[go: up one dir, main page]

Dodaj do ulubionych

Polacy, jesteście dzieciofobami.

28.08.24, 07:25
wyborcza.pl/7,75517,31236496,mowie-nie-wytrzymasz-z-placzacym-dzieckiem-kup-sluchawki.html#S.TD-K.C-B.3-L.1.duzy
Mówię: "Nie wytrzymasz z płaczącym dzieckiem, kup słuchawki". Słyszę, że jestem roszczeniową "madką"
Książki

Emilia Dłużewska

WSzwecji ludzie w tłumie się rozsuwają, żeby nie potrącić dziecka. W Polsce mają pretensje, że biega po sklepie, a oni je mogą najechać wózkiem. No nie wiem, to może patrz przed siebie i nie najedź?
Emilia Dłużewska: „Urlop powinien być czasem odpoczynku i ładowania baterii. Hotelarze przygotowali rozwiązanie (…). Czym są obiekty dedykowane wyłącznie dorosłym turystom?". No właśnie, czym?
Michał Radomił Wiśniewski, autor książki "Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci"*: Po pierwsze, kapitalistycznym wynalazkiem pozwalającym zaoszczędzić na infrastrukturze dla dzieci, przewijakach.

Po drugie, dyskryminacją. Rozumiem, że dzieci nie są wpuszczane do klubów, gdzie gra głośna muzyka, pali się papierosy, pije alkohol i zachowuje nieobyczajnie, bo tu argumentem jest ich dobro, ale hotelom nie chodzi o to.

A o co?
- O produkt, reklamę – obietnicę ciszy i spokoju z dala od dzieci. Ale to bzdura, bo przecież nie wszystkie dzieci są głośne i nie wszyscy dorośli są cisi, zwłaszcza w czasie wakacji. W hotelach na wczasach all-inclusive jest z reguły bardzo głośno nie ze względu na dzieci, ale z powodu muzyki i dorosłych z nieograniczonym dostępem do napojów alkoholowych.

To wyczulenie na hałas generowany przez dzieci to stosunkowo nowa rzecz. Wychowywałem się w latach 80. na PRL-owskim osiedlu. Nie pamiętam, by ktoś narzekał, że hałasujemy. Dźwięk bawiących się na dworze dzieci był naturalnym dźwiękiem tła i nikt nie zwracał na niego uwagi. Wybijał się raczej dźwięk samochodu podjeżdżającego pod blok. Dziś jest na odwrót. Zwłaszcza że dzieci bawiących się na podwórku jest mało.

W żadnej dzielonej przestrzeni nie osiągniemy ciszy absolutnej. Jasne, warto dążyć do tego, by było hałasu mniej, ale nie kosztem wykluczania innych osób. A jeśli chcemy mieć ciche miejsce, to możemy je po prostu tak nazwać. Przykład to Strefa Ciszy w Pendolino. PKP nie mówi: "To strefa bez dzieci". Może tam jechać ktokolwiek, o ile będzie cicho.

Hasło „bez dzieci" jest często doklejane do opisu, który sam w sobie nikogo nie wyklucza. Dlaczego restauracja oferująca „pięknie skomponowane smaki, a nie nuggetsy z kurczaka" reklamuje się jako „nie dla dzieci"?
- Bo mamy wpajane, że dziecka nie interesuje dobre jedzenie. Owszem, w dzieciństwie występuje czasem zjawisko neofobii, niechęć do próbowania nowych rzeczy. To ewolucyjny mechanizm: wolę trzymać się tego, co znam, bo nowe jedzenie może się okazać trujące. Można jednak dziecko oswajać z nowym, trzeba tylko cierpliwości.

We Francji nie ma specjalnych menu, dzieci jedzą to, co dorośli. W Japonii dziecko idzie do restauracji i widzi modele jedzenia, zdjęcia, rysunki: nie musi umieć czytać, żeby coś dla siebie wybrać.

W Polsce restauratorom najłatwiej wrzucić do menu naleśniki i nuggetsy, bo „dzieci to lubią". Więc dziecko przychodzi do restauracji i dostaje wybór: naleśniki albo nuggetsy. Oswaja się z nimi, tym bardziej nie chce próbować nowych i kółko się kręci. A potem dorosły człowiek przeżywa szok, bo widzi dziecko jedzące cukinię.

Kto nam wpoił takie przekonanie?
- O tym właśnie opowiada moja książka: skąd się biorą przekonania u ludzi, dlaczego mamy zaprogramowane jakieś poglądy? Jako narzędzia używam memetyki, czyli śledzę, jak rozchodziły się memy – pamiętajmy, że to nie tylko śmieszne obrazki z internetu, ale też po prostu nazwa jednostek informacji, które osadzają nam się w głowie bez udziału świadomości. Takim memem jest właśnie „dzieci nie lubią warzyw", który powielany jest na przykład przez filmy animowane, jak niechęć do brokułów we „W głowie się nie mieści".

CDN...
Obserwuj wątek
    • diabollo Re: Polacy, jesteście dzieciofobami. 28.08.24, 07:27
      Memy to również powód, dla którego dzieci mają tak zły PR. Podsycają go media społecznościowe promujące ostre opinie i żarty oparte na powielaniu tego, co już wiemy; media tradycyjne, które polują na tematy budzące emocje, konfliktowe. Efekt – setki komentarzy, w których widać schematy myślowe, jak przekonanie, że płaczące w miejscu publicznym dziecko jest z pewnością „wychowane bezstresowo". To kolejne pojęcie, które nie ma żadnego umocowania w rzeczywistości, ale łatwo w nie uwierzyć, bo dzieci zniknęły, więc ludzie ich nie znają.

      Jak to zniknęły? Wchodzę do windy w pracy - dziecko. Wchodzę do supermarketu - dziecko. Naprzeciwko mieszkania mam podstawówkę.
      - Nie chodzi o to, że fizycznie ich nie ma, choć akurat dzieci z roku na rok jest w Polsce coraz mniej. Raczej o to, że straciliśmy kontakt z dziećmi – wielu dorosłych nie zna bliżej żadnego dziecka, nigdy z nim nie rozmawiało. Polacy zwracają uwagę na dziecko, dopiero kiedy im przeszkadza. W Szwecji, gdzie przez krótki czas mieszkałem, jeśli w tłumie idzie dziecko, ludzie się rozsuwają, żeby go nie potrącić. W Polsce mają pretensje, że biega po supermarkecie, a oni je mogą najechać wózkiem. No nie wiem, to może patrz przed siebie i nie najedź?

      To jeden z przejawów szerszego wzorca: jesteśmy przyzwyczajeni, że silniejsza osoba nie musi zwracać uwagi na słabszą. Tak samo wyglądała dyskusja o pierwszeństwie na pasach - kierowcy uważali, że to pieszy ma się pilnować, bo „cmentarze są pełne tych, którzy mieli racę". Zejdź mi z drogi, bo cię zabiję!

      I tu wracamy do tematu ciszy: w gruncie rzeczy chodzi o pytanie, komu wolno być głośnym. Silniejszemu wolno i dlatego w autobusie ludzie nie podchodzą do drących się kiboli, tylko do rodzica z dzieckiem. A dzieci są notorycznie strofowane. Celują w tym staruszki. Jakby osoby, które w hierarchii siły są niemal na samym dole, czuły ulgę, że znalazły kogoś, kto jest jeszcze niżej.

      Może to wynika z dobrych intencji?
      - Nie sądzę. W Polsce niby jesteśmy wychowani na ideach „Solidarności", ale zafiksowaliśmy się na tych mówiących nie o wspólnocie, ale o prawach człowieka rozumianych jako prawa jednostki, czyli nasze prawa. Troska służy nam jako narzędzie przemocy, dyscypliny. Obca osoba podchodzi do płaczącego na ulicy dziecka i mówi: "Nie płacz".

      W Szwecji też przez media przetaczała się debata o dzieciach, które powodują dyskomfort w przestrzeni publicznej, miała jednak inny przebieg. Tam specjaliści mówili: "Widzisz rodzica z krzyczącym dzieckiem, zapytaj, czy mu pomóc. Przytrzymaj drzwi, pomóż wyprowadzić wózek".

      Czemu mam to robić, skoro to nie są moje dzieci? - spytają sceptycy.
      - Prawdziwy dzieciofob nie powie: „nie moje", tylko „cudze": „Co mnie obchodzą cudze dzieci?". Fascynuje mnie, jak negatywną emocją naładowana jest ta fraza. „Cudze dziecko" - jak „cudzoziemiec". Ktoś z założenia podejrzany, wrogi.

      Czytałam komentarze ludzi, którzy nie chcą tej odpowiedzialności. Piszą: „Czas skończyć z udawaniem, że wszystkie dzieci nasze są". To źle?
      - Może właśnie zacznijmy udawać, że są nasze. Bo na razie nie widzę, żeby Polacy choćby udawali. Jest takie powiedzenie, że do wychowania dziecka potrzeba wioski. Pytam więc, gdzie jest ta wioska? Dlaczego zamiast niej są nasze dzieci, o które trzeba dbać, i cudze, które nie są naszym zmartwieniem?

      Efekt jest taki, że społeczeństwo nam pęka i w którymś momencie nie da się go już zszyć. Zobacz, co się dzieje z edukacją: ci najaktywniejsi rodzice, o najwyższym kapitale społecznym, którzy mogliby najwięcej zdziałać, przenoszą dzieci do lepszych szkół: prywatnych, społecznych, edukacji domowej.

      Nie przeniósłbyś dziecka ze szkoły, w której od miesiąca nie ma matematyki, bo nie ma nauczyciela, za to na apelach przebiera się za "żołnierza wyklętego"?
      - Oczywiście, że bym przeniósł. Dlatego ta dyskusja nie powinna być sprowadzana do indywidualnych wyborów. Nie oceniam rodzica, który przenosi dziecko do prywatnej szkoły, bo to jest osoba postawiona w trudnej sytuacji, z której szuka wyjścia. Oceniam społeczeństwo i państwo, które do tej sytuacji doprowadzają, bo to państwo nie powinno dzielić dzieci na lepsze i gorsze: te, których rodzice mogą je zabrać z systemu, oraz te, które w nim zostaną i mają sobie radzić.

      Mówisz, że nie oceniasz jednostek, a jednocześnie piszesz: „Polacy nienawidzą dzieci". Przesadzasz?
      - Sięgam po mocne hasło, żeby przebić się przez informacyjny szum. Nie twierdzę, że wszyscy Polacy nienawidzą wszystkich dzieci, ale wszyscy są częścią systemu, który jest dzieciofobiczny: dyskryminujący, zbudowany na nierównowadze władzy i na przemocy.

      CDN...
      • diabollo Re: Polacy, jesteście dzieciofobami. 28.08.24, 07:29
        Zawsze, kiedy mówię, że w Polsce jest problem z dyskryminacją dzieci, znajdzie się ktoś, kto od razu odpowiada: „Gdzie tam".

        Ja też miałam taki odruch: to nie w porządku, bez przesady, ja lubię dzieci.
        - Rozumiem, ale znów - chodzi nie o jednostki, ale o system. Jak powiesz, że w Polsce kobiety czy osoby LGBTQ są dyskryminowane, to wiele osób się z tym zgodzi, przynajmniej do jakiegoś stopnia, bo ten problem jest nazwany i opisany.

        A z dzieciofobią się nie konfrontowaliśmy, bo była czymś normalnym, przezroczystym. Musimy dopiero sobie uświadomić, że dzieci są w Polsce systemowo dyskryminowane.

        Jak?
        - Najlepszym symbolem jest właśnie rozwieszanie tabliczek „Zakaz gry w piłkę", tworzenie stref nieprzyjaznych dzieciom. Na bardziej abstrakcyjnym poziomie przez to, że nie myślimy o nich jak o osobach, tylko przedmiotach. Weźmy to dziecko płaczące w samolocie. Ludzie mówią: "Krzyczy, bo jest źle wychowane". Bo jest w nich przekonanie, że dziecko można zaprogramować tak, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić.

        Przecież wielu dorosłych nie czuje się w samolocie komfortowo, ale oni piją albo biorą tabletki.

        Kiedyś w dyskusji na Facebooku napisałem: "Wiesz, że nie wytrzymasz z płaczącym dzieckiem, to kup sobie słuchawki". Usłyszałem, że jestem roszczeniową "madką", że czemu ktoś ma wydawać pieniądze, bo komuś innemu zachciało się mieć dziecko. Bo dziecko to w naszej świadomości zachcianka jak nowy samochód albo markowe buty.

        Mówiąc „cudze dziecko", podkreślamy, że należy do kogoś innego?
        - Myślenie o dziecku jako własności rodzica jest w naszym społeczeństwie mocno zakorzenione. Najwyraźniej wychodzi to w dyskusjach o przemocy fizycznej wobec dzieci, na którą do dziś jest w Polsce przyzwolenie. Coraz mniejsze, ale telewizja wciąż zaprasza Krzysztofa Bosaka czy Janusza Korwin-Mikkego, którzy mówią, że klaps to nie bicie i wychodzi dziecku na dobre. To fetyszyzowanie rodziny – prawo rodzica jest ważniejsze niż prawo dziecka.

        U konserwatystów szczególnie wyraźnie widać podział na „moje" i „cudze". Cudze dzieci niech się mierzą z kryzysem w edukacji, moje za kilka tysięcy miesięcznie pójdą do urszulanek, jak dzieci Morawieckiego. Cudze żony niech umierają w szpitalu na sepsę, moja w razie czego wyjedzie do kliniki aborcyjnej za granicą.

        Lewicowe osoby często mówią o krzyczącym dziecku z równą niechęcią.
        - Częściowo dlatego, że dzieciofobia nie została w ogóle przepracowana, ani na prawicy, ani na lewicy. Nawet na tym powierzchownym poziomie: uznaniu, że w jakiś sposób mówić o dzieciach nie wypada.

        Druga rzecz jest taka, że po lewicowo-liberalnej stronie macierzyństwo przez lata było traktowane jako element opresji. Niebezpodstawnie. Od 30 lat mamy niezwykle surową ustawę antyaborcyjną. Ta dyskusja tak nas wyniszczyła, że cała sfera reprodukcyjna jest kojarzona z opresją. Nawet jeśli racjonalnie wiemy, że tak nie jest.

        Mówisz o antydziecięcych memach. Ja widzę mnóstwo przekazów, że dzieci są super, macierzyństwo mnie dopełni. Czemu niby te pierwsze działają, a te drugie nie?
        - Bo zostały już w pewnym stopniu zidentyfikowane i rozbrojone. Przynajmniej od dekady rozmawiamy o macierzyństwie bez lukru, o tym, że życie z małym dzieckiem bywa męczące, że nie wygląda jak sesja zdjęciowa z kolorowego pisemka. Dlatego stwierdzenie, że fajnie mieć dziecko, jest traktowane z nieufnością, jak propaganda.

        Dużo lepiej niosą się negatywne memy. Ludzi pociąga narracja „odkrywania prawdy", sugestia: to wszystko fałsz, my wam pokażemy, jakie dzieci są naprawdę.

        Jakie więc są?
        - Na przykład „wychowywane bezstresowo". Ani w pedagogice, ani w psychologii nigdy nie było takiej koncepcji jak „bezstresowe wychowanie". W Polsce to pojęcie wciąż ma się dobrze. Ludzie go używają, bo nie mieści im się w głowie, że dziecko robi coś, czego oni nie mogli robić, bo na przykład rodzice by ich stłukli. Trudno jest się zmierzyć z tym, że było się w dzieciństwie ofiarą przemocy ze strony rodziców. Łatwiej powiedzieć, że dziecko jest wychowane źle, bo bezstresowo. Czyli co, powinno być stresowane?

        A nie chodzi o to, że powinno mieć stawiane granice?
        - To „stawianie granic" jest często kontynuacją przemocy przebraną w progresywne szatki. Najpierw było lanie pasem, potem Superniania z karnym jeżykiem, a teraz zawieranie z dzieckiem kontraktu i trzymanie się go niezależnie od okoliczności. Tylko jak można mówić o kontrakcie w sytuacji, kiedy jedna strona jest całkowicie zależna od drugiej? Jak niby dziecko miałoby takiego kontraktu nie zawrzeć?

        Wkurza mnie mówienie o stawianiu granic, bo sam fakt, że jesteś dzieckiem, oznacza, że twoja wolność jest ograniczana na masę sposobów: nie masz własnych pieniędzy, nie decydujesz o tym, co jesz, jak spędzasz wolny czas.

        To droga na skróty zamiast dokształcenia się, żeby wiedzieć, jak rozwija się mózg dziecka, co jest na różnych etapach zdolne rozumieć, jak się z nim komunikować. Ludzie nie mają na to czasu i siły, podobnie jak nie mają ochoty zastanawiać się, czy na pewno mają rację. Stawiają te granice dla zasady albo ze strachu, że wychowają „małego terrorystę". Niesamowite określenie. Bierzesz najbardziej niewinną, najsłabszą istotę na świecie i nazywasz ją tak, jak kogoś, kto wejdzie z kałachem i porwie samolot.

        CDN...
        • diabollo Re: Polacy, jesteście dzieciofobami. 28.08.24, 07:30
          Żeby sobie w nim powrzeszczeć.
          - Wiadomo. A serio: określenie „mali terroryści" buduje poczucie, że jesteśmy z dziećmi na wojnie. Że nie chodzi o obcowanie z osobą, która ma swoje pragnienia, potrzeby, preferencje, tylko o to, żeby nie dać sobie „wejść na głowę".

          Przy czym nie chodzi o to, by dziecko zawsze stawiało na swoim. Uczenie go elastyczności, szanowania zasad społecznych nie jest przemocą - o ile się rozmawia, tłumaczy, a nie stawia granice „dla zasady".

          Nasze postrzeganie dzieci zmienia się w zależności od tego, co jest dla nas wygodne. W miejscach publicznych oczekujemy od dziecka więcej samokontroli niż od niejednego dorosłego - żeby nigdy nie hałasowało, nie miało zachcianek. A kiedy nam wygodnie, traktujemy je jak zwierzątko, za które trzeba decydować.

          Te przekonania przekładają się na to, jak jest urządzony świat, często dosłownie. Dziecko i osoby z niepełnosprawnościami napotykają te same bariery: strome schody, ciężkie drzwi, zbyt wysoko umieszczone włączniki światła, bo nie widzimy problemu w tym, że są zależne od innych: pełnosprawnych, dorosłych.

          Ty też jesteś przecież dorosły. Nie boisz się, że ludzie poczują się pouczani? Oto przychodzi kolejny facet, który mówi matkom, co robią źle.
          - Nie chcę nikogo pouczać. To książka nie o tym, co matki robią źle, ale o tym, czemu myślimy o dzieciach w określony sposób, skąd te myśli się w nas biorą i jakie są ich konsekwencje. Dlaczego pierwsze, co przychodzi ci do głowy, jak słyszysz „dwulatek", to „bunt dwulatka"? Skąd ta fraza wzięła się w twojej głowie?

          Zdaję sobie sprawę, że to drażliwy temat, że ludzie biorą go bardzo osobiście. Mówimy, że patriarchat krzywdzi też mężczyzn, to powiedzmy sobie, że dzieciofobia krzywdzi też dorosłych. Choćby rodziców, którzy wsiadają do samolotu przerażeni, że ich dziecko zacznie płakać.

          Rozbrójmy myślenie, zgodnie z którym dziecko to nie osoba, tylko wizytówka rodzica i jeśli powoduje czyjś dyskomfort, to twoja wina, bo za mało je stresowałeś. Zatrzymajmy się, zróbmy reset przekonań, ułóżmy je od nowa. Zapewniam: wszyscy wyjdziemy na tym dobrze.

          Michał R. Wiśniewski (ur. 1979) – pisarz, publicysta, specjalizuje się w kulturze popularnej i cyfrowej oraz współczesnych obyczajach. Nominowany do Nagrody Conrada za debiut roku. Autor powieści "Jetlag" , "God Hates Poland" i "Hello World" oraz książek "Wszyscy jesteśmy cyborgami. Jak internet zmienił Polskę" i "Zabójcze aplikacje. Jak smartfony zmieniły nasz świat".
          • abckontogazeta Re: Polacy, jesteście dzieciofobami. 28.08.24, 22:14
            Zgadzam się, zwłaszcza z pierwszym postem, dalej nie chciało mi się dokładnie czytać.
      • grzespelc Re: Polacy, jesteście dzieciofobami. 28.08.24, 22:40
        płaczące w miejscu publicznym dziecko jest z pewnością „wychowane bezstresowo"

        Aha, i dlatego płacze, że nikt go nie zestresował, bo przecież zestresowane dziecko nie płacze.

        "biega po supermarkecie, a oni je mogą najechać wózkiem. No nie wiem, to może patrz przed siebie i nie najedź?"

        Jakby umieli nie najechać, to by nie zabijali za kółkiem 2 tys. pieszych rocznie.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się


Nakarm Pajacyka