5 listopada zakończą się wybory prezydenckie w USA, których wyniki poznać mamy w nocy z wtorku na środę (choć nie jest to pewne, w każdym razie jeśli chodzi o ostateczne wyniki). Szokujący sondaż z Iowa, uważanej za bezpieczną przystań republikanów, pokazał niespodziewaną wygraną Kamali Harris w tym stanie. Jeśli sondażownia Ann Selzer się nie myli, zmienia to nieco optykę - choć mówimy o wynikach badania dla jednego stanu. Dotychczas sondaże ogólnokrajowe wskazywały niepewną i nieznaczną, ale jednak wygraną Trumpa. Na to rynki reagowały z entuzjazmem i dolar rósł przez cały październik. Jednak sondaż z Iowa sprawił, że amerykańska waluta w poniedziałek mocno traci i znów osunęła się poniżej psychologicznej granicy 4 zł. Dlaczego?
- Na rynkach wyraźnie rozgrywany jest tzw. Trump trade, czyli obstawianie wygranej kandydata republikanów - mówi Arkadiusz Balcerowski, ekonomista mBanku w rozmowie z Next.Gazeta.pl. - Natomiast wzrost notowań dolara wynika z nastawienia Trumpa do polityki fiskalnej i planowanych obniżek podatków, co może wyraźnie podnieść zadłużenie USA. To przekłada się na aprecjację, czyli umocnienie dolara - tłumaczy. Polityka fiskalna polega na wykorzystywaniu instrumentów fiskalnych takich jak podatki czy dług publiczny. Trump w jej ramach zapowiada cięcia w wydatkach budżetowych i obniżki podatków, co przełoży się na wzrost zadłużenia USA, o czym dalej.
Oprócz umacniania się dolara ważną zmianą jest też spadek cen amerykańskich obligacji skarbowych. To z kolei podniosło ich rentowność. W ubiegłym tygodniu zwrot z 10-letnich obligacji dobił do 4,3 proc. pierwszy raz od lipca.
Wzrost rentowności obligacji również związany jest z wynikami sondaży, które przez długi czas wskazywały na wygraną Donalda Trumpa. Ten efekt to zasługa jego planów luzowania polityki fiskalnej i potencjalnie większej emisji długu. Inna sprawa to dane makroekonomiczne, które w ostatnich kilku tygodniach okazały się lepsze od oczekiwań, co także najpewniej podbiło rynkowe stopy procentowe
- mówi Balcerowski.
Co stanie się z obligacjami, gdy wygra Trump, a co, gdy wygra Kamala Harris? - To już są spekulacje. Patrząc jednak czysto tradingowo, na to, co się działo w ostatnim czasie, to możliwa jest pewna realizacja zysków. Wiele zależy też od tego, jak będzie wyglądał skład Kongresu. Paradoksalnie zgarnięcie przez republikanów całego Kongresu mogłoby doprowadzić do większej realizacji zysków - tłumaczy nasz rozmówca. W przypadku obligacji zysk można zrealizować poprzez sprzedaż papierów wartościowych na rynku wtórnym (jeśli zależy nam na czasie) lub czekając na ich odkupienie przez Skarb Państwa, gdy minie termin zapadalności długu. Jeśli rynkowe warunki są korzystne i wartość obligacji rośnie jak w ostatnich tygodniach, może się okazać, że większy zysk uzyskamy sprzedając je już teraz, niż czekając na odkupienie przez państwo.
Rynki podobnie jak w poprzednich wyborach pokazują, że duży biznes lubi Trumpa, bo ten mu sprzyja, tłumaczy Balcerowski. Nie przeszkadza tutaj nawet wzrost deficytu, który w przypadku wygranej kandydata republikanów będzie większy, niż gdyby wygrała Kamala Harris. Kandydat republikanów zapowiada ponadto prowadzenie protekcjonistycznej polityki - chce chronić amerykańską gospodarkę głównie poprzez nakładanie ceł na zagraniczne towary. Dla zagranicznego biznesu może mieć to fatalne skutki, a mimo tego protekcjonizm Trumpa nie był hamulcem dla rynków.
- Trump w poprzedniej kadencji rozdmuchał deficyt, ale jego następca w zasadzie nic z tym nie zrobił. Toteż osobiście sądzę, że niezależnie kto wygra, nowy rząd - tak samo jak administracja Bidena - nie będzie chętny do zacieśniania polityki fiskalnej. Podobnie wygląda sytuacja z cłami - te, które zostały wprowadzone przez Trumpa, w większości zostały utrzymane przez Bidena, który dorzucił jeszcze swoje. Z mojego punktu widzenia wygrana którejkolwiek ze stron niewiele zmieni, ale rynek bardziej faworyzuje Trumpa z racji probiznesowych pobudek. Harris bardziej jest jednak kandydatką ludu pracującego niż biznesu - mówi Balcerowski.
- Kurs złotego jest uzależniony głównie od tego, co się dzieje w parze EURUSD. W ostatnich tygodniach systematycznie odnotowywaliśmy na niej spadki, co z reguły ciąży złotemu - mówi Arkadiusz Balcerowski.
- Abstrahując od wyborów - strefa euro potrzebuje słabej waluty, by kompensować niski wzrost produktywności. Na tym, w pewnym stopniu, może cierpieć złoty. Złoty nie jest jednak w bardzo złej pozycji, dzięki temu, że produktywność pracy w Polsce rośnie relatywnie mocno na tle Unii Europejskiej czy USA. Dzięki szybszemu wzrostowi produktywności możliwy jest szybszy wzrost gospodarczy niegenerujący inflacji, a dany kraj nie musi za wszelką cenę dążyć do słabszej waluty celem poprawy konkurencyjności międzynarodowej - wyjaśnia nasz rozmówca.