W lipcu zeszłego roku Dillian Whyte spędził tysięczny dzień jako pretendent numer 1 w rankingu WBC. Nie dostał jednak szansy na walkę o mistrzostwo świata. W sierpniu stoczył walkę z 41-letnim wówczas Aleksandrem Powietkinem. Starcie miało niesamowity przebieg. Rosjanin dwukrotnie leżał już na deskach, ale ostatecznie to on wyszedł zwycięsko z tego pojedynku. W piątej rundzie spektakularnie znokautował faworyzowanego Jamajczyka piekielnie mocnym podbródkowym. Dzięki temu zyskał prawo do pojedynku z Tysonem Furym, mistrzem federacji WBC. Ale wcześniej musi dojść do rewanżu z Whytem. Rewanżu który kilkukrotnie był przekładany, głównie ze względu na to, że Rosjanin złapał koronawirusa.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że się tym nie denerwuję. Ale moja mama powtarzała mi, że Bóg powierza najcięższe bitwy jego najsilniejszym żołnierzom. Prę naprzód, bo nic innego nie umiem – mówi Whyte.
Historia jamajskiego boksera to opowieść o tym, jak biedny chłopak, będący na skraju śmierci głodowej pokonał wszystkie przeciwności i dotarł bardzo wysoko. Ciężko powiedzieć, że na szczyt, bo nadal nie zdobył mistrzostwa świata. Przynajmniej w boksie, bo w życiu wykazywał się wielkim hartem ducha. Jak mówi w rozmowie z "Guardianem", "przeciwności to historia jego życia". - Urodziłem się w burzy, w nocy, kiedy nad Jamajką przeszedł huragan. Przetrwaliśmy. Pozrywało trochę dachu z domu, ale moja matka to żołnierz, weszła pod stół, żeby urodzić – tak mi opowiadali.
Trudne dzieciństwo
Kiedy miał dwa lata, jego matka, Jerroleen, wyjechała do Wielkiej Brytanii, aby tam pracować. – Nie widziałem jej do niemal 13. roku życia. Mimo tego, że nie było jej przy mnie, czułem jej obecność. Podziwiałem ją. Kiedy znowu byliśmy razem, zawsze mnie przepraszała. Ale mówiłem "nie, pojechałaś do Anglii po lepsze życie dla nas. Trwało to dłużej niż myślałaś, ale już jestem". Wtedy nie było Skype'a. W Jamajce miałeś szczęście, jak dorwałeś się do telefonu raz na miesiąc. Tam, gdzie żyłem, nie było telefonu. Mama przesyłała listy, ale nie umiałem czytać – wspomina Whyte. Dodaje, że listów nie czytali mu jego nowi opiekunowie. To była rodzina, której matka boksera powierzyła opiekę nad Dillianem.
- Ludzie, z którymi mnie zostawiono, nie spisywali się dobrze. Musiałem nauczyć się przetrwać. Zdarzało się, że nie jadłem dwa, albo trzy dni. Nigdy tego nie zapomnę, bo ból w brzuchu był nie do zniesienia. Wiele wycierpiałem, fizycznie i psychicznie. Ale ból spowodowany głodem jest nie do opisania. Ale to wszystko mnie ukształtowało i dało pozytywny pogląd na życie. Nieważne, jak ciężko jest teraz, nadal jest lepiej niż było. Przez pewien czas byłem bezdomny. Rodzina, z którą zostawiła mnie mama zatrzymywała pieniądze, które im wysyłała. Dbali przede wszystkim o swoje dzieci, a ja dostawałem resztki. Polowaliśmy na butelki po Fancie i Coca-Coli. Dostawałem pieniądze za ich zwrot i kupowałem słodycze, bo były najtańsze – wspomina.
