[go: up one dir, main page]

Dodaj do ulubionych

Taka sobie opowiastka

IP: *.175.wmc.com.pl 28.08.06, 16:29
Jeżeli Wam się spodoba beda dalsze czesci, jesli nie wykasujemy z forum.

To był czerwcowy, upalny dzień roku 1931. Albert Buhl z niepokojem spoglądał
na drzwi do gabinetu Generaldirektora Postamt Stolp. Mieszkanka Wasserstrase
madam Evelina Hochendorff oskarżyła go o kradzież przesyłki, którą jej mąż
wysłał z podróży do Berlina. W środku miały być: nowe futro, szal i komplet
nowych zapachów łaziebnych. Buhl był niewinny. Nawet nie widział tej ogromnej
paczki na oczy. Co innego mówiły dokumenty. Paczkę miał doręczyć goniec, a
wcześniej wydać ją miał mu właśnie Buhl, jako szef działu spedycji Postamt
Stolp. Na biurku sekretarki dyrektora zaterkotał telefon. Po dwóch zdaniach
frau Bommke wskazała Buhlowi drzwi do gabinetu dyrekora Manna. Albert poczuł
jak drobniutka strużka potu spływa po szyi i plecach. Nabrał jednak powietrza
w płuca i postanowił pewnym krokiem wejść do gabinetu dyrektora. Był to duży,
przestronny pokój mieszczący się na pierwszym piętrze budynku przy
skrzyżowaniu Predigerstrasse i Butterstrasse.
Dyrektor Johann Mann był około sześćdziesięcioletnim mężczyzną. W lewym oku
nosił monokl, a prawej dłoni nieodłączną fajkę. Buhl stał przed Mannem
wyprostowany jak struna, w pozycji na baczność.
Wie pan dlaczego pana wezwałem- odezwął się sucho Mann. Buhl przełknął ślinę
i cicho odrzekł – Tak Herr Generaldirektor.
To bulwersująca sprawa, niegodna ReichPost. Jak Pan mógł zapodziać tę paczkę-
Mann podniósł głos. Frau Hochendorff to osoba ustosunkowana w naszym mieście,
ta sprawa nie ucichnie dopóki paczka się mnie znajdzie!!!
Herr Generaldirektor przysięgam, że ta paczka nigdy nie trafiła do mojego
wydziału – usprawiedliwiał się Buhl.
Ma Pan czas do końca tygodnia, paczka ma się znaleźć i osobiście pójdzie Pan
ją doręczyć oraz przeprosić Frau Hochendorff- dodał Mann.
Rozmowa była zakończona. Buhl ukłonił się i niemal na palcach wyszedł z
gabinetu. Czekał go niezły ból głowy. Gdzie była ta przeklęta paczka!

Buhl wyszedł z budynku poczty głównej w Stolp im Pommern. Budynek z czerwonej
cegły wzniesiony tu w roku 1879 był bliźniaczo podobny do innych urzędów
pocztowych na Pomorzu. Niemal kopie budynków można spotkać w Sttetin czy
Danzig. Albert miał nie lada problem. Jeżeli nie znajdzie tej paczki straci
posadę. Pracował tu od trzynastu lat. Dzięki temu przetrwał lata wielkiego
kryzysu pnąc się po szczeblach kariery od gońca po szefa działu spedycji.
Zegar na wieży magistratu przy Stephanplatz wybił właśnie godzinę 15. Muszę
to przeanalizować na spokojnie – pomyślał Buhl. Nie tracąc czasu przeszedł
przez plac obok kościoła Mariackiego i skierował się na Markplatz.
O tej porze dnia rynek był pełen przechodniów, przekupki zachwalały swoje
towary rozłożone na kramach wokół obelisku poświęconego generałowi
Blucherowi. Pogromca Napoleona stał na cokole beznamiętnie spoglądając na
południe miasta. Buhl minął pomnik odganiając rękę co bardziej natarczywych
sprzedawców, kupił od gońca aktualny numer Wochenblad i wszedł do restauracji
hotelu Munds. Usiadł przy stoliku w głębi sali. Machnął ręką na kelnera,
który niemal od razu postawił przed nim duży kufel spienionego Stolper Kroner
Pilsner. Nie ma nic lepszego na taki upał niż dobre słupskie piwo – pomyślał
Buhl. Zaraz jednak popsuł mu się humor. O co chodzi z tą paczką ?Pierwszy raz
w jego pocztowej karierze zdarzyła się tak historia. Nigdy wcześniej nie był
wzywany do dyrektora, miał porządek w dokumentach, a kolejności przekazywania
paczek pilnował jak mało kto. Pójdę do frau Hochendorff i wyjaśnię sprawę. Ta
myśl poprawiła humor Buhlowi. Zgłodniał. Ruchem ręki przywołał obera. Dorsz
na maśle i lampka mozelskiego wina – rzucił bez namysłu. Dorsz był niezły,
wino zmieszane z pilsnerem napełniło żołądek. Buhl zapłacił i wolno wyszedł
na rozgrzany słońcem Marktplatz. Od strony Holstentor zadzwonił nadjeżdżajcy
tramwaj. Albert przyspieszył kroku dochodząc do przystanku, który znajdował
się nieopodal domu w którym sto lat wcześniej urodził się twórca potęgi
niemieckiej poczty Heinrich von Stephan. Buhl czuł się nieco ociężały po
obfitym obiedzie. Postanowił, że krótką trasę na Wasserstrasse pokona
tramwajem. Wysiadł tuż za skrzyżowaniem ze Schmiedstrasse, przeszedł przez
wybrukowaną ulicę przepuszczając przed sobą furmankę i dwa Benzy pełniące
rolę taksówek. Przechodząc obok Landratu spojrzał na zegar. Było kilka minut
przed czwartą. Po kilkudziesiesięciu krokach stanął przed drzwiami kamienicy
należącej do państwa Hochendorff. Zajmowali oni parter i piętro budynku, na
kolejnych dwóch mieszkali lokatorzy i służba. Buhl nacisnął dzwonek. Po
chwili drzwi otworzyła mu młoda pokojówka.
