Polskie prawo bywa niesprawiedliwe lub zwyczajnie dziurawe. Na przykład wysokość mandatów za jedne przewinienia na drogach zwala z nóg, a za inne wywołuje raczej uśmiech na twarzach, zdecydowanie nie odstraszając od łamania prawa.
Mój ulubiony przykład to wysokość mandatu za przejazd rowerem (lub innym pojazdem, a nawet przejście pieszo) przez zamknięty przejazd kolejowy. Nawet jeśli zrobimy to po otwarciu rogatek, ale przed zgaszeniem czerwonych świateł, zostaniemy ukarani mandatem w wysokości 2000 zł (i mandaty te nie są rzadkością). Tymczasem przejechanie rowerem przez przejście dla pieszych (a więc zachowanie, które również powoduje spore zagrożenie na drodze) oznacza mandat w wysokości już zaledwie 100 zł. To 20 razy mniej surowa kara.
Podobne zamieszanie panuje z uprawnieniami dopuszczającymi kierujących do wyjechania na drogi publiczne. W przypadku samochodów sprawa jest prosta - kierowcy muszą mieć prawo jazdy odpowiedniej kategorii, aby prowadzić dany typ pojazdu. Najczęściej jest to kategoria B, która daje uprawnienia do kierowania szerokim gronem pojazdów - od samochodów do miasta, które ważą mniej niż tonę, przez spore SUV-y i wielkie pick-upy, po małe ciężarówki o masie całkowitej do 3,5 tony. Nie ma znaczenia, jak pojemny silnik ma auto i jaką rozwija moc.
"Ciekawiej" zaczyna robić się, gdy mówimy o jednośladach. W przypadku skuterów i motocykli wiele zależy od pojemności i mocy silnika, a także od masy pojazdu. Część z nich może prowadzić kierowca z prawem jazdy kat. A (mocniejsze motocykle), inne wymagają kat. A1 (te same uprawnienia nabywa się też po trzech latach od zdobycia kat. B) lub A2, a na najsłabsze skutery i motorowery wystarczy prawo jazdy kat. AM.
W przypadku tej ostatniej kategorii jest jednak wyjątek, bo nie wymaga się jej od osób pełnoletnich (wystarczy jedynie dowód osobisty), ale tylko tych, które urodziły się przed 13 stycznia 1995 (czyli mających obecnie 27 lat i 8 miesięcy). One mają uprawnienia nadane automatycznie na zasadzie praw nabytych. Młodsze osoby muszą potwierdzić znajomość przepisów, wyrabiając prawo jazdy kat. przynajmniej AM tak, jak wszystkie osoby niepełnoletnie (kategorię AM można zdobyć od 14. roku życia).
Wynika to oczywiście z faktu, że 13 stycznia 2013 roku zmieniły się przepisy, dlatego uprawnienia kat. AM mają wszystkie osoby, które tamtego dnia były już pełnoletnie. Moim zdaniem panuje tu jednak straszny bałagan, a prawo nie dla wszystkich jest jednakowe.
Niemałe zamieszanie panuje też w przypadku przepisów pozwalających na jazdę rowerem po drogach publicznych. Dzieci poniżej 10. roku życia traktowane są jako piesi i muszą rowerami poruszać się po chodnikach, a nie drogach dla rowerów. Te starsze - w wieku od 10 do 18 lat - są zobowiązane wyrobić kartę rowerową.
Tylko ona lub prawo jazdy kat. AM (motorower), A1 (mały motocykl), B1 (czterokołowiec) lub T (ciągnik rolniczy lub pojazd wolnobieżny) pozwala rowerzystom w tym wieku na poruszanie się po drogach dla rowerów, jezdniach i wszystkich innych częściach dróg. Jeśli 17-latek nigdy nie wyrobił karty rowerowej, ani prawa jazdy żadnej kategorii, nie może wyjechać rowerem na drogę publiczną. Potrzebny mu jakikolwiek dokument, potwierdzający, że nauczył się odpowiednich przepisów ruchu drogowego. Przynajmniej w świetle prawa.
Takiego problemu nie ma już jednak jego o rok starszy kolega. Jeśli ma skończone 18 lat, wystarczy mu jedynie dowód osobisty. Przepisy zwalniają bowiem z obowiązku posiadania karty rowerowej lub prawa jazdy wszystkich pełnoletnich rowerzystów. Niezależnie od tego, czy kiedykolwiek wyrobili kartę rowerową lub prawo jazdy, czy nie.
Nie oznacza to jednak, że pełnoletni rowerzyści nie muszą znać przepisów. Oczywiście mają taki obowiązek, jeśli tylko chcą korzystać z roweru na drogach publicznych. Jednocześnie nie mają obowiązku potwierdzać, czy faktycznie je przyswoili. W praktyce policjant nie ma żadnej możliwości weryfikowania, czy pełnoletni rowerzysta kiedykolwiek zapoznał się z przepisami, których musi przestrzegać.
