[go: up one dir, main page]

Gdy sąsiad z góry zmarł, jej życie zamieniło się w koszmar. "Mieliśmy 45 minut na spakowanie"

REKLAMA
Po trzech dniach od dezynsekcji przedstawiciele spółdzielni i sanepidu orzekli, że lokal Karoliny Zarychty nadal nie nadaje się do zamieszkania. - Były wszędzie. Robaki, muchy, larwy. W kontaktach, w lampach, na parapetach, pod podłogą. Nie dało się żyć - opowiada kobieta w rozmowie z tokfm.pl.
REKLAMA

Pierwszego robaka znalazła w połowie października. Nie przywiązywała do tego zbyt dużej wagi. Była w dziewiątym miesiącu ciąży, akurat kończyli z partnerem remont pokoju dla noworodka. A że dwa dni wcześniej zamówili drzwi, to założyła, że mały intruz przyjechał razem z tą przesyłką.

REKLAMA
Zobacz wideo

"Cała podłoga falowała" 

Ale wieczorem zaczęło dziać się coś dziwnego i niepokojącego. Po spacerze z partnerem nie mogli wejść do klatki. Przywitał ich straszny odór. - To zapach nie do opisania: zgniłe mięso, śmierdzące skarpetki, to wszystko jest nic - wspomina Karolina Zarychta. - Weszliśmy do mieszkania i już widzę, że coś jest nie tak. Mama w lekkiej panice, tata biega z kąta w kąt. Nie wiedzą, co się dzieje, bo kiedy weszli do sypialni, to cała podłoga falowała - tyle tych robaków było - dodaje.

Wspólnie zajrzeli do trzech innych pokojów, w tym do tego, w którym niebawem miał zamieszkać nowy członek rodziny. Było podobnie. Wszędzie białe larwy. 

W internecie zaczęła sprawdzać, co to mogą być za robaki. Okazało się, że najprawdopodobniej są to czerwie. - Niemożliwe - pomyślała, doczytując, że czerwie pojawiają się na zwłokach. - To musi być coś innego - uznała szybko.

- Za bardzo nie wiedzieliśmy, jak mamy spać. Robaki przegryzały się przez sufit w sypialni rodziców i spadały prosto na podłogę. To była sytuacja jak z horroru - przypomina sobie moja rozmówczyni. 

REKLAMA

Następnego dnia próbowali wybić nieproszonych gości środkiem do czyszczenia toalet. Nic to nie dało. Robaki dalej spacerowały po mieszkaniu. W końcu Karolina zadzwoniła na policję. Dzielnicowy przyznał, że oficjalnie "nie może udzielać informacji, ale mój problem pewnie wziął się stąd, że sąsiad nade mną zmarł i zanim go znaleźli, to jednak trochę poleżał".  - Krew mnie zalała. Zadzwoniłam do spółdzielni i zapytałam, co mają zamiar z tym zrobić. Usłyszałam że nic, bo mieszkanie jest własnościowe i mogę sobie ewentualnie z jego właścicielem pogadać, nara - relacjonuje przebieg rozmowy Karolina.

 - "Pani, ale tu trzeba dezynsekcję całej klatki, całego pionu zrobić, bo tu są robaki" - nie dawałam za wygraną. "Nie wiem, o co chodzi, to nie nasza sprawa" - usłyszałam w odpowiedzi" - opisuje dalej. 

Nie mogła też doprosić się o numer telefonu do właściciela mieszkania. - Rozumiem powołanie się na RODO, ale spółdzielnia nie chciała nawet do niego zadzwonić, żeby się ze mną skontaktował - ubolewa.

Sanepid, z którym potem również się skontaktowała, tłumaczył, że on też nie może pomóc, bo "nie ma żadnych możliwości prawnych".

REKLAMA

"45 minut na spakowanie się"

Przepychanki ze spółdzielnią trwały kilka dni. Po trzech kolejnych telefonach Karolina Zarychta postawiła sprawę jasno: nie chcecie nic zrobić, nie ma sprawy, ale zaraz będziecie mieli na głowie "Fakt" i "Super Express".

Dała znać lokalnym mediom, a te zadzwoniły do spółdzielni. - Nie minęło pięć minut, a odezwała się do mnie kobieta ze spółdzielni i poinformowała: "W drodze wyjątku zapłacimy za dezynfekcję w państwa mieszkaniu. Proszę się skontaktować z tą firmą". I przekazała mi numer telefonu - dodaje nasza rozmówczyni.

