Znalazłeś śmieci, gruz, pozostałości po budowie w ogródku? Wyślij nam zdjęcia i swoją historią na adres redakcja@gazeta.pl. W tytule wpisz "Patoogródki".
O problemach na rynku mieszkaniowym w Polsce można by pisać w nieskończoność. Patodeweloperka przybiera różne wymiary, od mikroapartamentów, przez niezgodne z przepisami kuchnie i łazienki, po dosłownie sypiące się bloki. Spora część osób nie ma luksusu posiadania ogrodu, który okazuje się jednak luksusem wątpliwym. Stworzenie kompozycji roślinnych wiążę się ogromnymi kosztami, bo zamiast śmietnika firmy budowlane często używają trawnika.
O problemie powiedział mi architekt krajobrazu Piotr Montusiewicz prowadzący firmę Vieho. Doświadczenie nauczyło go, że gdy jedzie na stosunkowo nowe osiedle, do czasu swojej pracy od razu dolicza co najmniej pół dnia. Tyle bowiem zajmuje mu wygrzebywanie śmieci, które znajduje podczas robót z glebogryzarką. Znajduje tam wszystko - gruz, styropian, butelki, deski, beton, stalowe pręty.
Często zanim się dogrzebiemy do ziemi, to musimy wyciągnąć parę worków śmieci w postaci puszek po farbach czy foliach np. po pakowanej kostce brukowej na paletach
- mówi Piotr Montusiewicz.
Te doświadczenia potwierdza Anna Zychor z firmy Zielona Przystań Pracownia Architektury Krajobrazu. Podobne śmieci znajdują w każdym ogrodzie. Najczęściej jest to gruz, wapno, zaprawa, duże kawałki betonu, murów, stare piwnice, a zdarzają się również większe gabaryty jak np. drzwi itp. Czas realizacji potrafi wydłużyć się o kilka dni, gdy trzeba wymienić podłoże ze względu na wylane wapno czy zakopany gruz. Na takim podłożu rośliny zwyczajnie by nie urosły.
Na grupie Prace Wykończeniowe mężczyzna pracujący przy ogrodach również zwraca uwagę, że na co dzień spotykają się z zasypanym gruzem, styropianem i folią. "Często 'fachowcy' myją sobie narzędzia i wylewają resztki chemii na ziemię i później po kilka lat w tym miejscu jest problem, żeby coś urosło..." - dodaje.
Poważny problem z ogrodem ma Waldemar Zaremba, który kupił segment w podwarszawskich Starych Babicach. Cała inwestycja okazała się wyjątkowo źle wykonana i mieszkańcy zgłosili do poprawy co najmniej 10 rzeczy w budynku. Z tego powodu sprawy ogrodu na razie nie zgłosił i zdecydował zająć nim sam. Przyznaje, że 150 mkw. ogrodu nie było zawarte w umowie, więc nie oczekują cudów i czarnoziemu 10 metrów w głąb ziemi.
Korzystanie z trawnika często jednak jest w ogóle niemożliwe. Wystarczy deszcz - nie ulewa, a zwykły deszcz - by ogródek został kompletnie zalany. Woda potrafiła stać nawet tydzień, ponieważ w czasie budowy nie zapewniono odpowiedniej melioracji terenu.
Zdjęcie pokazuje dziurę, którą musiałem wykopać na środku działki, aby woda miała gdzie odpływać, ponieważ do tego czasu woda stała nam pod balkonem przez kilkanaście dni. To skutkowało grzybem na nowej podłodze, tylko przy tej jednej ścianie i wymianą listew przypodłogowych, a także chemicznym czyszczeniem podłóg
- mówi pan Waldemar, który ostatecznie musiał na własny koszt zamawiać pompy, którymi mógł pozbyć się wody.
Ponadto w ogródku pana Waldemara utworzyło się zapadlisko. Wówczas trzeba było zbudować drenaż i zbiorniki pod ziemią.
Problemem okazała się gleba, która zaczynała się od warstwy gliny. A w trakcie prac ogrodowych w ziemi znaleziono dziesiątki, jeśli nie setki śmieci. I to zakopane ledwie kilkanaście-kilkadziesiąt centymetrów pod powierzchnią. W ziemi pan Waldemar znalazł m.in. resztki rusztowań, szmaty, ścinki, plastik i szkło. To ostatnie wciąż znajduje w ogródku mimo jego rewitalizacji. Wymiana gleby i trawy kosztowały około 20-25 tys. złotych. Koszty byłyby większe, gdyby najął do tego firmę, zamiast robić to własnoręcznie.
Rośliny na nowym podłożu się przyjęły. Pan Waldemar przeprowadził jednak eksperyment i na części wspólnej, gdzie gleba nie została wymieniona, posadził kilka kwiatków. Zgodnie z oczekiwaniami rośliny sobie nie poradziły. Na dodatek wciąż musi walczyć z chemikaliami, które wypalają mu trawę. Gdy tylko spadnie deszcz, z balkonu spływają substancje niszczące żółty już w tym miejscu od nich trawnik.
