tenzing30
31.10.09, 23:15
witajcie,
mój wpis pojawił się na tym forum przyklejony do innego wątku. Brak reakcji,
sprawił, że zakładam nowy. Mam nadzieję, że zostanie zauważony. Że ktoś to
przeczyta...
Nie szukam pomocy - o tę zgłosiłam się do ośrodka i uczestniczę w terapii
indywidualnej i grupowej.
Szukam waszej wiedzy i doświadczenia. I bardzo o nie proszę.
Mój Mąż ma problem alkoholowy. Według mojej oceny oraz specjalistów (na
podstawie moich barwnych opowieści) jest to stan uzależnienia od alkoholu, a
nie picie szkodliwe czy ryzykowne. Dla Męża nie ma tematu, a tym bardziej
problemu.
Poznaliśmy się jako nastolatkowie, od dwóch lat nasze drogi zeszły się na
nowo, od czerwca tego roku jesteśmy małżeństwem. Mam 29 lat, mój Mąż jest o
rok starszy. Nie mamy dzieci. Brak problemów z kasą, brak problemów w pracy
spowodowanych alkoholem. Obydwoje mamy wyższe wykształcenie.
Te dwa lata pozwalają mi na jednoznaczne stwierdzenie postępowania negatywnych
zmian jego zachowania przy okoliczności spożywania alkoholu. Choć do tej pory
byłam pewna (ha,ha,ha), że jest to stan, z którego można jeszcze zawrócić na
tor picia kontrolowanego. Do nocy z piątku na sobotę tydzień temu.
Po urodzinowej imprezie w klubie, podczas powrotu do domu "trafiło go".
Włączył "korbę" i na neutralne sygnały reagował agresją słowną, czepiał się,
twierdził, że traktuję go jak idiotę. Jakoś prawie dotarliśmy do domu (tak
powinnam go zostawić na ulicy i wezwać Policję) - ja byłam trzeźwa i nie dałam
się prowokować nawet do podnoszenia głosu. Nie chcąc dalej wysłuchiwać wyzwisk
poszłam inną drogą. Nie zamknęłam drzwi, czekałam. Przyszedł z awanturą, że mu
się schowałam. Że próbował się włamać do naszego samochodu i chciał w nim
spać. Chwycił za kluczyki i dokumenty i o 3 nad ranem oświadczył, że jedzie
coś zjeść. Nie pozwoliłam na to - zagrodziłam mu drogę (wiem - powinna mu
pozwolić i zawiadomić policję...). Szarpał się ze mną, wywlókł do sypialni,
pchnął na łóżko i dalej mnie szarpał. Nie puściłam go. Jak się wyrwałam,
znowu zagrodziłam drzwi. Krzyczał, obrażał mnie. Nie wytrzymałam -
spoliczkowałam go. Nie oddał. Wpadł w furię, wybił szybę, rzucał i rozbijał
cenne przedmioty. Wykrzyczał, żebym wynosiła się z domu. I tak zrobiłam. Poza
domem jestem od tygodnia.
Przez dwa pierwsze dni nie było między nami kontaktu. Spotkanie w poniedziałek
(przyjechałam po samochód) to oświadczenie, że to czego doznaję to przemoc i
jest przestępstwem. Moje łzy, jego przeprosiny
i moje ultimatum: wrócę do domu, jeśli spotkasz się z terapeutą. Kilkadziesiąt
minut przed spotkaniem powiesiłam mu swoje dość dramatyczne zdjęcie,
pokazujące co mi zrobił. Przypomniałam jego najbardziej dotkliwe osiągnięcia
po alkoholu. Jego "nigdzie mnie nie wyślesz" brzmiało jak obrona przed
najgorszą rzeczą, do której kiedykolwiek mogłabym go zmusić. Wyszłam, trzasnął
drzwiami. Potem mnie dogonił, przytulał i podwiózł do tramwaju gdy ponownie
odmówiłam powrotu do domu. Wysiadłam rzucając: "dziękuję" i widziałam, że
liczył na rozmowę. Dzwonił - nie odbierałam. Wtorek - zadzwonił proponując
wyjście do kina. Powiedziałam żeby nie dzwonił, jeśli nie zdecyduje się
spełnić mojego żądania. Rozłączył się. Zdzwonił pokornie za 1,5 h i zaczął
mówić o Bogu i kościele. I że to nam pomoże. Wsparłam go w tym i doceniłam, że
na to wpadł. Równocześnie mówiąc, że to nie wystarczy i że ja nie ustąpię.
Skończyliśmy rozmowę. Środa - milczenie. Widzieliśmy się w czwartek po mojej
pierwszej terapii grupowej p/przemocy. Proponował wspólny obiad, pytał jak się
czuję gdy napotkał mur, powiedział, że wychodzi. Nie miał mi nic do
powiedzenia. Wyszłam zanim wrócił. Wieczorem napisałam sms "Nie kochasz mnie.
To boli najbardziej". Odpowiedź rano:"Proszę Cię. Wracaj do domu. Nie pisz
takich głupot, o tym już rozmawialiśmy. Błagam Cię". Odpisałam
„www.wyhamujwpore.pl.” Cisza. Wczoraj popołudniu zadzwoniłam i powiedziałam,
że na gwałt potrzebuję samochód. Powiedział, że wyjeżdża (do kolegi -
czołowego kompana od wspólnego i "najgorszego" picia, który o nim zapomniał,
gdy Tomek się wyprowadził ze wspólnego osiedla). Ja mu na to, że mieszkanie,
które komuś wynajmujemy jest zalewane i muszę się tam dostać. Mój "Rycerz"
pojechał ze mną. Pomagał. Przytulał i nazywał najczulszymi sławami. Zapytałam
jak może czuć do mnie coś tak silnego i jednocześnie krzywdzić? Odpowiedział
"nie wiem". Zaproponował mi obiad (i że najpierw zabierzemy moje rzeczy i mnie
do domu). Odmówiłam i powiedziałam o terapii. Bez słowa, z zacięciem na twarzy
odwiózł mnie z powrotem. Dialog gdy wysiadałam (wziął mnie za rękę):
On:
- Bardzo mi przykro, że tak między nami jest.
Ja:
- Jesteś jedyną osobą, która może to zmienić.
On.
- W takim razie, nic się nie zmieni.
Ja:
- I co dalej?
On:
- Pewnie się rozwiedziemy.
To nasza ostatnia rozmowa sprzed niespełna 24h.
W domu nie ma jego ani psa - pojechał tam, gdzie zapowiedział.
To koniec i początek mojej historii.
Jestem zdecydowana "pomóc" mu. W poniedziałek spotykam się z księdzem (jego
przyjacielem). Tego samego dnia zamierzam poinformować jego Rodziców o tym co
się dzieje.
Wiem, że będą mnie wspierać (od dawna niepokoili się o jego picie).
PYTANIA DO DOŚWIADCZONYCH?
Przed czym ich ostrzec, jak pokierować by nie zrobili więcej szkody niż
pożytku? A może zostawić - mają prawo do swoich emocji i zachowań wobec
własnego syna?
I zabrzmi głupio - nie oceniajcie, proszę:
Czy zdarza się, żeby Żona podejmując taką jak ja walkę o siebie i w ten sposób
także o męża, została przez niego porzucona? Czy jego grożenie rozwodem, to
próba szantażu i manipulacji (kilka godzin wcześniej błagał, żebym wróciła...).
Jeśli ktoś czuje i chce podzielić się ze mną refleksją nad tymi 5 tysiącami
znaków. Jeśli ma mi coś do powiedzenia. Jeśli przeszedł tę drogę... niech
powie, że jest do przejścia i, że da się nie zwariować.
Bardzo czekam
Bardzo pozdrawiam