-Dzień dobry, nazywam się Albert Buhl, czy pani Eveline Hochedorff raczyłaby
mnie przyjąć. Ja w sprawie zaginionej przesyłki -dodał.
-Proszę chwileczkę zaczekać – powiedziała pokojówka i zniknęła za drzwiami.
Chwilę później otworzyła je ponownie i gestem zaprosiła go do środka. -Proszę
za mną dodała.
Hochendorffowie zajmowali największe mieszkanie w kamienicy. Mogło mieć około
dwustu metrów powierzchni. Pokojówka poprowadziła Buhla do salonu. Tu na
kanapie siedziała około pięćdziesięcioletnia kobieta. Nie wstając zapytała.-
Co pana sprowadza?
Jestem pracownikiem poczty, nazywam się Albert Buhl. To ja mam ponieść
konsekwencje zaginięcia pani paczki. Przysięgam, że jej nie widziałem na
oczy.
Sugeruje pan, że mój mąż okłamał mnie i nie wysłał paczki – frau Hochendorff
podniosła głos. Poza tym otrzymałam list z kwitem pocztowym uprawniającym do
odbioru, to chyba dostateczny dowód -dodała.
Czy mógłbym zobaczyć ten dokument, ułatwiłby mi on poszukiwania –
zaproponował nieśmiało Buhl. Oczywiście. Różo, kwit przesyłkowy – rzuciła
krótko do pokojówki.
Służąca wróciła po kilku chwilach. Proszę pani nigdzie nie mogę go znaleźć.
Jak to !!! - stateczna kobieta zerwała się z kanapy. Przecież jeszcze
godzinę temu widziałam go na stoliku w sypialni. Nie ma go -odparła służąca.
Buhl nie miał wątpliwości. Jego urzędnicza kariera dobiegała końca. Sytuacja
bardzo się skomplikowała.


Obserwuj wątek
    • Gość: Firefly Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.136.34.* 28.08.06, 18:54
      Zapowiada się interesująco-poproszę o cd......
    • sandra1301 Re: Taka sobie opowiastka 29.08.06, 08:57
      niezłe, niezłe. Czekam na dalszą część....
      • Gość: Super Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.205.198.* 30.08.06, 14:07
        Naprawdę super. Kiedy kolejny odcinek?
        • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.175.wmc.com.pl 30.08.06, 15:29
          Albert miał dość tego dnia. Zmęczony dobrnął do domu przy Grosse Auckerstrasse.
          Tu pod numerem 4 zajmował niewielkie mieszkanie na pierwszym piętrze. Jako
          szefowi działu spedycji wiodło mu się nie najgorzej, choć stara służąca Magda
          stale utyskiwała na kawalerski stan Buhla.
          Ożeniłby się Jaśnie Pan to były by pociechy zaraz – gderała podając mu co
          wieczór kolację. Buhl zbywał te uwagi milczeniem. Miał słabość do starej
          służącej, które niemal mu matkowała utrzymując jednak niezbędny dystans
          dzielący pana od sługi. Albert wszedł do sypialni zdjął garnitur i położył się
          na łóżku. Myśli kotłowały mu się pod czaszką. O co w tym wszystkim chodzi? W
          przypadkowe zginięcie paczki nie wierzył. Może ktoś próbuje się go pozbyć?
          Postanowił, że wieczór spędzi z przyjaciółmi w Cafe Reinhard. To jego ulubiony
          lokal, z pięknym widokiem na Rathaus i Stephanplatz. Podniósł słuchawkę
          telefonu wykręcił numer do Fritza Bellowa. Część stary pierniku- odezwał się po
          chwili Bellow. Zapraszam Cię na partyjkę skata wieczorem, będzie kilka osób-
          dodał Fritz.
          Prawdę mówiąc miałem ochotę na kolację w Cafe Reinhard – odparł Buhl. W
          porządku skat może być na początek. Będę o ósmej - dodał Buhl i odłożył
          słuchawkę. Był zmęczony.
          Głośny dzwonek telefony wyrwał Buhla ze snu. Przecierając oczy sięgnął do
          kieszonki kamizelki po zegarek. Była 19. -Słucham – Albert podniósł słuchawkę
          telefonu. -Tu Anastacia Fielgen – w słuchawce zabrzmiał lekki, kobiecy głos.
