GoĹÄ: Von S.
IP: *.175.wmc.com.pl
28.08.06, 16:29
Jeżeli Wam się spodoba beda dalsze czesci, jesli nie wykasujemy z forum.
To był czerwcowy, upalny dzień roku 1931. Albert Buhl z niepokojem spoglądał
na drzwi do gabinetu Generaldirektora Postamt Stolp. Mieszkanka Wasserstrase
madam Evelina Hochendorff oskarżyła go o kradzież przesyłki, którą jej mąż
wysłał z podróży do Berlina. W środku miały być: nowe futro, szal i komplet
nowych zapachów łaziebnych. Buhl był niewinny. Nawet nie widział tej ogromnej
paczki na oczy. Co innego mówiły dokumenty. Paczkę miał doręczyć goniec, a
wcześniej wydać ją miał mu właśnie Buhl, jako szef działu spedycji Postamt
Stolp. Na biurku sekretarki dyrektora zaterkotał telefon. Po dwóch zdaniach
frau Bommke wskazała Buhlowi drzwi do gabinetu dyrekora Manna. Albert poczuł
jak drobniutka strużka potu spływa po szyi i plecach. Nabrał jednak powietrza
w płuca i postanowił pewnym krokiem wejść do gabinetu dyrektora. Był to duży,
przestronny pokój mieszczący się na pierwszym piętrze budynku przy
skrzyżowaniu Predigerstrasse i Butterstrasse.
Dyrektor Johann Mann był około sześćdziesięcioletnim mężczyzną. W lewym oku
nosił monokl, a prawej dłoni nieodłączną fajkę. Buhl stał przed Mannem
wyprostowany jak struna, w pozycji na baczność.
Wie pan dlaczego pana wezwałem- odezwął się sucho Mann. Buhl przełknął ślinę
i cicho odrzekł – Tak Herr Generaldirektor.
To bulwersująca sprawa, niegodna ReichPost. Jak Pan mógł zapodziać tę paczkę-
Mann podniósł głos. Frau Hochendorff to osoba ustosunkowana w naszym mieście,
ta sprawa nie ucichnie dopóki paczka się mnie znajdzie!!!
Herr Generaldirektor przysięgam, że ta paczka nigdy nie trafiła do mojego
wydziału – usprawiedliwiał się Buhl.
Ma Pan czas do końca tygodnia, paczka ma się znaleźć i osobiście pójdzie Pan
ją doręczyć oraz przeprosić Frau Hochendorff- dodał Mann.
Rozmowa była zakończona. Buhl ukłonił się i niemal na palcach wyszedł z
gabinetu. Czekał go niezły ból głowy. Gdzie była ta przeklęta paczka!
Buhl wyszedł z budynku poczty głównej w Stolp im Pommern. Budynek z czerwonej
cegły wzniesiony tu w roku 1879 był bliźniaczo podobny do innych urzędów
pocztowych na Pomorzu. Niemal kopie budynków można spotkać w Sttetin czy
Danzig. Albert miał nie lada problem. Jeżeli nie znajdzie tej paczki straci
posadę. Pracował tu od trzynastu lat. Dzięki temu przetrwał lata wielkiego
kryzysu pnąc się po szczeblach kariery od gońca po szefa działu spedycji.
Zegar na wieży magistratu przy Stephanplatz wybił właśnie godzinę 15. Muszę
to przeanalizować na spokojnie – pomyślał Buhl. Nie tracąc czasu przeszedł
przez plac obok kościoła Mariackiego i skierował się na Markplatz.
O tej porze dnia rynek był pełen przechodniów, przekupki zachwalały swoje
towary rozłożone na kramach wokół obelisku poświęconego generałowi
Blucherowi. Pogromca Napoleona stał na cokole beznamiętnie spoglądając na
południe miasta. Buhl minął pomnik odganiając rękę co bardziej natarczywych
sprzedawców, kupił od gońca aktualny numer Wochenblad i wszedł do restauracji
hotelu Munds. Usiadł przy stoliku w głębi sali. Machnął ręką na kelnera,
który niemal od razu postawił przed nim duży kufel spienionego Stolper Kroner
Pilsner. Nie ma nic lepszego na taki upał niż dobre słupskie piwo – pomyślał
Buhl. Zaraz jednak popsuł mu się humor. O co chodzi z tą paczką ?Pierwszy raz
w jego pocztowej karierze zdarzyła się tak historia. Nigdy wcześniej nie był
wzywany do dyrektora, miał porządek w dokumentach, a kolejności przekazywania
paczek pilnował jak mało kto. Pójdę do frau Hochendorff i wyjaśnię sprawę. Ta
myśl poprawiła humor Buhlowi. Zgłodniał. Ruchem ręki przywołał obera. Dorsz
na maśle i lampka mozelskiego wina – rzucił bez namysłu. Dorsz był niezły,
wino zmieszane z pilsnerem napełniło żołądek. Buhl zapłacił i wolno wyszedł
na rozgrzany słońcem Marktplatz. Od strony Holstentor zadzwonił nadjeżdżajcy
tramwaj. Albert przyspieszył kroku dochodząc do przystanku, który znajdował
się nieopodal domu w którym sto lat wcześniej urodził się twórca potęgi
niemieckiej poczty Heinrich von Stephan. Buhl czuł się nieco ociężały po
obfitym obiedzie. Postanowił, że krótką trasę na Wasserstrasse pokona
tramwajem. Wysiadł tuż za skrzyżowaniem ze Schmiedstrasse, przeszedł przez
wybrukowaną ulicę przepuszczając przed sobą furmankę i dwa Benzy pełniące
rolę taksówek. Przechodząc obok Landratu spojrzał na zegar. Było kilka minut
przed czwartą. Po kilkudziesiesięciu krokach stanął przed drzwiami kamienicy
należącej do państwa Hochendorff. Zajmowali oni parter i piętro budynku, na
kolejnych dwóch mieszkali lokatorzy i służba. Buhl nacisnął dzwonek. Po
chwili drzwi otworzyła mu młoda pokojówka.
-Dzień dobry, nazywam się Albert Buhl, czy pani Eveline Hochedorff raczyłaby
mnie przyjąć. Ja w sprawie zaginionej przesyłki -dodał.
-Proszę chwileczkę zaczekać – powiedziała pokojówka i zniknęła za drzwiami.
Chwilę później otworzyła je ponownie i gestem zaprosiła go do środka. -Proszę
za mną dodała.
Hochendorffowie zajmowali największe mieszkanie w kamienicy. Mogło mieć około
dwustu metrów powierzchni. Pokojówka poprowadziła Buhla do salonu. Tu na
kanapie siedziała około pięćdziesięcioletnia kobieta. Nie wstając zapytała.-
Co pana sprowadza?
Jestem pracownikiem poczty, nazywam się Albert Buhl. To ja mam ponieść
konsekwencje zaginięcia pani paczki. Przysięgam, że jej nie widziałem na
oczy.
Sugeruje pan, że mój mąż okłamał mnie i nie wysłał paczki – frau Hochendorff
podniosła głos. Poza tym otrzymałam list z kwitem pocztowym uprawniającym do
odbioru, to chyba dostateczny dowód -dodała.
Czy mógłbym zobaczyć ten dokument, ułatwiłby mi on poszukiwania –
zaproponował nieśmiało Buhl. Oczywiście. Różo, kwit przesyłkowy – rzuciła
krótko do pokojówki.
Służąca wróciła po kilku chwilach. Proszę pani nigdzie nie mogę go znaleźć.
Jak to !!! - stateczna kobieta zerwała się z kanapy. Przecież jeszcze
godzinę temu widziałam go na stoliku w sypialni. Nie ma go -odparła służąca.
Buhl nie miał wątpliwości. Jego urzędnicza kariera dobiegała końca. Sytuacja
bardzo się skomplikowała.