Serwisy streamingowe to bez wątpienia jedna z największych rewolucji w branży mediów na przestrzeni ostatnich kilku dekad. Jeszcze na początku XXI wieku na świecie królowała telewizja linearna. Jeśli chcieliśmy obejrzeć wybrany film czy serial, musieliśmy mieć dostęp do konkretnego kanału, który go emitował. Kanały te nie były jednak oferowane pojedynczo, ale w pakietach telewizji kablowej czy satelitarnej. A wiązało się z koniecznością uiszczania wysokiego miesięcznego abonamentu.
Pojawienie się takich platform jak Netflix, Amazon Prime Video i HBO GO całkowicie zmieniło zasady gry. Telewizyjna ramówka przestała mieć znaczenie. To my - widzowie - zaczęliśmy tworzyć własną ramówkę. Wreszcie zaczęliśmy płacić za to, co rzeczywiście oglądamy.
To z kolei doprowadziło do zjawiska cord-cuttingu, czyli masowych rezygnacji z ofert telewizji kablowych na rzecz serwisów streamingowych. Z danych serwisu Statista.com wynika, że w USA liczba gospodarstw, które nie korzystają z kablówki, w latach 2014-2023 wzrosła z 18,8 proc. do 60 proc.
Niestety, szybko przekonaliśmy się, że serwisy streamingowe z błogosławieństwa stały się przekleństwem. Ich oferta zaczęła się fragmentaryzować. Dziś popularnego serialu Netfliksa nie obejrzymy na platformie Max, a filmu dostępnego w Apple TV+ próżno szukać na Disney+. Nie ma platformy, która zebrałaby najciekawsze pozycje filmowe i serialowe w jednym miejscu.
Nie ma i nie będzie, bo to właśnie produkcje na wyłączność są główną bronią w rękach rywalizujących ze sobą koncernów medialnych. Bronią, która ma nas "zachęcić" do opłacania comiesięcznej subskrypcji.
Żyjemy w świecie, w którym niemal wszystko jest na abonament. Zaczęło się od wspomnianych serwisów streamingowych, ale trend został szybko podłapany przez firmy działającej w zupełnie innych branżach. Z danych firmy Zuora wynika, że w latach 2012-2020 biznesy działające w modelach subskrypcyjnych urosły o 435 proc. We wspomniany okresie korporacje oferujące abonamenty zwiększały swoje przychody o około 5-8 razy szybciej niż rosły przychody spółek z giełdowego indeksu S&P500.
Jak podaje ośrodek badawczy Juniper Resarch, w 2022 roku globalny rynek subskrypcji był wart już 275 mld dolarów, a przewiduje się, że do 2028 roku może osiągnąć wartość 1,5 biliona dolarów, przy średnim wzroście na poziomie 18 procent rocznie.
Nie dziwi więc fakt, że liczba produktów i usług oferowanych w modelu subskrypcyjnym w ostatnich latach rośnie wręcz lawinowo. Płacimy abonament za filmy i seriale (Netflix, Disney+) muzykę (Spotify, Tidal), gry wideo (Xbox Game Pass), elektroniczne wydania gazet, ale również np. za tusz do drukarki (usługa HP+), pakiet aplikacji biurowych (Microsoft 365), kawę w sklepie (Żabka) czy miejsce w chmurze na zdjęcia. To nadal nie koniec, bo w modelu subskrypcyjnym coraz częściej oferowane są również ubrania i bielizna, środki higieniczne, a nawet środki antykoncepcyjne.
Ten subskrypcyjny trend dotarł również do koncernów motoryzacyjnych. W 2020 roku spore kontrowersje wzbudził pomysł BMW. Niemiecki koncern zaproponował, aby elementy wyposażenia jego samochodów (np. klimatyzacja) były oferowane w abonamencie. Oczywiście, producent nie zamierzał wymontowywać klimatyzacji z aut klientów, którzy przestali opłacać subskrypcje. Można ją przecież wyłączyć zdalnie, wysyłając odpowiednie instrukcje do komputera pokładowego. Dziś ten pomysł nikogo nie zaskakuje. Przykładowo Audi oferuje w modelu abonamentowym nie tylko klimatyzację, ale też np. tempomat.
Zdalnie można też "wyłączyć" np. kartridże z tuszami do drukarki. Tak działa np. usługa HP Instant Ink, czyli "drukowanie na abonament". Gdy przestaniemy opłacać abonament, kartridże automatycznie się zablokują (są zabezpieczone systemem DRM), nawet jeśli wciąż znajduje się w nich tusz.
Z przeprowadzonego przez serwis CNET badania wynika, że w 2024 roku przeciętny dorosły Amerykanin płaci za różnego rodzaju subskrypcje 91 dolarów miesięcznie, czyli ponad 1000 dolarów rocznie (około 4000 złotych).
