[go: up one dir, main page]

"Skrzep był bardzo duży i mógł się oderwać. Wtedy bym umarł. Wygrałem życie"

Łukasz Jachimiak
- Nie wygrałem w Tokio medalu, ale bardzo możliwe, że wygrałem życie - mówi Marcin Lewandowski. Utytułowany biegacz przez dwa miesiące leczył zakrzepicę. Teraz zapowiada walkę o trzy medale w 2022 roku i imprezę na zakończenie kariery.

Marcin Lewandowski w czerwcu skończy 35 lat. Od dawna jest jednym z najlepszych polskich lekkoatletów. Na 800 i 1500 metrów wybiegał sobie brązowy medal mistrzostw świata, złoto i dwa srebra mistrzostw Europy, srebro halowych mistrzostw świata oraz trzy tytuły halowego mistrza i dwa tytuły halowego wicemistrza Europy.

Zobacz wideo Plebiscyt na najlepszego sportowca. Docenienie zasług, czy konkurs piękności?

W ubiegłym roku Lewandowski chciał wywalczyć jedyny medal, jakiego brakuje mu w kolekcji - olimpijski. Do Tokio pojechał świetnie przygotowany, ale w półfinale igrzysk doznał kontuzji łydki, która nie pozwoliła mu ukończyć biegu. Wkrótce okazało się, że zagrożone było życie Lewandowskiego.

Łukasz Jachimiak: Paweł Fajdek przekonuje, że Lewandowski nie powinien wygrać plebiscytu "Przeglądu Sportowego". Co na to Lewandowski?

Marcin Lewandowski: Oczywiście czytałem to, co Paweł napisał. I pewne jest, że Paweł ma dużo racji, choć niekoniecznie w kwestii Roberta.

Czyli ty jednak widziałbyś Roberta w top 10?

- Ja nie mówię, że "Lewy" nie powinien wygrać, a tym bardziej nie twierdzę, że nie powinno go być w "dziesiątce". Ale trudno byłoby mi wybrać zwycięzcę. Serio - nie wiem, czy wskazałbym Roberta, Anitę Włodarczyk czy Wojtka Nowickiego, który wygrał złoto olimpijskie każdym rzutem w finałowym konkursie. Anita zdobyła złoty medal olimpijski po raz trzeci w życiu, to fakt. Ale rozliczamy tylko rok 2021, nie poprzednie lata. Robert takiej możliwości nie miał, ale wiadomo, że w wielkim świecie piłkarskim robił wszystko, co mógł, bił wszelkie rekordy, zgarniał różne tytuły. Wojtek w olimpijskim finale nie miał sobie równych. Nie wiem, kogo z tej trójki bym wybrał.

Natomiast Fajdek ma rację, gdy twierdzi, że często wysoko znajdują się ludzie, których w ogóle nie powinno być w gronie nominowanych. Ale nie chcę rzucać nazwiskami, bo nie o to chodzi, żeby komuś dokuczyć. Niestety, ludzie, którzy plebiscyt organizują, pewne nominacje przyznają chyba dlatego, że muszą. Żeby to się opłacało medialnie i marketingowo.

Fajdek twierdzi, że plebiscyt powinna wygrać Włodarczyk, a wielu kibiców pewnie nie ma świadomości, że on i Anita za sobą nie przepadają.

- I to umacnia przesłanie Pawła. On nie napisał tego wszystkiego w nerwach, że nie wygrała jego koleżanka. Oni z Anitą faktycznie nie są za bardzo koleżeńsko związani. Paweł po prostu broni kogoś, kto pokazał wielki poziom sportowy. Ale ja w to nie chcę dalej wchodzić. Dla mnie Robert zasłużył na tytuł sportowca roku tak samo jak zasłużyła Anita. Decyzję kibiców trzeba uszanować. A Robert Lewandowski na pewno na popularności jeszcze zyskał po tym, co zrobił dla Dawida Tomali.

Przypomnijmy - za 280 tysięcy złotych wylicytował złoto olimpijskie Tomali, dzięki czemu Dawid może pomóc chorym dzieciom. Po wszystkim Robert postanowił oddać Dawidowi jego medal.

- Klasa! Gość nie musi tego robić, a robi. Pomaga od dawna i pewnie zawsze będzie pomagał.