          Czy mogłabym rozmawiać z panem Albertem Buhl? -Tak to ja słucham, czemu
          zawdzięczam tę przyjemność – Albert starał się być miły. Pamięta pan
          spotkaliśmy się niedawno na festynie Bractwa Strzeleckiego przy Wallstrasse.
          Obiecał mi pan wtedy wspólny wieczór. Nie dzwoni pan, więc jako nowoczesna
          kobieta ja dzwonię do pana. Buhl ciężko westchnął. Tego się obawiał. Panna
          Fielgen na strzeleckiej imprezie nie odstępowała go niemal na krok. Na
          odczepnego przyrzekł jej, że zadzwoni. Miał nadzieję, że zapomniała, nic z
          tego. Proszę wybaczyć panno Fielgen, ale pani obecność zawsze odbierała mi
          pewność siebie- kłamał jak z nut. Właśnie zbierałem się na odwagę by do pani
          zadzwonić. Czyu wybrałaby się pani ze mną kolację? Wcześniej wpadlibyśmy do
          mojego przyjaciela Bellowa na małą partyjkę skata? O niczym innym nie marzę –
          odparła panna Fielgen. Proszę przyjechać po mnie kwadrans po 20-ej.- odłożyła
          słuchawkę. Buhl z niedowierzaniem pokręcił głową. Mało mu kłopotów, teraz
          będzie miał na głowie jeszcze te dzierlatkę z rodzicami w Berlinie. Matko, na
          szczęście jutro sobota.
          • Gość: Firefly Re: Taka sobie opowiastka IP: 217.153.220.* 30.08.06, 19:32
            Jeszcze ,jeszcze !!!!!
    • brat187 Re: Taka sobie opowiastka 30.08.06, 16:03
      Bomba. Masz jakiegoś maila? Ja też próbuję pisać.
      • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.175.wmc.com.pl 01.09.06, 12:37
        W nowym fraku Buhl powoli schodził po stopniach kamienicy. Przy krawężniku
        stała już zaparkowana taksówka. Albert wsiadł na tylną kanapę. -Na Hardenberg
        proszę – rzucił krótko do kierowcy. Daimler Benz krótko zakaszlal i ruszył po
        brukowanej ulicy. Kierowca skręcił w Bahnstrasse minął po prawej kościółek,
        potem Dom Inwalidów, Zamek i MuhlenTur. Zatrzymał się tuż za mostem by
        przepuścić wyjeżdżających właśnie z wyjącą syreną strażkaów. Znowu coś się
        pali – mruknął kierowca. Upały dawały się we znaki wszystkim, a rekordowa w tym
        roku liczba pożarów spędzała sen z powiek agentom ubezpieczeniowym. Po kilku
        minutach Benz powoli wspinał się na stromą ulicę Hardenberg. Zatrzymał się przy
        okazałym domu na końcu ulicy. Buhl wysiadł i zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu
        pokojówka, która lekko się kłaniając zaprosiła go do środka. Na to najwyraźniej
        czekała Anastacia Fielgen schodząc właśnie po schodach do salonu. -Witam pana
        Albercie -szepnęła podając mu dłoń do pocałunku.
        Napije się pan czegoś czy wychodzimy ? -dodała. Albert musiał w duchu przyznać,
        że wyglądała bosko. Aż za bardzo bosko. Najchętniej zostałby teraz z nią w
        domu, ale nie mógł przecież pozwolić na to by ta smarkula, która wyrwała się
        rodzicom spod opieki dostrzegła, że ma nad nim przewagę. Zostałbym z rozkoszą,
        ale zapowiadałem nas na 8, już jesteśmy lekko spóźnieni – Albert postanowił być
        zdecydowany. Musimy wyjść. Oczywiście, tylko wezmę szal – odpowiedziała panna
        Fielgen słodko się uśmiechając. Tego uśmiechu Buhl bał się najbardziej.
        Dziesięć minut później stali już w holu willi Bellowa przy Walkmuhlen. Dom
        przyjaciel Buhla zawdzięczał ojcu, pułkownikowi w stanie spoczynku. W środku
        było już kilkanaście osób. Panowie grali w karty i palili cygara, panie
        plotkowały na tarasie. Krążył szampan i dobry nastrój. Wieczór dopiero się
        zaczynał.
        ---------------------------------------------
        Arnold Spielerberg nudził się strasznie. Piątkowy wieczór był wyjątkowo leniwy.
        Dziś liczył na solidne napiwki. W piątki jako odźwierny Reinhard Caffe zarabiał
        najwięcej. Mimo młodego wieku, miał ledwie 17 lat, cieszył się zaufaniem szefa
        restauracji jako człowiek do zadań specjalnych. Znał ten lokal od podszewki,
        był tu już gońcem, pomywaczem w kuchni i sprzątaczem. Z czasem awansował na
        odźwiernego. Latem praca była znośna, gorzej zimą, gdy musiał na mrozie
        otwierać drzwi przed gośćmi i zamawiać im powozy oraz automobile. Wszystkie
        udręki rekompensowały napiwki. Dziś wieczorem Arnold liczył na sporą gotówkę.
