Świadomość zagrożeń środowiska i klimatu rośnie, a część firm stara się odpowiadać na nowe wymagania rządów i samych konsumentów. Jednak w wielu przypadkach nie jest to realne rozwiazywanie problemów, lecz jedynie malowanie ich na zielono - czyli tzw. greenwashing lub ekościema.
Nowy raport organizacji ECOS sprawdził takie "zielone" oznaczenia i informacje na 82 różnych produktach, które są wykonane z tworzyw sztucznych lub mają plastikowe opakowania. Wybrano towary, które należą do najczęściej znajdowanych na plażach odpadków, jak plastikowe kubki, sztuce, ale też np. "bio" chusteczki i pieluchy. Wnioski? Większość z nich w ten czy inny sposób wzbudziła wątpliwości, a prawie połowę uznano za wprowadzającą konsumentów w błąd. Eksperci podkreślają, że wobec braku standardów i regulacji firmy w zasadzie same, w dowolny sposób tworzą "eko" oznaczenia.
Aż trzy czwarte takich oznaczeń firmy stworzyły same i nie były one weryfikowane w żaden sposób przez niezależne organizacje. Połowa nie dostarczała dostatecznych informacji i mogła być niejasna dla konsumentów, a tylko trochę mniej (46 proc.) informowała o pseudorozwiązaniach, które nie mają znaczenia dla walki z zaśmieceniem plastikiem. Co czwarte uznano za niewiarygodne z powodu braku dowodów, na których opierało się dane oznaczenie. Mathilde Crêpy z ECOS, ocenia:
- Firmy powinny wprowadzać prawdziwie innowacyjne rozwiązana w swoich produktach i przekazywać ludziom rzetelne informacje. W tej analizie znaleźliśmy wiele pseudorozwiązań i gadżetów, które mają przekonać konsumentów, że marki działają w celu rozwiązania naszych problemów środowiskowych, gdy wcale tak nie jest. Nie rozwiążemy kryzysu zanieczyszczenia plastikiem przy pomocy fałszywie zielonych etykiet.
Nowe oznaczenia bez odpowiedniego wyjaśnienia mogą wprowadzać chaos i wątpliwości konsumentów. Np. niektóre opakowania z "plastiku z roślin" czy "bioplastiku" mogą być wyrzucane do pojemników na plastik, choć wcale nie nadają się do recyklingu. Takie opakowania mogą być czasem kompostowane - jednak tylko w odpowiednich zakładach zajmujących się tym profesjonalnie. Nie ulegną rozkładowi ani w domowym kompoście, ani na wysypisku.
Niektóre produkty, jak plastikowe kubeczki, talerzyki czy sztućce, są oznaczane jako "wielorazowego użytku", choć niewiele różnią się od jednorazowych i po kilku myciach tracą swoje właściwości, co zachęca do ich wyrzucenia. Nie ma jasnych standardów, jaki produkt jest wielo-, a jaki jednorazowy. Podobną kategorią są produkty, do których można dolewać zawartość (np. mydło w płynie) - tyle, że... "uzupełniacze" także są sprzedawane w jednorazowych, plastikowych opakowaniach.
Autorzy zwracają uwagę na pseudorozwiązania, jak biodegradowalne butelki na napoje, które "mogą wyrządzić więcej szkody niż pożytku". Ich zdaniem takie oznaczenie butelek może zachęcać do ich niefrasobliwego wyrzucania, podczas gdy w kwestii butelek mamy o wiele lepsze rozwiązania: po pierwsze zastępowanie wielorazowymi butelkami (np. na wodę), po drugie systemy kaucyjne, a wreszcie recykling. Ubrania reklamowane jako biodegradowalne mogą zachęcać do skrajnego modelu "fast fashion", czyli częstego kupowania i wyrzucania ubrań, co potęguje szkody dla środowiska. Ponadto materiały kompostowane czy biodegradowalne wymagają konkretnych warunków, by rzeczywiście się rozłożyły, a odpowiednie zakłady utylizacji mogą nawet nie istnieć w danym miejscu. Wiele towarów (np. pieluszki) było tylko częściowo wykonanych z biodegradowalnych materiałów i nie zawierały oznaczenia, które części mogą się rozkładać. Biodegradowalność może być pożądaną cechą w konkretnych typach produktów, jak kapsułki na kawę czy torebki z herbatą.
Popularne oznakowanie trójkąta ze strzałek sugeruje, że produkt czy opakowanie nadaje się do recyklingu - ale wcale nie musi tak być. Np. znajdujące się na wielu wyrobach z plastiku oznaczenie trójkąta ze strzałek z cyfrą w środku wcale nie jest gwarancją, że produkt nadaje się do recyklingu, a jedynie oznaczaniem, z jakiego typu tworzywa sztucznego jest zrobiony. Nawet jeśli ten typ jest trudno lub niemożliwy do przetworzenia.
Niektóre z analizowanych produktów zawierają informacje dot. użycia plastiku pochodzącego z recyklingu. Samo w sobie jest to dobrą praktyką - piszą autorzy - ale diabeł tkwi w szczegółach. Czasem może nie być to plastik ze śmieci, lecz resztki poprodukcyjne. Czasem zawartość takiego tworzywa jest po prostu wymagana przez prawo. Z kolei np. produkcja ubrań z butelek PET nie jest "recyklingiem" lecz downcyclingiem - ponieważ w ten sposób powstaje produkt, którego niemal nie da się już później przetworzyć i można jedynie wyrzucić.
ECOS ocenia, że tego typu ekościema może zostać poważnie ograniczona przez działania decydentów. Czego zadaniem ekspertów potrzeba? Po pierwsze należy wyeliminować niejasne definicje, które dają pole do naciągania przepisów, a następnie ustalenie jasnych zasad co do tego, jakie i na jakich warunkach oznaczenia mogą stosować firmy.
Przepisy uderzające w greenwashing powinny być także silniej egzekwowane, a ich łamanie - odpowiednio karane. Wreszcie długofalowym rozwiązaniem jest doprowadzenie do stanu, w którym prawdziwie "eko" produkty, zrównoważone i nieszkodzące środowisku, są normą, a nie wyjątkiem.
Justine Maillot z organizacji Rethink Plastic powiedziała, że unijni decydenci muszą działać szybko, aby położyć kres szkodliwym, nieuregulowanym oznaczeniom "ekologicznym". Podkreśliła, że zakazanie nierzetelnych, wprowadzających w błąd haseł i oznaczeń pozwoli konsumentom na podejmowanie świadomych decyzji i rzeczywiste ograniczanie zanieczyszczenia plastikiem.