Również na grupach facebookowych spytani przez nas ludzie piszą, że borykają się z takimi samymi problemami. Podobnie jak firmy ogrodnicze znajdują tam gruz, szkło i śmieci, ale nie tylko.
"Mi się trafiła kluska z betonu, w miejscu, gdzie miał być przydomowy ogródek. Bryła ok. dwóch m3 - koparką męczył to ze trzy godziny i wywrotka czarnoziemu do zasypania. (...) Przeszkadzało, bo miał być ogródek warzywny, czyli potrzeba ok. 40 cm warstwy czarnoziemu, a na głębokości 130 cm jest rura wodna, więc trzeba było usunąć" - pisze jeden z użytkowników.
"Kwestia, jaka ziemię się nawozi. Ale temat jest wszędzie obecny, gdzie była budowa, że coś się trafi. Niestety wjazd glebogryzarką na terenie budowlanym zawsze kończy się cegłami i innymi znajdami. Ale takie coś potrafi przyjechać nawet z ziemią. Po dwóch latach robienia ogródków w Krakowie nic mnie nie zaskoczy" - zauważa inny członek grupy.
"W moim ogródku większym problemem niż odpady budowlane jest fakt, że grubość warstwy ziemi wynosi zaledwie 20-30cm. To powoduje, że niemożliwe jest sadzenie głębiej ukorzeniających się roślin (zwłaszcza drzew), krzewy bez podlewania szybko zaczynają schnąć, etc. Uroki deweloperskiej zieleni..." - pisze kolejna osoba.
"Przekopywaliśmy ogródek i mamy mnóstwo zdjęć szkła, prętów zbrojeniowych i kawałków plastików. Po ostatnich poprawkach dewelopera nazbieraliśmy tych śmieci dwuipółlitrowy worek strunowy" - mówi użytkowniczka Facebooka.
"Osiedle pod Warszawą (Marki, Czarna Struga), deweloper zostawił nam w ogródku beton, który wylatywał z betoniarki, cegły i resztki szkła po poprzednim budynku. Szkło mimo przekopania ogródka bardzo głęboko, wciąż wychodzi po deszczu. Trzeci rok próbowaliśmy posadzić trawę i rezygnujemy (oczywiście ziemię sypaliśmy w dużej mierze swoją, bo niewiele zostało po posprzątaniu syfu)" - relacjonuje kolejna użytkowniczka.
Większość osób, które spytaliśmy, twierdziło, że problem jest nagminny. Trafiło się jednak kilka osób, które zaprzeczały, by była to powszechna praktyka. Winę zrzucali na mniej profesjonalne i mniejsze firmy.
Komentarz przesłał nam również przedsiębiorca, który prowadził firmę remontowo wykończeniową. Jak podkreślił, praktycznie zawsze na miejscu był kontener, do którego można było wyrzucać odpady po budowie. Jego zdaniem "większość śmieci ukrytych w trawnikach i potem odnajdywanych przez inwestorów nie wynika z przebiegłości i złej woli dewelopera, który chce w ten sposób zaoszczędzić, nie płacąc na kontener".
Część pracowników zdaniem cytowanego przedsiębiorcy nie sprząta, bo im się nie chce, inni nie widzą w tym natomiast sensu. Winy więc upatruje się w niedbalstwie załogi, z której część "bardzo często ma ogromny problem z alkoholem". Butelki po alkoholu, w tym tzw. małpki, to zresztą powtarzający się motyw wśród komentujących. Firma Vieho w trakcie prac znalazła nawet pięciolitrową butelkę po alkoholu znanej marki. Alkoholizm to poważna choroba, a osoby, które się z nią zmagają, potrzebują specjalistycznego leczenia. A praca pod wpływem jest niezgodna z prawem (na budowie może się to skończyć tragedią), ale jednocześnie to po stronie pracodawcy leży dopilnowanie, by jego pracownicy pozostawali trzeźwi.
Pracownicy, którzy zakopują śmieci, nie są zupełnie bez winy. Jeśli przedsiębiorca wydał im polecenie zakopywania odpadów budowlanych w ziemi, mogli odmówić. Z drugiej strony trzeba jednak postawić pytanie, czy mieli taką możliwość. Czy warunki ekonomiczne nie zmusiły ich do podjęcia złej decyzji? Albo czy w ogóle widzieli, że jest to nielegalne?
Przerzucanie się winą nie rozwiąże jednak problemu, który wydaje się powszechny, a więc systemowy. Jeśli rzeczywiście to pracownicy postępują niezgodnie z prawem i zakopują śmieci w ogródkach bez wiedzy przełożonych, to obowiązkiem właściciela firmy jest dopilnowanie, by takie sytuacje się nie zdarzały. A jeśli to on sam łamie prawo, to sprawą powinny zająć się odpowiednie organy.
Spytaliśmy więc Główny Urząd Nadzoru Budowlanego, czy jest świadomy problemu zakopywania śmieci w ogródkach oraz jak sobie z nim radzi. GUNB odpisał, że "kwestie dotyczące odpadów nie pozostają w naszej właściwości" i skierował nad Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Resort wciąż jednak nie odpisał na nasze pytania.