Można powiedzieć, że nie ma to większego znaczenia, bo i tak poruszają się po drogach dla rowerów, gdzie niemal zawsze obowiązuje zasada prawej ręki, a znajomość znaków można ograniczyć do jednego lub dwóch. A to potrafi nawet osoba bez prawa jazdy czy karty rowerowej. Problem w tym, że infrastruktura rowerowa wciąż jest uboga, a w miejscach, gdzie jej nie ma, cykliści mają obowiązek poruszania się jezdnią (poza czterema wyjątkowymi sytuacjami). I są tam równoprawnymi uczestnikami ruchu.
Tymczasem rowerzyści kompletnie nieznający przepisów nie są wcale rzadkością. Wystarczy spojrzeć na ulice polskich miast. Część cyklistów oczywiście z premedytacją zupełnie lekceważy jakiekolwiek zasady na drodze, inni wychodzą z założenia, że nieznajomość przepisów automatycznie pozwala im na jazdę po chodnikach, a jeszcze inni korzystają z jezdni, ale zwyczajnie nie wiedzą, jak powinni się zachować.
Nietrudno odnieść zatem wrażenie, że w przepisach pojawiły się pewne nieścisłości. Ustawodawca jakby wychodził z założenia, że każdy Polak w dniu swoich 18. urodzin w magiczny sposób zyskuje znajomość przepisów Prawa o ruchu drogowym i od tego dnia będzie się do nich stosować. Nawet jeśli kilka lat wcześniej nie opanował ich w czasie, gdy jego rówieśnicy wyrabiali kartę rowerową.
Mam też wrażenie, że nieznający przepisów 17-letni rowerzysta powoduje dokładnie takie samo zagrożenie na jezdni, jak jego 18-letni znajomy. Z drugiej strony 40-, 30- i 20-letni motorowerzysta może doprowadzić do tak samo przykrego w skutkach wypadku, ale tylko jeden z nich (ten ostatni) ma obowiązek posiadania prawa jazdy (kat. AM).
Nic dziwnego, że co jakiś czas wraca temat przydatności czegoś w rodzaju prawa jazdy na rower. Moim zdaniem dobrą zmianą byłoby wprowadzenie jakiejkolwiek weryfikacji znajomości przepisów przez rowerzystów. Chodzi o to, by zmusić ich do tego, aby zapoznali się z nimi przed wyjechaniem na jezdnię (lub drogę dla rowerów) jednośladem.
Nie trzeba przy tym tworzyć osobnej kategorii prawa jazdy. Rowery można byłoby podpiąć np. pod kategorię AM, która pozwala poruszać się motorowerami (które mają silnik o pojemności maksymalnie 50 cm3 lub mocy 4 kW i prędkość ograniczoną do 45 km/h) i małymi czterokołowcami (masa własna do 350 kg i prędkość do 45 km/h). Mogą ją wyrobić wszyscy chętni, którzy ukończyli 14. rok życia. Prędkości części rowerzystów na drogach i osiągi niektórych hulajnóg na prąd są zbliżone do powyższych wartości.
Oczywiście z obowiązku wyrobienia kat. AM powinien zwalniać fakt posiadania prawa jazdy jakiejkolwiek innej kategorii lub chociażby karty rowerowej. Wyrabiać uprawnienia musiałyby zatem jedynie osoby, które nigdy wcześniej w żaden sposób nie potwierdzały, że znają zasady panujące na drogach. Najpewniej przeważnie one nie znają bowiem przepisów.
Innym, zapewne znacznie mniej kontrowersyjnym pomysłem byłoby wprowadzenie obowiązku posiadania karty rowerowej przez każdego rowerzystę, który korzysta z jednośladu na drogach publicznych (z wyjątkiem osób, które mają dowolne prawo jazdy lub kartę rowerową wyrobiły w czasach szkolnych). Niezależne od tego, czy rowerzysta ten ma 14, 17, 20 czy 50 lat. Wciąż nie mogę bowiem zrozumieć, dlaczego obecnie jedynie osoby niepełnoletnie mają obowiązek posiadania karty rowerowej.
Co ciekawe, egzaminy na kartę rowerową odbywają się obecnie nie tylko w szkołach podstawowych. Osoby, które nie podeszły do niej w szkole, mogą przystąpić do kursu na kartę rowerową i podejść do egzaminu w jednym z umożliwiających to WORD-ów. Mieszkańcy stolicy taki kurs mogą zrobić w miasteczku ruchu drogowego obok Toru Modlin.
Jak czytamy na stronie Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Warszawie, bezpłatny kurs na kartę rowerową składa się z 6 godzin zajęć teoretycznych i 2 godzin praktycznych oraz egzaminu teoretycznego i praktycznego (również bezpłatnego). Aby do niego podejść, trzeba być jednak uczniem (wymagana jest legitymacja szkolna).
Czy nie można zatem wprowadzić obowiązku posiadania karty rowerowej dla każdego i weryfikować znajomości przepisów w taki właśnie sposób? A skoro jest to rozwiązanie kompletnie zbędne, to po co utrzymywać obowiązek posiadania karty rowerowej dla dzieci i nastolatków poniżej 18. roku życia i sprawdzać ich znajomość przepisów. Skoro potwierdzania znajomości przepisów nie wymaga się od dorosłych, dlaczego wymagamy tego od dzieci?