Zamiast kanapek do plecaka wrzuca worki z kroplówkami. "Da się wszędzie"
Śmieje się, że w górach nauczył się chodzić. To właśnie na beskidzkich szlakach stawiał swoje pierwsze kroki. Radość ze zdobywania szczytów przerwała pewnego dnia choroba. Przyszła nagle i wywróciła jego życie do góry nogami. Ale się nie poddał. Znów jest na szlaku. I udowadnia, że odżywiając się kroplówką, można normalnie żyć. Można też dwa razy zdobyć Koronę Gór Polski.
O podróżowaniu, górskich wędrówkach i o tym, gdy zamiast wody i kanapek do plecaka trzeba wrzucić worki z kroplówkami opowiadają nam Zbyszek Winiarski i jego mama Bogusława.
28 najwyższych szczytów
Zbyszek: Do zdobywania Korony Gór Polski przygotowywałem się niemal od urodzenia [śmiech]. Mieliśmy działkę w Beskidach, więc każde wakacje spędzałem, chodząc po górach. Gdy miałem sześć lat, zdobyłem małą brązową Górską Odznakę Turystyczną (GOT PTTK). Dwa lata później - małą srebrną, a jak miałem 10 lat to małą złotą. Przez kolejne lata robiłem powtórzenia, zdobywając odznakę za wytrwałość. I w tym czasie dowiedziałem się o Koronie Gór Polski. Tak rozpocząłem zdobywanie tych 28 szczytów.
Niestety, gdy byłem w połowie, choroba przerwała moje życie związane z górami. Na szczęście mam przy sobie dobrego ducha, którym jest mama. To dzięki niej się nie poddałem. W trakcie weryfikacji prezes Klubu Zdobywców KGP postawił przede mną nowe wyzwanie - zrobienia KGP po raz drugi. I jak tę pierwszą robiłem prawie 10 lat, tak drugą zrobiłem w niecały rok.
Kroplówka zamiast kanapki
Zbyszek: Pięć lat temu, po zjedzeniu obiadu, rozbolał mnie brzuch. Był szpital, operacja. Kiedy się wybudziłem, dowiedziałem się, że prawdopodobnie do końca życia będę żywiony pozajelitowo, czyli kroplówkami. Szok. Wiadomo, że nasze życie poniekąd kręci się wokół jedzenia, a tu okazuje się, że jeść nie mogę, pić też nie. Łatwo nie było.
Mama: I dlatego poszedłeś do sklepu i kupiłeś rogalika w tajemnicy przede mną.
Zbyszek: O Jezu...
Mama: Zawsze będę ci to wypominać.
Zbyszek: Początkowo przyjmowanie kroplówek trwało 18 godzin, teraz 12. Idąc w góry, w plecaku - zamiast kanapek - mam worki z nawodnieniem, które z pomocą mamy podłączam w schronisku czy na przystanku autobusowym. Da się wszędzie. Trzeba tylko zachować higienę. Wyżywienie leci w nocy, więc w trakcie dnia mam spokój. Jeśli chcę wyjechać na dwu- czy trzydniową wycieczkę, to na każdą dobę muszę zabrać trzy-cztery kilogramy żywienia i nawodnienia. Do tego jeszcze pompa, kable do przetaczania, co w sumie daje około 10 kilogramów. Sam nie jestem w stanie tego udźwignąć.
Mama: Śmiejemy się, że ja jestem jego Szerpą. Sam sprzęt medyczny waży 10 kilogramów. W czasie upałów trzeba to wszystko obłożyć wkładami lodowymi. Waga walizki wzrasta wtedy do 20 kilogramów. Jest też drugi bagaż, w którym są nasze ubrania, buty. Są też plecaki i kije. Trzydniowa wycieczka to minimum 40 kilogramów. Dłuższa - 70. Pakowanie się to zawsze duży stres. Cały czas analizuję, czy mam igły, czy mam koreczki sterylne, strzykawki, czy nie zapomniałam soli fizjologicznej, więc mimo że wyjście w góry jest frajdą, to jednak za każdym razem również stres.
