Kto w Europie jest najmocniej zadłużony? Kilka dni temu dostaliśmy najświeższe możliwe dane z unijnego urzędu statystycznego, dotyczące poziomu długu publicznego państw należących do Wspólnoty. Ten poziom jest obrazowany wskaźnikiem długu do PKB danego kraju. Inaczej: Eurostat pokazuje, jakiej części produktu krajowego brutto (czyli wartości wszystkiego, co dana gospodarka wytworzyła) odpowiada zadłużenie tej gospodarki.
W statystykach widać od razu, że Polska nie wypada najgorzej. Dług sektora instytucji rządowych i samorządowych (tzw. general government) w drugim kwartale sięgał u nas 52,3 proc. PKB. Wyższy wskaźnik zadłużenia mają m.in. Słowacja, Niemcy i Węgry. Średnia unijna zaś to 81,5 proc. PKB. Zawyżają ją kraje południa kontynentu, w tym przede wszystkim Grecja i Włochy, a także takie państwa strefy euro jak Francja i Belgia.
Na zamieszczonej nieco niżej mapie to południowe zadłużenie widać jeszcze wyraźniej, wschodnia część kontynentu wygląda relatywnie lepiej. Najniższy dług w tym ujęciu mają Bułgaria (22,1 proc. PKB), Estonia (23,8 proc.) i Luksemburg (26,8 proc.). Daleko nam do nich, jednak sam poziom nieco ponad 50 proc. PKB na tle unijnym wygląda całkiem nieźle.
To, że państwa zadłużają się, nie jest samo w sobie niczym niepokojącym. Robią to nie tylko dlatego, że muszą, ale także dlatego, że mogą. Tak jak mogą ten dług potem "rolować" (czyli spłacać pożyczki i zaciągać kolejne na rynkach finansowych). Co więcej, na emitowany przez państwa dług - obligacje skarbowe - są po prostu chętni. Takie obligacje powszechnie uważane są przez inwestorów za najbardziej bezpieczną formę lokowania pieniędzy.
- PKB danego kraju jest w pewnym sensie zabezpieczeniem jego długu. Jeżeli kraj ma duży PKB, produkuje dużo, ma silny przemysł, jest znany z tego, że ma swoje technologie albo że ma silną armię - to przypadek Francji właśnie czy USA - to inwestorzy mogą to traktować jako zabezpieczenie, że się z obowiązku spłaty długu wywiąże - mówi Jan Oleszczuk-Zygmuntowski z Polskiej Sieci Ekonomii. Zwraca też uwagę na to, że najbardziej zadłużone kraje unijne to państwa należące do strefy euro, a Polska jest w zupełnie innej sytuacji - ma suwerenność monetarną, czyli własną walutę. - Brak posiadania swojej waluty to oczywiście nie jest jedyny warunek wysokiego zadłużenia, ale w przypadku tych państw akurat podstawowy - dodaje.
Sam poziom zadłużenia w relacji do PKB nie jest w Polsce jeszcze dramatycznie wysoki, choć niedługo ma przekroczyć unijny próg maksymalny. - Wszystko wskazuje na to, że w 2026 dług publiczny przekroczy 60 proc. PKB i może pozostać powyżej tego poziomu przez kilka lat. Na taki scenariusz wskazuje m.in. średniookresowy plan budżetowo-fiskalny polskiego rządu - mówi Adam Antoniak, starszy ekonomista ING.
- Na tle innych krajów UE polski dług publiczny nie jest wysoki w relacji do PKB, natomiast niepokoi szybkie jego narastanie oraz relatywnie wysokie koszty jego obsługi - odsetki - podkreśla ekspert. I to także widać w omawianych tutaj danych Eurostatu. Polska znalazła się wśród krajów, w których przyrost wskaźnika długu do PKB był najszybszy. To tempo wyniosło 0,9 punktu procentowego między pierwszym a drugim kwartałem tego roku, a w ujęciu rok do roku (czyli w porównaniu z drugim kwartałem 2023) 4,1 punktu procentowego.
Długu jest coraz więcej, rosną też koszty jego obsługi. W przyszłym roku przekroczą 70 miliardów złotych, w kolejnym 90 miliardów, a w 2027 roku ma pęknąć już 100 miliardów złotych. Warto pamiętać, że koszty te zależą w dużej mierze od poziomu stóp procentowych. A w Polsce stopy procentowe są na tle innych europejskich państw wciąż wysokie. Główna stopa wynosi obecnie 5,75 proc. i jak na razie wszystko wskazuje na to, że pierwszej obniżki można się spodziewać najwcześniej na progu wiosny.