Ciebie nie było w gronie 20 nominowanych i na balu chyba też nie?

- Nie i nie ciągnie mnie tam. W 2021 roku zdobyłem srebro halowych mistrzostw Europy, świetnie startowałem w mityngach Diamentowej Ligi i pobiłem trzy rekordy Polski, ale nie zasłużyłem na nominację do grona 20 najlepszych sportowców kraju. Nie zasłużyłem, bo nie zdobyłem medalu na igrzyskach w Tokio. Rozumiem to, absolutnie nie mam pretensji. Po prostu nasz sport naprawdę ma się nieźle i trudno znaleźć się wśród najlepszych. A skoro nie byłem nominowany, to nie chciałem się pchać na bal. Szczerze: raczej mnie tam nie ciągnie. Z różnych względów.

A jak bardzo jeszcze cię ciągnie do biegania? W Tokio po kontuzji w półfinale zapytaliśmy, czy spróbujesz dociągnąć do igrzysk w Paryżu i tam powalczyć o olimpijski medal, a ty powiedziałeś "Nie ma takiej możliwości. Nie ma co oszukiwać siebie, kibiców i sponsorów". Co powiesz dziś?

- Niedawno mój brat udzielił pierwszego wywiadu po dwóch latach. I powiedział, że skoro ja się mocno szykuję do sezonu 2022, to po nim zostanie mi już tylko 1,5 roku do Paryża. No i rzeczywiście, jak tak o pomyślę, to już haruję i planuję mieć bardzo dobry rok 2022, a na koniec tego roku na pewno zauważę, że do Paryża już nie tak daleko. Ale i tak mówię "nie". Trzymam się tego, co powiedziałem w Tokio. Rozmawialiśmy na gorąco, byłem w emocjach po kontuzji, po upadku, ale byłem świadomy tego, co mówię. Nie ma takiej możliwości, żebym dociągnął do Paryża. Na dzień dzisiejszy mój plan uwzględnia tylko rok 2022. Będę bronił aż trzech medali. Na halowych mistrzostwach świata wicemistrzostwa, na mistrzostwach świata na otwartym stadionie brązu, a później na mistrzostwach Europy - srebra. Jestem medalistą wszystkich wielkich imprez, jakie odbędą się w tym roku i bardzo mocno się koncentruję na tym, żeby wywalczyć kolejne trzy medale. Wiem, że mnie na to stać. Rok temu miałem formę życia i mogę mieć ją i teraz. Co będzie dalej? Zobaczymy.

Załóżmy, że zdobędziesz trzy medale. Czy po czymś takim będziesz umiał powiedzieć "dziękuję, odchodzę"? Czy nie zaostrzy ci się apetyt?

- Nie ma takiej możliwości, żebym to ciągnął da następnych igrzysk olimpijskich. Myślę, że na koniec 2022 roku zorganizuję dobrą imprezę pożegnalną. Chcę fajnie podsumować karierę. Zobaczymy, co życie przyniesie, ale naprawdę nie mógłbym oszukiwać kibiców i sponsorów, że dociągnę aż do 2024 roku.

Czyli planujesz odejść jak Adam Małysz, na którego czasem lubisz się powoływać, gdy mówisz o wzorach. On swój ostatni sezon w Pucharze Świata skończył na trzecim miejscu, z mistrzostw świata przywiózł brązowy medal i pożegnał się, choć wielu uważało, że jeszcze mógłby odnosić sukcesy.

- Tak, chcę podziękować w dobrym momencie. Chcę, żebyście mnie dobrze wspominali. To jest taka wizja zakończenia kariery, jaką powinien mieć wielki sportowiec. Ale brak sukcesu też niczego nie zmieni. Ja już jestem spełniony. Na igrzyskach w Tokio naprawdę to sobie uświadomiłem. Pomyślałem sobie: "ja pierdzielę, przecież ja wszystko mam! Jestem szczęśliwym mężem, ojcem, przyjacielem, jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem". Nikomu niczego nie muszę udowadniać. Jeszcze biegnę, bo chcę. Ale przestałem patrzeć na innych. I nie przeszkadza mi, że inni przestają patrzeć na mnie. Takie są realia. W Tokio byłem w formie, mogłem tam być na topie, na szczycie, ale nie byłem, a byli inni. Mamy nowych mistrzów, nowych medalistów i na mnie dziś już mało kto patrzy.