Gdy udało się nawiązać kontakt, okazało się, że Karolina i jej partner mają 45 minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Musieli zabrać cztery koty, znaleźć dla nich hotel i sobie też znaleźć dach nad głową. - A byłam przecież w dziewiątym miesiącu ciąży! Jednak kobieta z sanepidu powiedziała wprost: "to nie są dobre warunki ani dla noworodka, ani dla kobiety, która zaraz będzie rodzić" - wspomina moja rozmówczyni. 

"100-200 much dziennie"

Dezynsekcja się odbyła. Czy pomogła? 

REKLAMA

Trzy dni później na miejscu pojawili się przedstawiciele spółdzielni i sanepidu. Po obejrzeniu lokalu orzekli, że nadal nie nadaje się do zamieszkania. Robaki dalej spadały z sufitu. Zalecono drugą dezynsekcję.

- Dezynsekcja została zrobiona tylko w moim mieszkaniu i w tym, w którym miał miejsce zgon. Reszta, w tym klatka schodowa, nie została nią objęta - wskazuje Karolina. Przypomina sobie, że druga dezynsekcja przypadła tego samego dnia, kiedy szła do szpitala na poród.

Tygodnie mijały, a historia wciąż pozostawała bez pozytywnego zakończenia. Po kolejnej dezynsekcji potrzebne było jeszcze profesjonalne sprzątanie po zgonach. Tym bardziej, że w mieszkaniu zaczęły się pojawiać też muchy, które wykluły się z robaków. - Były wszędzie. Robaki, muchy, larwy. W kontaktach, w lampach, na parapetach, pod podłogą. Nie dało się żyć - skarży się kobieta.

Skończyło się na tym, że tuż przed świętami Bożego Narodzenia pani Karolina musiała zamówić ekipę i zrobić generalny remont w trzech pokojach, gdzie robaków było najwięcej. - Chłopcy, których wtedy wynajęłam, powiedzieli: "czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy". Robale były nawet w przewodach. Kosztowało mnie to masę zdrowia, energii i siły - podkreśla Zarychta.

REKLAMA

"Trup i tapczan pełen robali"

W ocenie mojej rozmówczyni w tej historii nie zadziałało kilka kwestii. Po pierwsze - brak odpowiednich przepisów, które brałyby pod uwagę "niecodzienne okoliczności". Co z sąsiadami? Co z całym pionem? Kto tu powinien zadziałać? Sanepid, policja, spółdzielnia, wspólnota - kto ponosi odpowiedzialność? - Gdyby nie fakt, że pomogły mi media, to spółdzielnia umyłaby ręce. Zapewne musiałabym sobie za taką dezynfekcję zapłacić sama. I to dużo, tym bardziej, że mowa o 135 metrach kwadratowych - zauważa.

Po drugie - kobieta twierdzi, że wiele do życzenia pozostawia działanie policji. - Jeżeli wynoszą osobę zmarłą i tapczan pełen robali, to jednak ktoś powinien poinformować sąsiadów o zagrożeniu biologicznym. Albo przynajmniej zapukać i zapytać, czy wszystko w porządku. Ostrzec, że gdyby coś się działo, to powinnyśmy się zgłaszać w konkretne miejsca. Albo chociaż powiedzieć: "Umarł państwa sąsiad, bardzo nam przykro". Cokolwiek. A tu nic - punktuje.

Przy okazji zaznacza, że sąsiada z góry nie znała. Właściciel mieszkania, jak mówi, zrobił z jednego lokalu pięć kawalerek na wynajem. Lokatorzy zmieniają się bardzo szybko, nie ma z nimi żadnych relacji.

Po trzecie wreszcie - zostaje kwestia finansowa. W ocenie mojej rozmówczyni zmiany powinny dotyczyć także ubezpieczycieli, bo kobieta pieniędzy z polisy nie zobaczyła. Jak jej wytłumaczono, "umowa nie przewiduje czegoś takiego jak śmierć sąsiada i 'zalanie' robakami. To kataklizm, który nie podlega pod standardowe zapisy umowy".

REKLAMA

Dlatego teraz, jeśli ktoś pyta ją o wydarzenia z tamtych tygodni, nie kryje emocji. - To był ogromny strach i niepewność. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Do tego rozczarowanie, złość i bezsilność - nikt ci nie chce pomóc, a prawo w ogóle nie przewiduje takiej sytuacji - przyznaje. - Cudem nie urodziłam wcześniej. Miałam już skurcze… - dodaje.

- A nie braliście pod uwagę, żeby się w ogóle się wyprowadzić? Sprzedać w cholerę to mieszkanie? - dopytuję.

- To nie takie proste. Może łatwo się sprzeda dwupokojowe mieszkanie w Warszawie, ale już gorzej z pięciopokojowym w Katowicach, i to nawet nie w centrum. Poza tym zaraz poszłam rodzić, przyszły święta, nie było kiedy o tym nawet myśleć - odpowiada.

