melinda.123
13.10.14, 14:17
W ostatni weekend organizowaliśmy szkolenie w pewnym pięknym choć odludnym miejscu w Bieszczadach. Uczestnicy przylecieli z Gdańska samolotem, odebrał ich autokar i zawiózł na miejsce. Problem się zaczął, kiedy na lotnisku pojawił się nieoczekiwany, dodatkowy uczestnik, o którym nas firma nie poinformowała (miał być za inną osobę, która jednak się zdecydowała w ostatniej chwili jechać). No to my szybko dzwonimy do hotelu, czy mają jeszcze jeden pokój, powiedzieli że jest i rezerwują. Dotarliśmy tam ok. 1 w nocy, niestety okazało się, że pani nic nie wiedziała o dodatkowym pokoju - koleżanka, która schodziła ze zmiany o niczym jej nie mówiła… niestety wolnego pokoju na tę jedną noc już nie było. Ponieważ ja z koleżanką jako organizatorki oraz wykładowca staliśmy na końcu kolejki, recepcjonistka nas poinformowała, że został już tylko jeden pokój, dwuosobowy, dla mnie i koleżanki. Mimo wykonania kilku telefonów, okazało się że żaden hotel w promieniu 40 km nie miał wolnych pokoi. W pierwszym odruchu chciałam odstąpić pokój wykładowcy, w końcu miał prowadzić zajęcia od rana do wieczora, przez dwa dni. Jednak koleżanka niezbyt dobrze się czuła, i wykładowca powiedział, że nie ma problemu, on zostanie w holu i będzie sobie pracował na kompie do rana, potem się troche odświeży (na dole była łazienka) i pójdzie na szkolenie… Niestety po tak spędzonej nocce, jego zajęcia były dalekie do ideału. Zastanawiam się, czy dało się tę sytuację rozwiązać w jakiś inny sposób? Czy np. wypadało zaproponować wykładowcy swoje miejsce w pokoju z koleżanką? Miałam przed tym opory, bo prelegent jest stosunkowo młodym mężczyzną, ale czy nie byłoby to mimo wszystko lepsze dla wszystkich wyjście zamiast „nocleg” w holu? Chodzi mi przede wszystkim o jakość zajęć…