Ekstremalne zjawiska pogodowe, w tym nawalne deszcze i powodzie, są coraz bardziej intensywne, a według naukowców będą się pojawiać coraz częściej. Można powiedzieć, że to, co wydarzyło się na Dolnym Śląsku, Opolszczyźnie i w okolicach, to nie powódź stulecia, tylko stulecie powodzi. Ryzyko związane z wysoką wodą nie wszędzie jeszcze zupełnie zniknęło, ale już zaczął się trudny czas sprzątania i odbudowywania domów oraz infrastruktury. A co z infrastrukturą hydrotechniczną? Dobudowywać więcej zbiorników retencyjnych czy postawić na inne rozwiązania? O tym rozmawiamy z prof. dr. hab. Piotrem Skubałą z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego.
Powódź na południu Polski pod względem meteorologicznym wywołał tak zwany niż genueński, który dotarł do naszej części Europy znad północnych Włoch, a następnie został tutaj zakleszczony między układami wyżowymi.
Niż genueński jest naturalnym zjawiskiem meteorologicznym, ale z uwagi na zmiany klimatu to zjawisko przebiera na sile. Parowanie jest zwiększone, ilość wody, która dostaje się do atmosfery jest ogromna, ta woda gdzieś musi spaść, no i niestety bardzo często doświadcza tego Dolny Śląsk. Dolny Śląsk jest też terenem zabudowanym
- zauważa prof. Skubała. - To są miasteczka małe, ciasne, położone blisko gór, a jeżeli ta woda z gór spływa gwałtownie, a w tej chwili spływa bardziej gwałtownie niż kiedyś, to mamy taki efekt niestety - dodaje. - My nie powinniśmy się godzić z tym, że zmiany klimatu już są i temperatura rośnie - podkreśla ekspert.
Zgodnie z informacjami przekazywanymi przez Wody Polskie, w naszym kraju mamy blisko 100 zbiorników retencyjnych, które czasem pełnią też inne funkcje (np. rekreacyjną). Większych jest ponad 20 - można je znaleźć między innymi w raporcie GUS "Ochrona środowiska" z 2023 roku. Największe z nich wcale nie znajdują się na Odrze. Są to: Solina (na Sanie), Włocławek (Wisła), Czorsztyn-Niedzica (Dunajec) i Jeziorsko (Warta).
Dopiero szóste miejsce na liście zajmuje wspomniany na początku sztuczny zbiornik wodny Racibórz Dolny. Można powiedzieć, że nowiutki, bo ukończony w 2020 roku. W przeciwieństwie do wcześniej wymienionych jest też zbiornikiem suchym. To znaczy, że gdy wysokiej wody nie ma, nie jest wypełniony, nie wykorzystuje się go do na przykład generowania energii czy turystyki. W latach 2021-2023 na Ziemi Kłodzkiej powstały m.in. jeszcze cztery mniejsze, suche zbiorniki przeciwpowodziowe (Szalejów, Krosnowice, Roztoki i Boboszów), które, według Wód Polskich, w ostatnich dniach "zgromadziły łącznie blisko 15 mln m3 wody i o tyle spłaszczyły falę powodziową, która dotarłaby do Kłodzka i popłynęła w kierunku Nysy".
Warto zwrócić uwagę, że zbiorniki takie jak Solina czy Czorsztyn-Niedzica tak bardzo kojarzą się z najbardziej widocznymi funkcjami, że potocznie nazywane są jeziorami.
Być może to jest jednym z argumentów przeciwników budowania suchych zbiorników - poza rzecz jasna ochroną przed silną powodzią (a w końcu wciąż wielu z nas sądzi, że takie powodzie jak tegoroczna wydarzają się skrajnie rzadko) - jest właśnie to, że lokalnym społecznościom mało się "opłacają". Nie dorzucają się do turystyki, a akurat rejony górskie w Polsce z turystyki żyją. Do tego przy ich budowie konieczne bywają wysiedlenia, zmienia się mocno krajobraz przyrodniczy okolicy.
W Kotlinie Kłodzkiej kilka lat temu powstał plan budowy dziewięciu takich zbiorników za 1,5 mld zł, co oznaczałoby konieczność wysiedlenia około 1200 osób (te zbiorniki to: Długopole Górne, Wilkanów, Bolesławów, Goszów, Radochów, Konradka, Skrzynczana, Ścinawka Górna II, Sarny). Lokalne społeczności się temu sprzeciwiły i ostatecznie plan nie został zrealizowany. Teraz, przy okazji tragedii, bywa im to wyciągane i zarzucane. Tylko czy budowa takich zbiorników w ogóle ma jeszcze sens, skoro z tak wielką wodą sobie i tak w pełni nie radzą?
Teoretycznie możemy sobie wyobrazić tyle zbiorników, o takiej pojemności, że żadna powódź nam nie zagrozi. Ale skala tego jest niewyobrażalna
- zauważa prof. Skubała. - Nie poradzimy sobie, budując kolejne zbiorniki. Z drugiej strony, pamiętajmy, że każdy zbiornik może nas uratować, ale on może nam także zagrozić - zauważa.
Jeśli chcemy złagodzić te skutki, to rozwiązania technologiczne powinny być moim zdaniem ostatnim krokiem na długiej drodze działań, które przeciwdziałają powodziom. Są potrzebne, ale dopiero na samym końcu
- podkreśla ekspert. A co z terenami położonymi w okolicach gór, takimi jak wiele rejonów, miasteczek na Dolnym Śląsku? Jak tam najlepiej radzić sobie z ryzykiem powodzi? Zapraszamy do obejrzenia całej rozmowy.