        Goście jak zwykle pojawiali się około dziewiątej. Ci którzy przyszli tylko na
        wczesną kolację już wyszli. Prawdziwa zabawa zaczynały się późno. Zdarzali się
        samotni panowie, którym trzeba było wskazać drogę na świątyń rozkoszy na
        Frauengasse lub parkom do najdyskretniejszego hotelu w okolicy. Do tego
        dochodziło zamawianie automobili i powozów, dla nieco starszej i bardziej
        konserwatywnej klienteli. Te wszystkie usługi sprawiały, że Arnold Spielerberg
        zarabiał więcej niż jego ojciec- mistrz stolarski w fabryce mebli Beckera.
        Napiwki dawały mu chęć do życia i nadzieję na własny interes w przyszłości.
        Marzeniem Arnolda był własny hotel. Do rzeczywistości przywołał go głos
        szatniarze Bielego. -Arnold do diabła rusz tyłek. Podjechały trzy taksówki!!!-
        wrzasnął Biele. Młody odźwierny zerwał się jak wystrzelony z procy i podbiegł
        do samochodów po kolei otwierając drzwi. Nie pomylił się. W jego dłoni lądowały
        szczodre napiwki. Wieczór zapowiadał się nieźle.
        • Gość: dddd Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.205.198.* 01.09.06, 18:49
          To pisze pisze jakiś lekki grafoman zafascynowany Krajewskim i Eberhardem
          Mocke. Wolę czytac w oryginale i o przedwojennym Wrocławiu. Chociaż tyle że
          przypomina stary Słupsk ale i tu sa błędy. Więcej oryginalności panie autorze.
          Słupsk na to zasługuje, nie był gorszym miastem niż Breslau.
          • brat187 Re: Taka sobie opowiastka 01.09.06, 19:13
            Tak, najłatwiej zglanować, jak się samemu tylko czyta (uwaga, w oryginale, co
            za pajac i bufon). A co to książka z księgarni? Płaciłeś za nią? Nie podoba się
            to cześć.
            • Gość: Firefly Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.136.34.* 01.09.06, 19:24
              A mnie się bardzo podoba i czekam na więcej !!!
              Psy niech szczekają a karawana niech jedzie dalej :-)
              • Gość: dddd Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.205.198.* 01.09.06, 19:32
                Jak chcesz więcej to kup sobie w ksiegarni Widma w mieście Breslau, Koniec
                świata w Breslau i Śmierć w Breslau. Albo wydaną ostatnio Festung Breslau.
                Autor Marek Krajewski. Będziesz miał więcej i ciekawiej i zobaczysz (także ty
                brat) dlaczego chcę oryginalności. Na razie nasza dyskusja jest jałowa, bo wy
                się jaracie czymś co już dawno zostało odkryte, a że przeniesione do Słupska to
                już inna sprawa. I znowu wychodiz że mamy w Słupsku podróbę, a nie własne
                oryginalne dzieło. A Stolp na nie zasługuje.
                Pozdrawiam kumatych i oczytanych
                • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.173.wmc.com.pl 01.09.06, 20:51
                  Szanowny/a DDD
                  Ta opowiastka jest z zasady zabawą. Cenię Krajewskiego, ale to tylko zabawa.
                  Przy pierwszym poście jest pytanie, czy to ciągnąć.Jeśli nie można ten post
                  skasować. To tyle.Pisanie do szuflady to też forma zbawy.Tak to traktuję, jeśli
                  urażono Pana/Pani etstetykę to wypada przeprosić, co niniejszym czynie.
                  • Gość: defff Re: Taka sobie opowiastka IP: *.173.wmc.com.pl 01.09.06, 21:20
                    Pisz dalej. Jak komus sie nie podoba to alt+f4
                • Gość: Firefly Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.136.34.* 01.09.06, 20:54
                  Gdzież mi tam do tak oczyatnej persony jak Ty !
                  Zwykły szaraczek jestem ,a to co tutaj czytam zwyczajnie mi się podoba,wiec bedę czytał dalej.
                  Tak sobie myślę ze autor tej opowiaski która jest tutaj przytaczana nie aspiruje do tego aby sprzedawać się w ksiegarniach dlatego postanowił tym co robi podzielić sie z innym na forum.
                  Masz prawo do swojego zdania ,ale daj mi prawo do mojego -ok?
                  • brat187 Re: Taka sobie opowiastka 02.09.06, 16:33
                    (także ty brat)
                    Dzięki za pozwolenie

                    Cyt "I znowu wychodiz że mamy w Słupsku podróbę"

                    A ty jesteś pewien, że ten Krajewski jest taki super oryginalny, i nie jest
                    wtórny. Dzisiaj ciężko wymyśleć, jak w muzyce, coś absolutnie nowego
                    I ksiązki Krajewskiego po prostu też wpisują się w modny teraz nurt tego typu
                    powieści historyczno-sensacyjnych (np. Borys Akunin). Więc odwal się od NASZEGO
                    autora, z łaski swojej.



