Nie jestem jakąś wielką fanką stand-up , ale doceniam jak twórcy potrafią otworzyć nam oczy na pewne rzeczy. Jest sobie taki pan Louis CK i ten pan w swoich występach porusza tematy tabu, ale też bardzo trywialne sprawy. Jedną z takich kwestii jest narzekanie na to, że wifi w samolocie nie działa idealnie, albo, że trzy minuty czekamy na ściągnięcie jakiegoś pliku. Wkurzamy się na coś o czym jeszcze kilka lat temu nawet nie śniliśmy. Ludziki wiecznie niezadowolone. Płacę - to wymagam, czy jakoś tak to idzie.
Louis CK obnaża to, co chyba siedzi w większość z nas, czyli wieczne niezadowolenie. Czasami słyszę, że Polacy stękają na wszystko i że to taka nasza narodowa przypadłość. Z tego co się orientuję, to komik Polakiem nie jest i nawet nie wiem czy kiedykolwiek był w naszym kraju, więc to utyskiwanie to nie tylko nasza przypadłość. To po prostu ogólna cecha ludzka, która ładna nie jest, ale sami ją w sobie hodujemy.
Sama padam ofiarą sytuacji, gdy muszę czekać na na ściągnięcie pliku albo zgranie go na pendrive. Tak, to te trzy minuty mojego cennego życia, którą tracę nieodwracalnie. Szkoda tylko, że w takich sytuacjach zapominam, że jeszcze kilka lat temu nie było pendrive'ów i godzinami trzeba było przegrywać materiały na mniej pojemne i mniej wygodne nośniki. A jak byłam mała to w ogóle nie było internetu i nawet telefon stacjonarny był rzadkością. W moim bloku były może z 4 na ponad sto mieszkań. Jak ja się w ogóle uchowałam w takich nieludzkich warunkach.
Technologia nas rozpuszcza, a my chyba tego nie doceniamy po prostu. Możliwe, że to ma sens, bo jakbyśmy byli zadowoleni to może tęgie mózgi nie wymyślałyby tych wszystkich udoskonaleń i nadal pisalibyśmy na płytach kamiennych. Pytanie tylko, czy to narzekanie i denerwowanie się nie powoduje w nas samych narastania niepotrzebnego stresu. Denerwujemy się na pendrive, skacze nam ciśnienie i zaraz do szpitala trzeba będzie jechać.
Jak się zastanowić na chłodno, to kiedy pliki ściągają się przez te nieszczęsne trzy minuty to można w tym czasie np: zapalić papierosa, poprawić makijaż albo zadzwonić do kogoś i sobie poplotkować. To chyba fajniejsze niż wygrażanie komputerowi czy innemu Internetowi. On i tak nas ma w nosie, zresztą nie ma uszu, więc nas nie słyszy. Oczywiście to tylko teoria, bo w praktyce to zawsze chodzi o czas, którego wiecznie nam brakuje, no i o pieniądze. Zapłaciliśmy za działanie, a nie działa. Dominika jakiś czas temu napisała tekst o odpuszczaniu sobie. Coś w tym jest, powinniśmy umieć odpuszczać nie tylko sobie ale i technologii.
Zawiesił się komputer, albo telefon - trudno, odwiesi się w końcu. Wifi szwankuje w samolocie - trudno, poczytaj książkę, albo rozprostuj nogi. Od długiego siedzenia robią się wylewy, więc rekomenduję drugą opcję. Rozmawiasz z kimś na czacie i internet się wywalił - trudno, za jakiś czas znowu zacznie działać i uda ci się dokończyć rozmowę. Jak to coś super pilnego to zadzwoń. Pewnie masz telefon komórkowy z super wypasionym abonamentem, którego i tak normalnie nie wygadujesz, bo musiałbyś wisieć na słuchawce non stop, a nikt nie ma na to czasu.
Ktoś mi powie, że się mądrzę i w ogóle to wszystko ma działać non stop na full. A mów sobie, masz do tego prawo. Ja jednak wybieram opcję nie stresowania się rzeczami, na które i tak nie mam wpływu. Nie mówię, że to jest łatwe, ale jak najbardziej możliwe. Ostatnio uszkodziłam błotnik w samochodzie. Jakiś czas temu wkurzyłabym się na siebie i na sytuację. A teraz olałam to. Po prostu olałam. Samochodem można jeździć, błotnik jest plastikowy, a mi się nic nie stało. Jest dobrze.