To był dla Polaków mecz o wszystko. Albo biało-czerwoni wygrywają z Kazachstanem przed dogrywką, albo spadają z hokejowej elity świata. Nasi hokeiści zaimponowali odważną i nieustępliwą grą w turnieju, rywale byli pod wrażeniem. Niewiele brakowało do pokonania chociażby Łotyszy, brązowych medalistów sprzed roku. Kazachowie byli jak najbardziej w zasięgu polskiej drużyny.
Polscy hokeiści nie mieli nic do stracenia. Musieli zagrać ofensywnie i zaryzykować. W pierwszych minutach Kazachowie wyglądali, jakby nie wiedzieli, co się dzieje. Nie spodziewali się tak wysoko grających Polaków.
Bardzo aktywni z przodu byli Alan Łyszczarczyk i Kamil Wałęga, mieli wsparcie Patryka Wronki. W ósmej minucie udało się wywalczyć grę w przewadze i obowiązkiem było ją wykorzystać. Udało się to zrobić na cztery sekundy przed końcem czasu power play. Alan Łyszczarczyk wstrzelił krążek pod bramkę, a ten spadł pod kij Kamila Wałęgi, któremu pozostało wbicie go do odsłoniętej bramki. Trybuny hali w Ostrawie wypełnione polskimi kibicami oszalały z radości.
Mogliśmy się cieszyć z prowadzenia zaledwie trzy minuty. Kazachowie wyprowadzili skuteczną kontrę, którą świetnym strzałem wykończył Nikita Michailis. Do końca pierwszej tercji była naprawdę wyrównana walka, ale nikt nie przybliżył się do zwycięstwa.
Drugą tercję można podzielić na dwie części. Pierwsze dziesięć minut to była gra rwana przez obie strony. Polacy grali dość zachowawczo, a Kazachom w ogóle się nie spieszyło, wszak remis im całkowicie wystarczał. Sędziowie często przerywali grę po uwolnieniach i pozycjach spalonych. Żaden zespół nie stworzył w tym czasie składnej akcji.
W kolejnych dziesięciu minutach mecz zrobił się bardziej otwarty. Swoje momenty lepszej gry mieli Kazachowie i Polacy. Bramkarze mieli okazję popisać się kilkoma dobrymi i efektownymi interwencjami. Andrej Szutow i John Murray utrzymali wynik remisowy. Polski bramkarz dwukrotnie był ostro potraktowany przez rywali, ale był w stanie kontynuować grę. Nie dało się go pokonać.
Brakowało u nas skuteczności i chęci podjęcia ryzyka w ataku. Kilka strzałów z dystansu nie było w stanie zaskoczyć Szutowa. Raz po strzale Grzegorza Pasiuta odbił krążek na poprzeczkę. Nie było też możliwości dobrze dograć pod bramkę. Po dwóch tercjach utrzymywał się remis 1:1.
W trzeciej tercji trzeba było postawić wszystko na jedną kartę i z maksymalną mocą pójść do ataku. Obie strony grały wysoko w obronie i agresywnie w ofensywie. W pierwszych minutach graliśmy podobnie do tego, co prezentowaliśmy w pierwszej tercji, ale lepiej wyglądali w obronie Kazachowie. Przede wszystkim mądrzej się ustawiali.
Nasi rywale też nas straszyli w ataku i, niestety, byli skuteczniejsi. Na dziewięć minut i 40 sekund przed końcem Walerij Orechow dał prowadzenie Kazachom. Posłał bombę z lewego lewego skrzydła niemalże w okienko bramki. Krążek minął zasłoniętego Murraya. Wydawało się, że strącił go do siatki czekający za plecami bramkarza inny z Kazachów, ale nic takiego nie miało miejsca i gola ostatecznie przypisano Orechowowi.
Około pięć i pół minuty przed końcem popełniliśmy kosztowny błąd w rozegraniu. Zgubiliśmy krążek, przechwycił go Roman Starczenko i pokonał Murraya w sytuacji sam na sam. To była katastrofa, do której nie można było dopuścić.
Polacy naciskali w ostatnich minutach meczu, nawet grali bez bramkarza, ale nie zdołali zdobyć choćby kontaktowego gola.
Ostatecznie Kazachowie wygrali 3:1 i pozostali w elicie, a Polacy spadają do dywizji 1A. Za rok powalczą o powrót do elity. To był wyrównany mecz, ale Kazachowie lepiej rozegrali końcówkę. W szeregach polskich hokeistów brakowało doświadczenia, ale ten turniej może zaprocentować na przyszłość. To była wyjątkowa, niezapomniana przygoda i przynajmniej przez kilka dni Polska żyła hokejem na lodzie.