Zapotrzebowanie na ciepło w lutym może być nawet o 17 proc. wyższe, niż w analogicznym okresie rok temu. Cały, dobiegający powoli końca okres grzewczy może się dla właścicieli nieruchomości okazać bardziej kosztowny. "Rachunek za ogrzewanie może być nawet o 10-30 procent wyższy niż przed rokiem" - stwierdza w swej analizie Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments.
Liczba dni, w których konieczne było korzystanie z ogrzewania, do końca lutego bieżącego roku może wynieść 2310. To wzrost w porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku, gdy tego typu dni było (uwzględniając okres do końca lutego) 1970.
Za wzrostem rachunków przemawia też wzrost nośników energii. W grudniu prąd zdrożał o 11,7 proc., energia cieplna o 2,6 proc., a opał o 2,5 proc. Jedynie gaz potaniał o 4,6 proc. " W sumie więc jeśli nasze zapotrzebowanie na ogrzewanie wzrosło o ponad 17 proc., a ceny energii wzrosły o 11,7 proc., to może się okazać, że rachunek za ogrzewanie podskoczył aż o około 1/3" - podsumowuje Bartosz Turek.
Zdaniem eksperta w przypadku przeciętnych dwupokojowych mieszkań, w nowych energooszczędnych budynkach lub blokach, które poddane zostały gruntownej termomodernizacji, rachunek za ogrzewanie nie powinny przeważnie wzrosnąć o więcej niż 200-300 złotych - jeśli chłody utrzymają się nawet do maja.
"Gorzej jeśli ktoś ma mieszkanie w nieocieplonym bloku z okresu PRL. W takim przypadku warto przygotować się nawet na dwa razy większy wzrost opłaty za ogrzewanie w bieżącym sezonie grzewczym" - ostrzega ekspert.
W lepszej sytuacji są osoby korzystające z opału czy ciepła z sieci miejskiej. Ten w ciągu ostatnich 12 miesięcy co prawda zdrożał, ale ceny rosły tu znacznie wolniej niż w przypadku energii elektrycznej. GUS szacuje bowiem, że średnia cena opału czy energii cieplnej z sieci wzrosła w ciągu roku o 2-3 proc.