W ostatnich latach 'pełzający trend subskrypcji' doprowadził do tego, że klienci płacą miesięczne lub roczne abonamenty za usługi, których wcale nie chcą. Co więcej, firmy podnoszą ceny usług, często nie informując o tym klientów lub ukrywając to pod płaszczykiem wprowadzania dodatkowych funkcji. Średnia kwota, którą płacimy za członkostwa i abonamenty, będzie nadal rosła
- czytamy w raporcie CNET.
Liczby podane przez CNET są i tak dość konserwatywne, bo z opublikowanego pod koniec ubiegłego roku badania firmy C&R Resarch wynika, że Amerykanie płacą za subskrypcje aż 219 dolarów miesięcznie (czyli prawie 900 zł).
W Polsce nie przeprowadzono jak dotąd kompleksowych badań dotyczących ekonomii subskrypcji. W tym miejscu mogę więc posiłkować się tylko przykładem anegdotycznym, czyli swoim. Przygotowując ten tekst, postanowiłem policzyć, ile sam płacę za abonamenty i - delikatnie mówiąc - jestem tym lekko przerażony.
Obecnie płacę za następujące usługi:
Łącznie daje to kwotę ok. 435 zł miesięcznie. A byłaby ona jeszcze większa, gdybym w ostatnim czasie nie zrezygnował z kilku innych subskrypcji, w tym m.in. Disney+ czy Viaplay. Zresztą, już sama rezygnacja często okazuje się procesem dość skomplikowanym.
Na takie utrudnienia trafiłem m.in., gdy próbowałem pozbyć się subskrypcji "The Wall Street Journal". O ile wykupienie dostępu do publikowanych w "WSJ" artykułów zajęło mi 60 sekund, o tyle proces rezygnacji trwał kilka dni. Okazało się bowiem, że nie mogę ot tak usnąć subskrypcji, klikając w przycisk "Anuluj". Musiałem skontaktować się telefonicznie (sic!) z biurem obsługi klienta, a następnie tłumaczyć się pracownikowi call-center z tego, dlaczego śmiem rezygnować z dostępu do tak przydatnej usługi.
Ostatecznie się udało, ale kosztowało mnie to sporo nerwów. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie zastanawiałem się nad zastrzeżeniem karty płatniczej, co prawdopodobnie rozwiązałoby mój problem znacznie szybciej.
Na szczęście amerykańska Federalna Komisja Handlu (FTC) w ostatnim czasie wzięła się ostro za tego rodzaju niecne praktyki. Nowe przepisy, nad którymi pracuje obecnie komisja, nałożą na dostawców usług obowiązek wprowadzenia polityki "Click-to-Cancel", co pozwoli konsumentom zrezygnować z danego abonamentu za pomocą jednego kliknięcia.
W Polsce na tak ekstremalne sposoby "zatrzymania klienta", jak w przypadku "WSJ" na szczęście się nie natknąłem, co wynika z faktu, że unijne prawo jest bardziej prokonsumenckie niż to amerykańskie. Ale nawet i na naszym podwórku zdarzają się wątpliwe praktyki. Kilka miesięcy temu zrezygnowałem z dostępu do platformy Viaplay. Niedawno przeglądając historię transakcji na karcie, zorientowałem się jednak, że wciąż opłacam abonament z tę usługę. Okazało się, że aby zrezygnować z subskrypcji po kliknięciu "Anuluj" należało jeszcze przeklikać się przez kilka ekranów. No cóż, głupi płaci dwa razy.
Istnieje kilka sposobów na to, aby zapanować na dziesiątkami abonamentów i uniknąć sytuacji, w której płacimy co miesiąc "haracz" za usługę, której nie potrzebujemy lub - co gorsza - o czym zapomnieliśmy.
Po pierwsze, warto regularnie śledzić historię swojego konta i transakcje na naszych kartach płatniczych oraz kredytowych. Dzięki temu dość szybko wyłapiemy niechciane płatności i będziemy mogli od razu z nich zrezygnować.
Po drugie, warto zainstalować na swoim smartfonie jedną z aplikacji do zarządzania subskrypcjami (np. Bobby, Billbot czy Spendee). Tego rodzaju narzędzia pozwalają nam uporządkować nasze wszystkie abonamenty. Dzięki nim łatwo sprawdzimy, ile rzeczywiście każdego miesiąca płacimy za dostęp do wszystkich naszych usług.
Po trzecie, warto włączyć zdrowy rozsądek. Nie musimy korzystać z wszystkich usług naraz, szczególnie że wielkie koncerny coraz mocniej walczą o nasz czas, zarzucając nas dziesiątkami kolejnych filmów, seriali, książek, gier czy albumów muzycznych. Chcesz obejrzeć nowy sezon "Stranger Things"? To wspaniale. Wykup subskrypcję Netfliksa, obejrzyj wszystkie odcinki serialu, a następnie... ją anuluj.
Z większości usług możemy dziś rezygnować dosłownie z miesiąca na miesiąc. I zdecydowanie warto z tej możliwości korzystać. Nie jesteśmy nic winni Netfliksowi, Disneyowi i Amazonowi. Płaćmy za to, z czego rzeczywiście korzystamy.