Zbyszek: Podczas wycieczki może też dojść do zatkania się czy zakażenia portu. Musimy o tym pamiętać. Nie możemy również pozwolić sobie na nieplanowane przedłużenie wyjazdu. Nie mając zapasu kroplówek, trzeba odpuścić.
Mama: Często słyszę od ludzi, że mamy fajne życie, bo podróżujemy, zwiedzamy, po górach chodzimy. Tyle, że my nigdy nie wiemy, co nam los przyniesie i czym zaskoczy. Wiem, że każdy może tak powiedzieć. Jednak osoba niepełnosprawna ma tych niewiadomych i problemów więcej. Zbyszek nie zarzuci sobie plecaka na plecy, nie powie: "Okej, tutaj jest ładnie, więc zostaniemy jeden dzień dłużej". Nie zostaniemy, bo nie wzięłam dodatkowych kroplówek. I co by się nie działo, trzeba wracać do domu. Musi być nawodnienie, musi być wypoczynek. W przeciwnym razie Zbyszek ma trudności z mówieniem, boli go głowa, jest słaby i nigdzie nie pójdzie.
Zbyszek: Przed chorobą robiłem w górach 40 kilometrów dziennie. Teraz, robiąc połowę tego, jestem zmęczony. Wracam do domu, kładę się i zasypiam.
Góry nas nie pokonały
Mama: Góry zawsze były dla Zbyszka ważne. W szpitalu nie myślał o życiu z chorobą, o kroplówkach, ale o tym, że już nigdy w te góry nie pójdzie. Obiecałam mu, że choćbym go miała na wózku inwalidzkim wciągać na każdy szczyt, to Koronę Gór Polski zdobędzie. Na początku trochę na tym wózku sam sobie pojeździł, potem chodził z wózkiem po parku, tak jak inni chodzą z chodzikiem. A później ruszyliśmy nad morze. Przejechaliśmy od Gdańska po Hel. Przekonał się, że życie nie skończy się ani na wózku, ani na leżeniu w łóżku. Gdy waga trochę wzrosła, zaczęliśmy chodzić po górkach. Następnie dokończyliśmy KGP. I dało się. To jest chyba normalne, że zawsze musi być ktoś, kto pociągnie tego drugiego, zmobilizuje, powie: "dasz radę".
Zbyszek: Myślę, że jeśli chodzi o KGP, to ważne też jest to, że nie liczy się kolor szlaku, a zdobycie szczytu. Przeglądając mapy, internet, zawsze staramy się wybrać szlak najkrótszy albo najbardziej łagodny, żeby górę zdobyć przy jak najmniejszym obciążeniu. Dawniej, gdy byłem zdrowy nie zwracałem na to uwagi.
Mama: Z dbaniem o kondycję nie mamy problemu. Mieszkamy na czwartym piętrze bez windy. Można sobie kilka razy dziennie pobiegać. Raz po cukier, raz po mąkę, przynieść chleb [śmiech]. Ja sobie wymyśliłam, że będę z plecakiem biegała do pracy. Pięć kilometrów. Najpierw zajmowało mi to godzinę i dziesięć minut, potem godzinę, a po tygodniu dobiegałam w 45 minut. Ale, że było po płaskim, więc wybrałam się na siłownię. Wrzuciłam jakieś dziesięć kilogramów do plecaka, ustawiłam bieżnię na podwyższenie i zasuwam. Idę, idę, idę i kątem oka widzę, że przygląda mi się dwóch panów z obsługi. Nie zawracam sobie nimi głowy, idę dalej. Wreszcie jeden z nich się odważył, podchodzi do mnie i mówi: "Bardzo panią przepraszam, ale my mamy tutaj szafki i może pani ten plecak w szafce zostawić". Więc wyjaśniłam, że niebawem wyjeżdżam w góry i plecak będę musiała mieć na plecach, a nie w szafce. Tak to bywa, gdy chce się nabrać kondycji w miejscu publicznym [śmiech].
Zbyszek: Góry nas nie pokonały, ale pokonywały dojazdy. Nie mamy samochodu, więc przykładowo na Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych jechaliśmy z domu do centrum Katowic, z Katowic do Wrocławia, z Wrocławia do Kłodzka, z Kłodzka do Kudowy i z Kudowy do Karłowa. Wyjechaliśmy o 4 rano, na początku szlaku zameldowaliśmy się o 12. Wiadomo, że do każdej góry bardziej lub mniej trzeba się przygotować. Planując Rysy, wiedzieliśmy, że musimy pojechać wcześniej i wstrzelić się w okno pogodowe.
Mama: Na Rysach było super. Pierwszy raz wchodziliśmy od Słowacji. Zawsze wchodziliśmy od polskiej strony. Podobało nam się. Na pewno jeszcze tam wrócimy.
Zbyszek: Trzeci raz KGP już nie będziemy robić. Na niektóre szczyty z pewnością wrócimy, chociażby na Babią Górę, przy okazji zdobywania odznaki "The loop", którą mamy w planach. Być może na Rysy i Śnieżnik. W tym roku postawiliśmy z mamą wyzwanie tej mojej chorobie i spędziliśmy pięć dni w Holandii, czyli dosyć daleko od domu i długo.
Mama: On się cieszył, a ja stresowałam.
Zdjęcia
Zbyszek: Na wycieczkach zawsze robimy dużo zdjęć. Czasem na trzy aparaty. I potem - tak od połowy października do połowy kwietnia - wszystko segregujemy i oglądamy.
Mama: I cieszymy się, że tu byliśmy, to widzieliśmy.
Zbyszek: Zasada jest taka, żeby zrobić folder i wrzucić do niego 100 zdjęć z każdej wycieczki. Tylko jak wybrać te 100 zdjęć, skoro każde zdjęcie z tysiąca zrobionych jest wspaniałe? I tu jest problem [śmiech].
Mama: Jeżeli jest choroba, jeżeli lekarz mówi, że to już prawdopodobnie koniec, a potem wszystko się odwraca i mamy drugie życie, to my tym życiem się cieszymy. Nie doszukujemy się problemów, bo te problemy i tak do nas przyjdą. Oglądamy zdjęcia, wspominamy, śmiejemy się i cieszymy każdym dniem.
Marzenia
Mama: O czym ja mogę marzyć, mając chorego syna? Żeby był zdrowy, żeby szczęście się do niego uśmiechało.
Zbyszek: Żeby była jakaś stabilizacja. Niestety, każda choroba powoduje, że życie takiej osoby, ale też i jego rodziny jest jedną wielką niewiadomą. Takim rollercoasterem.
Mama: Mamy w sobie dużą chęć życia, ale to dlatego, iż się boimy, że jak się zasiedzimy to zardzewiejemy i choroba nas dopadnie, a jak się będziemy ruszać, to nas żadne zło nie dotknie.
Zbyszek: Śmiejemy się, że mama dba o to, żebym nie zaległ w łóżku i się nie poddał, a ja z kolei staram się, żeby nogi mamie nie odmówiły posłuszeństwa. My się nawzajem motywujemy.
- XIX-wieczne znalezisko na krakowskim śmietniku. "Wyjątkowy skarb"
- Kaczyński zdecydował ws. kandydata na prezydenta? "W głowie mi dzwoni jedno nazwisko"
- Wypowiadają wojnę Warsaw Night Racing. "Kopali w moje drzwi, stali pod oknem"
- Paweł S. będzie współpracował ze śledczymi? "Otoczenie zrobi wszystko, żeby się nie 'rozpruł'"
- Całą noc spędziła z dwójką dzieci na przystanku. Motorniczy wezwał pomoc
- Tusk o amerykańskich wyborach. "Era geopolitycznego outsourcingu dobiegła końca"
- Ile prądu pochłania ChatGPT? Te dane mogą cię zaskoczyć
- Zderzenie na nowej trasie tramwajowej. Kilka dni po otwarciu
- Kosztowny remont na koniec prezydentury Andrzeja Dudy. Słono za to zapłacimy
- "Zełenski potrafi zdenerwować nawet sojuszników". Gen. Bieniek: Powinien teraz grzmieć