- Dług publiczny jest narzędziem, tak samo jak deficyt. Może być użyty dobrze albo źle. Nie ma większego sensu mówienie o nim w liczbach nominalnych - uważa Jan Oleszczuk-Zygmuntowski. - Można za to zwracać uwagę na kluczowe kwestie strukturalne, jak na przykład to, jaka część długu jest w rękach inwestorów krajowych, a jaka w zagranicznych czy w jakiej części jest to zadłużenie w walucie obcej, a w jakiej w krajowej. W tym momencie około 70 proc. całego długu publicznego jest w posiadaniu krajowych rezydentów, ten ciężar wziął na siebie przede wszystkim sektor bankowy, stymulowany do kupowania obligacji skarbowych poprzez podatek bankowy. Struktura walutowa jest jeszcze bezpieczniejsza, bo 76 proc. długu to zobowiązania nominowane w polskich złotych - wylicza ekspert.
Wśród udzielających się publicznie ekonomistów są tacy, którzy stanowczo przestrzegają przed zadłużaniem się państwa i tacy, którzy uważają, że to jest moment, w którym możemy i powinniśmy robić. Nie zamierzamy w tym tekście przedstawiać wszystkich argumentów i rozstrzygać, kto ma rację. Szczególnie, że i zwolennicy zadłużania się widzą pewne (delikatne) sygnały ostrzegawcze.
- Jeśli chodzi o dług, na razie nie ma powodów do obaw, można jedynie powiedzieć, że mamy światło kontrolne: musimy kontrolować to, co się dzieje i przyglądać się sytuacji - podkreśla Oleszczuk-Zygmuntowski. Kluczowy jest jeszcze jeden aspekt: w najbliższych latach poziom długu publicznego podbijać będą duże wydatki na obronność. - Można by skorygować jedną rzecz. Tempo przyrastania jest szczególnie teraz bardzo duże, bo negocjowane kontrakty zbrojeniowe były odsuwane w czasie za poprzedniego rządu. Jako Polska Sieć Ekonomii sugerowaliśmy - i nie tylko my - ministrowi Domańskiemu, żeby "spakować" to wszystko w 2024 rok. To się niestety nie udało do końca i wydatki zbrojeniowe przeszły w dużej mierze na przyszły rok.
No i co z tym wszystkim teraz zrobić? Jest wiele wydatków, z których zrezygnować nie możemy, bo są to tzw. wydatki sztywne, z innych rząd zrezygnować nie chce, z różnych powodów.
- W polityce fiskalnej brakuje obecnie jasnego nakreślenia priorytetów - uważa Adam Antoniak. - Jednym z nich jest z pewnością zwiększenie nakładów na armię, ale rząd próbuje jednocześnie utrzymywać wysokie wydatki socjalne, zwiększać nakłady na ochronę zdrowia i unikać podnoszenia obciążeń podatkowych, a być może wręcz je zmniejszyć - tu wątek podniesienia kwoty wolnej od podatku PIT. Wszystkie wspomniane obszary są ważne, ale prawdopodobnie nie da się ich realizować jednocześnie i wcześniej, czy później konieczne będzie zapewne określenie jasnych priorytetów - podkreśla starszy ekonomista ING.
Jan Oleszczuk-Zygmuntowski ma tutaj nieco inne zdanie. - Czy potrzebujemy wszystkiego na raz? Tak, bądźmy ambitni. Powstrzymałbym się tylko może przed rozdawaniem przywilejów podatkowych dla różnych grup, takich jak fikcyjni przedsiębiorcy. Ale póki księga popytu na obligacje skarbowe się zapełnia, możemy się dalej zadłużać, żeby mieć za co zrobić jakościowy skok w gospodarce. Pamiętajmy, że za pięć lat Polska zacznie być płatnikiem netto UE. W tym czasie powinniśmy dokonać przebudowy gospodarki, dolewając do środków unijnych strumień pieniędzy z długu.
To jeszcze dwa słowa o finansach publicznych. Rząd w tym tygodniu znowelizował budżet na ten rok. Deficyt - czyli różnica między dochodów a wydatkami - zwiększył się aż o ponad 56 miliardów złotych, do 240,3 mld zł. Samego wzrostu się spodziewano, ale jego skala już zaskoczyła. Przy czym poziom wydatków się nie zmienił - żadnych cięć nie przewidziano. Więcej komentarzy na ten temat można przeczytać na przykład tutaj: Projekt nowelizacji budżetu już w Sejmie. Rekordowy deficyt. "Puściły hamulce" i tutaj: Rząd idzie w rekordowy deficyt. Zaskakująca teza. "Techniczna zagrywka".