- Mój ojciec był farmerem i rzeźnikiem. Pewnego razu wyjechał, żeby sprzedać żywy inwentarz. Kiedy wrócił, byłem na skraju śmierci. Wtedy się wściekł. Poszedł do domu tej rodziny i kogoś pobił. Oczywiście, nie był najlepszym ojcem. Miał irlandzkie korzenie i ciężką przeszłość. Wychowywał mnie podobnie, jak sam był wychowywany. Jeśli byłem żywy, to było w porządku. To był krąg ignorancji – opowiada Whyte. A jako przykład spartańskiego wychowania podaje sytuację, kiedy był na łodzi razem z ojcem, około 200 metrów od brzegu. W pewnym momencie ojciec wyrzucił go z łodzi, a na wołania o pomoc chłopca zareagował mówiąc "płyń, albo utoń". Sam powiosłował do brzegu. Natomiast Dillian po raz pierwszy zaczął pływać, dzięki czemu się uratował.
Nie zawieść mamy
W końcu, kiedy miał 13 lat dołączył do matki do Londynu. Whyte wspomina jej łzy, kiedy spotkali się na lotnisku. Mimo że nie widzieli się od dawna, to poznali się od razu. – Cieszyłem się, ale na zewnątrz byłem jak skała. Kiedy masz 13 lat, to na Jamajce jesteś już mężczyzną – twierdzi. Właśnie w tym wieku po raz pierwszy został ojcem. – To wszystko zmienia. Kiedy większość dzieciaków biegała i się bawiła, ja pracowałem na dwa etaty i łapałem się różnych innych zajęć żeby nakarmić dzieci – mówił cytowany przez "TVNZ" Whyte, który później został ojcem jeszcze dwukrotnie. Obecnie ma dwóch synów i córkę.
Jamajczyk przysporzył matce wiele stresu, kiedy przyjechał do Anglii. Ale to dzięki niej zaczął karierę bokserską. Zanim jednak zaczął na poważnie trenować, wdawał się w bójki na ulicy. – Różniłem się od wszystkich w Londynie. Ludzie śmiali się z tego jak mówiłem. Więc wdawałem się w bójki. Jedno prowadzi do drugiego i załapałem się do gangów – opowiada.
Kilka razy Whyte otarł się o śmierć. Łącznie został trzykrotnie dźgnięty nożem, a dwukrotnie postrzelony. Co zrobił, kiedy miał pocisk w nodze? – Chyba musiałem obejrzeć Johna Rambo za dzieciaka. Wysterylizowałem ranę alkoholem i wyciągnąłem kulę pęsetą. Potem leżałem przez kilka tygodni – wyznał w rozmowie z "Daily Mail". Podobnie zachował się, kiedy był dźgnięty. Za pierwszym razem był z tego tak dumny, że unosił koszulkę, żeby pokazać swoim kolegom ranę. Innym razem sam się zszył. To wszystko z troski o matkę. Gdyby pojechał do szpitala, lekarze z pewnością by ją zaalarmowali. Nie chciał też sprowadzać do domu policji. – Niezależnie od tego co zrobiłem i jak byłem zły, okazywałem jej szacunek. Jestem dorosły, ale nie przyprowadzam nawet dziewczyn do domu. Zawsze ją szanowałem i się jej bałem. Nawet bardziej niż ojca, chociaż to on był bardziej surowy. Nigdy nie chciałem jej zawieść. Nieważne co zrobiłem, jak duży byłem, jak zły, na jakiej ulicy – nigdy nie chciałem jej zawieść. Dorastając nigdy o nic jej nie prosiłem. Nie chciałem dokładać jej stresu – opowiada Whyte.
