- Potrzebuję dwóch biletów na męski finał - głosił napis na kartce trzymanej przez kibica z Sosnowca. Pierwotna wersja wspominała o trzech wejściówkach, ale jedną już udało mu się nabyć. Żona weszła z biletem, za który zapłacił 600 euro. I nie jest on odosobnionym przypadkiem fana, który tyle wydał, by zobaczyć polskich siatkarzy walczących o olimpijskie złoto.
Trąbki, śpiewy, skandowanie - pod paryską halą, w której rozegrany został finał turnieju olimpijskiego siatkarzy już od dłuższego czasu panowała atmosfera sportowego święta. A wśród tańczących i robiących sobie zdjęcia fanów sporo było jeszcze rozglądających się uważnie osób. Jedni posiłkowali się kartkami z informacją, ilu biletów potrzebują, inni prowadzili poszukiwania bardziej z ukrycia.
- Nie udało mi się kupić biletu w systemie. Bilety pojawiały się i momentalnie znikały. Pod halą kręciłem się już przed ćwierćfinałem i półfinałem, ale bez powodzenia. Może teraz się jeszcze uda. A jak nie, to pójdę obejrzeć spotkanie do którejś z pobliskich knajpek - przedstawia swój plan pan Adam z Krakowa.
Gdy zapytałam, ile jest gotowy wydać na bilet, odpowiedział, że 300 euro. Przy takim limicie mógł mieć problem, bo gdy rozmawiałam z kibicami, którzy kupili z drugiej ręki przynajmniej część potrzebnych wejściówek, to ich cena zwykle wynosiła ok. 600 euro.
- To sporo, ale raz na 48 lat można zaszaleć - uśmiecha się kibicka z Sosnowca, nawiązując do poprzedniego występu Polaków w finale igrzysk.
600 euro wydał też fan, który nabył już wejściówkę dla żony, ale szukał jeszcze dwóch. I próbował je nabyć od dwóch dni. Za szczęściarzy uważać się może para z Warszawy, która bilety kupiła w systemie już rok temu. Za 100 euro od sztuki. - Trzeba było decydować się w ciemno, ale było warto - zapewniali przed meczem.
Po meczu mogli mieć lekki niedosyt, bo Polska w finale przegrała z Francją 0:3. Ale my i tak jesteśmy dumni. Zresztą nie tylko my, bo kibice Biało-Czerwonych również. A tych w sobotę w paryskiej hali było całkiem sporo. Na trybunach przyuważyliśmy też znane twarze. Zarówno siatkarz Artur Szalpuk, jak i niedawna jeszcze gwiazda piłkarskiej reprezentacji Polski Jakub Błaszczykowski co rusz byli zatrzymywani i proszeni o zdjęcia i autografy.