Janusz Korczak to pseudonim literacki znanego pedagoga, publicysty, pisarza i prekursora działań na rzecz praw dziecka. Niewiele osób wie jednak, jak nazywał się naprawdę. Syn Cecylii Gębickiej i Józefa Goldszmita zgodnie z żydowską tradycją nosił imię po swoim dziadku. Mówiono o nim Henryk lub Hersz.
Henryk Goldszmit urodził się 22 lipca 1878 lub 1879 roku. Dokładna data jego urodzenia jest trudna do ustalenia, on sam nie wiedział, w którym roku przyszedł na świat.
Jutro kończę 63 albo 64 lata
– napisał w swoim "Pamiętniku" 21 lipca 1942 roku. Dlaczego Korczak nie znał dokładnej daty swojego urodzenia? Najprawdopodobniej jest to wynik niedopełnienia formalności przez jego ojca. Józef Goldszmit ponoć nie spieszył się, by wyrobić chłopcu metrykę.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie Gazeta.pl
W swoim rodzinnym domu Janusz nie był szczęśliwy. Nie wspominał swojego dzieciństwa jako czasu pełnego radości. Dom kojarzył mi się raczej ze smutkiem, samotnością i chłodem. Jako siedmioletni chłopiec rozpoczął naukę w prywatnej szkole, która miała bardzo surowe zasady. Panowała tam szczególna dyscyplina, a nauczyciele nie stronili od rózgi. Tak wrażliwe dziecko jak Korczak bardzo źle znosiło tę atmosferę. Najpewniej to właśnie te doświadczenia miały duży wpływ na dalszą działalność Korczaka.
W 1898 r. Korczak rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Cesarskiego Uniwersytetu w Warszawie. Poza nauką na uniwersytecie angażował się w działalność lewicowej inteligencji, leczył chorych, nie pobierając za to żadnych pieniędzy, wykładał na potajemnych kursach, a także realizował się jako pisarz. Podjął się pracy jako publicysta w pismach "Głos", "Czytelnia dla wszystkich" i "Kolce". W 1904 roku zadebiutował jako literat, wydając książkę pt. "Dzieci ulicy". W 1906 roku wydał kolejną, która nosiła tytuł "Dziecko salonu". Już wtedy zdecydował, że nie chce mieć rodziny i dzieci, a swoje życie poświęci pracy społecznej. Czy ta decyzja była podyktowana tylko chęcią pomocy najmłodszym i troską o ich dobro? Być może tak, jednak istnieją podejrzenia, że Korczak nigdy nie nawiązał relacji z kobietą, bo obawiał się, że podzieli los ojca, który zmarł na syfilis w szpitalu dla psychicznie chorych.
7 października 1912 roku Korczak został dyrektorem Domu Sierot. Placówka ta znajdowała się przy ulicy Krochmalnej 92 w Warszawie. Właśnie tam Korczak rozpoczął prace nad nowatorskim systemem wychowawczym i przez kolejne 30 lat razem ze Stefanią Wilczyńską dbał o funkcjonowanie ośrodka. Mimo tego, że placówka często zmieniała adres, Korczak i współtwórczyni Domu Sierot sprawnie nią zarządzali.
Kilka lat później powstał kolejny sierociniec, w którym wprowadzono zasady korczakowskiego wychowania. Dokładnie 15 listopada 1919 roku w Pruszkowie otwarty został Nasz Dom, który później został przeniesiony na Bielany. Nie był to typowy sierociniec. W zarządzaniu placówką czynnie brali udział wszyscy wychowankowie. Dzieci miały swój własny sejm, sąd i gazetę. Zadania rozdzielane były pomiędzy dzieci, które chętnie je realizowały, sprawiając, że ośrodek doskonale funkcjonował niemal bez dodatkowej pomocy. W 1920 roku w Domu Sierot było 100 dzieci i pracowali tam tylko jedna wychowawczyni, jedna gospodyni, stróż i kucharka.
