nuta86
30.12.10, 23:39
Szukam osób, które występowały w polskim sądzie o zadośćuczynienie w podobnych sprawach.
Sytuacja dotyczy postawienia błędnej diagnozy przez ratowników z pogotowia oraz ODMOWY wezwania karetki przez dyspozytora (nr alarmowy 112).
Początkowe objawy nie wskazywały na poważne zagrożenie życia aby wysyłać karetkę. Również pierwsze diagnozy stawiane przez ratowników z pogotowia ratunkowego tego nie potwierdzały wręcz przeciwnie - wskazywały na błahą sprawę. Tak więc decyzja odmowna dyspozytora może i była uzasadniona.
Wewnętrznie czułem, że coś jest jednak nie tak i nie dałem wiary lekarzom. Prosiłem o karetkę kilka razy. "Karetka to nie taksówka." W Końcu wziąłem auto i narażając życie swoje i innych dotarłem jakoś do szpitala bez korzystania z karetki, chociaż łatwo nie było. Niby kilka kilometrów ale "droga się ciągnęła". Kilkusekundowe reakcje aby podnieść nogę między pedałami hamulca i gazu. Samo dojście z auta do szpitala - 15 minut (co każdy by zrobił w minutę). Nie mogłem praktycznie chodzić.
W szpitalu dali wstępną diagnozę a później ją tylko potwierdzili. Stan w którym się znajdowałem - "bardzo ciężka i poważna choroba, która bez interwencji chirurgicznej powoduje śmierć chorego w ciągu kilku dni."
Operacja się udała ale nie mogę się pogodzić, że mam kilka cięć zamiast jednego. Nie wspominając o męczarni po operacji, których można było ominąć.
Do ratownika z pogotowia ani dyspozytorek NIE mam urazu. Starali się być mili. Chodzi mi o system, że człowiek sam musi na siebie liczyć, pomimo, że wmawia mu się że może liczyć w takich przypadkach na pomoc.
Jak ktoś miał podobny przypadek i zdecydował się walczyć to prośba o posta na forum lub wpis bezpośrednio na priv. I czy w polskich sądach da się wygrać czy trzeba odwoływać się do Trybunału Europejskiego?