[go: up one dir, main page]

9 tys. zł jest w grze. Dokładnie tyle mogą dopłacić nabywcy nowych aut już niedługo

Kierowcy już niedługo mogą dostać od włodarzy UE bardzo kosztowny prezent. I prezentem tym jest zapowiadana od dłuższego czasu norma Euro 7. Nowe wymogi sprawią, że cena każdego auta wzrośnie o jakieś 9 tys. zł. To zabije segment pojazdów małych.

O sytuacji na rynku samochodów nowych w Europie szerzej opowiadamy również w tekstach publikowanych w serwisie Gazeta.pl.

Rozmowy o kształcie nowej normy emisji spalin Euro 7 trwają. Tyle że ostatnio informowanie o nich zeszło na drugi plan. Po pierwsze dlatego, że ustalanie kształtu normy przeciąga się w czasie. Temat po prostu się wypalił. Po drugie dlatego, że sprawa została przykryta innym pomysłem UE. Mowa o zakazie sprzedaży samochodów spalinowych od roku 2035.

Zobacz wideo 30 punktów karnych i 4 tys. złotych mandatu dla pirata drogowego, który przekroczył prędkość w terenie zabudowanym o 80 km/h

Norma Euro 7, czyli restrykcje emisyjne i mikrohybrydy w standardzie

Na razie w przypadku normy Euro 7 pewne jest tylko to, że ta miałaby zacząć obowiązywać 1 lipca 2025 roku. Jak mocno zacieśni kaganiec na silnikach? Tu propozycje są różne. Mówi się o ograniczeniu emisji podtlenków azotu dla diesli do 60 mg/km. To by oznaczało, że identyczne normy będą dotyczyć wszystkich pojazdów bez względu na rodzaj napędu. Poza tym włodarze UE chcą redukcji emisji cząstek z rur wydechowych o 13 proc. oraz ograniczeń dotyczących ścieralności opon i elementów układów hamulcowych. Skutkiem takich zmian będą oczywiście koszty. Koszty dla producentów i kierowców.

Samochód będzie musiał spełnić wymogi określone normą Euro 7 przez 10 lat i 200 tys. km. Dziś wymogi obowiązują o połowę krócej.

Aby móc spełnić wymogi emisyjne, silniki spalinowe po 1 lipca 2025 roku będą musiały być obowiązkowo wyposażone w układy mikrohybrydowe. A to w połączeniu z innymi zmianami sprawi, że ceny samochodów osobowych wzrosną średnio o 2 tys. euro, czyli prawie 9 tys. zł. O takiej kwocie mówi przynajmniej raport ACEA (Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów), na który powołuje się Autokult. Komisja Europejska zakłada kwotę od 4 do 10. razy niższą...

Norma Euro 7 może oznaczać cenę samochodu wyższą o 9 tys. zł!

Nowe normy emisji spalin oznaczają spory problem dla producentów i kierowców. To prawda. Producenci będą musieli tworzyć kolejne technologie i wdrażać je w coraz niższych segmentach rynku. Kierowcy z kolei zapłacą więcej. Problem jest jednak szerszy. Bo o ile w przypadku samochodu luksusowego 9 tys. zł importerowi uda się łatwo zakamuflować w cenie auta, o tyle sztuka nie będzie tak samo łatwa w przypadku pojazdów segmentu A, B lub C. Tu 9 tys. zł stanowi od prawie 10. do nawet 15. proc. aktualnej ceny salonowej.

15-procentowy wzrost ceny w przypadku samochodu segmentu A i 13-porcentowy w przypadku modeli segmentu B, z rynkowego punktu widzenia może oznaczać jedno. Będzie się prawdopodobnie wiązać ze stopniowym uśmiercaniem tych samochodów przez producentów. Nikt nie będzie chciał ich kupować, bo przecież modele segmentu A już dziś takie tanie nie są. Za bazową Toyotę Aygo dla przykładu trzeba zapłacić ponad 60 tys. zł. Jeszcze kilka lat temu ceny potrafiły być nawet o połowę niższe.

A nieustannie drożejące auta przyniosą jeszcze jeden skutek. Coraz więcej kierowców zamiast pojazdy nowe, zacznie kupować te używane. UE nie będzie miało zatem żadnego wpływu na ich emisyjność. Straci tym samym kontrolę nad jakością powietrza w miastach.

Norma Euro 7 zabije małe auta. A tak naprawdę da niewiele

Pomyślicie sobie pewnie, że zmiany w emisji samochodów są konieczne. Chodzi przecież o środowisko. Warto jednak zastanowić się nad tym, jakie tak właściwie skutki przyniosą. 9 tys. zł zainwestowane w ekologiczną normę Euro 7, według wyliczeń ACEA, będzie w stanie obniżyć emisję tlenków azotu samochodów osobowych o zaledwie 4 proc. w stosunku do roku 2020. Wynik jest zatem daleki od imponującego czy znaczącego. Czy jest jakiś lepszy pomysł? ACEA twierdzi, że gdyby norma Euro 6 została utrzymana i przez to samochody nowe byłyby tańsze, kierowcy częściej decydowaliby się na ich zakup. To z kolei oznaczałoby nowszy park samochodowy. A nowszy park samochodowy mógłby obniżyć emisję tlenków azotu przez auta osobowe nawet o 80 proc.

Więcej o: