Matka Piotra z Brodnicy była zaniepokojona, bo ten od dłuższego czasu nie nawiązał z nią kontaktu. 17 lipca 2003 roku postanowiła go odwiedzić i dowiedzieć się, dlaczego się do niej nie odzywa. Na miejscu okazało się, że Piotr nie tylko nie odbiera telefonu, ale prawdopodobnie opuścił swoje mieszkanie. Matka mężczyzny nie chciała dać za wygraną - podejrzewała, że jej syn może potrzebować pomocy, dlatego zapukała do jego sąsiada.
Matka Piotra spostrzegła, że okno w jego mieszkaniu jest uchylone. Sąsiad wpadł na pomysł, że pójdzie po drabinę, wejdzie do środka i otworzy zmartwionej kobiecie. Kiedy matka Piotra znalazła się w końcu w mieszkaniu, zrozumiała, że w środku nie ma żywej duszy. Zaniepokoił ją fakt, że na stole stały dwie szklanki po piwie. Kobieta dobrze znała swoje dziecko - wiedziała, że Piotr miał bzika na punkcie czystości. Nawet jeśli wyszedłby z domu, z pewnością wcześniej by posprzątał. Kobieta postanowiła, że poczeka na syna w środku.
Po pewnym czasie znużona czekaniem, ale też lekko sfrustrowana, postanowiła pościerać kurze w mieszkaniu syna. Sprzątając lokum, nagle spostrzegła, że spod kanapy wystaje męski but. Nie był to jednak typowy widok. Kobieta z przerażeniem zrozumiała, że but wciąż jest na stopie swojego właściciela. Przestraszona zawołała sąsiada i wspólnie odkryli, co kryje się pod kanapą.
Gdy matka Piotra zrozumiała, że jej syn nie żyje, bezzwłocznie zawiadomiła policję. Funkcjonariusze byli na miejscu już po kilkunastu minutach. Portal nowosci.com.pl podaje, że Piotr miał rany na szyi i torsie zadane ostrym narzędziem. Jego matkę zastanawiał fakt, że mężczyzna wpuścił kogokolwiek do mieszkania, bo na co dzień był nieufny wobec obcych. Z tego powodu policjanci i bliscy Piotra byli przekonani, że ofiara znała sprawcę.
Funkcjonariusze uznali, że zabójstwo miało najprawdopodobniej tło rabunkowe. Z mieszkania Piotra zniknęły cenne przedmioty. Postanowiono sprawdzić ten trop i przepytać właścicieli miejscowych lombardów, czy nie widzieli skradzionych łupów. Okazało się, że w jednym z nich faktycznie były przedmioty należące do Piotra. Zostawił je tam niejaki Maciej Z. Policjanci ustalili, że mężczyzna podał swoje prawdziwie imię i nazwisko. Trop jednak urywał się w Brodnicy. Nawet bliska rodzina Macieja nie miała pojęcia, gdzie znajduje się mężczyzna.
Po dokonaniu zabójstwa w Brodnicy Maciej Z. pojechał do Gdańska. W mieście tym regularnie zmieniał wynajmowane pokoje. Wiadomo, że na pewien czas zamieszkał u 82-letniej kobiety przy ul. Arkońskiej. Z informacji, które podaje portal trojmiasto.pl, wynika, że mężczyzna wzbudził zaufanie u staruszki. Wydawało się, że Maciej troszczy się o nią, ale były to tylko pozory.
19 września 2003 roku córka starszej kobiety dokonała straszliwego odkrycia w jej mieszkaniu. Okazało się, że Maciej kolejny raz zamordował dla zysku. Wydawało się wówczas, że jego aresztowanie jest jedynie kwestią czasu. Nie było to jednak proste zadanie. Widoczny był już jednak schemat działania sprawcy. Mężczyzna zdobywał zaufanie ofiar, po czym atakował je nożem. Po zabójstwie zabierał cenne łupy i zastawiał w lombardzie.
Niespełna miesiąc po tym okropnym morderstwie Maciej Z. zaatakował po raz kolejny. Tym razem zamordował 54-letniego mężczyznę z Redy. Według ustaleń policji był to pedofil, u którego Maciej miał wynajmować pokój. Do zabójstwa doszło 16 października 2003 roku. Dwa dni później Maciej znów zaatakował w Gdańsku. Tym razem znaleziono ciało 74-letniej kobiety w jej mieszkaniu przy ul. Hożej. Informację o tym przekazał konkubent ofiary, który opowiedział, że opuścił dom na dwie godziny, a po powrocie zastał kobietę z podciętym gardłem.
Kilka tygodni po śmierci ostatniej ofiary Macieja Z. policji wreszcie udało się go odnaleźć. Jego przesłuchanie trwało kilka godzin. Mężczyzna bez wahania przyznał się do wszystkich zbrodni i ujawnił ich szczegóły. Policja miała już więc wszystko, czego trzeba, aby sąd orzekł o jego winie.
Sędzia Włodzimierz Brazewicz uznał, że wyrok nie mógł być inny niż dożywocie. Podkreślił, że oskarżony wykazał wielkie okrucieństwo, co świadczyło o jego zdegenerowaniu i braku empatii. Sąd uznał, że uwolnienie Macieja Z. stanowiłoby zagrożenie dla społeczeństwa oraz że dowody jego winy są niepodważalne. Z. pozostawił ślady DNA oraz odciski palców na miejscach zbrodni i przyznał się do zarzucanych mu czynów. Nie pojawił się jednak na sali rozpraw w dniu odczytywania wyroku. Złożył uprzednio wniosek o nieobecność. Maciej Z. będzie mógł ubiegać się o warunkowe zwolnienie po 30 latach za kratami.