Klasa G w podobnym kształcie powstaje od końca lat 70. Została pierwotnie zaprojektowana dla wojska, ale finalnie trafiła na komercyjny rynek. Jej legenda rosła z kolejnymi wcieleniami coraz nowocześniejszych konstrukcji. Na tle rywali, wygląda jak dziadek do orzechów po zabiegach upiększających. Można ją kochać lub nienawidzić. Bez półśrodków, zwłaszcza w blisko 600-konnej odmianie i z momentem obrotowym na poziomie 1164 Nm.
W mieście bywa nieporęczny z uwagi na gabaryty stawiające go niemal na równi z busami kurierskimi. Gdyby mógł zacumować w jednym ze śródziemnomorskich portów, miałby swoje wyróżnione miejsce obok stanowisk dawnych kanclerzy RFN. W Polsce mamy bardziej przyziemny klimat i szczególne warunki. Dotyczą chociażby parkingów podziemnych. Gelendą wjedziemy, ale będziemy nerwowo wyczekiwać bolesnego chrobotania blachy. Auto ma 198,3 centymetra wysokości. Do tej układanki dokładamy 193 szerokości i 462,5 cm długości. Stojąc na światłach, możemy z powodzeniem przeglądać nowe zdjęcia na portalach społecznościowych w telefonach u sąsiadów. Także tych w Porsche Cayenne czy Mercedesie GLE. Przypomnijmy, że Klasa G ma prześwit wyrażony wartością 25 cm.
Mimo archaicznej prezencji, dostajemy wiele nowatorskich rozwiązań. To przede wszystkim matrycowe reflektory LED o zasięgu kilkuset metrów. Z tyłu też wpisano diody. I to by było na tyle. Reszta nawiązuje do pierwowzoru. Kierunkowskazy na masce? Podobne spotkamy w pojazdach dostarczających towar na giełdy owocowo-warzywne. Niemal tożsame skojarzenia mamy z bocznymi przetłoczeniami i linią szyb. Tutaj to jednak wszystko współgra, a gdzie indziej wywołuje wewnętrzny niepokój. Trzeba przyznać, że Niemcy potrafią grać na sentymentach jak nikt.
Najpiękniejsze chwile czekają nas za sterami Gelendy. By za nimi usiąść, należy opracować skuteczną metodą wsiadania. Auto jest wysokie, zatem przydaje się wydatny próg, a samo wchodzenie przypomina zdobywanie kolejnych szczebli drabiny. Pierwszy raz będzie trudny. Każdy następny poprowadzi do rutyny i perfekcji. Odrobina ekwilibrystyki i fitnessu nikomu nie zaszkodzi.
Za kierownicą jest dość klaustrofobicznie, ale szybko zaaklimatyzujemy się na pokładzie niemieckiego prostokąta. Do przodu widoczność jest bardzo dobra. Z góry możemy obserwować otoczenie i kalkulować, czy zmieścimy się w wolnej przestrzeni podczas wyprzedzania. Choć wystarczy wcisnąć gaz, by przekonać się, że mamy do czynienia z wyścigówką. Oswajanie radzimy wykonywać powoli, bowiem do dyspozycji mamy aż 587 KM i 1164 Nm. Takiej mocy nie powstydziłyby się pełnomorskie łodzie motorowe.
Co ciekawe, dzięki zastosowaniu czterech silników (po jednym przy każdym kole) i zastosowaniu mocnego reduktora z trybem pełzania, maksymalny moment obrotowy sięga aż 18 tysięcy Nm. By w pełni korzystać z potencjału auta, nie trzeba się bać, a wystarczy spojrzeć na suche dane katalogowe. Kąt natarcia wynosi 32, a zejścia 30,5 stopnia. Podczas krótkiej przejażdżki mogliśmy też przekonać się o przechyle bocznym. Już przy 22-23 stopniach było ciekawie, a nawet lekko wilgotno, tak maksymalne możliwości Mercedesa sięgają 35 stopni. Trzeba mieć spore doświadczenie i pancerny układ nerwowy, by weryfikować deklarowane parametry.
Przyjemnie natomiast Gelendą wjechać wprost do głębokiego rozlewiska. Nie lękajmy się elektrycznej maszynowni. Ta została odpowiednio uszczelniona, dzięki czemu niemiecki kwadrat potrafi brodzić w wodzie sięgającej nawet 85 centymetrów. To nieoczywista wartość, większa o 5 cm względem spalinówki.
To jedyna w swoim rodzaju konstrukcja. Pionierska. Póki co, żaden z producentów nie przedstawił równie efektownej terenówki. Do tego opartej na klasycznej ramie. Tym samy, komfort prowadzenia jest zbliżony ze spalinowym wersjami. Tutaj możemy jednak korzystać z szalonych funkcji. G-Steering pozwala zablokować wewnętrzne koło, przy zmniejszyć promień skrętu. Faktycznie, auto w miejscu wywija piruety.
Jeszcze lepiej przedstawia się opcja G-Turn. Trzeba jej używać z głową, bo możemy błyskawicznie zmielić opony. Klasa G kręci się wokół własnej osi z gracją olimpijskiej łyżwiarki figurowej. Na luźnym podłożu może z powodzeniem zastąpić glebogryzarkę. Na asfalcie lepiej tego nie próbować. Ślad węglowy zniweczy działania stołecznych eko-aktywistów.
Na deser pozostawiliśmy sobie osiągi. Zacznijmy od zasięgu, który producent określa na 473 km. Przy spokojnej, miejskiej jeździe, zapewne tak. W trasie i w terenie możemy o tym zapomnieć, bo zapotrzebowanie energetyczne jest wysokie. W sukurs idzie akumulator o pojemności 116 kWh netto. Taki zestaw jest cięższy od G 63 AMG o 400 kilogramów i wolniejszy o 0,4 sekundy. Przyspieszenie jednak przypomina przeciążenia w myśliwcach F16. Pierwsza setka pojawia się na elektronicznych zegarach po 4,7 sekundy. Drugiej nie zobaczymy, bo producent ograniczył prędkość maksymalną do 180 km/h. Mamy za to rasowy bulgot syntetyczny generowany z głośników. Nawiązuje do najlepszych, widlastych motorów benzynowych. To im się udało.
Elektryczna Gelenda zaskakuje nowinkami technologicznymi i możliwościami. Zarówno na asfalcie, jak i w terenie. Niemcy sprostali elektromobilnemu zadaniu. Auto powinno szybko przypaść do gustu zwolennikom jazdy po bulwarach. Ci dalekobieżni, powinni pozostać przy wariantach benzynowych i wysokoprężnych. Niemniej, G 580 jest najtańsza w gamie – od 664 100 zł. 1600 zł dopłaty wymaga 367-konny diesel R6 (5,8 s do setki). G 63 AMG to już poziom 975 600 zł. Do tego personalizacja, która pochłonie kolejnych kilkaset tysięcy złotych. W tym szaleństwie jest metoda. Artykuł powstał podczas wyjazdu sfinansowanego przez Mercedes-Benz Polska. Firma nie miała wglądu w treść artykułu przed publikacją.