Zasady, jakie panowały w Domu Sierot, oparte o zrozumienie, życzliwość i szacunek wobec dzieci dawały podstawę do tego, by Korczaka uznać za prawdziwego bohatera. Okazuje się jednak, że jego stosunki z podopiecznymi były idealizowane. Joanna Olczak-Ronikier, autorka biografii Korczaka ("Korczak. Próba biografii", W.A.B., 2011), pisze w swojej książce, że niektórzy wychowankowie mieli do Korczaka żal. Uważali, że zostali wykorzystani i stali się królikami doświadczalnymi w dziwnym eksperymencie.
Wychowankowie Domu Sierot po ukończeniu 14. roku zazwyczaj musieli samodzielnie stawić czoła życiowym wyzwaniom. Oznaczało to konieczność usamodzielnienia się, zaś dzieci funkcjonujące do tej pory w niemal idealnym, sprawiedliwym świecie, zupełnie nie potrafiły odnaleźć się w brutalnej rzeczywistości. Korczak zresztą mówił, że swoją działalność traktuje jako pracę naukową, swego rodzaju próbę wychowania "nowego człowieka".
Z biografii Olczak-Ronikier możemy dowiedzieć się również o innym mało znanym fakcie z życia Janusza Korczaka. Okazuje się, że publicysta należał do masonerii (najpóźniej od 1925 roku). Jest to międzynarodowy ruch społeczny, którego celem jest duchowe doskonalenie człowieka i zjednywanie ludzi o różnych religiach, narodowościach oraz poglądach.
Należy zaznaczyć, że mimo świeckiego wychowania Korczak szukał w swoim życiu religijnej prawdy.
Utopijna wiara, że można być zarazem Żydem i Polakiem, towarzyszyła mu przez całe życie. Dobrze wiedział, jak trudna jest taka podwójna tożsamość, ale nigdy jej nie negował
- czytamy w biografii napisanej przez Olczak-Ronikier.
W czasie okupacji Warszawy wychowankowie Domu Sierot wraz z dyrektorem trafili do getta. Korczaka próbował uratować Igor Newerly, chcąc przeszmuglować dla niego sfałszowane dokumenty. Korczak ponoć nie zgodził się uciec bez swoich podopiecznych, którzy zostaliby sami.
Pedagog prowadził swego rodzaju pamiętnik. Ostatni wpis w jego notatniku przypada na 4 sierpnia 1942 roku. Korczak zastanawiał się w nim, jak zachowałby się niemiecki wartownik, gdyby kiwnął do niego głową. Dzień po powstaniu tego wpisu rozpoczęła się likwidacja warszawskiego getta, która objęła także sierocińce. W wielu źródłach czytamy, że doktor wraz ze Stefanią Wilczyńską oraz swoimi podopiecznymi zginęli 6 sierpnia 1942 roku w Treblince, jednak część badaczy jest zdania, że Korczak zmarł już podczas transportu do obozu zagłady.
Drogę, którą Janusz Korczak musiał pokonać wraz ze swoimi podopiecznymi, czyli ostatnia droga na Umschlagplatz, często była pokazywana w filmach i opisywana w książkach. W relacjach na ten temat czytamy, że wychowankowie Domu Sierot szli czwórkami, ubrani w odświętne stroje, trzymając flagę Króla Maciusia Pierwszego (Janusz Korczak jest autorem książki „Król Maciuś Pierwszy") i ulubione zabawki. Mówi się także, że jeden z chłopców na przodzie grał na skrzypcach. Inne opisy tego wydarzenia przedstawiają Korczaka jako bardzo chorego człowieka, który porusza się ostatkiem sił, a dzieci idące obok niego kroczą przerażone w zupełnej ciszy.
Był już wtedy bardzo chory, a mimo to szedł wyprostowany, z twarzą przypominającą maskę, pozornie opanowany. Szedł przodem tego tragicznego pochodu. Najmłodsze dziecko trzymał na ręku, a drugie maleństwo prowadził za rączkę. We wspomnieniach różnych osób jest tak, a w innych inaczej, co nie znaczy, że ktoś się myli. Trzeba tylko pamiętać, że droga z Domu Sierot na Umschlagplatz była długa. Trwała cztery godziny. Widziałam ich, kiedy z ulicy Żelaznej skręcali w Leszno
- wspominała Irena Sendlerowa, której słowa przytacza Anna Mieszkowska, autorka książki: "Matka dzieci Holokaustu. Historia Ireny Sendlerowej".