                    Aha i dzięki, za p
                    • Gość: dddd Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.205.198.* 03.09.06, 11:15
                      Witam panow. Dziekuje za odpowiedzi. Oczywiście mamy demokracje i każdy może
                      pisac co mu się podoba a co nie. I tyle. Powiedziałem o własnych odczuciach.
                      Oczywiscie wolałbym aby Eberhrd Mock mieszkal w Stolpie i tu rozwiazywał swoje
                      zagadki. Brat przeczytaj chociaz jednego "Breslaua" a zobaczysz ze to nie jest
                      modna ostatnio powiesc historyczno-sensacyjna. To raczej detektwistyczno
                      filozoficzne coś tam. Nieważne. A jeżeli ktoś przeczyta, to mam zagadke. Co ma
                      wspólnego Eberhard Mock z Pomorzem?
                      Aha, i nie jest tak, że w muzyce nie możesz wymyślec nic oryginalnego.
                      Możesz.Na podstawie tego co juz było tworzysz dźwięki , których jeszcze nikt
                      nie slyszał. Oryginalne. Miles Davis był nowy chociaz czerpał z tradycji, Sex
                      Pistols też było przełomwe, chociaz kilka lat wczęsniej był Velvet Underground,
                      Black Sabbath byli nowi chociaz istniał wcześniej cięzki blues, A Pink Floyd to
                      nie oryginalność? Psychodeliczne jak najbardziej. A Ice T i House Of Pain byli
                      zawsze? Nie, stali się oryginalni wykorzystując już to co było, albo Beastie
                      Boys? Radiohead chociaz wcześniej byli Beatlesi też zrobili coś nowego, albo
                      tysiące zespołów NM. A Interpol to tylko podróba Joy Division ? Nie. Dali coś
                      oryginalnego. Podobnie jak Papa M. I tak dalej i tak dalej. A Rafał Blechacz
                      mimo że gra klasyke nie robi tego na nowo? I oryginalnie? Robi. I tak dalej.
                      Pozdrow dla osłuchanych i kumatych. Piszę mało bo właśnie czytam Festung
                      Breslau i aż ciarki mnie przechodzą, co będzie dalej.
                      Pięknie pozdrawiam fanow Stolpu ze Słupska
                      • Gość: dddd Re: Taka sobie opowiastka IP: 195.205.198.* 03.09.06, 11:18
                        Aha i jeszcze o tym Krajewskim. Oryginalny, chociaż czesto cytuje Senekę. To
                        nei wiem jak to zakwalifikować, zżyna czy sam tworzy?
                        • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.173.wmc.com.pl 03.09.06, 13:53
                          Tez wolałbym, żeby Mock mieszkał w Stolpie, ale tak nie jest. Stąd moja, nasza
                          wspólna zabawa. Jeżeli jest wola forumowiczów aby dalszy losy Alberta B. się tu
                          pojawiały to z przyjemnością to zrobię. Pana DDD mogę tylko zapewnić, że
                          postaram się go i nie tylko jego zaskoczyć. Tyle na razie. Pozdrawiam i
                          dziękuje za miłe słowa, ale krytyka też się przydaje.
                          • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.175.wmc.com.pl 09.09.06, 11:23
                            Buhl i goście zajęli duży stolik w głębi sali na piętrze Caffe Reinhard.
                            Kelnerzy szybko podali zimne zakąski i alkohole. Orkiestra grała walca. Albert
                            tańczył z Anastacią, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Myślał o tym jak
                            rozwiązać swoje kłopoty zawodowe. -O kim pan tak myśli Albercie – szepnęła mu
                            do ucha panna Fielgen. - Zapewniam panią, że o nikim- Albert lekko zmieszał się
                            tym, że Anastacia przyłapała go na błądzeniu w chmurach. -Niech pan się nie
                            martwi, każdy problem można rozwiązać – uśmiechnęła się lekko.- Trzeba tylko
                            znać odpowiednich ludzi – mrugnęła okiem. Albert przez chwilę zawahał się w
                            tańcu. Po sekundzie ruszył dalej. -Czy mogłaby mi to pani wyjaśnić – rzucił
                            szybko by ukryć zmieszanie. -Przyjdzie na to czas, mój panie – Fielgen
                            uśmiechnęła się ponownie odrzucając zalotnie głowę do tyłu. -Mam ochotę na
                            szampana Albercie usiądzmy – pociągnęła go za rękę. Usiedli przy stoliku, gdzie
                            trwała właśnie ożywiona dyskusja. Lekko wstawiony już Bellow pokrzykiwał –
                            Czerwona zaraza musi zniknąć z powierzchni tego świata! Fritz był wyraźnie
                            podekscytowany Tylko silne państwo może się przeciwstawić komunizmowi! -Daj
                            spokój Fritz komunizm nam nie grozi- Buhl starał się uspokoić przyjaciela. -
                            Taak? -Bellow przeciągnał pierwszą sylabę. -Spójrz na wyniki wyborów, tych
                            sukinsynów popiera spor ludzi. Chcą powywieszać lepiej urodzonych na
                            latarniach !-Prędzej załatwi ich SA Hitlera – rzucił siedzący w rogu doktor
                            Hans Junger. - Dosyć tych dyskusji panowie- kategorycznym tonem odezwała się
                            Ingrid, żona Jungera. -To miał być wieczór pełen zabawy, a nie polityki.