Trochę ci nie wierzę. Nie wierzę, że nie chcesz jeszcze raz pokazać, że jesteś wielki. Nie wierzę też, że nie patrzyłeś jak złoto w Tokio zdobywa Jakob Ingebrigtsen i nie myślałeś sobie, że przecież Norweg był w twoim zasięgu, że wiele razy ostro walczyliście.

- A to prawda. Wygrał ze mną na halowych ME w Toruniu, ale to było tylko pół sekundy różnicy. A później w sezonie pokazywałem, że moja dyspozycja rośnie i że mogę wygrywać ze wszystkimi, z nim też. Miesiąc przed igrzyskami zrobiłem straszny rekord Polski, pobiłem go o ponad sekundę. W Tokio ten rekord połamałbym jeszcze mocniej. Z czasu 3:30,42 na sto procent mogłem zrobić 3:28, a tyle pobiegł Ingebrigtsen, wygrywając finał [Norweg uzyskał czas 3:28,32]. Ale to wszystko jest mało ważne. Naprawdę. Dwa dni przed moim pierwszym startem w Tokio dostałem wiadomość o śmierci kogoś mi bliskiego. Chodzi o młodą osobę, która chorowała na raka. Gdy przyszedłem do was po tym, jak upadłem kontuzjowany w olimpijskim półfinale, to wy wszyscy mówiliście, że mam ogromnego pecha. A ja wam mówiłem, że pecha mają ci, którzy tracą życie i zdrowie, natomiast ja jestem, ja kocham i mnie kochają. Czyli jestem szczęściarzem. Naprawdę nie czułem się rozczarowany. Pamiętam, jak się dziwiliście.

Powiedziałeś wtedy tak: "Wierzę mocno, że to po coś. Nie wiem po co. Ale Pasterz wie i tylko się uśmiecha".

- No i wiedział! Cieszę się, że to pamiętasz. Ja to pamiętam doskonale. Chwilę później okazało się, że w tej łydce, w której zerwałem przyczep, mam zakrzepicę. Skrzep był bardzo duży i mógł się w każdej chwili oderwać. Wtedy bym umarł. Nie wygrałem w Tokio medalu, na który ciężko pracowałem, ale bardzo możliwe, że wygrałem życie. Dzięki kontuzji w półfinale nie biegłem dalej, będąc w stanie dużego zagrożenia, o czym wtedy nie wiedziałem. Teraz widać sens tej wiary, że może ja nie wiem, ale "Pasterz wie".

Teraz z twoim zdrowiem jest już dobrze?

- Teraz już tak. Ale długo musiałem być cierpliwy i bardzo długo oraz bardzo ciężko musiałem pracować, żeby wrócić. Udało mi się uniknąć operacji. Zerwany przyczep łydki się skleił, zrósł. Ale trwało to dwa miesiące. Przez ten czas miałem zakaz jakiejkolwiek aktywności. Nie było mowy nie tylko o bieganiu, nawet pompeczki czy brzuszka nie mogłem zrobić! Praca serca musiała być cały czas bardzo spokojna, żeby się zakrzep w łydce nie oderwał. Przez półtora miesiąca musiałem przyjmować po dwa zastrzyki, żeby się ten zakrzep rozszedł.

W łydkę?

- Nie, takie zastrzyki bierze się w brzuch. Nic takiego, cieniutka igła, nie było problemu. Za to później męką było wracanie do formy. Jestem coraz straszy i z roku na rok coraz ciężej jest mi wejść na wysokie obroty po posezonowej przerwie. Nawet dwa tygodnie wolnego tak mnie wybijają z uderzenia, że strasznie ciężko do siebie dochodzę. A teraz po dwóch miesiącach to była męka. Pierwsze treningi wyglądały tak, że wychodziłem na szybszy spacer. 10-minutowy. Później robiłem sobie 10 razy po minucie marszobiegu. Wracałem skonany. Ale w tym momencie już ostro zasuwam. Forma już jest niezła, a będzie naprawdę duża. Zaraz ruszam na zgrupowanie do RPA. Już w sezonie halowym będzie ogień!

Więcej o: