W 2023 roku w Polsce urodziło się 272,5 tys. dzieci ("urodzenia żywe"), 32,6 tys. mniej niż w roku 2022. Zmarłych także było mniej niż rok wcześniej (o 39 tys.), ale i tak znacznie więcej niż nowonarodzonych, bo ponad 409 tys. osób. To oznacza, że odnotowaliśmy ubytek naturalny i ujemny współczynnik przyrostu naturalnego - wyniósł -3,6 promila. w skali kraju (na 1000 ludności).
Nic nowego, przyrost naturalny mamy ujemny od 2013 roku. Wpływa to na zmianę liczby ludności (obok migracji), która też spada od ponad dekady. Według Głównego Urzędu Statystycznego obecny kryzys demograficzny "prawdopodobnie może mieć charakter dłuższej tendencji". Za chwilę wyjaśnimy, dlaczego.
Jeśli ktoś, myśląc o czynnikach wpływających na niekorzystne zmiany demograficzne, ma na myśli pandemię, to ma rację, ale był to czynnik jedynie podbijający trend z minionej dekady. Od 2012 roku tylko raz - w roku 2017, i to nieznacznie, o mniej niż 1000 osób - liczba ludności w Polsce wzrosła. W pozostałych latach spadała. W zeszłym roku na każde 10 tysięcy mieszkańców Polski ubyły 34 osoby. Jeszcze całkiem niedawno, bo w 2019 roku, było to 9 osób. Dla porównania: w latach 80-tych (czasy wyżu) mieszkańców nam przybywało w tempie około 100 osób na 10 tys. ludności rocznie. W czasie powojennego wyżu demograficznego lat 50. XX wieku przybywało około 200 osób na 10 tys.
Główny Urząd Statystyczny wymienia kilka czynników, które uzasadniają ponure prognozy demograficzne na przyszłość. Są to: urodzenia, umieralność, trwanie życia, zawieranie i rozpad małżeństw oraz migracja.
By zapewnić zastępowalność pokoleń, współczynnik dzietności powinien wynosić ponad 2, przynajmniej około 2,1-2,15. To znaczy, że statystyczna kobieta powinna urodzić w czasie swojego życia właśnie tyle dzieci. Albo inaczej: na każdą kobietę w wieku rozrodczym (ujmowanym jako zakres 15-49 lat) powinno przypadać średnio minimum 210-215 dzieci. Takie liczby powinny sprawić, że nie będzie nas z każdym pokoleniem coraz mniej.
Tymczasem obecnie to 116, czyli współczynnik dzietności wynosi 1,16. Jest poniżej 2 od początku lat 90. ubiegłego wieku. Jak zaznacza GUS, "stan depresji urodzeniowej trwa już prawie 30 lat". W zeszłym roku urodziło się najmniej dzieci w całym okresie po II wojnie światowej. Od 1998 roku w zasadzie, z wyjątkiem lat 2008-2010 i 2017, rodzi się w Polsce mniej niż 400 tys. dzieci rocznie. Nieco więcej na wsi (7,5 na 1000 mieszkańców) niż w miastach (7,1). Jeśli spojrzeć na województwa, to najlepiej jest w tych, w których istnieją największe, rozwijające się aglomeracje miejskie - małopolskim, mazowieckim, pomorskim i wielkopolskim. Najniższy poziom urodzeń żywych występuje w świętokrzyskim, warmińsko-mazurskim, śląskim i zachodniopomorskim. Świętokrzyskie jest w ogóle demograficzną dziurą na mapie Polski, o czym jeszcze za chwilę.
Tak wygląda na wykresie (poniżej) powojenna demografia Polski: ostatni solidny wyż mieliśmy na początku lat 80. (w roku 1983), potem delikatny wzrost pod koniec pierwszej dekady lat 2000 i punktowy już tylko w 2017 roku. Od tamtej pory widoczny jest jednoznaczny i postępujący spadek urodzeń.
Pisząc o niskiej dzietności, GUS wspomina, że utrzymywanie się jej przez długi czas "grozi wejściem w tzw. pułapkę niskiej płodności, z której wyjście jest bardzo trudne". Im mniej będzie rodzić się dzieci, tym mniej później będzie kobiet, które w wieku rozrodczym dzieci będą mogły rodzić. Po pewnym czasie nie ma już szans na demograficzne odbicie - po prostu nie ma komu rodzić wystarczająco dużo dzieci, by zapewniło to zastępowalność pokoleń.
Ale kluczowe są też postawy i zachowania związane z prokreacją. Kobiety w Polsce rodzą dzieci coraz później, co wcale nie znaczy, że rodzą ich coraz więcej. Na pierwsze dziecko decydujemy się w coraz starszym wieku, średni wiek urodzenia pierwszego dziecka zwiększył się do 29 lat. Mediana wieku kobiet rodzących dziecko to obecnie (na 2023 r.) 31 lat, w latach 1990-2000 wynosiła około 26 lat.
GUS zauważa, że dzietność nam spada dlatego, że młodzi Polacy odkładają decyzję o założeniu rodziny, a potem decydują się na mniej dzieci albo nawet ich brak.
Coraz więcej dzieci w Polsce rodzi się ze związków nieformalnych, jednak w Polsce nadal przeważająca większość - ponad 70 proc. - przychodzi na świat w małżeństwach. Stąd, jak podkreśla GUS, to, ile małżeństw jest zawieranych i ile z nich się rozpada (a także kiedy) ma wpływ na trendy demograficzne w Polsce. W 2023 roku zawarto prawie 146 tys. nowych małżeństw - to druga tak niska liczba w okresie powojennym obok covidowego 2020 r. Od dekady poziom ten utrzymuje się poniżej 200 tys. rocznie. Najwięcej w latach 2000. zawarto małżeństw w 2008 roku - 258 tys. (powojenny wyż początku lat 80.). Rozwodów w zeszłym roku było prawie 57 tys. - to są liczby, które w ostatnich latach się powtarzają. Małżeństwa też zawieramy coraz później. Mediana wieku nowożeńców jest o 6 lat wyższa niż w 2000 roku i dla mężczyzn wynosi 31 lat, a dla kobiet 29 lat (najmłodsi mieszkają w Polsce wschodniej i południowo-wschodniej).
Dlaczego jest coraz mniej małżeństw i dzieci? Są eksperci, którzy wskazują na problem luki edukacyjnej jako jeden z bardziej palących. Chodzi o różnice w wykształceniu między kobietami a mężczyznami, które trudno jest znaleźć partnera do związku, a potem decyzji o założeniu rodziny. Tak uważa na przykład Mateusz Łakomy, autor książki "Demografia jest przyszłością. Czy Polska ma szansę odwrócić negatywne trendy?". - Długofalowo w zwiększeniu dzietności pomoże wyrównanie wyników edukacyjnych dziewczynek i chłopców w szkołach podstawowych i średnich oraz wyrównanie poziomu wykształcenia między kobietami a mężczyznami. W Polsce ponad 50 proc. kobiet w wieku 25-34 lata ma wykształcenie wyższe, w przypadku mężczyzn to tylko nieco ponad 30 proc. - komentował niedawno dla Next.gazeta.pl.
Po drugiej stronie demograficznego równania są zgony, umieralność oraz trwanie życia. Ten pierwszy element był w Polsce dość stabilny do czasu pandemii koronawirusa, kiedy to - w latach 2020 i 2021 - liczba zgonów silnie i nagle wzrosła. W 2023 roku była nadal powyżej średniej z lat 2000-2019 i wyniosła 409 tysięcy. Więcej umiera mężczyzn niż kobiet, a średnia ich wieku w czasie śmierci jest zdecydowanie niższa.
Żyjemy jednak ogólnie coraz dłużej. Od lat 60. ubiegłego wieku długość życia w Polsce wydłużyła się o 11,39 roku u mężczyzn i o 9,71 roku u kobiet. Przyczyną tego jest przede wszystkim zmniejszenie umieralności niemowląt, ale coraz wyraźniej widać też wpływ spadku umieralności starszych mieszkańców Polski. Trwanie życia w 2023 roku według danych GUS wyniosło 74,65 roku dla mężczyzn i 81,99 dla kobiet.
Wymienione powyżej czynniki sprawiają, że przyrost naturalny nam spada i jest po prostu ujemny. Dla całej Polski współczynnik przyrostu naturalnego wyniósł -3,6 promila (na 1000 ludności). To i tak nieco lepiej niż rok wcześniej, w 2022 roku ten współczynnik był na poziomie -3,8 promila.