- Ona jest moim bohaterem. Jest najsilniejszą kobietą w okolicy. Wychowała dwunastkę dzieci, pracowała w trzech miejscach. Jest pielęgniarką, ale była też kucharką w szkole i sprzątaczką po nocach – dodaje rozmawiając z Guardianem. – Obecnie pracuje jako pielęgniarka środowiskowa. Wszyscy się boją i chcą się zabezpieczyć, ale ona nadal pomaga ludziom, którzy nie mają rodziny. Takim, którzy zostali wypisani ze szpitala po operacji i nie mają opieki. Odwiedza ich domy i sprawdza jak się czują i zmienia im opatrunki. Wszyscy boją się koronawirusa, ale jeśli opatrunek nie zostanie zmieniony, albo nie wezmą leków na cukrzycę, to mogą umrzeć. Moja mama im pomaga. Natomiast najstarsza siostra również jest pielęgniarką. Pracuje po 12 godzin na oddziałach dla chorych na COVID. Widzieli wiele złego w pandemię. Dlatego kiedy mam ciężki dzień, to myślę o nich. Boks jest trudny, ale one wykonują znacznie bardziej wyczerpującą pracę. – opisuje Jamajczyk.
Punkt zwrotny
Gangsterski styl życia Whyte'a musiał doprowadzić go nad przepaść i tak też się stało. Jak sam wspomina, w szkole szło mu kiepsko. "Karierę" robił jako człowiek od bicia chłopaków dokuczającym innym uczniom na ich zlecenie. Whyte wspomina, że zdarzało mu się dostawać w zamian jedzenie, a czasem pieniądze. – Byłem jednym z tych dzieciaków, którzy nie znaczyli nic w szkole. Szczerze mówiąc, moim przeznaczeniem była śmierć albo więzienie – opowiadał. Twierdzi, że wielu jego kolegów spotkał właśnie taki los. Na pewien czas sam trafił za kratki i stanął przed sądem. Groziło mu nawet 20 lat więzienia. Na wizytę przyszła jego matka i siostra. Wtedy Whyte zobaczył łzy w oczach matki i poczuł wstyd. – Mój starszy brat zmarł. Mama powiedziała, że nie chce stracić kolejnego syna i że tyle przeszliśmy w życiu. Popatrzyłem na jej twarz i łzy płynęły jej po policzkach. Poczułem się źle – opowiadał.
Kiedy wyszedł na wolność, pracownik społeczny, do którego miał się meldować, zaprowadził go do klubu kick-boxingu. – Jak to działa? Można zarabiać, bić ludzi i nie iść do więzienia? – dopytywał właściciela klubu. Dillian szybko wkręcił się w sporty walki. Od razu to pokochał i zaczął odnosić sukcesy. Został dwukrotnym mistrzem Wielkiej Brytanii w kick-boxingu w wadze ciężkiej. Sięgnął po mistrzostwo Europy w K1. Karierę w kick-boxingu zakończył z rekordem 20-1. Potem spróbował swoich sił w MMA. W grudniu 2008 roku pokonał Marka Strouda w 12. sekundzie pierwszej rundy przez nokaut. Natomiast w 2009 roku rozpoczął karierę bokserską, choć na razie amatorsko. Co ciekawe, jego pierwszym rywalem był Anthony Joshua, aktualny mistrz świata IBF, WBA i WBO. Wtedy jednogłośną decyzją sędziów lepszy okazał się Whyte. Na zawodowstwo przeszedł w maju 2011 roku. Do października 2013 roku wygrał dziewięć walk. Wtedy spadł na niego cios spoza ringu.
Dyskwalifikacja
Po wygranej przez techniczny nokaut walce z Sandorem Baloghiem test antydopingowy wykazał niedozwoloną substancję w organizmie Jamajczyka – metyloheksanaminę. Środek ten znajduje się w odżywkach dla sportowców. Badane są one jedynie przez Instytut Żywności w Stanach Zjednoczonych, którego restrykcje są mniejsze niż te w Europie. Na dodatek występuje pod różnymi nazwami. I to właśnie z jednym z takich suplementów do organizmu Whyte'a dostała się niedozwolona substancja. Taka była też linia obrony obozu boksera, który zarzekał się, że nie wiedział co zażywa. Nie przekonało to jednak Brytyjskiej Komisji Antydopingowej. Podobnie brytyjski Krajowy Panel Antydopingowy (NADP), czyli trybunał rozstrzygający spory antydopingowe w Wielkiej Brytanii, orzekł, że Whyte nie skonsultował z nikim zażycia suplementu i nie dochował należytej staranności. Wyrok dwóch lat zawieszenia podtrzymała komisja odwoławcza.
