Gdy w drugiej połowie lat 90. Barry Sonnenfeld rozpoczął przygotowania do filmu "Faceci w czerni", Will Smith był już popularnym w Hollywood aktorem. To właśnie jemu postanowił powierzyć główną rolę, lecz jakież było jego zdziwienie, gdy spotkał się z odmową. – To było rok po "Dniu Niepodległości". Nie chciałem grać w dwóch filmach o kosmitach pod rząd – opowiadał w programie "Hart to Heart" po latach, dodając, że obawiał się zaszufladkowania. Do zmiany zdania przekonał go jednak Steven Spielberg, który był producentem tytułu.
Okazuje się, że gdy Spielberg dowiedział się o odmowie Smitha, postanowił spotkać się z nim osobiście, by poznać powody jego decyzji. – Wysłał po mnie helikopter, żebym mógł z nim porozmawiać – wspominał aktor, nie kryjąc, że to zrobiło na nim piorunujące wrażenie i faktycznie wpłynęło na jego ostateczny werdykt. Produkcja, w której finalnie wcielił się w postać Jamesa Edwardsa, znanego również jako Agent J, weszła na wielkie ekrany w 1997 roku, robiąc wśród widzów i krytyków olbrzymią furorę.
Budżet wynoszący 90 mln dolarów zwrócił się w box office z nawiązką, bo całkowity dochód z dystrybucji wynosił ponad 589 mln dolarów. To zaowocowało wieloma pozytywnymi recenzjami i mnóstwem nagród, w tym m.in. dwoma nominacjami do Oscara i jedną zdobytą statuetką. Na fali tej popularności Sonnenfeld zrealizował jeszcze dwie równie części, które doczekały się debiutu kolejno w 2002 i 2012 roku.
Jakiś czas temu reżyser był gościem podcastu "Let's Talk Off Camera With Kelly Ripa", w którym wspominał m.in. kulisy powstawania "Facetów w czerni". Podczas rozmowy wyjawił, że współpraca ze Smithem obfitowała w wiele zabawnych zwrotów akcji i wpadek. Do jednej z nich doszło w trakcie kręcenia sceny, w której aktor wraz z Tommym Lee Jonesem znajdowali się na małej, zamkniętej przestrzeni. – Mówię: "Akcja!" i słyszę, jak Will woła: "O Jezu, Tommy, przepraszam. Tak bardzo przepraszam. Baz, dawaj drabinę!" – wspominał Sonnenfeld. – Tommy mu odpowiedział: "W porządku, Will, to nic. Nie przejmuj się." Nie wiedziałem, co się dzieje – relacjonował.
Gdy aktor pospiesznie wspinał się po drabinie, wszyscy byli zdekoncentrowali, nie mieli bowiem pojęcia, co zaszło. Dopiero po chwili wyszło na jaw, co było powodem "ucieczki" Jonesa. – Okazało się, że Will po prostu puścił bąka. Niektórzy ludzie mają takie, że bardzo śmierdzą. Nie chcesz być w małej, zamkniętej przestrzeni z Willem Smithem, który właśnie puścił bąka. Nie chciałbyś być obok nawet na ranczu Disneya – przekonywał reżyser, tłumacząc powagę tej sytuacji. – Ewakuowaliśmy plan na trzy godziny. To niezwykłe. To wspaniały gość. Ma po prostu śmierdzące gazy – skwitował ze śmiechem.