyli... z rożna, do złudzenia przypominające naszego sękacza! W dodatku z jadalni mamy imponujący widok na góry ( http://www.alvaclubdevacances.com , tel. +33 56 23 94 167).
W lutym w Saint-Lary zostanie otwarty aquapark, a w maju nowoczesne uzdrowisko w samym centrum. Można się też wybrać nieopodal do słynnego Ax-les-Thermes, gdzie znajduje się również duży ośrodek narciarski.
Ski-pasy 6-dniowe 150 euro do początku marca, a po Wielkanocy 100; za ubezpieczenie dopłacimy 3 euro/dzień; http://www.saintlary.com
Z Saint-Lary ruszamy dalej, w stronę hiszpańskiej granicy. Jeszcze kilkanaście kilometrów i góry stają się jeszcze większe. Wyjeżdżamy na 1850 m. Stacja narciarska Piau Engaly (1200 m różnicy wzniesień, najwięcej w całych francuskich Pirenejach) to gigantyczne betonowe "łuki" z mieszkaniami. Mogłyby służyć jako scenografia do filmu science fiction i aż trudno powiedzieć, czy są dobrze, czy źle wkomponowane w okolicę. W dodatku boczne ściany niektórych budynków pomalowano na różowo!
Za to góry są tu naprawdę potężne. Z wszystkich stron widzę imponujące ściany trzytysięczników - La Munia, Pic de Troumouse, wreszcie najsłynniejszy Mont-Perdu, czyli Zagubiona Góra. To leżące na samej hiszpańskiej granicy "koloseum natury", jak pisał Victor Hugo, trafiło na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO jako przyrodniczy skarb i kulturalny zabytek (z uwagi na podtrzymywanie tradycji jednoczących ludzi po obu stronach granicy).
Ale powróćmy na trasy Piau. Jest ich 38, z czego połowa niebieskich, czyli dość łatwych, a czarnych sześć, i rzeczywiście potrafią dać w kość. Innym wielkim atutem Piau są boskie tereny poza trasami. Warto wynająć przewodnika, albo - taniej, choć nie tak bezpiecznie - podczepić się pod jakąś grupę miejscowych freeriderów. Są serdeczni i otwarci, jak to na Południu.
A do tego prawdziwa rzadkość we Francji, choć w Pirenejach nie aż taka: prawdopodobnie dzięki doskonałej infrastrukturze i szerokim trasom (lub bliskości Saint-Lary) wydaje się, że jest tu mało ludzi. W ostatnim sezonie zjawiło się 350 tys. narciarzy, w tym jedna trzecia z Hiszpanii. W Saint-Lary było ich ponad pół miliona.
Kiedy szybkimi 6-osobowymi kanapami dostaniemy się pod Pic du Piau (2696 m), "wioska" w dole przypomina już tylko parę niewinnych łuków zaznaczonych olbrzymim cyrklem na śniegu. Z powrotem można zjechać na nartach pod sam hotel.
Ski-pasy 6-dniowe - 90-120 euro, jeden dzień - ok. 20 euro, http://www.piau-engaly.com
Osobiście wolę takie wielkie góry od mniejszych, bardziej tradycyjnych stacyjek, od których roi się w całych Pirenejach, od morza do oceanu. Ale wiele osób wybiera je właśnie dla kameralnej scenerii i regionalnych klimatów. Odnajdziemy je w spokojnej Gavarnie, w pełnym życia Luchon czy w Gourette, stacji w Pirenejach Atlantyckich, niedaleko oceanu (tak, tak, wiosną jeździ się rano na nartach, a po południu wyleguje w Biarritz!).
Okolice tej ostatniej przypominają nieco Kasprowy: ponad 1000 m różnicy wzniesień i dwie przyzwoite, długie trasy oraz parę mniejszych. Do tego stosunkowo drogie bilety (25 euro/dzień) i nie zawsze najlepsza organizacja. Za to krajobraz różni się i od tatrzańskiego, i od alpejskiego. Cały masyw jest zwarty, zbity. Stoki opadają łagodną białą falą, gdzieniegdzie wystają jedynie skalne czuby, jak gdyby wstawione dla fantazji. Panuje tu wspaniały nastrój, wszyscy wydają się przyjaźni i serdeczni jak w całej dolinie d'Aran, w której leży Gourette. Od paru lat tutejszą atrakcją turystyczną (jak i wielu innych dolin) stało się transhumance, czyli zwyczaj przeprowadzania owiec na pastwiska po drugiej stronie granicy. Podczas tej letniej pielgrzymki wraz z pasterzami ruszają setki turystów, a na całej trasie panuje odświętny nastrój.