- Rozpłakałem się, to był szok. Kiedy dostałem wiadomość od komisji antydopingowej, pomyślałem "o Boże, nie wierzę w to". To było jedno z najgorszych uczuć, jakie kiedykolwiek miałem w życiu. Facet w sklepie powiedział mi, że to jest w porządku i sprzedaje to wielu sportowcom. To nie było coś z czarnego rynku. To był sklep sportowy i ze zdrową żywnością – opowiadał Whyte w 2013 roku, cytowany przez BBC. – Nie szło mi w szkole i boks zmienił moje życie. I szło dobrze, bo wiedziałem, ze to była moja najlepsza szansa w życiu. Teraz nie wiem, jak zarobię na życie dla siebie i dzieci – rozpaczał.
Czas na rewanż
W 2014 roku wrócił jednak na ring i dalej wygrywał. W 2015 roku pokonał m.in. Polaka, Kamila Sokołowskiego. W tym samym roku doznał pierwszej porażki. Anthony Joshua zrewanżował się mu za przegraną w ich poprzednim pojedynku. Następnie Whyte dwukrotnie pokonał Derecka Chisorę, Roberta Heleniusa, a swoje ostatnie zwycięstwo odniósł 7 grudnia 2019 roku z Mariuszem Wachem. W sierpniu zeszłego roku na jego drodze stanął Aleksander Powietkin. Whyte był faworytem pojedynku z 41-letnim Rosjaninem, dla którego to była praktycznie ostatnia szansa, aby zaistnieć jeszcze w wadze ciężkiej. Do czwartej rundy wszystko szło zgodnie z planem Jamajczyka. W czwartej rundzie Powietkin był dwukrotnie liczony. Ale w piątej niespodziewanie Rosjanin "zgasił światło" Whyte'owi, posyłając potężny podbródkowy. Dillian zaliczył pierwszy nokaut w karierze.
- To było druzgocące dla wszystkich. Dla mnie też, ale nie możesz zacząć płakać. Pogodziłem się z porażką. To było duże potknięcie, ale będę dalej próbował. Szło zgodnie z planem. Dobrze boksowałem. Byłem czujny. Powietkin nie trafiał, za to ja go biłem cały czas. Ale taka jest waga ciężka, stracisz koncentrację na sekundę i koniec. Dlatego to najlepsza kategoria. Nigdy nie wiesz co się wydarzy – opisuje pierwszą walkę Jamajczyk. – Wyprowadziłem prawy prosty, a potem lewy sierpowy, który miał go powalić na dobre. Ale on wszedł w środek z podbródkowym. To był dobry cios i w sumie cieszę się, bo jedno uderzenie powoduje mniejsze obrażenia niż ciągłe bicie. Po pięciu minutach powiedziałem promotorowi, Eddie Hearnemu, że chcę rewanżu. Wiedziałem, że dominowałem do tego błędu. Byłem gotowy, żeby znowu to zrobić. Znokautował mnie jednym ciosem, ale to on był bardziej obity.
Rewanż potwierdzono we wrześniu zeszłego roku. Walka była dwukrotnie przekładana. Za każdym razem powodem był koronawirus. Rewanż najpierw miał odbyć się 21 listopada w Londynie, ale Powietkin trafił do szpitala, bo zakaził się koronawirusem. Potem obaj pięściarze mieli zmierzyć się w stolicy Anglii 6 marca, ale na przeszkodzie znowu stanęła pandemia, a konkretnie rosnąca liczba zakażonych w kraju. Ostatecznie obaj zawodnicy zmierzą się ze sobą na Gibraltarze. Walka jest promowana pod hasłem "Rumble on the Rock", czyli "rozróba na skale".