W podziale na województwa zdecydowanie najgorzej wygląda to w świętokrzyskim. Współczynnik przyrostu (a raczej ubytku) naturalnego wyniósł tam -6,1. Bardzo niski jest też w łódzkim (-5,9) i śląskim (-5,6). We wszystkich jednak wskaźnik ten jest ujemny. W województwie pomorskim jeszcze w 2019 roku był dodatni i wynosił 1,5 promila. Teraz, choć drugi najwyższy w Polsce, jest już "pod kreską" i wynosi -1,6 promila. Najlepiej wygląda to w małopolskim, gdzie wskaźnik wyniósł w ubiegłym roku -1,3 promila. "Województwa te cechuje wysoka rodność i jednocześnie stosunkowo niska umieralność" - zaznacza GUS.
Na poziomie powiatów jest to nieco bardziej zróżnicowane i są oczywiście takie, w których współczynnik przyrostu naturalnego jest dodatni. Najwyższy w powiecie kartuskim (pomorskie), na poziomie 5,3 promila. W skali kraju przyrost naturalny mieliśmy w 21 powiatach z województw: pomorskiego, wielkopolskiego i małopolskiego oraz w niewielkim stopniu podkarpackiego, mazowieckiego i dolnośląskiego.
Na liczbę ludności w danym kraju wpływają też migracje zagraniczne. W ciągu ostatniej dekady Polska zaczęła się stawać krajem imigracyjnym - a wcześniej byliśmy państwem "typowo emigracyjnym" według GUS. W zeszłym roku saldo migracji stałych było dodatnie już ósmy rok z rzędu - przeniosło się do Polski na pobyt stały o 6,8 tys. osób więcej niż wyjechało. To migracja na pobyt stały, z zameldowaniem itp. Większą skalę ma, szczególnie w ostatnich paru latach, migracja na pobyt czasowy.
Jeśli chodzi o liczbę ludności, to w 2023 roku nieznacznie zwiększyła się w dwóch województwach: małopolskim i pomorskim (o odpowiednio 0,02 i 0,05 proc.). W mazowieckim się nie zmieniła, w pozostałych spadła. Najmocniej znów w świętokrzyskim (o 0,82 proc.), a także w łódzkim i lubelskim (po 0,67 proc.), warmińsko-mazurskim (o 0,62 proc.) oraz śląskim i opolskim (po 0,61 proc.).
Polska staje się coraz mniej liczna i coraz starsza. W strukturze wiekowej ludności ubywa dzieci do 14. roku życia, a coraz więcej jest osób starszych, w wieku od 65 lat. W 2023 roku tych drugich było ponad 7,5 mln, czyli ponad 20 proc. (jedną piątą) całej ludności kraju. Dla porównania: w 1990 roku osoby od 65. roku życia stanowiły jedną dziesiątą ludności. I będzie to postępować, w kolejnych dekadach zestarzeje się pokolenie ostatniego istotnego wyżu demograficznego z początku lat 80.
Ma to też wpływ na warunki gospodarcze w kraju, w tym przede wszystkim na rynek pracy. Udział osób w wieku produkcyjnym w populacji wynosi 58,4 proc. (22 miliony). Odsetek ten spada od ponad dekady - od 2010 roku. Rośnie współczynnik obciążenia demograficznego, który wskazuje, ile osób w wieku nieprodukcyjnym (najmłodszych i najstarszych) przypada na 100 osób w wieku produkcyjnym. W zeszłym roku wyniósł 71, a jeszcze w 2010 wynosił 55. Jeśli spojrzeć na samych najstarszych, czyli osoby w wieku poprodukcyjnym, to na każde 100 osób w wieku produkcyjnym przypada ich 40 (w 2010 r. 31) - ta miara pokazuje najmocniej starzenie się polskiego społeczeństwa w kontekście ekonomicznym.
Według prognozy GUS, do 2060 roku populacja Polski spadnie o 6,7 mln osób wobec stanu na 2023 roku, głównie z powodu umieralności - pokolenie wyżu, obecnie mające około 40 lat, zacznie umierać. Ponad połowa mieszkańców Polski będzie miała wtedy ponad 50 lat. Współczynnik dzietności według tej prognozy wprawdzie wzrośnie, ale nie zwiększy się liczba urodzeń - bo potencjalnych matek będzie po prostu mniej.