Wkraczamy teraz na Ziemię Baskijską. Dotychczas myślałem, że Kraj Basków to tylko Hiszpania. Tymczasem 10 proc. tego historycznego regionu leży we Francji. Francuscy Baskijczycy wcale nie są mniej dynamiczni w swoich niepodległościowych dążeniach (tyle że nie mają swojego odpowiednika ETA). Napotkamy tu baskijskie flagi i napisy w tym podobno najstarszym języku w Europie.
Przy hiszpańskiej granicy, niedaleko Biarritz, leży mityczna góra Basków - La Rhune. 900 m n.p.m. nie wzruszy narciarzy. Nie jesteśmy tu zresztą dla nart, ale dla mistycznych doświadczeń. Tu według legend przez wieki spotykały się wiedźmy i odprawiano pogańskie rytuały. W XIX w. La Rhune zdobyła cesarzowa Eugenia, a dokładniej - została wniesiona na tronie dźwiganym przez konia. Towarzyszył jej Gustaw Flaubert. Jednak w swojej korespondencji nie wspomniał o najważniejszym wydarzeniu wyprawy: fandangu, które Eugenia zatańczyła na szczycie z baskijskim młodzieńcem. Na jego pamiątkę stanął granitowy obelisk.
Dziś wjedziemy tu słynną Kolejką La Rhune, która wygląda identycznie jak w latach 20., kiedy ją zbudowano. Kiedy w latach 70. zapytano mieszkańców w referendum, czy wolą zamienić przestarzałą ciuchcię na drogę asfaltową, projekt drogi przegrał z kretesem. Z kolejki świetnie ogląda się okolicę; można też dostrzec pottoki, półdzikie kucyki, które podobno nie zmieniły się od tysiącleci, czego dowodzą rysunki skalne (m.in. w nieodległej i jeszcze bardziej tajemniczej wiosce Sare). Z tarasu widokowego na szczycie La Rhune sterczą anteny telewizyjne i radiowe, a betonowa przestrzeń - aż nazbyt schludna - nie zachęca do dłuższego pobytu. Za to widać stąd atlantyckie wybrzeże: zarówno Biarritz, jak hiszpańskie San Sebastian i wyludnione, puste góry po hiszpańskiej stronie. Czy to wciąż te same Pireneje?
Kolejka kursuje od Świętego Józefa, czyli 19 marca, bilety 10 euro, http://www.rhune.com
Jeśli nie jesteście całkiem uzależnieni od nart (ja właśnie przebywam na odwyku) albo nie przyjeżdżacie w zimie, koniecznie pozwiedzajcie okolice. Są tu wiszące na skałach wioski (najpiękniejsza, w której byłem, to Rocamadour na drodze do Compostelli z przedziwną Czarną Madonną), są wspaniałe zabytkowe miasteczka - Pau [czyt. po], Foix [fua], Tarbes [tarb]... Warto poznać Carcassonne i całą gromadę katarskich zamków i warowni. Można też wpaść do Hiszpanii (wspaniałe muzeum Dalego w Figueres!) czy wreszcie zrobić zakupy w Andorze. Moje oszczędności do tego nie dotrwały.
PS Wkrótce Saint-Lary przestanie być największą stacją narciarską we francuskich Pirenejach. W tym roku rusza budowa Portes de la Neige, która połączy francuską Porté Puymorens z leżącą w Andorze Granvaldirą, oferując ponad 300 km tras. Mieszkańcy nie są tym zachwyceni. Jedyne w swoim rodzaju rodzinne, skromne i urocze miejsce, jakim wciąż są Pireneje, może się przeistoczyć w kolejną "narciarską fabrykę". Na szczęście Południe dzielnie broni się przed zbyt gwałtowną innowacją. W końcu zawsze mu się jakoś udawało...