"Błąd w sztuce"

Mateusz Węgorowski, prezes jednej z pierwszych firm zajmujących się w Polsce sprzątaniem po zgonach, nie kryje oburzenia. - To błąd w sztuce - ocenia krótko. Choć przyznaje, że prawo w Polsce nie nadąża za rzeczywistością. - Do dziś nie ma żadnych procedur, które nakazywałyby profesjonalne sprzątanie po zgonie, podczas gdy np. w Stanach Zjednoczonych koroner ma podpisaną umowę z firmą na wyłączność - wskazuje.

REKLAMA

W Polsce prokurator podejmuje jedynie decyzje o zabezpieczeniu zwłok, zakład pogrzebowy przewozi ciało do prosektorium i na tym zadania tak prokuratury, jak i policji się kończą. - Jedynie, co spółdzielnia może zrobić albo co może nam zlecić, to wyniesie "miejsca", na którym doszło do śmierci, na przykład kanapy czy łóżka. Ostatnio mieliśmy kilka takich przypadków. Ale nic więcej. Żadnych innych przedmiotów, bo to wszystko podlega spadkobiercom. Nie możemy niczego ruszyć - zapewnia Węgorowski. 

Dlatego razem ze stowarzyszeniami z branży pogrzebowej zabiega, by przepisy mówiły jasno. Jeśli dojdzie do zgonu albo do rozkładu w mieszkaniu, to dezynfekowany powinien być cały blok, łącznie z pionami wentylacyjnym i klatkami schodowymi. Najlepiej, żeby wszystkie lokale były też ozonowane (ozon jest 50 razy skuteczniejszy niż chlor). - Dodatkowo lokal, w którym ciało przeleżało powyżej pięciu dni, powinien być w 100 proc. wyczyszczony ze wszystkich rzeczy, do gołych ścian. Bez wyjątku - podkreśla Węgorowski. Jeśli będzie to konieczne powinien być skuty także fragment połogi czy ściany, o którą opierał się zmarły.

Wszystko po to, jak tłumaczy mój rozmówca, by można było przeprowadzić złożony proces oczyszczania i neutralizacji jakichkolwiek śladów biologicznych z otoczenia. - Ciało podczas rozkładu paruje, a lotne związki mikrobiologiczne osadzają się razem z parą wodną na ścianach, sufitach, meblach czy wyposażeniu. Do tego larwy, które żywią się ciałem, roznoszą je po wszystkich powierzchniach. Muchy z kolei, które potrafią wyczuć rozkładające się ciało z odległości kilkunastu kilometrów, roznoszą głównie płyny ustrojowe - dopowiada.

Od razu też dodaje, że jeśli pojawią się wycieki na suficie w mieszkaniu poniżej - zwykle dzieje się tak ok. dwa tygodnie po śmierci - to w grę wchodzi nie tylko zrywanie podłogi, ale też np. warstwy izolacyjnej i wylewki samopoziomującej. Zwykle dotyczy to jednak starego budownictwa, gdzie szczelin jest dużo.

REKLAMA

Sprzątanie po zmarłym. Ile to kosztuje? 

Skomplikowane i wieloetapowe sprzątanie po zmarłym - łącznie z usuwaniem zastosowanej chemii, tak by pomieszczenia były jałowe - słono kosztuje. To nawet około 15 tys. złotych przy założeniu, że mowa jest o standardowym 50-metrowym mieszkaniu. W przypadku większych lokali może to być nawet 25 tys. złotych. Cena obejmuje dojazd ekipy, kontener i wywóz odpadów biologicznych. Z reguły dezynfekcja trwa dwa-trzy dni. Wystarczy jedna, nie trzeba jej powtarzać.

Choć bywa i tak, że na rynku można znaleźć ofertę sprzątania funeralnego - to oficjalny termin - za 2-5 tys. złotych. By założyć tego typu działalność nie jest potrzebne żadne szkolenie, w tym np. jak obchodzić się z materiałem biologicznym, choć w opinii mojego rozmówcy - powinno być obowiązkowe

Karolinie Zarychcie nie daje teraz spokoju jedna myśl: jak to możliwe, że ci, którzy mieszkali na tym samym piętrze co zmarły, w ogóle nie szukali kontaktu ze spółdzielnią, policją, o sanepidzie nie wspominając.  Przecież robaków musiało być u nich więcej niż u niej.

To nie wszystko, co mamy dla Ciebie w TOK FM Premium. Spróbuj, posłuchaj i skorzystaj ze specjalnej oferty. Wejdź tutaj, by znaleźć szczegóły >>

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA