julkacebulka
27.07.10, 09:32
Cały poród przebiegał dość sprawnie. Bolało okrutnie (czy natura naprawdę nie
mogła tego delikatniej rozwiązać? jaki jest sens tego cierpienia? argumenty
typu 'na końcu bólu czeka na mnie dziecko' nie są przekonujące..). Położna
była młoda, konkretna i miła, obiecała chronić moje krocze, pod warunkiem, że
poród skończy się przed poranną zmianą. Wtedy jeszcze nie rozumiałam o co
chodzi. Gdy zbliżała się 7 rano, a ja byłam bliska finału, do sali weszła
przełożona (nowa zmiana) -spojrzała na przebieg porodu i bez najmniejszych
skrupułów i bez pytania o zgodę mnie nacięła! Nie spodziewałam się takiego
zachowania po osobie, która nie uczestniczyła w całej akcji od początku, byłam
otępiała bólem i miałam najwyraźniej spóźniony czas reakcji, bo teraz myślę,
że mogłam ją kopnąć, odepchnąć! Nie widziałam, że bierze nożyczek, ufałam
położnej, z którą współpracowałam przez całą noc. W moim przypadku zwyciężyła
rutyna i hierarchia szpitalna -moja położna wystraszyła się przełożonej i
zabrakło jej odwagi by się przeciwstawić.
Mam 8 szwów i poranioną psychikę. Dzidzia jest śliczna, zdrowa, najwspanialsza
na świecie, ale to nie wystarcza, aby usprawiedliwić sposób jej przyjścia na
świat.
Żegnam to forum na zawsze, bo wątpię, abym kiedykolwiek zdecydowała się na
drugie dziecko. Z dzisiejszej perspektywy mam wrażenie, że obolałe krocze już
nigdy nie da mi satysfakcji seksualnej (tak, na przekór wszystkim
matkom-polkom, jest to ważna sfera mojego życia). Ale to moja zawiedziona
wiara w uniknięcie nacięcia (bo naprawdę uwierzyłam, że w Polsce można urodzić
normalnie, bez socjalistycznej rutyny) boli najbardziej.