                            Napijmy się !
                            Buhl wzniósł kieliszek, po jego opróżnieniu poczuł, że musi wyjść do toalety.
                            Przeprosił współtowarzyszy i ruszył przez salę do toalet przy schodach i
                            bocznym barze. Drogę zagrodził mu wysoki postawny mężczyzna. Nie znamy się, ale
                            będziemy się musieli spotkać – rzekł wręczając mu wizytówkę. Po czym ukłonił
                            się i odszedł, a właściwie lekko zbiegł po schodach w dół. Albert nie zdołał
                            nawet powiedzieć słowa. Spojrzał na wizytówkę. „Klemems Birgman- radca” Buhl
                            wzruszył ramionami, dziwny dzień- pokręcił głową. Natura wezwała go do
                            dokończenie marszu w kierunku końca korytarza.
                            • Gość: tortugo no...? IP: 66.194.5.* 13.09.06, 17:25
                              wpadl do klopa czy co?
                              • Gość: czytacz Re: no...? IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 26.10.06, 02:10
                                No i co dalej? Czy to już koniec?
                                • Gość: Von S. Re: no...? IP: *.175.wmc.com.pl 27.10.06, 10:28
                                  Lampa, biel sufitu i potworny ból głowy. Pierwsze wrażenie po otwarciu oczu nie
                                  było najlepsze. Koszmar przedpołudnia dopełniała wszechogarniąca suchość
                                  przełyku. Albert
                                  przymknął oczy. Czuł, że wykonanie jakiegokolwiek ruchu jest ponad jego siły.
                                  Szczytem fizycznej tężyzny byłoby zawołanie służącej Magdy, ale nie dowierzał
                                  swoim możliwościom. Powoli starał się przeanalizować sytuację. Jeśli zawołam,
                                  piach zalegający krtań chyba rozerwie mi gardło. Jeśli Magda usłyszy i
                                  przyjdzie to przyniesie mi wodę i ugaszę pożar pragnienia. Z drugiej strony nie
                                  ma gwarancji, że służąca jest w domu. Jest sobota i może być na targowisku.
                                  Albert czuł, że słabnie i ogarnia go ciemność.
                                  Powrót do świadomości był nieco przyjemniejszy.
                                  Ból głowy słabszy, ale Sahara w ustach nie pozwalała zapomnieć o morzu wypitego
                                  wczoraj alkoholu. Buhl nabrał powietrza w płuca i odpychając się rękami usiadł
                                  na łóżku. Świat zawirował jak szalona karuzela, a żołądek powędrował w okolicę
                                  krtani. To był zły pomysł – przemknęło mu przez głowę. Na takie rozważania było
                                  już za późno. Siedział. To był dobry początek, bo żołądek wrócił na swoje
                                  miejsce przez chwilę jeszcze powodując uczucie wrącego wulkanu.
                                  Teraz nogi na podłogę, ręka oparta o krawędź łóżka, wstajemy- Albert zaparł się
                                  całym ciałem i
                                  wyprostował się. Odetchnął głęboko mając nadzieję, że dopływ tlenu pomoże mu w
                                  pokonaniu dystansu dzielącego go od łazienki. Kąpiel dobrze mi zrobi, a zimna
                                  woda ugasi pragnienie.
                                  Albert był zdeterminowany. Ten upiorny poranek musi się skończyć.
                                  Kąpiel była wybawieniem, rozluźnione mięśnie odpoczywały. Ból powoli opuszczał
                                  głowę, ulatując wraz z parującą wodą. Teraz kawa, może coś zjem i spacer- Buhl
                                  konkretyzował plany sobotniego popłudnia. Dopijając kawę usłyszał dzwonek do
                                  drzwi. Służącej nie było, więc poszedł otworzyć.
                                  • Gość: Gość Re: no...? IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 27.10.06, 11:42
                                    Co za niezwykle poetycki opis kaca! Brawo
                                  • ziutekmundek Re: no...? 31.10.06, 15:16
                                    niechaj zgadnę... autorem jest kandydat na radnego mesje M. Sosnowski... Miał
                                    polot do pisania, zresztą zafascynowany był historią Stolp, albo tylko udawał...
                                    • Gość: Von S. Re: no...? IP: *.175.wmc.com.pl 01.11.06, 13:44
                                      Pudło.
                                      • Gość: Gregory Peck Re: no...? IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 04.11.06, 19:24
                                        A ja stawiam na Marcina Barnowskiego
        • Gość: sp;lit Re: Taka sobie opowiastka IP: *.ipt.aol.com 01.11.06, 15:15
          Ale frajer :)))
          ==============================================================================
          Albert musiał w duchu przyznać, że wyglądała bosko. Aż za bardzo bosko.
          Najchętniej zostałby teraz z nią w domu, ale nie mógł przecież pozwolić na to
          by ta smarkula, która wyrwała się rodzicom spod opieki dostrzegła, że ma nad
          nim przewagę. Zostałbym z rozkoszą, ale zapowiadałem nas na 8, już jesteśmy
          lekko spóźnieni – Albert postanowił być zdecydowany. Musimy wyjść.
          • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.175.wmc.com.pl 06.11.06, 15:02
            Pudło po raz drugi-)))
            • Gość: Gregory Peck Re: Taka sobie opowiastka IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 07.11.06, 12:58
              No to Marek Zagalewski
              • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.175.wmc.com.pl 07.11.06, 14:56
                Trzeci raz pudełko-)))
                • Gość: Gregory Peck Re: Taka sobie opowiastka IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl 16.11.06, 19:52
                  To ostatni strzał - Daniel Odija. Ale to mało prawodpodobne...
                  • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.173.wmc.com.pl 07.12.06, 18:24
                    Czwarte pudło !!!-)))ale się zakamuflowałem. Mossad by się nie powstydził. Tych
                    z Państwa, którzy ku pokrzepieniu mojej zakompleksionej duszy czekają na
                    kolejne odcinki przepraszam za dłuuugą przerwę. Nawał pracy, ale obiecuję
                    poprawę. Pozdrawiam

                    Von S.
                    • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.180.wmc.com.pl 06.01.07, 12:22
                      Przed drzwiami stał mężczyzna,którego twarz wydała się Albertowi znajoma. Lekko
                      ćmiący głowę kac uniemożliwiał jednak zebranie myśli i zablokował skojarzenie
                      faktów, twarzy i sytuacji.
                      Przybysz jakby wyczuwając konsternację gospodarza uchylił kapelusza i rzekł:
                      -Przepraszam, że nachodzę szanownego Pana tak wcześnie, ale ja, Klemens Messner
                      jestem człowiekiem, który musi działać szybko.
                      Buhl już przytomniej spojrzał na mierzącego niemal dwa metry barczystego
                      mężczyznę. Gdzieś w kieszeni fraka powinien mieć nawet jego wizytówkę.
                      -Rzeczywiście jest pan szybki, ale nie wiem czemu zawdzięczam wizytę – Albert
                      był lekko zirytowany. Miał inne plany na ten dzień i łamigłówki olbrzyma w
                      czarnym płaszczu niewiele go interesowały.
                      -Zaręczam panu, że po poświęceniu mi kilku minut będzie pan wdzięczny mi za tę
                      wizytę- Messner lekko się uśmiechnął stukając laseczką z główką z kości
                      słoniowej o krawędź progu. To może być dzień, który odmieni Pana życie Buhl,
                      ale chyba nie chce pan o tym rozmawiać na korytarzu nie częstując gościa choćby
                      kieliszkiem koniaku?- przybysz ironicznie przeciągnął ostatnią sylabę zdania.
                      Albert starał się odgadnąć o co chodzi dwumetrowemu elegantowi. Ostatnie dni
                      były dla niego ciągiem zagadek, w których coraz bardziej czuł się zagubiony.
                      Najpierw ta paczka, potem wręcz natarczywość tej smarkuli Fielgen, teraz
                      Klemens Messner, który nachodzi go w domu bez wyraźnego powodu. Buhl westchnął,
                      szerzej otworzył drzwi zapraszającym gestem wpuścił Messnera do domu. -Cholera
                      obym tego nie żałował- przemknęło przez skacowany mózg szefa działu spedycji
                      Postamt Stolp. To miała być tak miła sobota.
                      • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.180.wmc.com.pl 12.01.07, 14:03
                        Czerwcowy upał nie zelżał nawet na moment. Porucznik Adam Krzemiński z uczuciem
                        nieukrywanego żalu spoglądał w stronę jeziora przylegającego do jednostki w
                        Chojnicach.
                        Zamiast siedzieć w dusznym biurze chętnie zanurzyłby się w chłodnej toni
                        jeziora i pozwolił by ciało nieco obniżyło temperaturę. Zamiast tego miał
                        przygotować raport dla majora Dubicza z Bydgoszczy. Niewiele mógł na razie
                        napisać w tym dokumencie. „Podjęliśmy grę, czekamy na rezultaty. Nie do końca
                        możemy przewidzieć jak to się skończy. Powoli zaciągamy sieć i mamy nadzieję,
                        że obiekt w nią wpadnie”- chciał napisać Krzemiński, ale wiedział, że takiego
                        języka major Dubicz nie lubił. Wolał konkrety, których na razie nie było, ale
                        raport napisać trzeba. Ze znaczkiem „Ściśle tajne” przesyłka trafi do biur
                        wywiadu w Bydgoszczy.
                        Nad tym zadaniem Krzemiński ślęczał od miesięcy. Musiał stworzyć siatkę
                        wywiadowczą na niemieckim Pomorzu.To miała być jedna z najważniejszych akcji,
                        o jej ewentualnym niepowodzeniu porucznik wolał nawet nie myśleć.
                        -Ważne żeby się nie spieszyć, powoli metodycznie wciągać kandydata do gry i gdy
                        on nie ma już wyjścia wyłożyć karty na stół. Krzemiński lekko uśmiechnął się w
                        duchu do swoich myśli. On nie będzie mi mógł odmówić, za dużo ma do stracenia.
                        Ta sprawa sporo nasz kosztuje, ale zyski mogą być nieocenione.
                        Od zakończenia wojny obie strony próbowały wodzić się za nos. Niemcy nie
                        zrezygnowali z dawnych ziem, a Polska musiała się bronić. Gra wywiadów nie
                        ustawała. Każda ze stron miała dwa cele. Wiedzieć o przeciwniku więcej i
                        dezinformować go o swojej sytuacji. Do tego potrzeba setek ludzi, zwerbowanych
                        agentów, drobnych donosicieli, szantażowanych niewiernych mężów i żon,
                        malwersantów i przemytników. Każda, czasami nawet najbardziej błaha informacja
                        mogła okazać się kluczem do wielkiej sprawy. Takim kluczem był Albert Buhl,
                        choć jeszcze tego nie wiedział.
                        • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.180.wmc.com.pl 06.04.07, 12:22
                        • Gość: Von S. Re: Taka sobie opowiastka IP: *.180.wmc.com.pl 06.04.07, 12:22
                          Albert postawił kieliszek koniaku przed Messnerem. Pozwoli Pan, że zostanę przy
                          kawie, dla mnie nieco za wcześnie na alkohol- powiedział z ironią na jaką stać
                          było skacowanego mężczyznę w sobotnie przedpołudnie.
                          Nie szkodzi- odezwał się dwumetrowy elegant- jeszcze będziemy się mieli okazję
                          napić – mężczyzna lekko się uśmiechnął. Słyszałem o pana kłopotach i chyba wiem
                          jak pomóc- dodał.
                          -Nie mam żadnych kłopotów -Buhl wyprostował się w fotelu.
                          -Niech pan nie zaprzecza, ta sprawa może zakończyć pana błyskotliwą karierę w
                          ReichPost. Po co sobie komplikować życie?
                          -Nie rozumien o czym pan mówi- rozmowa zaczęła z lekka irytować Alberta.-
                          Zagubienie paczek się zdarza, ale to nie powód żeby ktoś obcy nachodził mnie w
                          domu. Zresztą myślę, że sprawa się szybko wyjaśni – Buhl wstał z fotela. Chyba
                          już czas na pana- lekkim ruchem wskazał Messnerowi drzwi.
                          Przybysz był wyraźnie zaskoczony, że gospodarz tak szybko chce się go pozbyć,
                          ale starał się ukryć
                          zdziwienie nadmiarem ruchów i lekkim uśmiechem. -Myślę, że za jakiś czas będzie
                          chciał ze mną dłużej porozmawiać, niech pan trzyma na nocnym stoliku moją
                          wizytówkę. Messner włożył kapelusz i skierował się do wyjścia. -To
                          przyjacielska rada- dodał i zamknął za sobą drzwi.
                          Albert opadł na fotel. Dobra, zagrałem twardziela, a teraz czas na powrót do
                          szarej rzeczywistości.
                          Nie miał jednak bladego pojęcia co ma zrobić.

                          Ferdinand Papenfuss lekkim ruchem lejców ponaglił konie swojej dorożki. W tym
                          fachu pracował od niemal czterdziestu lat. Powoli dorożkarze przegrywali w
                          Stolp walkę o klientów z coraz liczniejszymi automobilami. Wciąż jednak wśród
                          pasażerów jego powozik cieszył się powodzeniem. Papenfuss zabawiał klientów
                          rozmową, polecał przyjezdnym hotele i restrauracje, a czasem domy uciech. Miał
                          też stałe zlecenia od starej arystokracji, która wciąż z nieufnością
                          podchodziła do pojazdów Adama Opla i Karla Benza. Zatrzymał dorożkę przy
                          krawężniku na
                          Grosse Auckerstrasse w reakcji na ruch ręki dwumetrowego mężczyzny. Pod
                          Stolper Bank- rzucił pasażer króko.
                          Papenfuss energicznie zdzielił batem dwie leciwe klacze. Dorożką szarpnęło, ale
                          po chwili pojazd płynnie ruszył do przodu terkocząc kołami po brukowanej ulicy.
                          Klient nie był skory do rozmowy, zasłonił twarz gazetą udając pogrążonego w
                          lekturze. Dorożkarz znał się na ludziach. Mężczyzna sprawiał wrażenie osoby,
                          która chce ukryć zdenerwowanie. Stolp to niewielkie miasto, Papenfuss nie
                          kojarzył twarzy mężczyzny więc musiał to być przyjezdny. Ale bez bagażu?
                          Dorożka przejechała przez Wollmarktstrasse, potem Stephanplatz i zatrzymała się
                          pod Stolper Bank.Mężczyzna wręczył Papenfussowi banknot i nie czekając na
                          resztę szybko wysiadł. Stary dorożkarz nawet nie zdążył mu się ukłonić jak miał
                          we zwyczaju i życzyć miłego dnia.
                          Dwumetrowy elegant skręcił w Bachstrasse i zniknął za budynkiem banku.
                          Papenfuss wzruszył ramionami, dawno nie wiózł takiego gbura.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się


Nakarm Pajacyka